Rumu! Więcej rumu! – krzyczał krasnolud poprzez radosny zgiełk karczmy.
Miejscowy barman z trudem dojrzał naszego dzielnego woja, zapewne przez jego wzrost i tłum, jaki panował w tym lokalu.
Stary człowiek umiejscowił swoje spojrzenie na szybko zbliżającej się postaci. Był to rudowłosy krasnolud. Brodę zaplecioną miał w warkocz, na jego plecach tarcza połyskiwała złowrogo niczym potężny opiekun, który przyjął sobie za zadanie chronić swe nieporadne dziecko.
Przy jego pasie przypięty był topór, a sama postać miała na sobie kolczugę, która przykrywała zaokrąglone kształty jej właściciela. Krasnalowi jedno trzeba było przyznać – był potężnej budowy. Wojownik często zbaczał z kursu, by roztrącać coraz to nowych gości, którzy stali mu w drodze do karczmarza, czy też prawidłowiej byłoby powiedzieć – do rumu.
Karczmarz obrzucił krasnala obojętnym spojrzeniem, odpowiadając:
-Nie ma rumu dla ciebie, krasnalu. Po wczorajszych wybrykach nie sądzę, żebym kiedykolwiek sprzedał ci cokolwiek mocniejszego od piwa. CO?! – krzyknął krasnolud. -Przecież to nie moja wina, że ten elf podszedł do mnie. – rzekł pokornym, usprawiedliwiającym się tonem.
-Sam się prosił o dostanie w ten jego chudziutki, haczykowaty nos.
-Wina nie leży po stronie elfa, mój zacny krasnalu. – rzekł z sarkazmem karczmarz.
-Gdybyś choć trochę powstrzymał swój temperament, mój DOBRY ZNAJOMY, nie musiałby teraz leżeć u medyka. – powiedział z naciskiem.
Na twarzy krasnoluda zagościł uśmiech.
„Elf znalazł się u medyka? A to dobre.” – myślał sobie.
-Więc wszystko skończyło się dobrze! Jeden długouchy w tą, jeden w tamtą. Co to za różnica? – rzekł, śmiejąc się.
Karczmarz rzucił mu gniewne spojrzenie.
-Nie ma rumu – odpowiedział.
Krasnolud trzasnął swoją owłosioną dłonią w blat.
-Thodenowi, Długiemu Językowi nikt nie będzie mówił co jest, a czego nie ma!! – krzyknął, a dopiero po chwili dotarł do niego bezsens tych słów.
Część gości obróciła w jego kierunku zaniepokojone spojrzenia. Ludzie na Rybim Brzegu wiedzieli, do czego jest zdolny wściekły krasnolud. Karczmarz natomiast zachował spokój.
-Krasnoludzki temperament… Właśnie na taką sytuację, karczmie potrzebna jest ochrona. – mruknął pod nosem. Rzucił Thodenowi szybkie spojrzenie i zawołał:
Remen!!
Po chwili z zaplecza wybiegł dobrze osiłek z długim mieczem za pasem.
Tak?! – zawołał, niskim głosem
-Mamy problem z pewnym karłem! – rzekł złośliwie karczmarz.
-„KARŁEM?”- zawołał krasnolud, by po chwili zadać cios swą wielką łapą w głowę karczmarza. Człowiek osunął się za blat z mocno krwawiącym nosem.
-Chodź tu, ty synu baby od robótek ręcznych! – krzyknął to, co pierwsze przyszło mu do głowy. Jednak to wystarczyło. Remen potraktował to jako dotkliwą obelgę.
-Zaraz się przekonasz, co potrafię! – krzyknął człowiek i szybko wskoczył na blat strącając przy tym parę butelek. Niektórzy ludzie w karczmie wymienili wystraszone spojrzenia, niektórzy trzymali ręce na swoich broniach. Krasnolud ze wskoczeniem na blat miał problem. Szybko pobiegł w kierunku stolika, przy którym siedziała wylękniona kobieta, by wziąć krzesło i podstawić je pod blat. Po wgramoleniu się na blat zajął miejsce naprzeciw człowieka. Zaczęła się walka. Krasnolud z dziecinną łatwością unikał, lub parował ciosów ochroniarza. Po zablokowaniu paru nieudolnych cięć szybko zdobył przewagę. Zaczął atakować, by po chwili klingą topora, oszołomić najemnika.
-AAAGGGGGRRR!!! – zawarczał, zeskakując z blatu. Odnalazł spojrzeniem butelkę rumu, schował ją i wybiegł z karczmy. Gdy krasnolud mijał drzwi karczmarz wyłonił się zza blatu, trzymając się za krwawiący nos.
-Zapłaci mi za to. – rzekł po cichu i przyłożył sobie do nosa szmatę, którą zazwyczaj czyścił kufle.
Krasnolud w tym czasie biegł i biegł.
„Nie chciał dobrocią, to musiałem siłą” – usprawiedliwiał się w duchu.
Gdy uznał, że znajduje się w bezpiecznej odległości, zwolnił kroku. Podążał za ludźmi, którzy szli do portu. Wyciągnął butelkę rumu i zdrowo z niej pociągnął.
-Jak ja kocham to miasto... - mruknął pod nosem i głęboko westchnął.
__________________ Idzie basista przez ulicę, patrzy a tam mur przed nim. Stoi przed nim i stoi, a wkrótce mur się rozwala... Jaki z tego morał? "Albo basista jest głupi albo niedorozwinięty." |