Droga pewnie mogła trwać dziesięć minut, ale w tym stanie, jakim był Szon, dojście zajęło pół godziny. Chłopak cały czas chwiał się, podtrzymywany to przez Deidre, to przez Reilly’ego. Mimo, iż rany goiły się niesamowicie szybko, ponieważ przebywał w obcej postaci, Szon i tak był słaby jak dziecko. Okolica się zmieniała jednorodzinne domki były tu mniejsze bardziej w stylu przedmiejskich angielskich domów niż na De Grey Street.
W końcu dotarli do Ella Street. Z daleka było już widać dwa duże bloki będące squotami.
Mimo, iż wśród bloków widać było ubóstwo, to też zaskakiwały dobrze utrzymane trawniki i niewielkie ogórki pod blokami.
Do bloku prowadziły dwa wejścia z tym, iż drugie było zamknięte.
Przy schodach na spotkali długowłosego hipisa. W długie blond włosy wplecione miał pióra i różnokolorowe koraliki. Długa broda przesłaniała twarz, a oczy zakrywały porysowane lustrzanki. Na jego szyi na różnokolorowych rzemykach wisiały różnorodne drewniane symbole. Spod przybrudzonego poncza wystawała różnokolorowa kwiecista koszula. - Hejo. Szon, compadre, kto cię tak urządził, zawołać chłopaków.
- Nie Bernard nic się nie stało, ale miejcie uwagę na dziwnych ludzi, mogą się kręcić koło squtów. Trzym się i uważaj na siebie.
- Spoko Szon, luzik będę filował.
Z pomocą, coraz mniejszą chłopak wspiął się na drugie piętro. Po drodze minęli jeszcze kilka takich kontrowersyjnych postaci. Parkę niosącą sprzęt do występów z ogniem. Jakiegoś młodzieńca odzianego przeszywanicę i kolczugę, dźwigającego włócznie i topór oraz drewnianą tarcze na plecach.
W końcu dotarli do drzwi oznaczonych numerem dwadzieścia pięć.
[ukryj=Khemi]Na porysowanych drzwiach znakami wilkołaków wypisane było ostrzeżenie. To teren Wendigo. Jeśli nie jesteś przyjacielem, wchodzisz na swoją zgubę.[/ukryj]
Drzwi były mocno porysowane, jak to zwykle w takich budynkach, z tym, iż te rysy wyglądały na ślady pazurów.
Szon szybko otworzył drzwi i przeszedł krótki przedpokój w bardzo skromnie urządzonym pokoju zastawionym starymi zużytymi meblami.
W pokoju był czworo dzieci. No, troje wyglądało raczej na nastolatki, ale młodsze od Szona.
Dwoje z pewnością było bliźniakami, bo tak wyglądali. Eryka i Devon Snute blond włosi trzynastolatkowie pochodzili z Londynu, ale w tej chwili nie było to ważne.
Rozmawiał z nimi czarnowłosy Ferenc, jego ogorzała twarz wskazywała na jego pochodzenie.
Nagle dziewczynka bawiąca się na wykładzinie puzzlami poderwał się z ziemi. - Szon, Szon jesteś na reszcie pobaw się ze mną. – po tych słowach rzuciła w ramiona chłopaka.
Gdyby nie natychmiastowa pomoc ze strony rodzeństwa O'Neill chłopak przewróciłby się na ziemię. Widać wyraźnie, iż większość sił opuściła Szona, Adrenalina napedzajaca do tej pory chłopaka przestała dopływać i chwiał się podtrzymywany na nogach. - Dobrze Dana za chwilę, kręcił się tu ktoś obcy Devon?
__________________ Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę. Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem. gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975 |