Thoden rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował. Było małe, a kraty zamknięte były tam na kłódkę. Podłoga była wypchana sianem, które nie było pierwszej świeżości. Rasa krasnoludów nie należała do mięczaków, on był przecież wojownikiem, a i tak odór sprawiał, że zbierało mu się na wymioty.
-Jestem w lochu. – mruknął pod nosem.
-Ciekawe tylko kim był ten człowiek, którego goniła straż. – myślał.
-Zapłaci mi za to. – powiedział i poczuł, jak wzbiera się w nim wściekłość.
-JESTEM NIEWINNY! – krzyknął.
Była zupełna cisza oprócz dźwięku kapiącej wody, który to swoją monotonnością strasznie denerwował naszego brodatego przyjaciela.
-Wy tępe, długonogie, przypominające elfy, ofiary! Wypuśćcie mnie stąd, albo poznacie co to znaczy naprawdę wściekły krasnolud! – darł się.
Nie doczekał się żadnego innego odgłosu, oprócz tego denerwującego dźwięku.
-Wszyscy mi za to zapłacicie. – mruknął.
Nie pozostało mu nic innego, jak czekać...
__________________ Idzie basista przez ulicę, patrzy a tam mur przed nim. Stoi przed nim i stoi, a wkrótce mur się rozwala... Jaki z tego morał? "Albo basista jest głupi albo niedorozwinięty." |