Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2008, 16:48   #621
g_o_l_d
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany
Phalenopsis, karczma "Pod ubitym goblinem", okolice Koszar.

Nim Gedwar zdołał opuścić wnętrze karczmy, zamarł w półkroku. Zwykle nie baczył, o czym papla motłoch zgromadzony w karczmie, jednak tym razem było inaczej. Jego myśli kłębiły się niczym burzowe chmury, dopóki jedno słowo nie sprawiło, że pozostałe, natarczywie huczące w głowie, ustały. Owe słowo brzmiało „Lucian”.
Usłyszawszy historię opowiadaną przez rosłego meżczynzę, opuścił izbę. „Przecież nie mogłeś nic zrobić”- tłumaczył się sam sobie. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu co się stanie z Lucianem i jego oddziałem., gdy widział ich ostatni raz. To nie było trudno do przewidzenia. Zwiesił bezradnie głowę. „Niech Lughnassadh ma cię w swojej opiece.”
Na pobladłe lico mężczyzny padły ciepłe promienie, chylącego się do snu słońca. W głuchej pustce myśli, stojąc na progu gospody, oparł się o jej ścianę, bacznie śledząc niknące za murami ostatnie strzępy słonecznej korony. W głowie zabrzmiały słowa wiekowej modlitwy, którą mały w ten czasz Azuil odmawiał wraz z ojcem. „(...) bo nie już słońce ostatnie zachodzi, a po złej chwili piękny dzień przychodzi.” Opuchnięte ze zmęczenia oczy, wciąż wpatrywały się w nieboskłon. Nim Gedwar znów ruszył energicznym krokiem, w duchu skierował słowa do swojego patrona: „Panie pozostało mi jedynie czekać na cud.”
Chwyciwszy pierwszego poczciwca za ramię, rzekł bez ogródek:

- Wskaż mi drogę do siedziby Wielkiej Rady Gildii.

Zdziwiony mieszczan, gwałtownie się obrócił. Zająknąwszy się wskazał paladynowi drogę do Dzielnicy Kupieckiej. Jedynie w oczach mijanych przez Gedwara ludzi było znać niepokój. Budynki i uliczki na tyle odległe by nie sięgały głazy miotane przez gigantów, były nie naruszone. Mimo, że większość z nich miała lata swej świetność za sobą, nie można było powiedzieć, ze ich mieszkańcy zaniedbują swoje domostwa.
Na ulicach próżno było szukać południowego zgiełku wielkiego miasta. Nieliczni obywatele wracali po kolejnym dniu ciężkiej pracy do swych przybytków. Kolejno zapalane lampy, rozpraszały zapadający na uliczkach mrok.
Już z oddali Gedwar dojrzał wysoki, chociaż wątły mur, oddzielający Dzielnice Przybyszów od tej przeznaczonej dla wyżej urodzonych mieszkańców Phalenopsis. Pomiędzy łukowatymi skrzydłami bramy stały dwie postacie, stanowczo zbyt rosłe, by były ludźmi.
W pewnej odległości od nich Gedwar zdał sobie sprawę, że ma do czynienia ze strażnikami, w żyłach których płynie krew minotaurów. Wiele jednak cech mieli nad wyraz ludzkich. Rozważania Gedwara przerwał mosiężny głos:

- Czego tu szukasz człeczyno?-
powiedział rogaty łeb górujący nad paladynem.

- Jestem Gedwar uniżony sługa...-
nim zdążył dokończyć minotauroludź przerwał mu stanowczo.

- Nie pytałem cię człeczyno kim jesteś. Czego tu?

- Mam zamiar udać się z petycją do Wielkiego Hallu-
odparł chłodno paladyn i spróbował przekroczyć bramę, wtem jednak dwa oburęczne topory zastawiły mu drogę.

- Jesteś w błędzie człeczyno myśląc, że każdy może tu wejść od tak sobie. Nie wjedziesz uzbrojony. Elgar zabierz mu bron i przeszukaj go.
– Milczący do tej pory strażnik sięgnął posłusznie kosmatą dłonią po młot paladyna.

Stanowczym ruchem dłoni Gedwar bez słowa chwycił włochaty nadgarstek minotauroludzia. Wymijający, wbity w dal za bramą, wzrok mężczyzny wzniósł się ku gębie strażnika. Brązowe oczy paladyna tkwiły w bezruchu spoglądając w głąb cienkich źrenic, otoczonych żółtą tęczówką. Po chwili Gedwar włożył w dłoń strażnika swój tobołek.
Nastałą ciszę przerwał drwiący śmiech strażnika:

- Elgar zostaw staruszkowi jego zabawkę. Najprędzej to sobie zrobi nią krzywdę.-
Po chwili zwrócił się do paladyna – No dalej! Nie blokuj bramy człeczyno! Ruszaj ino chyżo!

W milczeniu Gedwar odebrał swój tobołek i przekroczył bramę. Obejrzawszy się jeszcze przez chwilę za siebie, objął wzrokiem wrota. Po chwili skierował swoje kroki w stronę Wielkiego Hallu. ”Jeżeli mury legną, te tutaj nie powstrzymają hordy nawet przez jedną noc”.
Mężczyzna dawno nie miał do czynienia z tak bogatą dzielnicą jak ta. Piękne dwupoziomowe domy, których ściany zdobił kolorowe tynki i piaskowcowe płaskorzeźby. Motywy kwiatów, pogodne twarze rozmaitych pomników i pastelowe kolory, których na próżno było szukać w Dzielnicy Przybyszów, zdawały się tu być codziennością. Smród wielkiego miasta ustąpił miejsca mieszaninie zapachów dobywających się przepysznych posiłków i rozmaitych perfum. Cienie równo przystrzyżonych drzewek , rzucane przez latarnie, układały się bruku ulicy, która byłą niemal pusta. To miejsce wyglądało jak inny świat. Bez krwi, krzyków i łez ludzi, którzy mieszkają tuż przy murach.
Wkraczając do ogromnego parku otaczającego siedzibę Wielkiej Rady Gildii, Gedwar poczuł namiastkę domu. Wszechogarniająca zieleń, zdrowe rosłe drzewa otoczone białymi figurami, dały wyraz temu, jak mogły niegdyś wyglądać włości, których jedynie ruiny można znaleźć w Dolinie Żółtego Węża. Sam cel podróży zrobił na mężczyźnie niemałe wrażenie. Smukła bryła budowli, jej przepych i kunszt sycił oczy. Smukła płaszczyzna dachu, z której wyłaniały się pulchne wieżyczki.
Nie trudno było znaleźć wrota do tego przybytku. Przysadziste drewniane skrzydła, którym liczne rzeźby nadawały niesłychanej lekkości. Pomimo nieustającego kołatania, trwały niewzruszone, nie chcąc ugościć paladyna. Zdezorientowany Gedwar nie wiedział, gdzie ma szukać pomocy. Wtem zza jego pleców dobył się miły dla ucha głos.

- Próżny twój trud, Wielki Hall jest zamknięty, aż do odwołania. Petentów nie przyjmuje.-
rzekł staruszek z rasy ludzi, idący do Gedwara jedną z parkowych ścieżek.- Co cię tu sprowadza i jak masz na imię? Ja jestem Gaetanus, wielki woźny Wielkiego Hallu.- dodał po chwili.

- Moje imię brzmi Gedwar, przyjacielu. Jestem wyznawcom Krzewiciela Nadziei. Jak to może być, że w tak trudnych czasach Wielka Rada Gildii odwraca się plecami od ludzi w potrzebie? Przybywam tu wprost z murów obronnych by prosić szanowną gildię o udzielenie wsparcia na blankach. Obrońcy nad ludzkim wysiłkiem, próbują nie dopuścić by mury legły. Gdyby nie Lucian Kalinosa z Ambress, mistrza miecza dwuręcznego, brama obróciła by się w drzazgi. O niemal nie przypłacił tego życiem. Ciężko ranny trafił pod opiekę akolitów. Wielu mówi, że jeszcze tej nocy przyjdzie mu się żegnać z tym światem. Wiedz panie, iż z chwilą, gdy zewnętrzne mury lgnął tylko bogowie mogą nas ocalić. Na nic zdadzą się stacjonujące tu wojska. Okalające dzielnicę mury nie wytrzymają naporu tej armii. Horda wtargnie tu, ale nie po to by wydrzeć wam kosztowności tej dzielnicy. Złotem się nie najedzą. To głód przygnał ich tu. Na własne oczy widziałem, jak te bestie pożerają ciała poległych. Nie ostał się ni jeden knykieć. Jedna dzielnica nie zdołał ich zaspokoić. Na próżno się mamicie, myśląc, że przeczekacie tu to piekło. Będziecie wyczekiwać pomocy od Lorda Arsiviusa. A co jeśli odwróci się do was plecami, tak jak wy to czynicie? Dlaczegoż miałby was ratować? Po cóż miałby to czynić skoro i teraz nawet nie kiwnął palcem. Wasz mur nie odzielą was od tego piekła, tak jak to robi, z głodem, chorobami i smrodem dzielnic pospólstwa. Wiedz, że my dla nich jesteśmy jedynie zwierzyną. Jeżeli niczego nie zrobimy pomrzemy. Skoro ich tu nie zastałem to może znasz drogę do domostwa, któregoś z możnych, władnego na tyle by zdołać pomóc miastu?
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d

Ostatnio edytowane przez g_o_l_d : 08-04-2008 o 20:33.
g_o_l_d jest offline