Beres mrucząc pod nosem o kłopotach i "kurwie ich maci" dołączył do karawany. Nie wiedział, czy dobrze zrobił, jednak, gdy w porze obiadowej zamiast jedzenia obok niego padł trup, wiedział dobrze, że zrobił błąd. I to niewybaczalny. Oraz nieodwracalny.
Przesunął się w cień drzewa i przyglądał całej scenie. Nie mieli szans z wyszkolonym oddziałem łuczników, którzy ich otoczyli. Jedyna droga to dyplomacja. Dlatego postanowił się nie wtrącać.
Wiedźmin wiedział, że jeśli sięgnie po broń, wszyscy wymierzą w niego. Stał więc i nawet nie drgnął. Dosłyszał co mówi domniemany Don Fiasco i jak sobie nim gębę wyciera. Jeszcze niedawno obelgami mnie obrzucał i groził, a teraz proszę, zrobił ze mnie obrońcę karawany. Takiego wała!
Gdyby nie mocne postanowienie, jak nic wykonałby w jego stronę obraźliwy gest na ramieniu. Korciło go również, aby wziąć jakiś kamień i z całej siły palnąć go w ten pusty łeb. Obiecał sobie, że jeśli z tego wyjdą, to tak właśnie zrobi. Nie będzie młodzieniaszek nam tu bruździł.
Ostatnio edytowane przez Hawkmoon : 01-04-2008 o 21:15.
|