Administrator | Uderzając trzymanymi w ręce biletami o drugą, pustą dłoń stał na środku chodnika, zastanawiając się, czy bardziej się cieszy z tego, że plany ciotki legły w gruzach, czy też przeważa oburzenie, że został po prostu wystawiony do wiatru. Gdyby bardziej się tym przejmował, to z pewnością zachowanie wdowy zostawiłoby głęboką ranę na jego ambicji.
Uśmiechnął się. Poczuł się nagle dziwnie swobodnie, a gdzieś w głębi serca budziła się ochota na jakiś ekstrawagancki wyskok. "W końcu do teatru nie trzeba iść z kimś" - pomyślał. - "Niekiedy lepiej jest wyjść z teatru z kimś, z kim się nie przyszło..."
Jedyny problem stanowiła konieczność przespacerowania się przez pół miasta. Ale w końcu służba u sir Roderica to nie było tylko płaszczenie tyłka w siodle. Chodzenia też było dużo...
Swobodnym krokiem ruszył w stronę amfiteatru, nie zwracając uwagi na mijające go powozy. I na wzniecane przez nie obłoki kurzu, które i tak do chodnika nie docierały.
Zrobił ledwo parę kroków, gdy nagle jeden z powozów, w dodatku taki z bardziej eleganckich, ciągniony przez parę niezłych wierzchowców, zatrzymał się tuż przy chodniku. Ze środka wysiadł mężczyzna, który kogoś Erykowi przypominał. Chwilę trwało nim go rozpoznał. "Francois...?" - pomyślał ze zdziwieniem. - "Aleś ty przytył..."
Jak sięgał pamięcią Francois był szczupły, co między innymi spowodowane było wiecznym niedostatkiem, panującym w jego domu. Jego ojciec, podobny ladaco jak Stan Halsdorf, przed swym odejściem w objęcia Morra zdołał przepuścić większość majątku, pozostawiając wdowę i trójkę dzieci właściwie bez środków do życia, jako że z niewielkiej posiadłości jaka pozostała w rękach wdowy nie bardzo dało sie wyżyć.
A teraz Francois wyglądał, jakby troski finansowe omijały go szerokim łukiem...
- Na siwą brodę Mananna! – wykrzyknął Francois. - Eryk, gdzie Ty się podziewałeś? Długo w mieście? Czemu nie odwiedzasz starych znajomych? Idziesz do teatru? – spojrzał na bilety, których Eryk jeszcze nie schował. – Wsiadaj pogadamy.
Eryk bez wahania skorzystał z zaproszenia. Chętnie porozmawia z Francois. Nie mówiąc już o tym, ze w amfiteatrze znajdzie się wcześniej...
Powóz ruszył.
- Pytasz, jakbyś nie wiedział - dopiero teraz Eryk znalazł sposobność, by zacząć odpowiadać na pytania, którymi zasypał go Francois. - Od czasu, gdy ciotunia wysłała mnie do sir Roderica nie miałem okazji odwiedzić miasta, a wróciłem dziś w południe. Zdążyłem jedynie wpaść na chwilę do "Misia". A do teatru, jak widzisz, idę... No, jadę - uśmiechnął się. - A co u ciebie? Ożeniłeś się? Wyglądasz dużo lepiej, niż te dwa lata temu...
Francois uśmiechnął się. Ciut krzywo.
- Ta... Widzieliśmy się dwa lata i dwadzieścia kilogramów temu... - poklepał się po brzuchu. - Jeszcze nie mam żony... Dopiero się staram. Ale słyszałem, że ty masz się żenić. Z piękną wdową de Chanier. Posażna i z koneksjami nie do pogardzenia. Gratuluję...
Z kolei Eryk się uśmiechnął. Może trochę mniej krzywo...
- Z tego nici. Piękna wdowa nie jest zainteresowana. I według mnie jest zbyt zimna. Nie wiem, czy jej posag i koneksje warte są wysiłku potrzebnego na stopienie tego lodu.
Roześmiali się obaj, po czym Francois rzekł:
- Są tacy, którzy uważają, że warto by było zaryzykować. Ale skoro nie chcesz... Poza tym ty nie musisz bogato się żenić. Ciotka Gwenn ponoć planuje cię na spadkobiercę...
- Jak wdówka dała mi kosza - odparł Eryk - to nie wiem, co ciotka zrobi. Może uzna, że to moja wina i mnie wydziedziczy.
Nie wyglądało na to, że zbytnio się przejmuje taką możliwością.
- A tak na marginesie - kontynuował Eryk - kto ci mówił o moim przyszłym ślubie? Wszyscy, dziwnym trafem, wiedzą o wszystkim szybciej, niż ja...
- Mój przyszły, jeśli się uda, szwagier, August de Baries - powiedział Francois. - Jeśli zechcesz usiąść w naszej loży, to poznasz Augusta, jego piękną żonę i siostrę, co do której mam pewne plany...
Eryk pomyślał o biletach, tkwiących w jego kieszeni, a potem skinął głową. Z pewnością przyjemniej spędzi czas w loży przyjaciela.
- Z miłą chęcią - powiedział. - I życzę powodzenia...
Francois uśmiechnął się. Z jego miny można było łatwo wywnioskować, że jest na jak najlepszej drodze.
- Powiedz, jak ma się twoja matka? - spytał Eryk. - I jak tam twoje siostry?
- Powodzi się nam coraz lepiej, od czasu gdy schamiałem. - Francois uśmiechnął się, widząc pytające spojrzenie Eryka. - Zszedłem do roli zwykłego kupca i wraz z Jacques'iem i Pierre'em wzięliśmy się za handel brandy.
- Więc to jest ten interes, o którym opowiadały Madeleine i Natalie - powiedział Eryk. - Wytargam je za uszy... Słowem nie zdradziły, na czym on polega... Ale mów dalej...
- Jak widzisz - szerokim gestem objął i powóz, i siebie - poszło nam nieźle. A że Brionne jest dość tolerancyjne, to nikt z wyższych sfer nie patrzy na mnie krzywo. Chyba, że zazdroszczą mi pieniędzy. A choć jest paru takich, to nikt złego słowa nie powie. Ostatnio zaręczyłem Irène z Martinem Artois, książęcym gwardzistą. A Jeanne nawet nie myśli o wyjściu za mąż, chociaż jest paru starających się o nią... Ale pewnie ze względu na posag, bo charakterek ma dziewczyna niezły... - uśmiechnął się. - Uprzedzam cię, na wszelki wypadek - dodał.
Powóz zatrzymał się i nie było czasu na skomentowanie tej wypowiedzi. Francois wyskoczył pierwszy, Nawet dość zgrabnie, jak na człowieka jego tuszy. I zaraz rozległ się jego głos.
- Auguście – powiedział. - Wybacz mi spóźnienie, ale spotkałem starego przyjaciela. Prowadź do swoich pięknych pań. "To znaczy, ze poznam pana Augusta nieco wcześniej" - pomyślał Eryk idąc w ślady przyjaciela i wysiadając z powozu.
Sytuacja, jaką ujrzał przed sobą, zdecydowanie mu się nie spodobała.
Czwórka mężczyzn zdecydowanie nie wyglądała na grupę przyjaciół. Ubrany w szlachecki strój młodzieniec o pobladłej twarzy, pewnie ów August, wyglądał na kogoś, kto znalazł się w tarapatach. A jeden z dwóch starszych mężczyzn wpatrywał w pobladłego młodzieńca z miną kota, który zamiast miseczki z mlekiem znalazł garnek pełen śmietany.
- O... - Francois zachował się tak, jakby dopiero teraz zauważył pozostałych mężczyzn. Jego ton był daleki od przyjacielskiego. – Witam – ukłonił się sztywno - I żegnam. Prawda Auguście?
Eryk skłonił się bez słowa.
Gdy padły słowa o pojedynku, bacznie przyjrzał się mówiącemu. Ten głos znał... "No proszę... Ciekawski, nieuprzejmy Estalijczyk, poszukujący młodego de Baries, którego wcześniej nie widział na oczy" - pomyślał zaniepokojony. - "A ledwo go znalazł, to zmusił do wyzwania na pojedynek. Ciekawe, kto go wynajął... I komu de Baries wszedł w paradę."
Zanim cokolwiek zdążył powiedzieć odezwał się Francois:
- Pojedynek, Augusto? - spytał. - Jeśli potrzebujesz sekundantów, to Eryk i ja z chęcią służymy ci pomocą.
Eryk skinął głową. Niechętnym spojrzeniem obrzucił Estalijczyka. Nie przepadał za wynajętymi zbirami.
- Proszę do nas przysłać swoich sekundantów - powiedział. - Ustalimy warunki spotkania. "Francois mógłby mi chociaż powiedzieć, kto jest kto" - pomyślał niezadowolony. Twarze obu starszych mężczyzn były mu znane z przeszłości, ale nie potrafił przypisać do nich odpowiednich nazwisk...
W tym momencie rozmowa została zakłócona przez przybycie kolejnych osób... "Chyba mnie słuch myli..." - zaskoczony spoglądał za odchodzącym mężczyzną. - "Jakiś kretyn? Tak otwarcie mówi o..."
Potrząsnął głową i wrócił myślami do otaczającej go rzeczywistości. |