Pan Ankwicz nie odzywał się. Milczał jeszcze. Nie przerywał ciszy. Wpatrywał się w adwersarza, a zaciśnięta szczęka i szeroko otworzone oczy dowodziły zdenerwowania i napięcia. Stał wyzywająco przed Panem Mariuszem. Lecz nie taksując go wzrokiem, nie oceniając tak jakby nie miało to w całym rozrachunku znaczenia. Przeciągała się chwila milczenia, kiedy Mateusz ruszył bliżej Pana Leszczyńskiego. – Panie Leszczyński wspaniały z Pana werbownik. Zda się sam hetman winien u Pana o pomoc prosić. Choć… nie wiem czy waszmość nie zbytnio wygadany. Znam takich szlachty co za podobne słowa nawet w nieznajomość zamiarów szablą by Pana poszczerbili. Czego nie życzę jako katolik. Bo nie po bożemu działać tak w niezrozumieniu czy afekcie. Dobrze mówię Panie Leszczyński?
Spojrzał wymownie na rozmówcę, a srogie oblicze wychodzące z za chmury słońce nijak nie potrafiło rozjaśnić. - Dobrze jest w zrozumieniu i zgodzie prowadzić znajomość. Zwłaszcza z osobą która w jakiś sposób dowiodła iż szable choć trzymać umie i w boju nie zasłania się towarzyszami. Dlatego piję Twoje zdrowie i nie szukam zwady! Napijmy się Panie Mariuszu. A jak waszmość w istocie tak gotów wojska dla Pana Starosty szukać, to… niech będzie! gotowym pomóc z czystego serca i mej miłości dla Pana Wolskiego, co to w trudnej sytuacji się odnajduje.
Znów Mateusz uradował się. Spojrzał tym tonem na Starostę, poczym wzniósł toast ku Panu Leszczyńskiemu, jakby nie pamiętając wcześniejszych ostrych słów.
__________________ To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.
Ostatnio edytowane przez Junior : 28-03-2008 o 14:14.
|