Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2008, 14:23   #2
mjl
 
mjl's Avatar
 
Reputacja: 1 mjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwu
Rumu! Więcej rumu! – krzyczał krasnolud poprzez radosny zgiełk karczmy.
Miejscowy barman z trudem dojrzał naszego dzielnego woja, zapewne przez jego wzrost i tłum, jaki panował w tym lokalu.
Stary człowiek umiejscowił swoje spojrzenie na szybko zbliżającej się postaci. Był to rudowłosy krasnolud. Brodę zaplecioną miał w warkocz, na jego plecach tarcza połyskiwała złowrogo niczym potężny opiekun, który przyjął sobie za zadanie chronić swe nieporadne dziecko.
Przy jego pasie przypięty był topór, a sama postać miała na sobie kolczugę, która przykrywała zaokrąglone kształty jej właściciela. Krasnalowi jedno trzeba było przyznać – był potężnej budowy. Wojownik często zbaczał z kursu, by roztrącać coraz to nowych gości, którzy stali mu w drodze do karczmarza, czy też prawidłowiej byłoby powiedzieć – do rumu.

Karczmarz obrzucił krasnala obojętnym spojrzeniem, odpowiadając:
-Nie ma rumu dla ciebie, krasnalu. Po wczorajszych wybrykach nie sądzę, żebym kiedykolwiek sprzedał ci cokolwiek mocniejszego od piwa.
CO?! – krzyknął krasnolud.
-Przecież to nie moja wina, że ten elf podszedł do mnie. – rzekł pokornym, usprawiedliwiającym się tonem.
-Sam się prosił o dostanie w ten jego chudziutki, haczykowaty nos.
-Wina nie leży po stronie elfa, mój zacny krasnalu. – rzekł z sarkazmem karczmarz.
-Gdybyś choć trochę powstrzymał swój temperament, mój DOBRY ZNAJOMY, nie musiałby teraz leżeć u medyka. – powiedział z naciskiem.
Na twarzy krasnoluda zagościł uśmiech.
„Elf znalazł się u medyka? A to dobre.” – myślał sobie.
-Więc wszystko skończyło się dobrze! Jeden długouchy w tą, jeden w tamtą. Co to za różnica? – rzekł, śmiejąc się.
Karczmarz rzucił mu gniewne spojrzenie.
-Nie ma rumu – odpowiedział.
Krasnolud trzasnął swoją owłosioną dłonią w blat.
-Thodenowi, Długiemu Językowi nikt nie będzie mówił co jest, a czego nie ma!! – krzyknął, a dopiero po chwili dotarł do niego bezsens tych słów.
Część gości obróciła w jego kierunku zaniepokojone spojrzenia. Ludzie na Rybim Brzegu wiedzieli, do czego jest zdolny wściekły krasnolud. Karczmarz natomiast zachował spokój.

-Krasnoludzki temperament… Właśnie na taką sytuację, karczmie potrzebna jest ochrona. – mruknął pod nosem. Rzucił Thodenowi szybkie spojrzenie i zawołał:
Remen!!
Po chwili z zaplecza wybiegł dobrze osiłek z długim mieczem za pasem.
Tak?! – zawołał, niskim głosem
-Mamy problem z pewnym karłem! – rzekł złośliwie karczmarz.
-„KARŁEM?”- zawołał krasnolud, by po chwili zadać cios swą wielką łapą w głowę karczmarza. Człowiek osunął się za blat z mocno krwawiącym nosem.
-Chodź tu, ty synu baby od robótek ręcznych! – krzyknął to, co pierwsze przyszło mu do głowy. Jednak to wystarczyło. Remen potraktował to jako dotkliwą obelgę.
-Zaraz się przekonasz, co potrafię! – krzyknął człowiek i szybko wskoczył na blat strącając przy tym parę butelek. Niektórzy ludzie w karczmie wymienili wystraszone spojrzenia, niektórzy trzymali ręce na swoich broniach. Krasnolud ze wskoczeniem na blat miał problem. Szybko pobiegł w kierunku stolika, przy którym siedziała wylękniona kobieta, by wziąć krzesło i podstawić je pod blat. Po wgramoleniu się na blat zajął miejsce naprzeciw człowieka. Zaczęła się walka. Krasnolud z dziecinną łatwością unikał, lub parował ciosów ochroniarza. Po zablokowaniu paru nieudolnych cięć szybko zdobył przewagę. Zaczął atakować, by po chwili klingą topora, oszołomić najemnika.

-AAAGGGGGRRR!!! – zawarczał, zeskakując z blatu. Odnalazł spojrzeniem butelkę rumu, schował ją i wybiegł z karczmy. Gdy krasnolud mijał drzwi karczmarz wyłonił się zza blatu, trzymając się za krwawiący nos.
-Zapłaci mi za to. – rzekł po cichu i przyłożył sobie do nosa szmatę, którą zazwyczaj czyścił kufle.
Krasnolud w tym czasie biegł i biegł.

„Nie chciał dobrocią, to musiałem siłą” – usprawiedliwiał się w duchu.
Gdy uznał, że znajduje się w bezpiecznej odległości, zwolnił kroku. Podążał za ludźmi, którzy szli do portu. Wyciągnął butelkę rumu i zdrowo z niej pociągnął.
-Jak ja kocham to miasto... - mruknął pod nosem i głęboko westchnął.
 
__________________
Idzie basista przez ulicę, patrzy a tam mur przed nim. Stoi przed nim i stoi, a wkrótce mur się rozwala...
Jaki z tego morał?
"Albo basista jest głupi albo niedorozwinięty."
mjl jest offline