Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-03-2008, 20:30   #611
 
Beriand's Avatar
 
Reputacja: 1 Beriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemu
Beriand siedział w rogu, na krześle i rozmyślał. Po kilku minutach wszedł Mi Raaz. Elf nie lubił tego kapłana, więc ledwo na niego spojrzał. Po chwili wzbudził on jego zainteresowanie. Elf zerwał się z krzesła i zaczął rzucać zaklęcie, ale zamarł. Nie chciał doprowadzić do śmierci krasnoluda. ~NO NIE! Co on chce nas wszystkich pozabijać? Myśl, myśl, myśl....~ Gdy kapłan skończył mówić czarodziej mimo całej sytuacji zaśmiał się w duchu. Nie trzeba znać "tajników medycyny" żeby wiedzieć co się z Turamem stanie...

Wypowiedź druidki go zażenowała. Spojrzał na nią dziwnie. ~Ona myśli że to coś da?~ Ale Beriand coś wymyślił... przynajmniej częściowo.

-Mi Raaz, posłuchaj...- mówiąc nie ruszał się- Wiem że nie chcesz zabić Turama ~przynajmniej na razie~, bo jest ci on potrzebny. Mi to pasuje. Ale pomyśl! Kiedy ktoś zejdzie z góry i zastanie cię ze sztyletem przy gardle krasnoluda... może wywiązać się walka. A tego nie chcemy. Więc może załatwimy to inaczej?

Beriand wiedział, że zapewne kapłan pomyślał i o tym, ale zawsze watro przeciągać tą rozmowę.
 

Ostatnio edytowane przez Beriand : 24-03-2008 o 21:32.
Beriand jest offline  
Stary 27-03-2008, 21:47   #612
 
rasgan's Avatar
 
Reputacja: 1 rasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwu
Rasgan właśnie miał opuścić budynek i udać się na swe poranne ćwiczenia. Był milczący i tajemniczo zadowolony. Może właśnie nadszedł ten dzień, w którym opowiada się po stronie dobra, by jutro znów stanąć po przeciwnej stronie barykady?
Wschodzące słońce, zapach poranka i omletu dodawały tylko chęci do życia i ochoty na podjęcie kolejnych trudów dnia. Jednak nie wpadające przez okna promyki napawały elfa radością. Nie zapach pieczonych jaj czy widok żywego Berianda. To co najbardziej cieszyło elfa to usmiech Luinëhilien - uśmiech na który czekał od bardzo dawna. Teraz już nic nie mogło wytrącić elfa z dobrego nastroju. Choćby nawet świat się zawalił, on umrze (albo i nie) z uśmiechem na twarzy żegnając ostatni wschód słońca. Nic innego się już nie liczyło. Nie dziś.

Optymizm i dobry nastrój oraz chęć zatrzymania go na dłużej zakończyły się fiaskiem. Rasgan właśnie zrozumiał znaczenie przysłowia: Nie chwal dnia przed zachodem słońca. To co właśnie uczynił człowiek, którego chciał darzyć zaufaniem, którego traktował jako przyjaciela było nie do pomyślenia. Kapłan chciał zabić niewinnego krasnoluda, w dodatku krasnoluda, który był im potrzebny. Na to szlachcic nie mógł się godzić. Gdyby to był elf, z całą pewnością jeszcze by przymknął oko na ten wybryk. Może nawet by się przyłączył i sam zabił kogoś jeszcze. Przecież nie godzi się umierać samemu. Rasgan lubił się dzielić i nie był samolubny, dlatego uważał, że umierać powinno się grupowo.

-Mi Raaz, posłuchaj...- przemówił czarodziej- Wiem że nie chcesz zabić Turama, bo jest ci on potrzebny. Mi to pasuje. Ale pomyśl! Kiedy ktoś zejdzie z góry i zastanie cię ze sztyletem przy gardle krasnoluda... może wywiązać się walka. A tego nie chcemy. Więc może załatwimy to inaczej?
- Nikt nie zejdzie i nie wywiąże się walka!
– rzucił gniewnie elf dobywając jednego z mieczy. Plecami odwrócił się do kapłana ostrzem wskazał na obecnych, na Berianda.Mi Raaz przejdź z naszym gospodarzem tak, żebyśmy widzieli schody i mieli ścianę za plecami. Wolę nie mieć niespodzianek. A wy – teraz już spokojnie przemówił do wszystkich w kuchni – niczego nie próbujcie. Czas odkryć karty. I ja i klecha jesteśmy źli, źli do szpiku kości i gówno nas interesuje życie takich jak wy. W dupie mam życie krasnoluda czy człowieka, a życiem każdego elfa gardzę. – mówiąc to elf przechadzał się po kuchni wciąż trzymając wyciągnięte ostrze i bacznie obserwując innych. Miał nadzieję, że którekolwiek z nich się poruszy dając mu tylko pretekst do wykonania cięcia. Liczył na to, a wręcz marzył o tym by było to czarodziej. - Klecha chce berła, ja chcę śmierci elfów. My możemy sobie dać to czego chcemy, – kroki elfa znów skierowały się w stronę kapłana. Zbliżeniem do niego chciał podkreślić znaczenie swoich słów. Chciał pokazać, że jest po jego stronie. Zbliżając się do niego elf jeszcze raz dokładnie przyjrzał się swemu przyjacielowi i schował miecz. – wy nie możecie mi dać nic. A za nic to ja zabijam. – Elf stał już przy swym towarzyszu. Popatrzył z pogardą na krasnoluda, nawet podszedł bliżej by go kopnąć za brak zaufania. Właściwie to Rasgan nie widział powodu by tego nie robić, poczęstował więc inżyniera kopniakiem w kostkę, a następnie błyskawicznym ruchem uderzył kapłana w jabłko Adama. Zaraz po tym drugą ręką starał się złapać go za rękę tak, by nie mógł wyrządzić krzywdy swojemu zakładnikowi.
 
__________________
Szczęścia w mrokach...
rasgan jest offline  
Stary 27-03-2008, 23:55   #613
 
Linderel's Avatar
 
Reputacja: 1 Linderel nie jest za bardzo znanyLinderel nie jest za bardzo znanyLinderel nie jest za bardzo znany
Gwaenhvyfar wzdrygnęła się, słysząc oszczerstwa jakie elf rzucał pod jej adresem. Trudno było jej uwierzyć w ciężar winy, jaki uwięziony elf zrzucał na barki jej ludu, ale znając zasady postępowania swego ludu tak dobrze, na ile pozwalało jej krótkie jak na elfkę życie, była świadoma, że elf może mieć rację. Ta myśl spoczęła na jej sumieniu niczym gradowa chmura. Poczuła się winna, choć to przecież nie za jej przyczyną te wszystkie okropieństwa spotkały lud Tagosai... Puściła mimo uszu wszystkie nie do końca sprawdzone plotki i półprawdy ne temat tego plemienia, które powtórzył teraz Mac'Baeth.

Z posępnych rozmyślań wyrwał ją dopiero głos Mourna - Nie powinniśmy tracić czasu...Lord Olorkion musi zostać jak najszybciej zawiadomiony. - powiedział elf, wstając nie bez wysiłku z leśnego runa.

- W sumie to i nam się spieszy.- rzekł Mordraghor. - Prawda Akramedzie?
Akramed potwierdził słowa Mordraghora skinieniem głowy. Bardka bez słowa przyprowadziła swojego pięknego wierzchowca bliżej reszty grupy. Osowiała i milcząca ruszyła za swoimi towarzyszami w stronę Enyalie, a złe, gorzkie myśli kąsały jej serce. Prowadziła Alephreil za uzdę ze wzrokiem wbitym w trawę i mchy. Było jej źle, chociaż przecież nie powinna się czuć odpowiedzialna za całe zło tego świata. Czym ona mogła zawinić? Gdzie ONA była, kiedy ten elf cierpiał? Gdzie byli jej rodzice? Dosięgnęło ją brzemię zbiorowej odpowiedzialności... Grzechy i przewinienia ojców spadają na barki dzieci... ~I gdzie tu jest sprawiedliwość!~elfka miała ochotę wykrzyczeć to wysoko w niebo, ale nad nią było tylko rozległe zielone sklepienie. Elfkę przepełniała gorycz i złość- na jej lud, na tych skostniałych konformistów z Rady Starszych, na jej szlachetny ród, na surowe oblicze matki i stoicki spokój ojca, na leśną gęstwę wokół jej miasta i na mlecznobiałą mgłę skrywającą jej dom w bezpiecznej, cichej kryjówce...
Gwen nie ozwała się ani słowem przez całą ich wędrówkę. Czasami tylko spoglądała za siebie, na ich jeńca. Na jego twarzy malował się wyraz nienawiści tak zawziętej, że bardka po chwili odwracała wzrok, a po jej kręgosłupie przebiegały zimne ciarki. W tej głębokiej zadumie podróż do Enyalie wydała się ledwie mgnieniem. Gdy tylko zbliżyli się do wioski otoczył ich pierścień strażników z osady składającej się z elfich wojowników i gnomich kuszników. Jeden z elfów, prawdopodobnie dowódca patrolu, pozdrowił Mourna i Gwaenhvyfar. Elfce zdało się, że strażnicy odnieśli się do nowo przybyłych z dużo większą rezerwą i podejrzliwością niż kiedy przyjmowano ją w wiosce po raz pierwszy. Nie uszło to również uwadze gnoma, który skwitował zachowanie strażników, mruknąwszy pod nosem parę słów pełnych niechęci. Nawet Mordragor był zdziwiony mało przyjaznym nastawieniem strażników. Elfka z pewną ulgą przyjęła widok Olorkiona Arrowhawka, jednak jej uwagę przykuła obecność osobistości której Gwaenhvyfar nie miała okazji poznać w ciągu swojego przeciągniętego ponad miarę pobytu w Enyalie. Bardka była więcej niż pewna, że zapamiętałaby tą wysoką, smukłą elfinę o wyrazistych rysach i wyniosłym wyrazie twarzy. Jej ubiór i sposób w jaki się nosiła świadczył o jej wysokiej pozycji... jak więc możliwe było że elfka przez ten cały czas mogła jej nie spotkać. Znała z widzenia chyba każdego mieszkańca osady, zarówno elfa jak i gnoma...
- Lady Gwaenhvyfar nie spodziewałem się ciebie ujrzeć tak szybko...- rzekł Olorkion, a Gwen oblała się rumieńcem zakłopotania. Jeszcze dzisiaj tak bardzo chciała się stąd wydostać, a wraca tu jak bumerang, z członkiem wrogiego plemienia jako więźniem i z niezbyt dobrymi wieściami! Kobieta towarzysząca Olorkionowi przymknęła oczy, on sam zaś zwrócił się do przewodnika.

- Co się stało, Mourn?
- Panie, mam złe wieści...-rzekł przewodnik.- mamy więźnia z rasy Tagosai...Oni planują atak na nasze królestwo.
- Kolejne nieszczęście jakie nas dotyka w tym dniu.- rzekł poirytowanym tonem głosu Olorkion...~Kolejne?~zdziwiła się Gwen i nastawiła uszu, mając nadzieję wychwycić z mowy elfa nieco więcej niż on sam chciałby im przekazać. Tymczasem towarzyszka elfa szepnęła mu coś na ucho. Olorkion skinął głową w odpowiedzi. Po czym zwrócił się do przybyszy.

- Cóż, witajcie w Enyalie. Wybaczcie to, że gościnność z jakiej słynęła ta osada nie jest tak wielka jak kiedyś. Mourn, udaj się do kapłanek Kwiatowej Boginki. Więźnia...hmm...Na razie wtrącić do karceru. Zaś resztę gości zapraszam do siebie...Z wyjątkiem ciebie gnomie...Przykro mi, ale nie zostaniesz wpuszczony. Nie jesteś bowiem godzien zaufania. Dostarczone ci zostanie jadło, skromne co prawda...Ale nastały ciężkie czasy dla nas wszystkich.
- Rozumiem.- rzekł Mac'Baeth w odpowiedzi.

Elfka zdumiona spojrzała na lorda Arrowhawka wzrokiem pełnym wyrzutu. Dlaczego nie chciał przyjąć gnoma? Nie to, żeby jego aparycja nie budziła wątpliwości... ale przybył razem z całą grupą, dlaczego miałby teraz pozostać tutaj sam? Czy to podszepty tajemniczej damy skłoniły Olorkiona to tak oczywistego występku przeciwko prawom gościnności? Poza tym, elfce nie bardzo podobał się sposób w jaki elfina na nią patrzyła... Był to wzrok pełen wyższości, podejrzliwości...bez śladów jakiejkolwiek sympatii czy serdeczności. Elfka, mimo iż nie należała do drażliwych, poczuła się dotknięta. Dlaczego ta kobieta była do niej uprzedzona? -
Nie godzi się zostawiać towarzysza samemu sobie...-powiedziała do Mac'Baetha. On naprawdę miał prawo czuć się urażony...-Zostanę tutaj z tobą...-uśmiechnęła się serdecznie do gnoma. ~Niech raczą samych siebie swoim nadętym towarzystwem!~dodała w myślach.
 
__________________
Jest śmierć i podatki, ale podatki są gorsze, bo śmierć przynajmniej nie trafia się człowiekowi co roku.

Ostatnio edytowane przez Linderel : 29-03-2008 o 09:34.
Linderel jest offline  
Stary 28-03-2008, 08:03   #614
 
Odyseja's Avatar
 
Reputacja: 1 Odyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputację
Nikt nie zauważył, jak dłoń druidki zaciska się na drągu. Mi Raaz nie znał jego mocy. Druidka chciała zadziałać, ale wrócił Rasgan.

~To niemożliwe...~ ta myśl dudniła jej w głowie, gdy elf zbliżał się do Mi Raaza. A więc był po stronie zdrajcy? Na to wyglądało. Z jej twarzy nic nie dało się wyczytać. Gdyby nie obawa o efekty dzikiej magii, już dawno by zareagowała. Nie mogła jednak ryzykować. Gdyby nie mieli zakładnika, zareagowała by od razu. Ale co zmieni słowo "gdyby"? Nic. Musiała coś wymyślić i nie miała na to za dużo czasu.

Wtedy Rasgan uderzył kapłana, a Luinehilien zrozumiała, o co miał na celu. Odetchnęła z ulgą. Teraz jej reakcja była błyskawiczna.

Skoczyła, zaciskając rękę mocniej na drągu. Była blisko nich, nie wiedziała czy wystarczy czasu na dokończenie czaru, ale zaryzykowała. Jej skóra natychmiast zmieniła barwę na ciemnobrązową. Stwardniała. Spróbowała odciągnąć inżyniera od Mi Raaza, osłaniając go przed zabłąkanym ciosem sztyletu. Jeżeli nie uda się Rasganowi od razu powstrzymać kapłana, wywiąże się bójka, a w tej bardzo łatwo osoba trzecia może być zraniona. Turamnie miał żadnej ochrony, a ją przecież, przynajmniej po części chroniła korowa skóra...
 
__________________
A ja niestety nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Co spróbuję coś napisać, nic mi nie wychodzi. Nie mogę się za nic zabrać, chociaż bardzo bym chciała. Nie wiem, co się ze mną dzieje. W najbliższym czasie raczej nic nie napiszę. Przepraszam.
Odyseja jest offline  
Stary 29-03-2008, 19:51   #615
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Bramy Enyalie

- Nie godzi się zostawiać towarzysza samemu sobie...-powiedziała Gwaen do Mac'Baetha. -Zostanę tutaj z tobą...-uśmiechnęła się serdecznie do gnoma.
Trudno było zgadnąć co myśli o decyzji Gwaen gnomi mag, gdyż usadowił się wygodnie pod rozłożystym drzewem i w zamiarze ucięcia sobie drzemki.
- Jeśli takie jest twe życzenie pani. Zostanie spełnione.- rzekł lord Arrowhawk.
- W zasadzie, ja też zamierzam zostać, z towarzyszami.- rzekł Akramed z wyzwaniem w głosie.
- Wasza wola, ale jakiekolwiek są wasze decyzje, podejmijcie je szybko.- rzekł z lekkim zniecierpliwieniem w głosie elfi teurg.
- Moje kości są zbyt stare i zbyt nawykłe do wygód, by pochopnie z nich rezygnować.- odparł ze smutkiem w głosie Mordraghor.- Ale póki co, posiedzę tutaj.
- Skoro wszystko już załatwione, to opuszczę was. Mam bowiem sprawy nie cierpiące zwłoki na głowie .- rzekł elfi władca i udał się w kierunku wrót osady.
- Zaczekaj panie. Chciałbym omówić ważną sprawę.- rzekł Akramed.
- To może w drodze do mych komnat. – rzekł elf i ruszył spokojnym krokiem do osady, zaś Akramed pognał za nim.
Reszta elfów i gnomów rozeszła się do swoich zajęć. Zaś Mordraghor rzekł. - Twoja twarzyczka była pochmurna podczas drogi tutaj. Czyżby przez słowa tego elfa z Tagosai? Nie przejmowałbym się nimi na twoim miejscu. Nie możesz opierać osądu tylko na słowach jednej strony moje dziecko. Zadaj sobie pytanie, dlaczego nikt im nie ruszył z pomocą, zanim pogrążysz się w poczuciu winy.
Po czym przerwał monolog odetchnął głęboko i dodał.- Serce się raduje na widok żywej osady...Jak dotąd widziałem tylko zgliszcza. Choć chłodno nas tu przyjęli...I ciekawe kim była ta kobieta o przeszywającym spojrzeniu?
- Nie domyśliłeś się Mordraghorze? Telepatką...Przeszukali nasze myśli, by sprawdzić, czy jesteśmy tym za kogo się podajemy...W każdym razie, wasze myśli. Do moich wedrzeć się nie mogła.- rzekł pozornie śpiący Mac'Baeth.
-To dlatego nie chcieli cię wpuścić?- spytał gnoma stary czarodziej.
-Między innymi.- rzekł wymijająco gnom.

Phalenopsis, karczma "Pod ubitym goblinem", okolice Koszar.

Nie minął kwadrans, a Gedwar w pełnym rynsztunku zbiegał w dół drewnianych schodów.
W karczmie odpoczywało po bojach pięciu innych obrońców. Dwóch kapłanów Wojennej Plagi odpoczywało przy kominku. Choć Zakon Świetlistego Sokoła pogardzał tymi "Sępami Pół Bitewnych" jak ich zwano, to obecna sytuacja zmuszała do dziwacznych sojuszy. Pozostała trójka była o wiele mniej złowieszcza. Potężny Jarmus van Yrnick wyższy od Gedwara o głowę. Człowiek o olbrzymich muskułach, nieco szarawej skórze i podobno krwi gigantów w żyłach. Nieustraszony zakonnik Świetlistego Sokoła, choć mało poważany w samym zakonie. Gdyż, choć był osobą śmiałą w boju...To wynikało to bardziej z lekkomyślności niż odwagi. Niemniej jego nieustraszona postawa, wielki optymizm i pogarda dla śmierci, napełniała współwalczących odwaga i nadzieją na zwycięstwo. Czego Gedwar nie mógł nie docenić. Obecnie wyglądał jak hiperaktywna mumia, cały w bandażach, wymachujący energicznie wielkimi ramionami. Gestykulacja Jarmusa była bowiem bogata wyrazista. Jego przeciwieństwem był siedzący naprzeciw Taelferion, szlachetny elf –paladyn Ydrasila. Zbroja płytowa elfa była bogato zdobiona i niewątpliwie mistrzowsko wykonana. Owinięta bandażami i usztywniona noga Taelferiona była niewątpliwie złamana. I to tłumaczyło czemu elfi paladyn przebywał tutaj, a nie na murach. Trzecim był orczy zakonnik ( o nieznanym Gedwarowi imieniu) Świetlistego Sokoła, którego prawe ramię owinięte bandażem, ciemnym od zaschniętej na nim krwi. Pił on rozcieńczone wino, niezgrabnie posługując się lewą ręką.
-To była utarczka...szkoda, że nie mogłem w niej uczestniczyć. Ale walczyłem na innym odcinku murów...Ale widziałem. A więc wdarły się, cztery ogniste giganty.- relacjonował Jarmus pomagając sobie przy tym dłońmi .- przebiły się przez bramę wsparte ogrzym magiem i kompanią troglodytów. Ci przy bramie ledwo się bronili, ale przybył Lucian z posiłkami. On ,z tym z swoim kosiarzem dusz, był niepowstrzymany. Troglodyci ginęli ścięci niczym zboże, rozpłatał najpierw nogę ognistego olbrzyma, potem brzuch..
-Tak, tak ...wiem, że szermierz z niego przedni. Ale co z tego z tego?- przerwał Jarmusowi elf.- Odparto natarcie przy bramie, ale Luciana ledwo żywego zniesiono z pola walki. Kapłani twierdzą, że szanse by przeżył kolejną noc są niewielkie. Z rekrutów ino trzecia część przetrwała. Brama osłabiona...A kolejne natarcie może ją zniszczyć...Mówię ci Jarmusie, tylko szarża kawalerii, na wrogie siły może odeprzeć oblegających.
Lucian umierający?...A dopiero co Gedwar z nim rozmawiał. Pamiętał jak Lucian uśmiechnął się tylko na jego słowa pocieszenia.
Gedwar wybiegł przed karczmę. Chwyciwszy pierwszego poczciwca za ramię, rzekł bez ogródek:
- Wskaż mi drogę do siedziby Wielkiej Rady Gildii.

Phalenopsis, Dzielnica Kupiecka, Wielki Hall.


Przemierzając Dzielnicę Kupiecką Gedwar nie mógł nie zauważyć, iż oblężenie odcisnęło niewielkie piętno na samej dzielnicy. Jedynie w pobliżu murów zewnętrznych miasta były zniszczone budynki...Poza tym dzielnica była czysta, budynki stylowe, parki utrzymane w porządku. Po brukowanych uliczkach przechadzali się bogaci kupcy i właściciele ziemscy, dyskretnie pilnowani przez ochroniarzy. Bezpieczeństwa w dzielnicy jak i bramy do niej pilnowali minotauroludzie. Doskonale wyszkoleni, zapewne.

Gedwar nie mógł nie zauważyć, że tylko przy wejściu do tej dzielnicy byli strażnicy. Do innych można było wejść swobodnie. Tutaj zaś przeszedł przez drobiazgową kontrolę.
I został wypytany o powód wizyty, zanim został wpuszczony. Dzielnica Kupiecka izolowała się od pozostałych.
Paladyn skierował swe kroki w kierunku Wielkiego Hallu i wkrótce dotarł do niego ...Był on perłą tutejszej architektury. Otoczony niewielkim parkiem, bogato zdobiony we freski i płaskorzeźby, przedstawiające bóstwa handlu wszelkich ras. Zaś na dużych drewnianych drzwiach wejściowych wyryto scenki przedstawiające kupców w różnych sytuacjach. Gedwar próbował otworzyć, ale drzwi były zamknięte.
- Próżny twój trud, Wielki Hall jest zamknięty, aż do odwołania. Petentów nie przyjmuje.- rzekł staruszek z rasy ludzi, idący do Gedwara jedną z parkowych ścieżek.- Co cię tu sprowadza i jak masz na imię? Ja jestem Gaetanus, wielki woźny Wielkiego Hallu.- dodał po chwili.

Bagna, Bagna Zapomnianego Boga, Ruiny świątyni Jaśniejącego

- Pani mówisz, że magia dziwnie zachowuje się tu na bagnach. A potrafiłabyś w przybliżeniu określić, jak wielkie są zmiany i jak niebezpieczne jest używanie na tym terenie czarów? Bo jeżeli da się w miarę normalnie czarować, być może znalazłam rozwiązanie, które pozwoli nam załatwić dwa problemy za jednym razem. Mogłybyśmy pozwolić jaszczuroludzią zbliżyć się do pomnika ich boga, a wtedy ja przy użyciu magii wywołałabym głos ich bóstwa. Przekaz byłyby prosty. Bóg jest coraz bliżej szału, ponieważ do świątyni zbliżają się intruzi, którzy chcą ją sprofanować i zniszczyć święty pomnik. Jaszczuroludzie mieliby porzucić swoje żywe ofiary przy ołtarzu, tak by bóg mógł samemu się obsłużyć i zaspokoić swój głód, a następnie ruszyć przegnać intruzów i uśmierzyć tym samym gniew boga. Oczywiście owymi intruzami jest pewna banda gnolli zbliżająca się w kierunku świątyni. Nawet pomimo swojego wyszkolenia i wyposażenia, gnolle zapewne ugną się pod ponad trzykrotną przewagą liczebną przeciwnika. A gdy gnolle i jaszczuroludzie będą zajęci walką lub wzajemny ganianiem się po bagnie, my zaopiekujemy się więźniami. Co o tym myślisz pani?
- Nie...Raczej nie.- odparła Liircha.- Musiałam użyć całej mocy by wesprzeć mythal. Podczas, gdy to zwykle wspierało mnie. Jedynie magia będąca darem jaśniejącego jest do mego użytku. A nie jest tego wiele...Twój plan, może się udać. Ale nie traktuj ich jak głupców. Jaszczuroludzie nie są tak prymitywni jak wielu sądzi. Musisz być bardziej przekonująca, jeśli ma się powieść.
- No, ale nie traćmy czasu na pogaduszki.- dłonie staruszki zacisnęły się na kosturze.- Trochę drogi przed nami.
Obie kobiety ruszyły w głąb ruin. Od razu widać, że były one domem Liirchy przez wiele lat. Staruszka nie traciła na wahania ani chwili. Na każdym przecięciu dróg szybko wybierała drogę. Przemierzając ruiny nimfa co rusz widziała ślady bitwy w postaci kości, obsceniczne i okrutne płaskorzeźby wystające spod zmurszałych gobelinów Jaśniejącego.
W jednym z korytarzy zdarzyło się coś co musiało wpłynąć na Aeterveris.
Z nieznanego źródła odezwał się dudniący głos.
- Sprowadziłaś posiłki Liircho? Zabawne...Nie powstrzymasz mnie. Więzy które nałożyli na mnie arkaniści, słabną. Pieczęć pęka. To robactwo natury nic ci nie pomoże...Wkrótce będę wolny, a świat ugnie się przed wybrańcami Ourobosa!
Na staruszce jednak te krzyki nie zrobiły żadnego wrażenia, rzekła jedynie z pogardą.- Zamknij paszczę stary pyszałku! Jedyne co potrafisz , to pleść głupoty.
Po czym zwróciła się do Aeterveris ze słowami.- Chciałaś wiedzieć, co kryje świątynia? To już wiesz...A teraz chodźmy. Statua już blisko.Wkrótce obie kobiety na znalazły się na krużganku kwadratowego dziedzińca...Od strony bagna widać było łukowate przejście...Zapewne kiedyś ze wstawionymi wrotami. Obecnie pozostały po nich resztki przegniłych i osmalonych desek.
Na środku zaś stał dwumetrowy pomnik węża zrobionego z żółtawego marmuru.

- Oto i on...Wężowy Bóg.- Liircha wskazała na statuę.

Bagna, Osada Jaszczuroludzi



Gaalhil natychmiast sięgnął do kryształu, szepcząc niezrozumiałe dla nikogo słowa i czekając na to, co mu przekaże na temat intencji i prawdziwości przekazu. Z zewnątrz przybrał zaś pozę, jakby się nad czymś zastanawiał, z lekko spuszczoną głową. Niestety przekaz był mętny i nie dostarczył mu żadnych informacji.
Po uzyskaniu informacji spojrzał na nich groźnie.
- Wyruszymy natychmiast, ale jeśli to pułapka, to ta Niebiańska Istota tu wróci! I wywrze straszliwą zemstę! – tu wskazał na Ilmaxi, stojącą nieopodal, posyłając jej spojrzenie w rodzaju „rób dobre wrażenie!”
- Wrau, wrau.- ryknęła Ilmaxi przez przekonania w głosie, stanęła na tylnych łapach wymachując skrzydłami, i ..straciła równowagę, gdy ziemia obsunęła się spod tylnej łapy.
Przednie opadły rozchlapując fontanny błota, które ubrudziły jej śnieżnobiałe futro.
Na twarzy niebiańskiej lamii można było zobaczyć ponurą irytację.
Po czym odmaszerował spokojnie, acz pewnie w stronę reszty współpodróżników.
-To jest już jakieś rozwiązanie...Tylko jak je przedstawić Kyulii? – stwierdziła bardziej niż spytała Ilmaxi.

Gaalhil spojrzał na lamię niezadowolony.

- W ciemnych barwach widzę wyruszenie do tej twierdzy… Obawiam się, że nawet jeśli zabijemy ich wodza, to nie polepszy w żaden sposób naszej sytuacji. Jednakże, w co wdepnęliśmy, musimy brnąć dalej – tu westchnął lekko – lepsze to, niż ścieranie się z całym plemieniem. Będziemy tam dla Kyulii w charakterze eskorty ... nie damy jej skrzywdzić, ale to jej bitwa. – po czym podrapał się chwilkę po brodzie marszcząc brwi –Czemu nie uczyłem się telepatii...
- No to chodźmy.- rzekła Ilmaxi.
Gdy ustalili już wszystko odnośnie podróży, Gaalhil nakazał Kyulii, by usiadła przed nim, po czym nawiązał kontakt wzrokowy, samemu też usadawiając się w siadzie skrzyżnym. Wszedł w trans, który jakoś nie podziałał na nią...Kyulii z ciekawością przyglądała się bezskutecznym działaniom psionika. Ilmaxi, nie podzielała zaciekawienia Kyulii. Zaszła kobietę od tyłu cicho niczym kot i...ogłuszyła ją, rękojeścią miecza. A następnie nieprzytomną załadowała sobie na grzbiet.
- Ruszamy. Dość już się tu zasiedzieliśmy.- rzekła lamia nie cierpiącym sprzeciwu głosem. - A przy okazji, potrenuj język na migi, w razie gdyby się obudziła.

Bagna, nieco dalej


- Widzisz?- rzekła Ilmaxi wskazując na wgłębienia w miękkiej glebie.- Ślady, około piętnastu z nich to jaszczuroludzie...Trzy z nich należą do ludzi. Za półgodziny ich dopadniemy.-Ruch na grzbiecie Ilmaxi wskazywał, że Kyulii wkrótce odzyska przytomność... Tylko jak jej wytłumaczyć sytuację.

Phalenopsis, dom Turama.

Turam zamyślony smażył omlet, gdy jego rozmyślenia przerwał radosny kobiecy głos.
- Witam mości Turamie. Może mogę pomóc w przygotowaniu śniadania? Omlet chyba jeszcze potrafię zrobić... - zaśmiała się Luinehilien. Na jej twarzy prawie nie było widać efektów niespokojnej nocy.
- Oczywiście...Nie ma to jak kobieta w kuchni.- zaśmiał się krasnolud.- Choć musze cię ostrzec pani. Jestem czterokrotnym mistrzem patelni Szlachetnej Gildii Inżynierów i lubię kulinarne pojedynki.
Krasnolud następnie wskazał gdzie trzyma garnki, gdzie przyprawy...I oboje zajęli się pichceniem, przy którym krasnolud wspominał zawody które gildia urządzała raz do roku. Opowiadał o kulinarnych wpadkach jego przeciwników i różna zabawne wydarzenia jakie trafiały się podczas tych zawodów.
Rasgan tylko minął w drodze przez kuchnię.
Kolejnym schodzącym był Beriand, a zobaczywszy posiłek rzekł.
- Panie Turamie, wygląda to apetycznie- elf wskazał na omlety, wymawiając te słowa w krasnoludzkim. Po chwili odezwał się znowu, tym razem we wspólnym- Kto mnie tutaj przyniósł? Chciałem mu podziękować i o coś spytać. Prawie mnie wykończyli.
- Nie wiem...Spałem już wtedy. Ale pan Aydenn i Rasgan ruszyli na poszukiwanie waszmości.- odparł po krasnoludzku, choć ze słabym akcentem Turam. Krasnolud zbyt długo wychowywał się ludzkim mieście, by mówić z nienagannym akcentem.
Kiedy czarodziej uzyskał odpowiedź, zasiadł do stołu i zaczął powoli jeść. Nagle zobaczył swoją kotkę. Odwrócił się do Turama:
-Panie, nie masz czegoś może dla kota? Dość długo nic nie jadł, pewno jest głodny.
- Nie ma strachu...Omlet nie powinien kotce zaszkodzić. Mam też suszoną wołowinę. Ale tę wolałbym oszczędzić na podróż. Co prawda smakuje jak suszona podeszwa. Ale na długie podróże jest najekonomiczniejszy posiłek. Krasnoludzkie racje żywnościowe, to zdzierstwo...- rzekł Turam.
Kolejnym schodzącym był Aydenn. Elf skinął głową wszystkim i rzekł.- Śniadanie wygląda apetycznie. Omlet? Nie widziałem potrawy z jajek odkąd utknąłem w tym mieście.
- Zapasy na specjalną okazję.- odparł Turam, po czym westchnął.- Ciężko opuszczać dom.
Aydenn nie odpowiedział na słowa krasnoluda tylko milczący skupił się na pałaszowaniu posiłku. Cień kaptura nie pozwalał zobaczyć miny, a przez to nastroju Aydenna.
Do posiłku dołączył po chwili, jak zawsze milczący Verryaalda, a następnie wygłodniały Yokura.
Na widok omletu półork uśmiechnął się i ryknął wesoło. -No, wreszcie jakaś odmiana !
Wkrótce pojawił się Amman i Mi Raaz. Młody druid był w wesołym nastroju. Bowiem dziś miał zostać prawdziwym druidem. Był tak blisko swego celu.Kapłan był jakiś nieswój i zdenerwowany co nie uszło uwagi Aydenne ani Verryaaldy. Tymczasem kapłan podszedł możliwie blisko Turama. Pochwycił krasnoluda na oczach zebranych przykładając swój sztylet ofiarny ostrzem między szyję a obojczyk. Wyglądało to nieco dziwnie, bo krasnolud był dużo niższy od Mi Raaza. Kapłan jednak nie martwił się tym całkowitym brakiem osłony.
- Zachowajcie spokój, jeżeli nikomu nie przyjdzie do głowy zostać bohaterem, to wszyscy przeżyjecie -
Kapłan cofał się, żeby plecy oprzeć o najbliższą szafkę. Nie mógł ryzykować, że dostanie niespodziewany cios w plecy.
- Lunehien jesteś druidką i nie obce są ci tajniki medycyny prawda? - Mi Raaz nie przejmował się przekręceniem imienia kapłanki natury - Wiesz, że mój sztylet może jednym sprawnym ciosem pozbawić życia inżyniera, dlatego nie próbuj żadnych czarów. I niech nikt nie waży się zrobić kroku w moją stronę, bo nawet jeśli zginę to albo w pośmiertnym skurczu, albo siłą samego upadku przebiję szyję inżyniera! - Ostatnie zdanie niemal wykrzyczał. - Teraz Turamie napiszesz do swojego wuja z prośba o wyjawienie miejsca ukrycia prawdziwego berła. I miej nadzieję, że odpisze jeszcze przed obiadem!
- Nie rób nic głupiego... Odłóż sztylet... - blada niczym pobielona ściana druidka mówiła powoli niczym do dziecka, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów.
-Mi Raaz, posłuchaj...- Beriand mówiąc nie ruszał się- Wiem że nie chcesz zabić Turama, bo jest ci on potrzebny. Mi to pasuje. Ale pomyśl! Kiedy ktoś zejdzie z góry i zastanie cię ze sztyletem przy gardle krasnoluda... może wywiązać się walka. A tego nie chcemy. Więc może załatwimy to inaczej?
Tymczasem do kuchni wpadli uzbrojeni Verryaalda i Aydenn.
Verryaalda sięgnął po łuk i nałożył na niego strzałę mówiąc.- No Mi Raaz, uczyń ten dzień ciekawym.
- Możesz trafić krasnoluda. -rzekł Aydenn.
- Nie obiecywałem go chronić i nie interesuje mnie czy Turam przeżyje.Czasami trzeba się poświęcić dla większego dobra. Poza tym...Teraz wiem, że to Mi Raaz jest tym którego chce dopaść. Człowiekiem w czerni. Odkąd zdjął zbroję i zobaczyłem jego plugawe oblicze...zyskałem pewność! - z każdym słowem w tonie głosu Verryaaldy coraz bardziej widoczna była nutka obsesji...A słowa stawały się coraz mniej racjonalne.
Strzała zapłonęła...Aydenn zaś krzyknął. - Verryaalda, nie!
- Przecież nie strzeliłem, jeszcze...- odparł poirytowany tropiciel mierząc w Mi Raaza.
- Na czepek Opiekunki, ileż razy mam powtarzać? Berło nie istnieje...Zresztą, jak niby mam napisać ze sztyletem przy szyi? Co cię opętało, kapłanie?- krzyczał płaczliwym głosem Turam.
- Nikt nie zejdzie i nie wywiąże się walka! – rzucił gniewnie elf dobywając jednego z mieczy. Trochę za późno wszakże, gdyż poza obolałym Yokurą byli już wszyscy. Plecami odwrócił się do kapłana ostrzem wskazał na obecnych, na Berianda.
-Mi Raaz przejdź z naszym gospodarzem tak, żebyśmy widzieli schody i mieli ścianę za plecami. Wolę nie mieć niespodzianek. A wy – teraz już spokojnie przemówił do wszystkich w kuchni – niczego nie próbujcie. Czas odkryć karty. I ja i klecha jesteśmy źli, źli do szpiku kości i gówno nas interesuje życie takich jak wy. W dupie mam życie krasnoluda czy człowieka, a życiem każdego elfa gardzę. – mówiąc to elf przechadzał się po kuchni wciąż trzymając wyciągnięte ostrze i bacznie obserwując innych. - Klecha chce berła, ja chcę śmierci elfów. My możemy sobie dać to czego chcemy, – kroki elfa znów skierowały się w stronę kapłana.
- Powiedz coś nowego...jakbym kiedykolwiek wierzył w twą szlachetność czy honor. Widzisz, ja wiem kim jesteś i jaką masz reputację wśród swoich.- rzekł pogardliwie Verryaalda, mierząc z łuku to w kapłana to w elfa. Także Aydenn był przygotowany do walki.
– Elf stał już przy swym towarzyszu. Popatrzył z pogardą na krasnoluda, nawet podszedł bliżej by go kopnąć za brak zaufania. Właściwie to Rasgan nie widział powodu by tego nie robić, poczęstował więc inżyniera kopniakiem w kostkę, a następnie błyskawicznym ruchem uderzył kapłana w jabłko Adama. Zaraz po tym drugą ręką starał się złapać go za rękę tak, by nie mógł wyrządzić krzywdy swojemu zakładnikowi.

Phalenopsis, Dzielnica Żebracza, Siedziba Władcy Szczurów

Starzec siedzący zamknął oczy...Jego twarz wykrzywiało niezadowolenie. Sytuacja rozwijała się w sposób zdecydowanie nie po myśli nekromanty. W zapewnienia swej kapłańskiej kukiełki wierzył tym mniej im bardziej sytuacja się zmieniała. Władca Szczurów obawiał się o życie swego krewniaka, tym bardziej, że plan Mi Raaza był, według niego, nieprzemyślaną i desperacką próbą ratowania skóry. Osobiście liczył na to, że w swych planach kapłan wykaże więcej subtelności. Gdy Rasgan zaatakował, krasnolud postanowił działać. W przypadkowej szamotaninie, życie Turama było zagrożone.
- Czas to zakończyć, zanim sytuacja wymknie się spod kontroli.- mruknął Grayshar i wydal symbiontowi polecenie.

Phalenopsis, dom Turama.


Zdrada! - ta myśl przemknęła przez głowę Mi Raaza, widział jak sztylet przesuwa się po szyi Turama, gdy odchylał się do tyłu, po uderzeniu pięścią jaką zadał mu Rasgan. Widział rubinowi ślad krwi podążający za czubkiem sztyletu...I poczuł ból, straszliwy ból impulsów elektrycznych, znacznie silniejszy od tych które mu dawkował dotąd Władca Szczurów.
Zdrada!- to była ostatnia myśl jak przemknęła przez pełny ból mózg kapłana, zanim zemdlał.

Uderzenie elfa bowiem spowodowało, że sztylet kapłana omsknął się i przesunął po szyi. Krew trysnęła z powierzchownej rany, nie dość głębokiej by zagrozić życiu. Rasgan zdołał złapać spadającego krasnoluda, najpierw jedną a potem drugą ręką odsłaniając się na ciosy, które nie nastąpiły bowiem ciało kapłana wygięło się w łuku , a potem po jego skórze skakały elektryczne iskry. Mi Raaz upadł nieprzytomny...Osłonięta korową skórą druidka podbiegła do zranionego krasnoluda trzymanego przez elfa.
Turam lekko zraniony, psychicznie był w kiepskim stanie ...Jego pusty wzrok wskazywał na to, że był w głębokim szoku.
Aydenn szybko ocenił sytuację i wydał rozkazy. - Luinehilien zajmij się krasnoludem, Amman i Beriand zwiążcie Mi Raaza i wrzućcie do piwnicy. Verryaalda przestań celować w Mi Raaza!!...To na pewno nie jest Człowiek w Czerni! Jestem Pewien!
A potem dokończymy śniadanie i się naradzimy. Mamy sporo do zrobienia, zanim wyruszymy poza miasto.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 08-04-2008 o 07:01.
abishai jest offline  
Stary 30-03-2008, 12:31   #616
 
Odyseja's Avatar
 
Reputacja: 1 Odyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputację
Wszystko wydarzyło się tak szybko...

- Luinehilien zajmij się krasnoludem, Amman i Beriand zwiążcie Mi Raaza i wrzućcie do piwnicy. Verryaalda przestań celować w Mi Raaza!!...To na pewno nie jest Człowiek w Czerni! Jestem Pewien! A potem dokończymy śniadanie i się naradzimy. Mamy sporo do zrobienia, zanim wyruszymy poza miasto.

Półelfka skinęła głową i przykładając fragment rękawa do rany, zaprowadziła inżyniera na kanapę. W międzyczasie jednym skinieniem dłoni zdjęła zaklęcie ochronne. Jej skóra błyskawicznie wróciła do normalnego stanu. Druidka tak jak Turam, była w szoku. Myślała jednak trzeźwo, niemo rozważając wydarzenia sprzed ostatnich kilku minut. Delikatnie zagwizdała, a po paru sekundach przy jej boku zjawiła się Nuhilla.

- Dalej, mała. Przynieś mi opatrunki. Szybko... - powiedziała cichym, pozornie spokojnym głosem.

Wilczyca zamerdała ogonem i pobiegła na górę. Zwierze, pomimo tego że było bardzo mądre, nie wiedziało co się tu zdarzyło. A nawet jeśli... Wilczyca nie zrozumiałaby wagi tego co zaszło. Teraz raczej nikt nie pozwoli Mi Raazowi wędrować z nimi. Kapłan leżał nieprzytomny w piwnicy, Turam ranny i oszołomiony na kanapie... Tylko dlaczego Mi Raaz zemdlał? Musiało wydarzyć się coś jeszcze. Tylko co? Może miało to coś wspólnego z poprzednim porażeniem, tym w kanałach? Tego Luinehilien mogła się tylko domyślać. Wilczyca przybiegła, trzymając w pysku komplet niezbędny dla uzdrowiciela. Druidka zajęła się opatrywaniem krasnoluda. Magia w przypadku tej rany na szczęście nie była potrzebna. Dziewczyna ranę posypała ziołami mającymi zapobiec zakażeniu, po czym maleńkim bandażem zakleiła ranę.

- Wszystko jest w porządku. To tylko niewielkie draśnięcie. - próbowała uspokoić inżyniera.

Potem razem ze wszystkimi zasiadła do śniadania i przysłuchiwała się rozmowie. Tylko co miał na myśli Verryaalda, gdy mówił o Rasganie "wiem kim jesteś i jaką masz reputację wśród swoich"?
 
__________________
A ja niestety nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Co spróbuję coś napisać, nic mi nie wychodzi. Nie mogę się za nic zabrać, chociaż bardzo bym chciała. Nie wiem, co się ze mną dzieje. W najbliższym czasie raczej nic nie napiszę. Przepraszam.
Odyseja jest offline  
Stary 30-03-2008, 12:50   #617
 
rasgan's Avatar
 
Reputacja: 1 rasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwu
- Nikt nikogo nie zwiąże - tym razem elf stanął po stronie kapłana. Ponownie wyciągnął miecze i zajął pozycję pomiędzy klechą a tropicielem. – Zwiążecie go. Zamkniecie. Co wtedy? On i tak się uwolni, i tak będzie podążał naszymi śladami. On musi zdobyć berło albo zginie. To co zrobił było aktem desperacji. Nie ma innego wyjścia, musi je zdobyć. – elf chwilę zastanawiał się nad sytuacją kapłana, swoją i ile mógł stracić w oczach druidki po tym co powiedział tropiciel. Czy właścicielka wilczycy w ogóle zwróciła uwagę na słowa tropiciela? Tego niestety Rasgan nie wiedział. Szlachcic potrząsnął głową jakby chciał odegnać złe myśli i przemówił ponownie.
- Trzymajmy przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Mając Mi Raaza ze sobą mamy nad nim pewną kontrolę, wpływ na jego działania. Gdy będzie nam siedział na ogonie, będziemy musieli cały czas patrzeć przez ramię. Jestem za zabraniem go. Będę go pilnował.
Przez cały ten czas elf nie miał odwagi spojrzeć na druidkę. Bał się chwili gdy podejdzie do niego i zapyta o co chodziło. W całym swym braku wiary elf wierzył w to, że nic nie usłyszała.
 
__________________
Szczęścia w mrokach...
rasgan jest offline  
Stary 30-03-2008, 13:53   #618
 
Beriand's Avatar
 
Reputacja: 1 Beriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemu
Beriand ze zdziweniem patrzył, jak Rasgan uderza kapłana, a przez jego ciało przechodzą dziwne błyskawice. Dziwne. Ktoś jakby na odległość poraził go magią. Dziwne. i niebezpieczne.

Ruszył związać Mi Raaza, ale elfi szlachcic zastapił mu drogę.
-...Trzymajmy przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Mając Mi Raaza ze sobą mamy nad nim pewną kontrolę, wpływ na jego działania. Gdy będzie nam siedział na ogonie, będziemy musieli cały czas patrzeć przez ramię. Jestem za zabraniem go. Będę go pilnował.- zakoczył swoją wypowiedź Rasgan.

-Pewną kontrolę. Może i by się uwolnił. A jeśli nie to zmarł z głodu. Chociaż mu sie należy. Możemy wydać go straży, Turam mógłby może coś wymyślić. Ale jeśli koniecznie chcesz zabrać go ze sobą, to musimy wiedzieć o co chodzi z tymi piorunami. Wy byliście z nim wcześniej... zdażyło się coś takiego?

Beriand
nie był pewien czy go posłuchają. Ale warto było spróbować. Zerknął jeszcze tylko na Turama, upewniając się czy żyje, i podszedł do Rasgana.

-Ale póki co chyba możemy go związać i rzucić do piwnicy. Dopóki tu jesteśmy.-miał nadzieję że elf się zgodzi... ale w to wątpił. Najwyraźniej Rasgan nie nienawidził swojej rasy. Ale to on ogłuszył Mi Raaza. No cóż...
 
Beriand jest offline  
Stary 02-04-2008, 01:19   #619
 
Linderel's Avatar
 
Reputacja: 1 Linderel nie jest za bardzo znanyLinderel nie jest za bardzo znanyLinderel nie jest za bardzo znany
Gwen odprowadziła wzrokiem lorda Enyalie i jego dziwną towarzyszkę, za którymi pośpiesznie podążał Akramed.~Ciekawe, jaką nie cierpiącą zwłoki sprawę miał do Olorkiona młody czarodziej~ odezwała się ta nieprzyzwoicie wścibska część jej osobowości. Pomachała Mournowi na pożegnanie- zrobiła to z niemal dziecinym radosnym entuzjazmem, ale w głębi serca żałowała że zaraz zniknie jej z oczu. Miała wobec niego dług wdzięczności i chciałaby jeszcze raz z całego serca mu podziękować... i przeprosić. Westchnęła smutno, a gdy odwróciła się do swoich towarzyszy napotkała zatroskany nieco wzrok Mordragora.
- Twoja twarzyczka była pochmurna podczas drogi tutaj. Czyżby przez słowa tego elfa z Tagosai? Nie przejmowałbym się nimi na twoim miejscu. Nie możesz opierać osądu tylko na słowach jednej strony moje dziecko. Zadaj sobie pytanie, dlaczego nikt im nie ruszył z pomocą, zanim pogrążysz się w poczuciu winy.-
Elfka nic nie odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko blado do starca. Cóż miała rzec? Nadal myślała, że Tagosaiczykom można było pomóc. ~Chcieć to móc~pomyślała zrezygnowana. Nie chciała jednak psuć towarzyszom humoru swoim chmurnym nastrojem. W końcu nie na tym polegała jej profesja... Zerknęła w stronę gnoma, rozprostowującego wygodnie kończyny pod drzewem. On zdawał się najmniej przejmować faktem, że został tak nieładnie potraktowany. Stary mag zaś zdawał się być w wyśmienitym humorze.
- Serce się raduje na widok żywej osady...Jak dotąd widziałem tylko zgliszcza. Choć chłodno nas tu przyjęli...I ciekawe kim była ta kobieta o przeszywającym spojrzeniu?
To samo pytanie przemknęło nie raz przez myśli bardki, z uwagą więc przyzłuchiwała się rozmowie dwóch magów.
- Nie domyśliłeś się Mordraghorze? Telepatką...Przeszukali nasze myśli, by sprawdzić, czy jesteśmy tym za kogo się podajemy...W każdym razie, wasze myśli. Do moich wedrzeć się nie mogła.- rzekł pozornie śpiący Mac'Baeth. Gwen skarciła się w myślach. Od razu powinna rozpoznać to niepokojące uczucie łaskotania, przebiegające przez jej głowę i kark.~ Lady Eileann nie byłaby ze mnie zadowolona~pomyślała gorzko, bo znów racja jej matki wypłynęła na wierzch. Ciekawa była, jakie jej myśli sprawiły, że elfina miała taki cierpki wyraz twarzy. Jakie wybryki i ekscesy młodocianej Gwen mogły być aż tak bulwersujące? Elfka w duchu śmiała się do rozpuku, ale Mac' Baeth i Mordragor mogli zobaczyć tylko uśmiech, który powoli rozpromienił jej buzię.
-To dlatego nie chcieli cię wpuścić?- spytał gnoma stary czarodziej.
-Między innymi.- rzekł wymijająco gnom, a Gwen zaczęła się zastanawiać jakie postępki musiał ukrywać gdzieś głęboko w pamięci, skoro nie pozwolił na ostrożne, lecz mało taktowne szpiegostwo, jakiemu poddał ich Olorkion.
Rozmyślając o nieco przykrych konsekwencjach solidarności z gnomem, a mianowicie wyrzeczeniu się wygód czekających w osadzie, Gwaenhvyfar uwolniła Alephreil z bagaży, siodła i uprzęży. Klacz z wdzięcznością potrząsnęła grzywą, po czym ze stoickim spokojem zaczęła szukać dla siebie pokarmu wśród leśnego runa. Gwen rozejrzała się wokół. Znalazła sobie wygodną kępkę mchu, na której rozłożyła ciepłą derkę. Wyciągnęła z juków najlepsze przysmaki w które zaopatrzyła się przed wyjazdem z Enyalie. Ciasto z owocami nie zdążyło się nawet zbytnio pokruszyć. Elfka była bardzo dumna ze swoich wypieków i uwielbiała się nimi dzielić, z każdym i wszędzie. Z promiennym uśmiechem podała wielkie kawałki placka z kruszonką najpierw Mordragorowi, a póżniej gnomowi, zachęcając ich radośnie do pałaszowania. Sama nie była głodna, ale miała ochotę na coś zupełnie innego. Na pokarm dla uszu i dla ducha. Sięgnęła po harfę. Przez chwilę wodziła palcami po strunach, niezdecydowana na jaką pieśń ma właśnie teraz ochotę. Jednak po chwili jej palce same trafiły na ślad melodii, spokojnej, rozszumianej, zupełnie jak osłaniające ich drzewa. Las sam podpowiadał, o czym należałoby zaśpiewać. Długie palce elfki tańczyły na strunach, a po kilku melodyjnych frazach do dźwięku harfy dołączył jej śpiew.

Najpiękniej jest tam
skąd korzenie czerpią sok życia
Gdy usłyszysz szum topoli
jeszcze drżący w uszach
Opowieść dębu
który spoglądał na twoje wzrastanie
i osłaniał cieniem swych konarów
Twoje nieporadne dni
Kogo wykołysał szum drzew
śpiew ptaków
z odległych miejsc powraca
starego domu ucałować próg
pokłonić się
strzegącym go drzewom
więc oto jestem cała
zaprzyjaźniona z ziemią
i tym, co z ziemi wyrosło
czuję się zawsze
leśna bez granic
jestem polna jak kwiat
jak mak czy chaber w życie
jestem jak ptak
zaprzyjaźniona
z każdym ziarenkiem ziemi
przez dziesiątki lat
patrzę więc wokół
i wszystko tak bliskie
ojczyste obrazy
i w tej głębi ciszy
niczego się nie lękam...


Pieśń wybrzmiała do końca, a elfka przytuliła harfę do serca. Tak, las był jej ojczyzną... Wsród leśnej gęstwy czuła się bezpieczna i szczęśliwa, i nawet samotność była znośniejsza gdy otaczały ją drzewa, kwiaty i leśne zwierzęta. Pragnęła jednak wrócić do domu, do lasów jej dzieciństwa, do drzew, w których cieniu wyrosła z niemowlęcia w niesforne dziecko, a później na równie nieposkromioną dziewczynę. Teraz byłaby gotowa wyrzec się całego świata, który na nią czekał, byleby znów przekroczyć próg domu. I dlatego zmierzała do Phalenopsis, pożegnać się z ostatnim ze starych przyjaciół. Do nowych towarzyszy też poczuła nić sympatii i ze smutkiem pomyślała, że gdy ich drogi się rozejdą, z żalem będzie ich porzucać. Elfka siedziała w ciszy, uśmiechając się, po czym roześmiała się i sięgnęła po kawałek swojego słodkiego dzieła.
 
__________________
Jest śmierć i podatki, ale podatki są gorsze, bo śmierć przynajmniej nie trafia się człowiekowi co roku.

Ostatnio edytowane przez Linderel : 02-04-2008 o 01:27.
Linderel jest offline  
Stary 05-04-2008, 19:58   #620
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Bagna Zapomnianego Boga
“Ruiny świątyni Jaśniejącego

- No, ale nie traćmy czasu na pogaduszki. Trochę drogi przed nami.

Dziewczyna przytaknęła słowom staruszki, poczym ruszyła za przewodniczką, na ramieniu której siedział wierny ptak. Dłoń zaciśnięta na kosturze i sieć zmarszczek przecinających twarz kobiety, mogły sugerować, że będzie miała znaczne problemy z poruszaniem. A to oznaczałoby, że Aeterveris będzie musiała dostosować do niej swoje tępo. Z jednej strony oznaczało to stratę czasu, a z drugiej... po paru ostatnich dniach ciągłego uciekania, dziewczyna z ulgą przyjęłaby odmianę w postaci spokojnego, spacerowego kroku.

Szybko okazało się jednak, że obawy albo nadzieje nimfy były nie uzasadnione. Liircha radziła sobie nadzwyczaj dobrze, choć Aeterveris zdawało się, że coraz częściej na twarzy towarzyszki dostrzega ukrywane zmęczenie. Trudno jednak było powiedzieć, czy to wysiłek fizyczny wywołał taki efekt. A może bardzo długa samotność, życie wspomnieniami i obowiązkami, które zostały nałożone na staruszkę przed wiekami?

Jakkolwiek by nie było, Aeterveris nie miała zamiaru wypytywać staruszki. Jeszcze nie nadszedł właściwy czas na zwierzenia. Przy odrobinie szczęścia będzie jeszcze okazja na dłuższą i szczerą rozmowę. Oczywiście, o ile Liircha sama tego zechce.

I znowu dziewczyna szła, pośród zimny, kamiennych murów, które dawniej były częścią wspaniałej twierdzy. Nimfa wręcz czuła, jak z każdej strony, z mroku, docierają do niej szepty. Szepty kamienni opowiadających dawne historię o wielkich wydarzeniach, krwi, która spłynęła po ich gładkich powierzchniach, bitwach, zwycięstwach i klęskach. Gdyby tylko Aeterveris potrafiła zrozumieć mowę kamienni... z chęcią usiadła by na jednym z głazów i spędziła wiele długich godzin wsłuchując się w te opowieści z przed wieków, o dawnych herosach.

Jednak Liircha nie zostawiły Aeterveris czasu na jakiekolwiek odpoczywanie. Staruszka uparcie podążała przed siebie, bardzo rzadko zatrzymując się na krótką chwilę, by na rozdrożach wybrać właściwy kierunek. Dziewczynie podążającej za przewodniczką nie pozostało nic innego, jak podziwianie pamięci staruszki. Choć po tylu latach życia, trudno było nie wyrobić pewnej znajomości swojego „domu”, to jednak Liircha znacznie zaimponowała Aeterveris.

Podróż była nadzwyczaj spokojna i cicha. Najwyraźniej staruszka nie miała ochoty na rozmowę albo była zbyt zajęta badaniem drogi prze sobą. Dziewczynie w pełni to odpowiadało, bo dzięki temu miała czas, by zastanowić się nad tym, co zrobi, gdy dotrze już na miejsce. Równocześnie zamyślenie w jakie popadła Aeterveris było idealnym powodem do nie rozglądania się naokoło. Nimfa już dawno zauważyła, że gdy nogi same niosły ją do celu, a umysł jest zajęty rozważaniem jakiś ważnych rzeczy, to oczy nie dostrzegały wielu szczegółów. Obecnie dziewczyna bardzo starannie dbała, żeby jej wzrok nie padł na żadną z płaskorzeźb przedstawiających okropne sceny, ani na resztki jakie pozostały z rozkładających się zwłok.

Milcząca wędrówka trwała już od kilkunastu minut, gdy naglę ptak siedzący na ramieniu Liirchy zakrakał donośnie i zaczął tłuc powietrze skrzydłami, jakby dopadł go najprawdziwszy obłęd. W tym samym momencie do uszu Aeterveris doszedł groźnie brzmiący dźwięk, który dziewczynie kojarzył się tylko z jednym... żmiją szykującą się do ataku. Miecz nimfy samoistnie wskoczył do jej dłoni, podczas, gdy jego właścicielka obracała się dookoła siebie w poszukiwaniu małego, jadowitego przeciwnika. Nawet nie zauważyła, że Liircha też się zatrzymała i spokojnie stoi, jakby na coś czekając.

Nim Aeterveris zdołała zlokalizować węża, syczenie nagle przerodziło się w słaby, jakby odległy śmiech, który z każdą chwilą nabierał siły. Zaraz potem niewidoczny napastnik zaczął mówić, a jego głos, przypominający syk węża, odbijał się od kamiennych ścian, nie pozwalając rozpoznać skąd tak naprawdę dochodzi.

- Sprowadziłaś posiłki Liircho? Zabawne... Nie powstrzymasz mnie. Więzy które nałożyli na mnie arkaniści, słabną. Pieczęć pęka. To robactwo natury nic ci nie pomoże... Wkrótce będę wolny, a świat ugnie się przed wybrańcami Ourobosa!
- Zamknij paszczę stary pyszałku! Jedyne co potrafisz , to pleść głupoty. Chciałaś wiedzieć, co kryje świątynia? To już wiesz... A teraz chodźmy. Statua już blisko.


Odpowiedź staruszki była równie gwałtowna i niespodziewana, jak nagłe ujawnienie obecności „wybrańca Ourobosa”, czymkolwiek ta istota by nie była. Aeterveris przez dłuższą chwilę stała i wpatrywała się w Liirche z wyraźnym zaskoczeniem widocznym na twarzy. Dziewczyna tak naprawdę nie do końca rozumiała co się właściwie stało. Zasadniczo zauważyła jedynie, że „coś”, co kiedyś uwięziono w tych ruinach, przed chwilą nazwało ją „robactwem natury”.

W innej sytuacji z wielką chęcią odpyskowałaby tej przeklętemu wybrańcowi, jednak stanowczy głos staruszki, nakazujący ruszenie w dalszą drogę, odwiódł Aeterveris od zrobienia czegoś takiego. Prychnęła jedynie, niczym obrażona kotka i ruszyła dalej. Nie miała teraz czasu na zajmowanie się czymś, co najwyraźniej cierpi na kompleks niższości i próbuje podbudować swoje malutkie ego, „straszliwym” śmiechem i bajaniem o swojej potędze.

Bagna Zapomnianego Boga
“Zniszczony plac”

W końcu kobiety dotarły do celu podróży. Ku miłemu zaskoczeniu Aeterveris podłóż nietrwała aż tak długo, jak z początku się spodziewała. Spokojnie rozglądając się po kwadratowym dziedzińcu, dziewczyna niby obojętnym tonem zapytała Liirchę:

- Jak myślisz pani, ile jeszcze czasu zostało nam do przybycia jaszczuroludzi?
- Wiele, moja droga, bardzo wiele.


Aeterveris skinęła głową i wolnym krokiem podeszła do dwumetrowego pomnika przedstawiającego węża. Posąg sprawiał bardzo ponure wrażenie, jakby czekał na kolejne ofiary. Dziewczyna przykucnęła przy niewielkim postumencie, na którym postawiono pomnik. Czerwone, zaschnięte ślady były wyraźnym dowodem, że wielokrotnie w tym miejscu przelano krew... I to najpewniej ludzką. Nawet na pomniku, gdzie niegdzie, żółty kamień nabrał szkarłatnego odcienia.

Dziewczyna ostatni raz obróciła się wokoło siebie, dokładnie przyglądając otoczeniu, wyszukując dróg ewentualnej ucieczki, kryjówek, czy osłon. Miała złowrogie uczucie, że wkrótce ta ziemia znów zasmakuje krwi i wolała być na ten moment przygotowana. Gdy już dokonała wstępnych oględzin, nimfa podeszła ponownie do staruszki, która usiadła na niewielkim głazie. Dziewczyna usiadła ze skrzyżowanymi nogami u stóp Liirchy i po chwili zastanowienia zapytała.

- Pani, skoro mamy tak wiele czasu, czy nie zechciałabyś opowiedzieć mi historii tego miejsca? Z tak starym miejscem musi być związanych wiele ciekawych historii, a ja uwielbiam ich słuchać.

Liircha z powagą spojrzała na Aeterveris. Przez chwilę milczała, jakby nad czymś się zastanawiając, poczym rozpoczęła swoją opowieść...

***

Aeterveris naprawdę uwielbiała opowieści, a historia twierdzy naprawdę ją zainteresowała. Ale gdzieś z oddali dochodziły już dźwięki wydawane przez zbliżającą się gromadę. Tu na bagnach, w kompletnej ciszy, wszystko było bardzo dobrze słyszalne i prawdopodobnie tylko dzięki temu Aeterveris w ogóle zorientowała się, że nadszedł czas działania.

Dziewczyna podniosła się na nogi, otrzepując spodnie, którym i tak już nic nie mogło pomóc, poczym uśmiechnęła się do staruszki i ruszyła w kierunku upatrzonej wcześniej kryjówki. Nimfa dobrze wiedziała, że Liircha zdoła o siebie zadbać i ukryć się przez wzrokiem oddziału jaszczuroludzi. Aeterveris znalazła swoją osłonę w załomie utworzonym przez dwa kamienne mury, które dawniej stanowiły wewnętrzne ściany twierdzy. Dziewczyna przykucnęła w ciemności i cierpliwie czekała, jak myśliwy zaczajony na zdobycz. Tak, jak uczyła się w odległej przeszłości, gdy nie miała pojęcia o życiu poza rozległymi lasami. Zbyt dobrze Aeterveris wiedziała, jak wielka będzie cena jaką przyjdzie jej zapłacić, jeżeli popełni choćby najdrobniejszy błąd. Musiała się postarać i zrobić wszystko idealnie... miała tylko jedną szanse.

Aeterveris w napięciu wsłuchiwała się w odgłos stóp grupy jaszczuroludzi. Byli już bardzo blisko i teraz nie pozostawało już nic, tylko czekać aż zbliżą się do posągu. Z jedną dłonią opartą o rękojeść broni i drugą czubkami palców dotykającą cieniutkich strun instrumentu, nimfa próbowała zmusić umysł do koncentracji.

Cisza i ponury spokój, jaki do tej chwili niepodzielnie panowały w świątyni, teraz ustąpiły miejsca ciężkim krokom, których brzmienie odbijało się wśród kamiennych ścian i dziwacznemu, niezrozumiałemu językowi jaszczuroludzi. Czułe ucho Aeterveris podpowiadało, że grupa minęła jej kryjówkę i już znajdowała się niebezpiecznie blisko posągu.

Aeterveris wzięła głęboki wdech i wyprostowała się, starając się przy tym, by żaden najdrobniejszy dźwięk nie przykuł uwagi nowoprzybyłych. Dziewczyna zamknęła oczy pozwalając, by palce same odnajdywały właściwe struny. Pierwsze, drobne dźwięki uleciały w powietrze, tak ciche i subtelne, jak promienie wschodzącego słońca. Jednak muzyka była jakaś dziwna... chaotyczna. Jakby nie posiadała żadnej melodii, rytmu, tylko była bezsensownym, zbiorem dźwięków.

Niewiele brakowałoby, a Aeterveris już na samym początku straciłaby kontrolę nad zaklęciem. Całym wysiłkiem woli zmusiła palce, by wprowadziły porządek do melodii, by poukładały rozpierzchnięte na wszystkie strony dźwięki. Palce początkowo nie chciały słuchać nimfy, zachowując się, jak osobne istoty obdarzone własną świadomością, ale stopniowo dziewczyna zmuszała je do posłuszeństwa.

Melodia w końcu stała się prawdziwą melodią, uporządkowaną jak należy. Cicha i subtelna, zdawała się kroplami wody spadającymi z drzew. Muzyka oderwała się od instrumentu i szybowała wolna, jak ptak po całym placu. Przypominała małe, roześmiane dziecko, które wybiegło na deszcz, i które teraz z radością chwyta spadające krople. Zdawała się być zarówno wszędzie, dochodząc z każdego kierunku, jak i nigdzie, jakby brzmiała jedynie w umysłach zdumionych słuchaczy.

Aeterveris pozwoliła sobie na delikatny uśmiech. Czuła, jak moc przepływa przez jej ciało wprost do instrumentu. Zaklęcie błyskawicznie nabierało energii i już prawie dało się wyczuć jego subtelny wpływ, gdy nagle pomiędzy dźwięki wdarł się inny, fałszywy. Palce nimfy znów zaczęły gubić się i potrącać niewłaściwe struny. Aeterveris rozpaczliwie próbowała zapanować nad muzyką, podczas, gdy zaklęcie szarpało się w jej umyśle, targane podmuchami dzikiej magii.

***

„A teraz spójrz mi w oczy. No dalej dziewczyno, przecież nic ci nie zrobię. A teraz zagraj. Zapomnij o strunach i zagraj dla mnie własną melodie. Pozwól, żeby ta muzyka płynęła wprost z twojego serca.”


***

Aeterveris przestała walczyć ze strunami, nie mogła przecież pokonać muzyki. Zamiast tego pozwoliła by jej dłonie same wybierały drogę, by grały nie to kazał im umysł, lecz to co nakazywało serce. Tak, jak nakazywał jej Eskel.

Znów w muzyka nabrała właściwego rytmu, choć teraz nagle stała się głośniejsza, nabierała tępa. To nie była już wesoła piosnka o małym dziecku tańczącym na deszczu. Każdy kolejny dźwięk przypominał jęk przemocą wydzierany z konającego ciała. Zdezorientowani jaszczuroludzi rozglądali się dookoła, choć zlokalizować źródło dźwięku, ale ten zdawał się dochodzi ze wszystkich stron. Jakby sama ziemia wydawała agonalne jęki, a potępione duszę wróciły na ten świat, by śpiewać swoją żałosną pieśń skazanych na wieczne cierpienie.

I wtedy rozległ się krzyk bólu... krzyk godny rozrywanego na strzępy człowieka. I muzyka ustała, jak ucięta mieczem. Jaszczuroludzi stali z bronią gotową na odparcie ewentualnego ataku. Tylko jeden z nich wydawał się bardziej zaciekawiony, niż przestraszony. Ssaa'goth spojrzał na swoich podwładnych i nie znoszącym sprzeciwu głosem, warknął w ich kierunku:

- Sprawdźcie to!

W tym samym czasie Aeterveris stała w swojej kryjówce, z zamkniętymi oczami szepcząc jakieś słowa, tak cicho, że sama ledwo je słyszała. Czuła, jak moc zaklęcia krąży dookoła tylko czekając na wykorzystanie. Musiała się spieszyć...

Czwórka jaszczuroludzi z ociąganiem ruszyła w kierunku brzegów placu. Szli powoli, nie na tyle wolno, żeby wywołać napad szału przywódcy, ale z drugiej strony, nie na tyle szybko, by nieostrożnie wpaść na jakiegoś ducha. Kto wie, co mogło się tu czaić? Szczególnie, że tyle razy składaną na tym placu ofiary z żywych, myślących istot?

Zanim wojownicy zdołali przejść choćby cztery kroki, znów śmiertelną ciszę przerwał dźwięk. Tym razem był to syk węża. Węża, któremu ktoś bardzo nierozsądnie wpychał patyk do legowiska, by zbadać jak zwierze na to zareaguje. A chwilę potem syk zmienił się w głos. Zimny, nienawistny, wściekły i potężny jak krzyk dwudziestu ludzi. Był niczym rozwścieczona żmija wstrzykująca jad schwytanej ofierze. Ofierze, która chwilę temu tak dobrze się bawiła, dźgając węża patykiem.

- JAK ŚMIECIE?! JAK ŚMIECIE TU PRZYCHODZIĆ I PRZERYWAĆ MÓJ SPOCZYNEK?! CZY TAK BARDZO PRAGNIECIE ODDAĆ MI SWOJĄ KREW, BYM MÓGŁ NASYCIĆ SWÓJ GŁÓD?! NĘDZNI GŁUPCY. ZNISZCZE WAS ZA WASZA AROGANCJE!

Jeden z mniej odważnych i bardziej naiwnych jaszczuroludzi, wypchnął więźniów przed szereg. Najwyraźniej miał nadzieje, że bóstwo nasyci się niewolnikami i okaże łaskę swoim wyznawcą.

- Mamy ofiary Panie! Przynieśliśmy ofiary!...

- OFIARY! TO OŚMIELASZ SIĘ NAZYWAĆ OFIARĄ?! TO KOŚCI Z NAWLECZONĄ NA NIE SKÓRĄ! JA CHCĘ KRWI I SERC! CHCĘ ZOBACZYĆ MOICH WROGÓW, JAK NA KOLANACH SKOMLĄ O LITOŚĆ! TYLKO KREW WOJOWNIKÓW ZAPOKOI MÓJ GŁÓD, TYLKO ONA UŚMIERZYU MÓJ GNIEW. CZUJĘ ICH SMRÓD... SMRÓD TYCH PRZEKLĘTYCH ISTOT. IDĄ TU... ZMIERZAJĄ WPROST W MOJĄ PASZCZE! A WY MI ICH PORZYPROWADZICIE! UDOWODNICIE SWOJĄ WARTOŚCI I PRZYNIESIECIE PRAWDZWIĄ OFIARĘ. MOŻE WTEDY DARUJE WAM WASZE WINY I OKAŻE ŁASKĘ? MOŻE... TYLKO TY SSAA'GOTH ZOSTANIESZ TU I OCZYŚCISZ TO MIEJSCE W KRWI TYCH NIEWOLNIKÓW, KTÓRYCH MI PRZYPROWADZLILIŚCIE. A JEŻELI TWOI WSPÓŁPLEMIEŃCY ZAWIODĄ... WTEDY ZASPOKOJĘ SWÓJ GŁÓD TOBĄ!

Aeterveris cicho wypuściła powietrze, czekając na efekty. Miała nadzieje, że jaszczuroludzi dadzą się nabrać. Jeżeli by się udało, mogłaby spróbować podkraść się do samotnego Ssaa'gotha i przywalić mu w łeb tak, żeby stracił przytomność. A jeżeli mistyfikacja zostanie przejrzana... wtedy nie pozostanie już nic poza wykorzystaniem zaskoczenia. Przy takim obrocie sytuacji, dziewczyna będzie jedynie mogła wyskoczyć ze swojej kryjówki, cisnąć nóż w kierunku grupy, poczym wziąć nogi za pas. Przy odrobinie szczęścia, może większość jaszczuroludzi rzuci się za nią w pościg, a tymi pozostałymi do pilnowania więźniów zajmie się Liircha.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 12-04-2008 o 13:47.
Markus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172