- Puszczaj!
Nim zrobili dwa kroki szarpnął się, wyrywając rękaw z dłoni dziwacznego krasnoluda. Nie miał zamiaru nigdzie uciekać. Po czymś takim nie miałby czego szukać we własnym mieście. Przed bezpodstawnym oskarżeniem łatwo mógł się obronić, w końcu znało go tu wiele osób, a kupiec nie miał żadnych dowodów. Z ucieczki wytłumaczyć by się nie dało. W dodatku nie byłoby tak, jak z Karen. Nawet gdyby wyjechał z miasta, to czas nie zatarłby pamięci o tym zdarzeniu. A on nie zamierzał zostać poszukiwanym banitą.
Znalazł się przy straganie zanim kupiec zdążył zareagować i dłonią przykrył rzucone przez krasnoluda złoto.
- Masz wybór - powiedział do kupca. - Albo cofniesz to, co powiedziałeś i weźmiesz złoto, które rzucił ten szurnięty kapłan, a to pokryje ci straty... Poza tym ja naprawdę szukam butów, a twój towar wygląda nieźle...
- Albo - kontynuował - nie będziesz mieć złota, tylko straty i kłopoty. Wybieraj.
Strażnicy byli coraz bliżej. |