Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2008, 19:51   #615
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Bramy Enyalie

- Nie godzi się zostawiać towarzysza samemu sobie...-powiedziała Gwaen do Mac'Baetha. -Zostanę tutaj z tobą...-uśmiechnęła się serdecznie do gnoma.
Trudno było zgadnąć co myśli o decyzji Gwaen gnomi mag, gdyż usadowił się wygodnie pod rozłożystym drzewem i w zamiarze ucięcia sobie drzemki.
- Jeśli takie jest twe życzenie pani. Zostanie spełnione.- rzekł lord Arrowhawk.
- W zasadzie, ja też zamierzam zostać, z towarzyszami.- rzekł Akramed z wyzwaniem w głosie.
- Wasza wola, ale jakiekolwiek są wasze decyzje, podejmijcie je szybko.- rzekł z lekkim zniecierpliwieniem w głosie elfi teurg.
- Moje kości są zbyt stare i zbyt nawykłe do wygód, by pochopnie z nich rezygnować.- odparł ze smutkiem w głosie Mordraghor.- Ale póki co, posiedzę tutaj.
- Skoro wszystko już załatwione, to opuszczę was. Mam bowiem sprawy nie cierpiące zwłoki na głowie .- rzekł elfi władca i udał się w kierunku wrót osady.
- Zaczekaj panie. Chciałbym omówić ważną sprawę.- rzekł Akramed.
- To może w drodze do mych komnat. – rzekł elf i ruszył spokojnym krokiem do osady, zaś Akramed pognał za nim.
Reszta elfów i gnomów rozeszła się do swoich zajęć. Zaś Mordraghor rzekł. - Twoja twarzyczka była pochmurna podczas drogi tutaj. Czyżby przez słowa tego elfa z Tagosai? Nie przejmowałbym się nimi na twoim miejscu. Nie możesz opierać osądu tylko na słowach jednej strony moje dziecko. Zadaj sobie pytanie, dlaczego nikt im nie ruszył z pomocą, zanim pogrążysz się w poczuciu winy.
Po czym przerwał monolog odetchnął głęboko i dodał.- Serce się raduje na widok żywej osady...Jak dotąd widziałem tylko zgliszcza. Choć chłodno nas tu przyjęli...I ciekawe kim była ta kobieta o przeszywającym spojrzeniu?
- Nie domyśliłeś się Mordraghorze? Telepatką...Przeszukali nasze myśli, by sprawdzić, czy jesteśmy tym za kogo się podajemy...W każdym razie, wasze myśli. Do moich wedrzeć się nie mogła.- rzekł pozornie śpiący Mac'Baeth.
-To dlatego nie chcieli cię wpuścić?- spytał gnoma stary czarodziej.
-Między innymi.- rzekł wymijająco gnom.

Phalenopsis, karczma "Pod ubitym goblinem", okolice Koszar.

Nie minął kwadrans, a Gedwar w pełnym rynsztunku zbiegał w dół drewnianych schodów.
W karczmie odpoczywało po bojach pięciu innych obrońców. Dwóch kapłanów Wojennej Plagi odpoczywało przy kominku. Choć Zakon Świetlistego Sokoła pogardzał tymi "Sępami Pół Bitewnych" jak ich zwano, to obecna sytuacja zmuszała do dziwacznych sojuszy. Pozostała trójka była o wiele mniej złowieszcza. Potężny Jarmus van Yrnick wyższy od Gedwara o głowę. Człowiek o olbrzymich muskułach, nieco szarawej skórze i podobno krwi gigantów w żyłach. Nieustraszony zakonnik Świetlistego Sokoła, choć mało poważany w samym zakonie. Gdyż, choć był osobą śmiałą w boju...To wynikało to bardziej z lekkomyślności niż odwagi. Niemniej jego nieustraszona postawa, wielki optymizm i pogarda dla śmierci, napełniała współwalczących odwaga i nadzieją na zwycięstwo. Czego Gedwar nie mógł nie docenić. Obecnie wyglądał jak hiperaktywna mumia, cały w bandażach, wymachujący energicznie wielkimi ramionami. Gestykulacja Jarmusa była bowiem bogata wyrazista. Jego przeciwieństwem był siedzący naprzeciw Taelferion, szlachetny elf –paladyn Ydrasila. Zbroja płytowa elfa była bogato zdobiona i niewątpliwie mistrzowsko wykonana. Owinięta bandażami i usztywniona noga Taelferiona była niewątpliwie złamana. I to tłumaczyło czemu elfi paladyn przebywał tutaj, a nie na murach. Trzecim był orczy zakonnik ( o nieznanym Gedwarowi imieniu) Świetlistego Sokoła, którego prawe ramię owinięte bandażem, ciemnym od zaschniętej na nim krwi. Pił on rozcieńczone wino, niezgrabnie posługując się lewą ręką.
-To była utarczka...szkoda, że nie mogłem w niej uczestniczyć. Ale walczyłem na innym odcinku murów...Ale widziałem. A więc wdarły się, cztery ogniste giganty.- relacjonował Jarmus pomagając sobie przy tym dłońmi .- przebiły się przez bramę wsparte ogrzym magiem i kompanią troglodytów. Ci przy bramie ledwo się bronili, ale przybył Lucian z posiłkami. On ,z tym z swoim kosiarzem dusz, był niepowstrzymany. Troglodyci ginęli ścięci niczym zboże, rozpłatał najpierw nogę ognistego olbrzyma, potem brzuch..
-Tak, tak ...wiem, że szermierz z niego przedni. Ale co z tego z tego?- przerwał Jarmusowi elf.- Odparto natarcie przy bramie, ale Luciana ledwo żywego zniesiono z pola walki. Kapłani twierdzą, że szanse by przeżył kolejną noc są niewielkie. Z rekrutów ino trzecia część przetrwała. Brama osłabiona...A kolejne natarcie może ją zniszczyć...Mówię ci Jarmusie, tylko szarża kawalerii, na wrogie siły może odeprzeć oblegających.
Lucian umierający?...A dopiero co Gedwar z nim rozmawiał. Pamiętał jak Lucian uśmiechnął się tylko na jego słowa pocieszenia.
Gedwar wybiegł przed karczmę. Chwyciwszy pierwszego poczciwca za ramię, rzekł bez ogródek:
- Wskaż mi drogę do siedziby Wielkiej Rady Gildii.

Phalenopsis, Dzielnica Kupiecka, Wielki Hall.


Przemierzając Dzielnicę Kupiecką Gedwar nie mógł nie zauważyć, iż oblężenie odcisnęło niewielkie piętno na samej dzielnicy. Jedynie w pobliżu murów zewnętrznych miasta były zniszczone budynki...Poza tym dzielnica była czysta, budynki stylowe, parki utrzymane w porządku. Po brukowanych uliczkach przechadzali się bogaci kupcy i właściciele ziemscy, dyskretnie pilnowani przez ochroniarzy. Bezpieczeństwa w dzielnicy jak i bramy do niej pilnowali minotauroludzie. Doskonale wyszkoleni, zapewne.

Gedwar nie mógł nie zauważyć, że tylko przy wejściu do tej dzielnicy byli strażnicy. Do innych można było wejść swobodnie. Tutaj zaś przeszedł przez drobiazgową kontrolę.
I został wypytany o powód wizyty, zanim został wpuszczony. Dzielnica Kupiecka izolowała się od pozostałych.
Paladyn skierował swe kroki w kierunku Wielkiego Hallu i wkrótce dotarł do niego ...Był on perłą tutejszej architektury. Otoczony niewielkim parkiem, bogato zdobiony we freski i płaskorzeźby, przedstawiające bóstwa handlu wszelkich ras. Zaś na dużych drewnianych drzwiach wejściowych wyryto scenki przedstawiające kupców w różnych sytuacjach. Gedwar próbował otworzyć, ale drzwi były zamknięte.
- Próżny twój trud, Wielki Hall jest zamknięty, aż do odwołania. Petentów nie przyjmuje.- rzekł staruszek z rasy ludzi, idący do Gedwara jedną z parkowych ścieżek.- Co cię tu sprowadza i jak masz na imię? Ja jestem Gaetanus, wielki woźny Wielkiego Hallu.- dodał po chwili.

Bagna, Bagna Zapomnianego Boga, Ruiny świątyni Jaśniejącego

- Pani mówisz, że magia dziwnie zachowuje się tu na bagnach. A potrafiłabyś w przybliżeniu określić, jak wielkie są zmiany i jak niebezpieczne jest używanie na tym terenie czarów? Bo jeżeli da się w miarę normalnie czarować, być może znalazłam rozwiązanie, które pozwoli nam załatwić dwa problemy za jednym razem. Mogłybyśmy pozwolić jaszczuroludzią zbliżyć się do pomnika ich boga, a wtedy ja przy użyciu magii wywołałabym głos ich bóstwa. Przekaz byłyby prosty. Bóg jest coraz bliżej szału, ponieważ do świątyni zbliżają się intruzi, którzy chcą ją sprofanować i zniszczyć święty pomnik. Jaszczuroludzie mieliby porzucić swoje żywe ofiary przy ołtarzu, tak by bóg mógł samemu się obsłużyć i zaspokoić swój głód, a następnie ruszyć przegnać intruzów i uśmierzyć tym samym gniew boga. Oczywiście owymi intruzami jest pewna banda gnolli zbliżająca się w kierunku świątyni. Nawet pomimo swojego wyszkolenia i wyposażenia, gnolle zapewne ugną się pod ponad trzykrotną przewagą liczebną przeciwnika. A gdy gnolle i jaszczuroludzie będą zajęci walką lub wzajemny ganianiem się po bagnie, my zaopiekujemy się więźniami. Co o tym myślisz pani?
- Nie...Raczej nie.- odparła Liircha.- Musiałam użyć całej mocy by wesprzeć mythal. Podczas, gdy to zwykle wspierało mnie. Jedynie magia będąca darem jaśniejącego jest do mego użytku. A nie jest tego wiele...Twój plan, może się udać. Ale nie traktuj ich jak głupców. Jaszczuroludzie nie są tak prymitywni jak wielu sądzi. Musisz być bardziej przekonująca, jeśli ma się powieść.
- No, ale nie traćmy czasu na pogaduszki.- dłonie staruszki zacisnęły się na kosturze.- Trochę drogi przed nami.
Obie kobiety ruszyły w głąb ruin. Od razu widać, że były one domem Liirchy przez wiele lat. Staruszka nie traciła na wahania ani chwili. Na każdym przecięciu dróg szybko wybierała drogę. Przemierzając ruiny nimfa co rusz widziała ślady bitwy w postaci kości, obsceniczne i okrutne płaskorzeźby wystające spod zmurszałych gobelinów Jaśniejącego.
W jednym z korytarzy zdarzyło się coś co musiało wpłynąć na Aeterveris.
Z nieznanego źródła odezwał się dudniący głos.
- Sprowadziłaś posiłki Liircho? Zabawne...Nie powstrzymasz mnie. Więzy które nałożyli na mnie arkaniści, słabną. Pieczęć pęka. To robactwo natury nic ci nie pomoże...Wkrótce będę wolny, a świat ugnie się przed wybrańcami Ourobosa!
Na staruszce jednak te krzyki nie zrobiły żadnego wrażenia, rzekła jedynie z pogardą.- Zamknij paszczę stary pyszałku! Jedyne co potrafisz , to pleść głupoty.
Po czym zwróciła się do Aeterveris ze słowami.- Chciałaś wiedzieć, co kryje świątynia? To już wiesz...A teraz chodźmy. Statua już blisko.Wkrótce obie kobiety na znalazły się na krużganku kwadratowego dziedzińca...Od strony bagna widać było łukowate przejście...Zapewne kiedyś ze wstawionymi wrotami. Obecnie pozostały po nich resztki przegniłych i osmalonych desek.
Na środku zaś stał dwumetrowy pomnik węża zrobionego z żółtawego marmuru.

- Oto i on...Wężowy Bóg.- Liircha wskazała na statuę.

Bagna, Osada Jaszczuroludzi



Gaalhil natychmiast sięgnął do kryształu, szepcząc niezrozumiałe dla nikogo słowa i czekając na to, co mu przekaże na temat intencji i prawdziwości przekazu. Z zewnątrz przybrał zaś pozę, jakby się nad czymś zastanawiał, z lekko spuszczoną głową. Niestety przekaz był mętny i nie dostarczył mu żadnych informacji.
Po uzyskaniu informacji spojrzał na nich groźnie.
- Wyruszymy natychmiast, ale jeśli to pułapka, to ta Niebiańska Istota tu wróci! I wywrze straszliwą zemstę! – tu wskazał na Ilmaxi, stojącą nieopodal, posyłając jej spojrzenie w rodzaju „rób dobre wrażenie!”
- Wrau, wrau.- ryknęła Ilmaxi przez przekonania w głosie, stanęła na tylnych łapach wymachując skrzydłami, i ..straciła równowagę, gdy ziemia obsunęła się spod tylnej łapy.
Przednie opadły rozchlapując fontanny błota, które ubrudziły jej śnieżnobiałe futro.
Na twarzy niebiańskiej lamii można było zobaczyć ponurą irytację.
Po czym odmaszerował spokojnie, acz pewnie w stronę reszty współpodróżników.
-To jest już jakieś rozwiązanie...Tylko jak je przedstawić Kyulii? – stwierdziła bardziej niż spytała Ilmaxi.

Gaalhil spojrzał na lamię niezadowolony.

- W ciemnych barwach widzę wyruszenie do tej twierdzy… Obawiam się, że nawet jeśli zabijemy ich wodza, to nie polepszy w żaden sposób naszej sytuacji. Jednakże, w co wdepnęliśmy, musimy brnąć dalej – tu westchnął lekko – lepsze to, niż ścieranie się z całym plemieniem. Będziemy tam dla Kyulii w charakterze eskorty ... nie damy jej skrzywdzić, ale to jej bitwa. – po czym podrapał się chwilkę po brodzie marszcząc brwi –Czemu nie uczyłem się telepatii...
- No to chodźmy.- rzekła Ilmaxi.
Gdy ustalili już wszystko odnośnie podróży, Gaalhil nakazał Kyulii, by usiadła przed nim, po czym nawiązał kontakt wzrokowy, samemu też usadawiając się w siadzie skrzyżnym. Wszedł w trans, który jakoś nie podziałał na nią...Kyulii z ciekawością przyglądała się bezskutecznym działaniom psionika. Ilmaxi, nie podzielała zaciekawienia Kyulii. Zaszła kobietę od tyłu cicho niczym kot i...ogłuszyła ją, rękojeścią miecza. A następnie nieprzytomną załadowała sobie na grzbiet.
- Ruszamy. Dość już się tu zasiedzieliśmy.- rzekła lamia nie cierpiącym sprzeciwu głosem. - A przy okazji, potrenuj język na migi, w razie gdyby się obudziła.

Bagna, nieco dalej


- Widzisz?- rzekła Ilmaxi wskazując na wgłębienia w miękkiej glebie.- Ślady, około piętnastu z nich to jaszczuroludzie...Trzy z nich należą do ludzi. Za półgodziny ich dopadniemy.-Ruch na grzbiecie Ilmaxi wskazywał, że Kyulii wkrótce odzyska przytomność... Tylko jak jej wytłumaczyć sytuację.

Phalenopsis, dom Turama.

Turam zamyślony smażył omlet, gdy jego rozmyślenia przerwał radosny kobiecy głos.
- Witam mości Turamie. Może mogę pomóc w przygotowaniu śniadania? Omlet chyba jeszcze potrafię zrobić... - zaśmiała się Luinehilien. Na jej twarzy prawie nie było widać efektów niespokojnej nocy.
- Oczywiście...Nie ma to jak kobieta w kuchni.- zaśmiał się krasnolud.- Choć musze cię ostrzec pani. Jestem czterokrotnym mistrzem patelni Szlachetnej Gildii Inżynierów i lubię kulinarne pojedynki.
Krasnolud następnie wskazał gdzie trzyma garnki, gdzie przyprawy...I oboje zajęli się pichceniem, przy którym krasnolud wspominał zawody które gildia urządzała raz do roku. Opowiadał o kulinarnych wpadkach jego przeciwników i różna zabawne wydarzenia jakie trafiały się podczas tych zawodów.
Rasgan tylko minął w drodze przez kuchnię.
Kolejnym schodzącym był Beriand, a zobaczywszy posiłek rzekł.
- Panie Turamie, wygląda to apetycznie- elf wskazał na omlety, wymawiając te słowa w krasnoludzkim. Po chwili odezwał się znowu, tym razem we wspólnym- Kto mnie tutaj przyniósł? Chciałem mu podziękować i o coś spytać. Prawie mnie wykończyli.
- Nie wiem...Spałem już wtedy. Ale pan Aydenn i Rasgan ruszyli na poszukiwanie waszmości.- odparł po krasnoludzku, choć ze słabym akcentem Turam. Krasnolud zbyt długo wychowywał się ludzkim mieście, by mówić z nienagannym akcentem.
Kiedy czarodziej uzyskał odpowiedź, zasiadł do stołu i zaczął powoli jeść. Nagle zobaczył swoją kotkę. Odwrócił się do Turama:
-Panie, nie masz czegoś może dla kota? Dość długo nic nie jadł, pewno jest głodny.
- Nie ma strachu...Omlet nie powinien kotce zaszkodzić. Mam też suszoną wołowinę. Ale tę wolałbym oszczędzić na podróż. Co prawda smakuje jak suszona podeszwa. Ale na długie podróże jest najekonomiczniejszy posiłek. Krasnoludzkie racje żywnościowe, to zdzierstwo...- rzekł Turam.
Kolejnym schodzącym był Aydenn. Elf skinął głową wszystkim i rzekł.- Śniadanie wygląda apetycznie. Omlet? Nie widziałem potrawy z jajek odkąd utknąłem w tym mieście.
- Zapasy na specjalną okazję.- odparł Turam, po czym westchnął.- Ciężko opuszczać dom.
Aydenn nie odpowiedział na słowa krasnoluda tylko milczący skupił się na pałaszowaniu posiłku. Cień kaptura nie pozwalał zobaczyć miny, a przez to nastroju Aydenna.
Do posiłku dołączył po chwili, jak zawsze milczący Verryaalda, a następnie wygłodniały Yokura.
Na widok omletu półork uśmiechnął się i ryknął wesoło. -No, wreszcie jakaś odmiana !
Wkrótce pojawił się Amman i Mi Raaz. Młody druid był w wesołym nastroju. Bowiem dziś miał zostać prawdziwym druidem. Był tak blisko swego celu.Kapłan był jakiś nieswój i zdenerwowany co nie uszło uwagi Aydenne ani Verryaaldy. Tymczasem kapłan podszedł możliwie blisko Turama. Pochwycił krasnoluda na oczach zebranych przykładając swój sztylet ofiarny ostrzem między szyję a obojczyk. Wyglądało to nieco dziwnie, bo krasnolud był dużo niższy od Mi Raaza. Kapłan jednak nie martwił się tym całkowitym brakiem osłony.
- Zachowajcie spokój, jeżeli nikomu nie przyjdzie do głowy zostać bohaterem, to wszyscy przeżyjecie -
Kapłan cofał się, żeby plecy oprzeć o najbliższą szafkę. Nie mógł ryzykować, że dostanie niespodziewany cios w plecy.
- Lunehien jesteś druidką i nie obce są ci tajniki medycyny prawda? - Mi Raaz nie przejmował się przekręceniem imienia kapłanki natury - Wiesz, że mój sztylet może jednym sprawnym ciosem pozbawić życia inżyniera, dlatego nie próbuj żadnych czarów. I niech nikt nie waży się zrobić kroku w moją stronę, bo nawet jeśli zginę to albo w pośmiertnym skurczu, albo siłą samego upadku przebiję szyję inżyniera! - Ostatnie zdanie niemal wykrzyczał. - Teraz Turamie napiszesz do swojego wuja z prośba o wyjawienie miejsca ukrycia prawdziwego berła. I miej nadzieję, że odpisze jeszcze przed obiadem!
- Nie rób nic głupiego... Odłóż sztylet... - blada niczym pobielona ściana druidka mówiła powoli niczym do dziecka, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów.
-Mi Raaz, posłuchaj...- Beriand mówiąc nie ruszał się- Wiem że nie chcesz zabić Turama, bo jest ci on potrzebny. Mi to pasuje. Ale pomyśl! Kiedy ktoś zejdzie z góry i zastanie cię ze sztyletem przy gardle krasnoluda... może wywiązać się walka. A tego nie chcemy. Więc może załatwimy to inaczej?
Tymczasem do kuchni wpadli uzbrojeni Verryaalda i Aydenn.
Verryaalda sięgnął po łuk i nałożył na niego strzałę mówiąc.- No Mi Raaz, uczyń ten dzień ciekawym.
- Możesz trafić krasnoluda. -rzekł Aydenn.
- Nie obiecywałem go chronić i nie interesuje mnie czy Turam przeżyje.Czasami trzeba się poświęcić dla większego dobra. Poza tym...Teraz wiem, że to Mi Raaz jest tym którego chce dopaść. Człowiekiem w czerni. Odkąd zdjął zbroję i zobaczyłem jego plugawe oblicze...zyskałem pewność! - z każdym słowem w tonie głosu Verryaaldy coraz bardziej widoczna była nutka obsesji...A słowa stawały się coraz mniej racjonalne.
Strzała zapłonęła...Aydenn zaś krzyknął. - Verryaalda, nie!
- Przecież nie strzeliłem, jeszcze...- odparł poirytowany tropiciel mierząc w Mi Raaza.
- Na czepek Opiekunki, ileż razy mam powtarzać? Berło nie istnieje...Zresztą, jak niby mam napisać ze sztyletem przy szyi? Co cię opętało, kapłanie?- krzyczał płaczliwym głosem Turam.
- Nikt nie zejdzie i nie wywiąże się walka! – rzucił gniewnie elf dobywając jednego z mieczy. Trochę za późno wszakże, gdyż poza obolałym Yokurą byli już wszyscy. Plecami odwrócił się do kapłana ostrzem wskazał na obecnych, na Berianda.
-Mi Raaz przejdź z naszym gospodarzem tak, żebyśmy widzieli schody i mieli ścianę za plecami. Wolę nie mieć niespodzianek. A wy – teraz już spokojnie przemówił do wszystkich w kuchni – niczego nie próbujcie. Czas odkryć karty. I ja i klecha jesteśmy źli, źli do szpiku kości i gówno nas interesuje życie takich jak wy. W dupie mam życie krasnoluda czy człowieka, a życiem każdego elfa gardzę. – mówiąc to elf przechadzał się po kuchni wciąż trzymając wyciągnięte ostrze i bacznie obserwując innych. - Klecha chce berła, ja chcę śmierci elfów. My możemy sobie dać to czego chcemy, – kroki elfa znów skierowały się w stronę kapłana.
- Powiedz coś nowego...jakbym kiedykolwiek wierzył w twą szlachetność czy honor. Widzisz, ja wiem kim jesteś i jaką masz reputację wśród swoich.- rzekł pogardliwie Verryaalda, mierząc z łuku to w kapłana to w elfa. Także Aydenn był przygotowany do walki.
– Elf stał już przy swym towarzyszu. Popatrzył z pogardą na krasnoluda, nawet podszedł bliżej by go kopnąć za brak zaufania. Właściwie to Rasgan nie widział powodu by tego nie robić, poczęstował więc inżyniera kopniakiem w kostkę, a następnie błyskawicznym ruchem uderzył kapłana w jabłko Adama. Zaraz po tym drugą ręką starał się złapać go za rękę tak, by nie mógł wyrządzić krzywdy swojemu zakładnikowi.

Phalenopsis, Dzielnica Żebracza, Siedziba Władcy Szczurów

Starzec siedzący zamknął oczy...Jego twarz wykrzywiało niezadowolenie. Sytuacja rozwijała się w sposób zdecydowanie nie po myśli nekromanty. W zapewnienia swej kapłańskiej kukiełki wierzył tym mniej im bardziej sytuacja się zmieniała. Władca Szczurów obawiał się o życie swego krewniaka, tym bardziej, że plan Mi Raaza był, według niego, nieprzemyślaną i desperacką próbą ratowania skóry. Osobiście liczył na to, że w swych planach kapłan wykaże więcej subtelności. Gdy Rasgan zaatakował, krasnolud postanowił działać. W przypadkowej szamotaninie, życie Turama było zagrożone.
- Czas to zakończyć, zanim sytuacja wymknie się spod kontroli.- mruknął Grayshar i wydal symbiontowi polecenie.

Phalenopsis, dom Turama.


Zdrada! - ta myśl przemknęła przez głowę Mi Raaza, widział jak sztylet przesuwa się po szyi Turama, gdy odchylał się do tyłu, po uderzeniu pięścią jaką zadał mu Rasgan. Widział rubinowi ślad krwi podążający za czubkiem sztyletu...I poczuł ból, straszliwy ból impulsów elektrycznych, znacznie silniejszy od tych które mu dawkował dotąd Władca Szczurów.
Zdrada!- to była ostatnia myśl jak przemknęła przez pełny ból mózg kapłana, zanim zemdlał.

Uderzenie elfa bowiem spowodowało, że sztylet kapłana omsknął się i przesunął po szyi. Krew trysnęła z powierzchownej rany, nie dość głębokiej by zagrozić życiu. Rasgan zdołał złapać spadającego krasnoluda, najpierw jedną a potem drugą ręką odsłaniając się na ciosy, które nie nastąpiły bowiem ciało kapłana wygięło się w łuku , a potem po jego skórze skakały elektryczne iskry. Mi Raaz upadł nieprzytomny...Osłonięta korową skórą druidka podbiegła do zranionego krasnoluda trzymanego przez elfa.
Turam lekko zraniony, psychicznie był w kiepskim stanie ...Jego pusty wzrok wskazywał na to, że był w głębokim szoku.
Aydenn szybko ocenił sytuację i wydał rozkazy. - Luinehilien zajmij się krasnoludem, Amman i Beriand zwiążcie Mi Raaza i wrzućcie do piwnicy. Verryaalda przestań celować w Mi Raaza!!...To na pewno nie jest Człowiek w Czerni! Jestem Pewien!
A potem dokończymy śniadanie i się naradzimy. Mamy sporo do zrobienia, zanim wyruszymy poza miasto.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 08-04-2008 o 07:01.
abishai jest offline