Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-04-2008, 16:48   #621
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany
Phalenopsis, karczma "Pod ubitym goblinem", okolice Koszar.

Nim Gedwar zdołał opuścić wnętrze karczmy, zamarł w półkroku. Zwykle nie baczył, o czym papla motłoch zgromadzony w karczmie, jednak tym razem było inaczej. Jego myśli kłębiły się niczym burzowe chmury, dopóki jedno słowo nie sprawiło, że pozostałe, natarczywie huczące w głowie, ustały. Owe słowo brzmiało „Lucian”.
Usłyszawszy historię opowiadaną przez rosłego meżczynzę, opuścił izbę. „Przecież nie mogłeś nic zrobić”- tłumaczył się sam sobie. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu co się stanie z Lucianem i jego oddziałem., gdy widział ich ostatni raz. To nie było trudno do przewidzenia. Zwiesił bezradnie głowę. „Niech Lughnassadh ma cię w swojej opiece.”
Na pobladłe lico mężczyzny padły ciepłe promienie, chylącego się do snu słońca. W głuchej pustce myśli, stojąc na progu gospody, oparł się o jej ścianę, bacznie śledząc niknące za murami ostatnie strzępy słonecznej korony. W głowie zabrzmiały słowa wiekowej modlitwy, którą mały w ten czasz Azuil odmawiał wraz z ojcem. „(...) bo nie już słońce ostatnie zachodzi, a po złej chwili piękny dzień przychodzi.” Opuchnięte ze zmęczenia oczy, wciąż wpatrywały się w nieboskłon. Nim Gedwar znów ruszył energicznym krokiem, w duchu skierował słowa do swojego patrona: „Panie pozostało mi jedynie czekać na cud.”
Chwyciwszy pierwszego poczciwca za ramię, rzekł bez ogródek:

- Wskaż mi drogę do siedziby Wielkiej Rady Gildii.

Zdziwiony mieszczan, gwałtownie się obrócił. Zająknąwszy się wskazał paladynowi drogę do Dzielnicy Kupieckiej. Jedynie w oczach mijanych przez Gedwara ludzi było znać niepokój. Budynki i uliczki na tyle odległe by nie sięgały głazy miotane przez gigantów, były nie naruszone. Mimo, że większość z nich miała lata swej świetność za sobą, nie można było powiedzieć, ze ich mieszkańcy zaniedbują swoje domostwa.
Na ulicach próżno było szukać południowego zgiełku wielkiego miasta. Nieliczni obywatele wracali po kolejnym dniu ciężkiej pracy do swych przybytków. Kolejno zapalane lampy, rozpraszały zapadający na uliczkach mrok.
Już z oddali Gedwar dojrzał wysoki, chociaż wątły mur, oddzielający Dzielnice Przybyszów od tej przeznaczonej dla wyżej urodzonych mieszkańców Phalenopsis. Pomiędzy łukowatymi skrzydłami bramy stały dwie postacie, stanowczo zbyt rosłe, by były ludźmi.
W pewnej odległości od nich Gedwar zdał sobie sprawę, że ma do czynienia ze strażnikami, w żyłach których płynie krew minotaurów. Wiele jednak cech mieli nad wyraz ludzkich. Rozważania Gedwara przerwał mosiężny głos:

- Czego tu szukasz człeczyno?-
powiedział rogaty łeb górujący nad paladynem.

- Jestem Gedwar uniżony sługa...-
nim zdążył dokończyć minotauroludź przerwał mu stanowczo.

- Nie pytałem cię człeczyno kim jesteś. Czego tu?

- Mam zamiar udać się z petycją do Wielkiego Hallu-
odparł chłodno paladyn i spróbował przekroczyć bramę, wtem jednak dwa oburęczne topory zastawiły mu drogę.

- Jesteś w błędzie człeczyno myśląc, że każdy może tu wejść od tak sobie. Nie wjedziesz uzbrojony. Elgar zabierz mu bron i przeszukaj go.
– Milczący do tej pory strażnik sięgnął posłusznie kosmatą dłonią po młot paladyna.

Stanowczym ruchem dłoni Gedwar bez słowa chwycił włochaty nadgarstek minotauroludzia. Wymijający, wbity w dal za bramą, wzrok mężczyzny wzniósł się ku gębie strażnika. Brązowe oczy paladyna tkwiły w bezruchu spoglądając w głąb cienkich źrenic, otoczonych żółtą tęczówką. Po chwili Gedwar włożył w dłoń strażnika swój tobołek.
Nastałą ciszę przerwał drwiący śmiech strażnika:

- Elgar zostaw staruszkowi jego zabawkę. Najprędzej to sobie zrobi nią krzywdę.-
Po chwili zwrócił się do paladyna – No dalej! Nie blokuj bramy człeczyno! Ruszaj ino chyżo!

W milczeniu Gedwar odebrał swój tobołek i przekroczył bramę. Obejrzawszy się jeszcze przez chwilę za siebie, objął wzrokiem wrota. Po chwili skierował swoje kroki w stronę Wielkiego Hallu. ”Jeżeli mury legną, te tutaj nie powstrzymają hordy nawet przez jedną noc”.
Mężczyzna dawno nie miał do czynienia z tak bogatą dzielnicą jak ta. Piękne dwupoziomowe domy, których ściany zdobił kolorowe tynki i piaskowcowe płaskorzeźby. Motywy kwiatów, pogodne twarze rozmaitych pomników i pastelowe kolory, których na próżno było szukać w Dzielnicy Przybyszów, zdawały się tu być codziennością. Smród wielkiego miasta ustąpił miejsca mieszaninie zapachów dobywających się przepysznych posiłków i rozmaitych perfum. Cienie równo przystrzyżonych drzewek , rzucane przez latarnie, układały się bruku ulicy, która byłą niemal pusta. To miejsce wyglądało jak inny świat. Bez krwi, krzyków i łez ludzi, którzy mieszkają tuż przy murach.
Wkraczając do ogromnego parku otaczającego siedzibę Wielkiej Rady Gildii, Gedwar poczuł namiastkę domu. Wszechogarniająca zieleń, zdrowe rosłe drzewa otoczone białymi figurami, dały wyraz temu, jak mogły niegdyś wyglądać włości, których jedynie ruiny można znaleźć w Dolinie Żółtego Węża. Sam cel podróży zrobił na mężczyźnie niemałe wrażenie. Smukła bryła budowli, jej przepych i kunszt sycił oczy. Smukła płaszczyzna dachu, z której wyłaniały się pulchne wieżyczki.
Nie trudno było znaleźć wrota do tego przybytku. Przysadziste drewniane skrzydła, którym liczne rzeźby nadawały niesłychanej lekkości. Pomimo nieustającego kołatania, trwały niewzruszone, nie chcąc ugościć paladyna. Zdezorientowany Gedwar nie wiedział, gdzie ma szukać pomocy. Wtem zza jego pleców dobył się miły dla ucha głos.

- Próżny twój trud, Wielki Hall jest zamknięty, aż do odwołania. Petentów nie przyjmuje.-
rzekł staruszek z rasy ludzi, idący do Gedwara jedną z parkowych ścieżek.- Co cię tu sprowadza i jak masz na imię? Ja jestem Gaetanus, wielki woźny Wielkiego Hallu.- dodał po chwili.

- Moje imię brzmi Gedwar, przyjacielu. Jestem wyznawcom Krzewiciela Nadziei. Jak to może być, że w tak trudnych czasach Wielka Rada Gildii odwraca się plecami od ludzi w potrzebie? Przybywam tu wprost z murów obronnych by prosić szanowną gildię o udzielenie wsparcia na blankach. Obrońcy nad ludzkim wysiłkiem, próbują nie dopuścić by mury legły. Gdyby nie Lucian Kalinosa z Ambress, mistrza miecza dwuręcznego, brama obróciła by się w drzazgi. O niemal nie przypłacił tego życiem. Ciężko ranny trafił pod opiekę akolitów. Wielu mówi, że jeszcze tej nocy przyjdzie mu się żegnać z tym światem. Wiedz panie, iż z chwilą, gdy zewnętrzne mury lgnął tylko bogowie mogą nas ocalić. Na nic zdadzą się stacjonujące tu wojska. Okalające dzielnicę mury nie wytrzymają naporu tej armii. Horda wtargnie tu, ale nie po to by wydrzeć wam kosztowności tej dzielnicy. Złotem się nie najedzą. To głód przygnał ich tu. Na własne oczy widziałem, jak te bestie pożerają ciała poległych. Nie ostał się ni jeden knykieć. Jedna dzielnica nie zdołał ich zaspokoić. Na próżno się mamicie, myśląc, że przeczekacie tu to piekło. Będziecie wyczekiwać pomocy od Lorda Arsiviusa. A co jeśli odwróci się do was plecami, tak jak wy to czynicie? Dlaczegoż miałby was ratować? Po cóż miałby to czynić skoro i teraz nawet nie kiwnął palcem. Wasz mur nie odzielą was od tego piekła, tak jak to robi, z głodem, chorobami i smrodem dzielnic pospólstwa. Wiedz, że my dla nich jesteśmy jedynie zwierzyną. Jeżeli niczego nie zrobimy pomrzemy. Skoro ich tu nie zastałem to może znasz drogę do domostwa, któregoś z możnych, władnego na tyle by zdołać pomóc miastu?
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d

Ostatnio edytowane przez g_o_l_d : 08-04-2008 o 20:33.
g_o_l_d jest offline  
Stary 07-04-2008, 21:42   #622
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Bramy Enyalie


Gwaen podzieliła się ostatnim ciastem jakie udało jej się upiec. Nawet w Enyalie nie było dość surowców na więcej wypieków...A skoro tak dobrze wyposażona osada miała problemy z żywnością, to Gwaen bała się pomyśleć, jak źle może być w innych miejscach. Obaj magowie skwapliwie skorzystali z oferty Gwaen...Zwłaszcza Mordraghor nie mógł się nachwalić tego daru, jakim było ciasto. Ostatnie jakie upiekła Gwaen...I przypuszczalnie nieprędko trafi się okazja, by upiec kolejne. W Enyalie także zaczynało brakować żywności, i tylko dzięki urokowi osobistemu udało się Gwaen zdobyć co nieco produktów potrzebnych do zrobienia jej ulubionego wypieku...Niewątpliwie w innych osadach będzie gorzej z żywnością.
Podczas gdy gnom i starzec pałaszowali ciasto Gwaen umiliła sobie czas pieśnią...Muzyka zawsze dodawała jej otuchy, pocieszała. Muzyka była dla Gwaen wszystkich...Śpiewając elfka przymknęła oczy co pozwoliło jej się skupić na melodii...
- To ładniutka piosenka...ale mogłabyś coś zaśpiewać bardziej zagrzewającego do boju. O dzielnych bohaterach z dawnych legend i ich bojach z potworami. To by było coś. -metaliczny głos Vilgitza skomentował pieśń, jak tylko bardka przestała śpiewać.
Tymczasem zbliżający się do trójki wędrowców miał inne zdanie. - Wprost przeciwnie, pieśń lady Gwaenhvyfar była przecudowna, jak zawsze.
Gwaen rozpoznała tego elfa o farbowanej na blady błękit fryzurze dopasowanej do efektownego stroju i fantazyjnej szpady, będącej bardziej dekoracją niż bronią.



Eremasail elth Irain Gacheal ( plus jeszcze imiona kilkunastu znamienitych przodków, o mniej lub bardziej udokumentowanych dokonaniach. Mniej znaczące w polityce snobistyczne rody szlachetnych elfów często do nazwiska dodawały imiona znamienitych przodków.), jeden z powodów dla których tak bardzo chciała opuścić Enyalie. Powód o którym chciała jak najszybciej zapomnieć...Eremasail, jej adorator. Z plotek jakich usłyszała przebywając w tej osadzie, ród elth Irain Gacheal ( w osobie matki Eremasaila, Tuigraine) starał się bardzo wzmocnić swoją pozycję...A wyswatanie Eremasaila z członkinią rodu aen Eileann miało ku temu służyć. Trudno było zgadnąć co o tym planie sądzi Eremasail, a także co naprawdę sądzi o Gwaen. Bardka nie słyszała bowiem z jego nic poza romantycznymi frazesami, godnymi tanich romansideł. Sam Eremasail zachowywał się jak kiepski aktor, grający amanta. Nadmiernie gestykulował, ciągle stroił śmieszne miny( a w jego mienianiu poważne)...Był też strasznie nachalny na swój mdły sposób. Niemniej Gwaen podobało się to, przynajmniej przez pierwszy tydzień. Eremasail był miły, aż do obrzydzenia...niestety. Legumina choć słodka, brzydnie jednak, gdy jest serwowana codziennie. Tej prawdy jednak Eremasail nie potrafił przyswoić.
- Twoja pieśń, niczym skowronek jutrzenkę ze snu, róże otwiera...- zaczął wychwalać pieśń elf, zaś miecz gnoma wtrącił.- Jak chcesz, skrócę jego męki poetyckie...Oszczędzę tobie, jemu i światu dalszego katowania tymi dyrdymałami.
-Ach... pamiętam moje romanse, gdy byłem jeszcze młody.- westchnął Mordraghor na ten widok.
- Na bogów, chyba oszczędzisz nam szczegółów.- rzekł Mac'Baeth.- Wystarczy, że niebieskowłosy truje słowami.
- A co ty możesz wiedzieć, o kobietach.- westchnął Mordraghor.
- Zapewne więcej niż ty, człowieku.- rzekł gnom.- Mnie trzy razy kapłan splótł dłoń wstęgą małżeńską...Znam i niebiosa i piekła małżeńskiego żywota.
-Cóż...Jakoś z mych romansów...Nic nie wyszło..Zawsze Sprawa była ważniejsza.- zaczął się tłumaczyć Mordraghor.
- Taaa...Nie wątpię.- odparł Mac'Baeth.
- Przejdźmy się do pięknych błękitnych jezior, gdzie nocne boginki pokryły swymi łzami trawę...- Eremasail rzekł, nieco poirytowany pogaduszkami dwóch starców, psujących mu klimat rozmowy.
Gwaen nie zdążyła mu odpowiedzieć, gdyż w ich podjechał lord Olorkion wraz Byrandem Harrowbitem. Teurg tym razem miał na sobie lekki pancerz z ciemnodrzewu i jechał na złowieszczym łosiu, zaś towarzyszący mu przywódca leśnych gnomów, również w zbroi i z bronią przy pasie dosiadał złowieszczego borsuka, ulubionego wierzchowca tej rasy.
Za nimi zaś szedł Akramed prowadząc kilka wierzchowców, w tym jednego kuca i konia Gwaen.
- Z tego co wiem wasza sprawa jest pilna Mordraghorze.- rzekł Olorkion.- Niestety, poza wierzchowcami dla ciebie i twej drużyny jedynie powodzenia mogę życzyć. Przykro mi, że bardziej odwdzięczyć się nie mogę, za udzieloną mej osadzie pomoc.
- Konie to i tak wiele...-rzekł starzec.
- Co zaś do ciebie pani.- rzekł elfi teurg zwracając się do Gwaen.- Zamierzasz wyruszyć z nimi, czy dołączyć do mego ludu ? Samej cię bowiem puścić nie mogę...Czasy zbyt niebezpieczne, a wrogowie zbyt blisko bym mógł pozwolić ci na samodzielne wyprawy.

Phalenopsis, Dzielnica Kupiecka, Wielki Hall.


- Próżny twój trud, Wielki Hall jest zamknięty, aż do odwołania. Petentów nie przyjmuje.- rzekł staruszek z rasy ludzi, idący do Gedwara jedną z parkowych ścieżek.- Co cię tu sprowadza i jak masz na imię? Ja jestem Gaetanus, wielki woźny Wielkiego Hallu.- dodał po chwili.

- Moje imię brzmi Gedwar, przyjacielu. Jestem wyznawcom Krzewiciela Nadziei. Jak to może być, że w tak trudnych czasach Wielka Rada Gildii odwraca się plecami od ludzi w potrzebie? Przybywam tu wprost z murów obronnych by prosić szanowną gildię o udzielenie wsparcia na blankach. Obrońcy nad ludzkim wysiłkiem, próbują nie dopuścić by mury legły. Gdyby nie Lucian Kalinos z Ambress, mistrza miecza dwuręcznego, brama obróciła by się w drzazgi. O niemal nie przypłacił tego życiem. Ciężko ranny trafił pod opiekę akolitów. Wielu mówi, że jeszcze tej nocy przyjdzie mu się żegnać z tym światem. Wiedz panie, iż z chwilą, gdy zewnętrzne mury lgnął tylko bogowie mogą nas ocalić. Na nic zdadzą się stacjonujące tu wojska. Okalające dzielnicę mury nie wytrzymają naporu tej armii. Horda wtargnie tu, ale nie po to by wydrzeć wam kosztowności tej dzielnicy. Złotem się nie najedzą. To głód przygnał ich tu. Na własne oczy widziałem, jak te bestie pożerają ciała poległych. Nie ostał się ni jeden knykieć. Jedna dzielnica nie zdołał ich zaspokoić. Na próżno się mamicie, myśląc, że przeczekacie tu to piekło. Będziecie wyczekiwać pomocy od Lorda Arsiviusa. A co jeśli odwróci się do was plecami, tak jak wy to czynicie? Dlaczegoż miałby was ratować? Po cóż miałby to czynić skoro i teraz nawet nie kiwnął palcem. Wasz mur nie oddzielą was od tego piekła, tak jak to robi, z głodem, chorobami i smrodem dzielnic pospólstwa. Wiedz, że my dla nich jesteśmy jedynie zwierzyną. Jeżeli niczego nie zrobimy pomrzemy. Skoro ich tu nie zastałem to może znasz drogę do domostwa, któregoś z możnych, władnego na tyle by zdołać pomóc miastu?
-Piękna mowa...zaiste. Musieli cię szkolić w retoryce.-odparł Gaetanus.- Niemniej Wielka Rada Gildii to bestia o wielu głowach, i niewiele z nich jest rozumnych.
Po tych słowach przerwał i ruszył w kierunku najbliższej kamiennej ławy by na niej usiąść. Poczekał aż paladyn podejdzie. Następnie rzekł.- Wiek ma swoje prawa paladynie, długa tyrada na stojąco już nie na moje stare kości. O czym to ja? A tak...Wielka Rada Gildii jest organem demokratycznym...Według mnie jednak nic nie sprawdza się tak dobrze, jak rządy autokratyczne. Ale nie tym mówimy, prawda? Więc...Żeby ci egoiści z Wielkiej Rady Gildii podjęli jakąkolwiek decyzję, muszą się zebrać. Żeby się zebrali, musisz do przekonać Haralda Yuanisa -Burmistrza, oraz Wenindę Czarnostopą, Przywódczynię Rady. Tylko podpisany przez oboje z nich nakaz pozwoli zwołać Radę...Przy okazji musisz od nich uzyskać pozwolenie do zabrania głosu, jako do żadnej z gildii nie należysz. Przekonanie przywódców poszczególnych gildii, jak zwiemy tu cechy też by ci się przydało. Może ci w tym pomóc ....Hmm...Turam Silberkinn, skarbnik Szlachetnej Gildii Inżynierów, w końcu to oni budowali mury miejskie. Więc będzie mógł udzielić fachowej opinii. Burmistrz i Przywódczyni rady mieszkają na głównej ulicy, w okazale zdobionych rezydencjach z tabliczkami na wrotach, zaś Turam, gdzieś w Dzielnicy Rzemieślniczej.

Bagna, Bagna Zapomnianego Boga, Świątynia Wężowego Boga


Aeterveris skinęła głową i wolnym krokiem podeszła do dwumetrowego pomnika przedstawiającego węża. Posąg sprawiał bardzo ponure wrażenie, jakby czekał na kolejne ofiary. Dziewczyna przykucnęła przy niewielkim postumencie, na którym postawiono pomnik. Czerwone, zaschnięte ślady były wyraźnym dowodem, że wielokrotnie w tym miejscu przelano krew... I to najpewniej ludzką. Nawet na pomniku, gdzie niegdzie, żółty kamień nabrał szkarłatnego odcienia. Gdy jednak przyjrzała się dokładniej, to co uznała za krew okazało się zaschniętym sokiem jakiegoś bagiennego owocu.
Nieco to osłabiło złowrogi wygląd posągu.
- Pani, skoro mamy tak wiele czasu, czy nie zechciałabyś opowiedzieć mi historii tego miejsca? Z tak starym miejscem musi być związanych wiele ciekawych historii, a ja uwielbiam ich słuchać. - poprosiła Aeterveris.
Liircha spojrzawszy na bardkę, westchnęła, usiadła na fragmencie który kiedyś był kamienną ławą i rozpoczęła opowieść.- Ta forteca jest bardzo stara, setki żywotów upłynęło odkąd ją zbudowano...A historia jej powstania stała się legendą, a potem mitem...Zgodnie z owym mitem potężny kult Yuan-ti wspomagany przez kilku ich arcymagów próbował dokonać niemożliwego. Przenieść swe bóstwo z jego domeny na plan materialny. Może tego nie wiesz, ale uniwersalne zasady wszechświata uniemożliwiają bogom bezpośrednią ingerencję na Tais, a tym bardziej manifestację... Ale jak mówi gnomie przysłowie. "Niektórych zasad nie da się złamać, ale każdą można ominąć."
Arcymagowie Yuan-ti nie mogli sprowadzić Wiecznego Węża, ale znaleźli inny sposób na realizację swych planów...Udało mi się zebrać boskie nasienie, którym zamierzali zapłodnić wybrankę w Wielkiego Węża w nadziei na to, że jej potomstwo stanie się bramą dzięki któremu Wielki Wąż zstąpi pomiędzy swych wyznawców. I udało im się, nawet aż za dobrze. Wybranka Wielkiego Węża stała brzemienna i urodziła ośmiu potomków. Był to sukces i porażka zarazem. Bowiem moc Wielkiego Węża rozłożyła się pomiędzy potomstwem, w dodatku dzieci Wielkiego Węża żywili do siebie nawzajem jedynie nienawiść...Dwóch zginęło w bratobójczej bójce. Pozostali zaś zostali wybici przez bractwo arkanistów z legendarnego Imastar. Ocalało tylko dwoje z nich...Jedno zostało zamknięte w więzieniu, gdzieś na planie pozytywnej energii...Drugie zaś tutaj.
Dlaczego arkaniści oszczędzili ich? Nie wiem...Za moich czasów była już tylko legenda i enigmatyczny napis "A pozostanie tylko jeden, brama z astralnym bliźniakiem".
Późniejsze dzieje twierdzy to dwanaście grubych tomów, jakimi są kroniki. Lata zajęło mi ich studiowanie, a nie chciałabym cię zanudzić ich streszczaniem. W każdym razie twierdzę tę przekazał Zakon Płonącego Miecza ostatni strażnik tego miejsca, potomek arkanistów z Imastar. Od tego czasu Zakon pilnuje pomiotu Wiecznego Węża. I tak wyszło, że ja tu trafiłam będąc młodą dziewczyną, oddaną czcicielką Jaśniejącego.
Wszystko szło dobrze, aż do czasu, gdy heretycy czczący Wiecznego Węża ukryci wśród sług zakonu zdecydowali się na uwolnienie pomiotu. To była smutna noc, ściany spłynęły krwią w bratobójczej walce...Oraz posoką Yuan-ti. Ze sług Jaśniejącego zostałam tylko ja, oraz sześciu innych paladynów i kapłanów, obu płci. Postanowiliśmy, że skoro zawiodły miecze, najlepszą ochroną będzie skrytość. Ja z pomocą kapłanów połączyłam się z mythalem pętającym pomiot, dzięki czemu żyję już wiele lat. Zaś bracia i siostry którzy przetrwali tę noc smutku udali się w świat by wymazać z pamięci i dokumentów istnienie twej twierdzy...-
Liircha westchnęła, spojrzała w niebo i rzekła...-Niestety mythal słabnie. Dotąd bowiem pomiot był pogrążony w wiecznym śnie. Teraz zaczął się budzić i odzywać.

Bagna, Bagna Zapomnianego Boga, Świątynia Wężowego Boga nieco później


- OFIARY! TO OŚMIELASZ SIĘ NAZYWAĆ OFIARĄ?! TO KOŚCI Z NAWLECZONĄ NA NIE SKÓRĄ! JA CHCĘ KRWI I SERC! CHCĘ ZOBACZYĆ MOICH WROGÓW, JAK NA KOLANACH SKOMLĄ O LITOŚĆ! TYLKO KREW WOJOWNIKÓW ZAPOKOI MÓJ GŁÓD, TYLKO ONA UŚMIERZYU MÓJ GNIEW. CZUJĘ ICH SMRÓD... SMRÓD TYCH PRZEKLĘTYCH ISTOT. IDĄ TU... ZMIERZAJĄ WPROST W MOJĄ PASZCZE! A WY MI ICH PORZYPROWADZICIE! UDOWODNICIE SWOJĄ WARTOŚCI I PRZYNIESIECIE PRAWDZWIĄ OFIARĘ. MOŻE WTEDY DARUJE WAM WASZE WINY I OKAŻE ŁASKĘ? MOŻE... TYLKO TY SSAA'GOTH ZOSTANIESZ TU I OCZYŚCISZ TO MIEJSCE W KRWI TYCH NIEWOLNIKÓW, KTÓRYCH MI PRZYPROWADZLILIŚCIE. A JEŻELI TWOI WSPÓŁPLEMIEŃCY ZAWIODĄ... WTEDY ZASPOKOJĘ SWÓJ GŁÓD TOBĄ!
Aeterveris cicho wypuściła powietrze, czekając na efekty. Jaszczuroludzie zbili się razem by omówić między słowa bóstwa...Jakoś nie tak bardka wyobrażała sobie bogobojnych czcicieli okrutnego bożka.
-Wieki minęły od czasów kiedy Yuan-ti rządzili twierdzą. Zapomnieli co to strach przed karą wężowego boga. -szepnęła Liircha.
Aeterveris miała okazję ich przeliczyć...Jaszczuroludzi było tylko piętnastu. Za to rosłych. Zapewne elita wojowników.
Stamtąd skąd siedziała nimfa nie mogła dosłyszeć ich wypowiedzi. Ale kłócili się ...I to ostro. Sądząc po minach i gestykulacji.
Wreszcie jeden z nich, sądząc po stroju szaman, wyszedł przed szereg i ze źle skrywaną hardością w głosie rzekł.- O wielki wężowy bogu , któremu nasi praprzodkowie składali ofiary...Okaż swą siłę i uzdrów nasze bagno. Wróć życie, które wyssały ciemne chmury spowijające niebo. Uczyń to, a jeszcze dziś krew intruzów spłynie po tobie. Twój lud błaga cię o to...W nasze chaty zagląda głód, ryb nie ma. Zwierzyna gdzieś znikła...O wielki wężowy bogu, uzdrów nasze bagna by twój lud miał siłę i zapał do walki z tymi którzy wkroczyli na święty teren.
-Achu, Achu, Achu!- krzyknęli jaszczuroludzie by potwierdzić słowa szamana.

Phalenopsis, dom Turama


- Nikt nikogo nie zwiąże - tym razem Rasgan stanął po stronie kapłana. Ponownie wyciągnął miecze i zajął pozycję pomiędzy klechą a tropicielem. – Zwiążecie go. Zamkniecie. Co wtedy? On i tak się uwolni, i tak będzie podążał naszymi śladami. On musi zdobyć berło albo zginie. To co zrobił było aktem desperacji. Nie ma innego wyjścia, musi je zdobyć. – elf chwilę zastanawiał się nad sytuacją, i rzekł następnie.
- Trzymajmy przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Mając Mi Raaza ze sobą mamy nad nim pewną kontrolę, wpływ na jego działania. Gdy będzie nam siedział na ogonie, będziemy musieli cały czas patrzeć przez ramię. Jestem za zabraniem go. Będę go pilnował.
-Pewną kontrolę. Może i by się uwolnił. A jeśli nie to zmarł z głodu. Chociaż mu się należy. Możemy wydać go straży, Turam mógłby może coś wymyślić. Ale jeśli koniecznie chcesz zabrać go ze sobą, to musimy wiedzieć o co chodzi z tymi piorunami. Wy byliście z nim wcześniej... zdarzyło się coś takiego?- wtrącił Beriand.
-Tak- rzekł w skrócie Aydenn, poczym zwrócił się do Rasgana.- Możemy go jeszcze zabić. Wtedy nie będzie problemu. No chyba, że stanie się nieumarłym, w co wątpię... Nie obchodzą mnie motywy działań kapłana... Tak jak ciebie nie obchodzą moje sprawy. A tam gdzie się udajemy, nie ma miejsce na zbędny balast jakim jest nieobliczalny kapłan złego bóstwa. I bez pilnowania Mi Raaza będzie ciężko.
Wystarczy jednak, że więzy go powstrzymają do czasu, aż wejdziemy w dzielnicę świątynną...A potem, potem wątpię byśmy mieli kiedykolwiek ujrzeć buźkę Mi Raaza...Zakładając oczywiście, że uda mu się opuścić żywym dzielnicę świątynną. Nawet z pomocą przewodnika, jakim jest Turam, będzie to ciężkie zadanie. Bez przewodnika, samotnie, Mi Raaz nie wyjdzie z dzielnicy świątynnej żywy.

Po czym Aydenn wskazał na Verryaaldę.- Jak widzisz, mój przyjaciel nie ma obiekcji przed potraktowaniem cię paroma strzałami w razie, gdybyś stawiał opór. Lepiej decyduj elfie...Zamierzasz ruszać z nami, czy zostać z Mi Raazem. O jego bezpieczeństwo martwić się nie musisz...Chyba, że kapłan zarykuje podążenie za nami. Choć pomysł z wydaniem straży ma swój urok, to jednak jestem gotów oszczędzić mu tych przeżyć.
-Ale póki co, chyba możemy go związać i rzucić do piwnicy. Dopóki tu jesteśmy.-wtrącił Beriand.
Nie spuszczając oka z Rasgana Aydenn rzekł.- Beriand, Amman zanieście Mi Raaza do piwniczki i zamknijcie na klucz.

Rana którą zadał Mi Raaz była niczym w porównaniu do stanu umysłu krasnoluda. Dla Turama było to więcej niż ciężkie przeżycie. Luinehilien wątpiła, czy rozumiał słowa które wypowiedziała. W każdym razie nie zareagował na nie, nadal kuląc się i wpatrujac martwym wzrokiem w przestrzeń przed sobą...Krasnolud nie był chyba przygotowany na przeżycia tego rodzaju.

Tymczasem Yokura, który uciąl sobie poranną drzemkę po posiłku, chrapał nieświadom dramatycznych wydarzeń, jakie się zdarzyły.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 21-04-2008 o 08:30. Powód: Uściślenie sytuacji
abishai jest offline  
Stary 08-04-2008, 14:10   #623
 
Beriand's Avatar
 
Reputacja: 1 Beriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemu
Wystarczy jednak, że więzy go powstrzymają do czasu, aż wejdziemy w dzielnicę świątynną...A potem, potem wątpię byśmy mieli kiedykolwiek ujrzeć buźkę Mi Raaza...Zakładając oczywiście, że uda mu się opuścić żywym dzielnicę świątynną. Nawet z pomocą przewodnika, jakim jest Turam, będzie to ciężkie zadanie. Bez przewodnika, samotnie, Mi Raaz nie wyjdzie z dzielnicy świątynnej żywy.

Beriand aprobował plan Aydenna. Sam chciał tak zrobić, ale nie miał zamiaru za bardzo rozjuszyć elfa. Jednak przywódca chyba nie miał takich "ograniczeń".

"Jak widzisz, mój przyjaciel nie ma obiekcji przed potraktowaniem cię paroma strzałami w razie, gdybyś stawiał opór." Czarodziej zdziwił się. Mają zamiar sie tak powybijać? Ale w tym przypadku to chyba dobrze. Bynajmniej nie żywił sympatii do Mi Raaza i Rasgana.

Po chwili ruszył z Ammanem w kierunku kapłana. Jeśli Rasgan nic nie robi, elf podszedł pod samo ciało i spojrzał na nie. ~Chyba jest ciężki. Przynajmniej zbroi nie ma, ale i tak przydałby się jakiś Yokura~. Potem spojrzał niepewnie w kierunku Turama. Krasnolud sprawiał wrażenie mocno oszołomionego. I tak pewnie było. Jeszcze ze dwie takie przygody i po nim. A szkoda by było. Jeśli teraz będą zmuszeni pozbyć sie Mi Raaza, będzie jeszcze gorzej. Tyle krwi w jego domu... a co będzie w dzielnicy świątynnej? ~Wuj Turama był jednak znacznie lepszym towarzyszem do takich przygód~- pomyślał elf.

Beriand, Amman zanieście Mi Raaza do piwniczki i zamknijcie na klucz.
Związać.... czym? Zamknąć.... klucz?
-Ma ktoś linę?- rzucił krótko czarodziej- I ten klucz?

Jeszcze raz spojrzał na ciało kapłana. Chyba sobie nie poradzą z uniesieniem go. Ale i tak trzeba spróbować. Czarodziej cicho powiedział do Ammana:
-Weź go za nogi- po czym sam chwycił głowę kapłana i jednocześnie z przyszłym druidem spróbował unieść go do góry.
 

Ostatnio edytowane przez Beriand : 08-04-2008 o 19:00.
Beriand jest offline  
Stary 10-04-2008, 18:46   #624
 
Odyseja's Avatar
 
Reputacja: 1 Odyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputację
Luinehilien patrzyła z nieukrywaną troską na inżyniera. Przecież jeśli tak mocno będzie reagował na każde skaleczenie, będzie bardzo ciężko w trzy miesiące dotrzeć do celu. Druidka od początku czuła, że nie należy ufać Mi Raazowi. Tacy ludzie prawie zawsze są nadzwyczaj dwulicowi. Cała ta samobójcza, desperacka akcja kapłana mogła się skończyć tragicznie. Uznała, że lepiej na razie nie zostawiać Turama w takim stanie samemu. Uważnie jednak nasłuchiwała, co się dzieje w pokoju obok.

Nie chciała, by zabito kapłana. To w końcu byłoby zniżenie się do jego poziomu. Zabranie go ze sobą też nie wchodziło w grę. Na to ona by się nie zgodziła. Nie miała zamiaru ryzykować, że pewnej nocy pozarzyna ich wszystkich we śnie. Najlepszym i najbardziej humanitarnym wyjściem było zostawienie go tutaj. Przez dzielnicę świątynną sam nie przejdzie, więc uwolnią się od niego raz na zawsze. O ile w ogóle wydostaną się z miasta żywi.

Czujne ucho druidki wyłapało drapanie do drzwi i tłumione skomlenie. W tym całym zamieszaniu zapomniała o Nuhilli. Zostawiła krasnoluda z głową na miękkim oparciu kanapy i wstała. Przeszła przez pokój w którym decyzja o tymczasowym losie Mi Raaza właśnie zapadała.

- Jak widzisz, mój przyjaciel nie ma obiekcji przed potraktowaniem cię paroma strzałami w razie, gdybyś stawiał opór. Lepiej decyduj elfie...Zamierzasz ruszać z nami, czy zostać z Mi Raazem. O jego bezpieczeństwo martwić się nie musisz...Chyba, że kapłan zarykuje podążenie za nami. Choć pomysł z wydaniem straży ma swój urok, to jednak jestem gotów oszczędzić mu tych przeżyć.

Czemu Rasgan broni Mi Raaza? Przecież kapłan przed chwilą ujawnił swoje prawdziwe oblicze. Co do jego intencji nie było już żadnych wątpliwości.

Druidka otworzyła drzwi frontowe, a do środka wbiegła Nuhilla. Luinehilien przykucnęła przy niej i podrapała ją za uchem. Podniosła się gdy Beriand z Ammanem próbowali zamknąć kapłana w piwnicy. Czy Rasgan będzie robił jakieś problemy co do tego?

Gdy uznała, że zabranie głosu w tym momencie nie przerwie nikomu wypowiedzi, odezwała się.

- Z Turamem wszystko w porządku. Rana nie była głęboka. Gorzej z jego stanem psychicznym. Jest w szoku. - ściszyła głos. - Oby jak najszybciej się przyzwyczaił do ran, bo inaczej możemy mieć problem. Uważam, że powinniśmy Mi Raaza tu zostawić. Ayednn ma rację, przez dzielnicę świątynną nie przejdzie, a ja nie mam zamiaru codziennie obawiać się, czy czasem gdy się obrócimy, nie powbija nam noży w plecy. - powiedziała już normalnym głosem. - Właśnie pokazał swoje prawdziwe oblicze i mówiąc szczerze cieszę się, że ujawnił zamiary teraz, a nie w trakcie podróży. No i to mogło się skończyć o wiele gorzej. - przerwała na chwilę, po czym znów nawiązała do krasnoluda - Ktoś musi siedzieć przy inżynierze, dopóki nie otrząśnie się choć trochę z szoku. Na razie mogę to być ja. - zakończyła i gdy nikt niczego od niej nie chciał, skierowała się w stronę pokoju obok.

Wilczyca wyłożyła się na fotelu, a druidka usiadła na dywanie opierając się o łóżko.
 
__________________
A ja niestety nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Co spróbuję coś napisać, nic mi nie wychodzi. Nie mogę się za nic zabrać, chociaż bardzo bym chciała. Nie wiem, co się ze mną dzieje. W najbliższym czasie raczej nic nie napiszę. Przepraszam.
Odyseja jest offline  
Stary 13-04-2008, 11:14   #625
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Bagna Zapomnianego Boga
“Zniszczony plac”

- Wieki minęły od czasów kiedy Yuan-ti rządzili twierdzą. Zapomnieli co to strach przed karą wężowego boga.

Aeterveris wzdrygnęła się na dźwięk głosu staruszki. Nimfa nawet nie zauważyła, że Liircha ukryła się w tym samym miejscu. Z drugiej strony, dzięki temu dziewczyna zawszę mogła liczyć na pomoc, gdyby coś poszło nie tak. Problem był tylko jeden... Aeterveris nie mogła się przyzwyczaić do wieku tej twierdzy i czasu, jaki dzielił dawne wydarzenia od obecnych. Póki co nie doprowadziło to jeszcze do katastrofy, ale jeżeli Aeterveris nie zachowa właściwej ostrożności, to wkrótce może tego pożałować.

Dziewczyna delikatnie wychyliła się zza swojej osłony, by lepiej przyjrzeć się swoim nowym przeciwnikom. Wyglądało na to, że jest ich mniej niż się wcześniej spodziewała. Jednak było to nędzne pocieszenie. Piętnastka wojowników o byczych karkach, naprawdę sporych muskułach i pewnie niemałym doświadczeniu w mordowaniu. Aeterveris znała tylko jedną osobą, która mogłaby się równać z tymi wojownikami. Ale jej ukochanego tu nie było. Czekał na nią gdzieś daleko stąd i tylko bogowie raczą wiedzieć, czy się jeszcze spotkają.

Dziewczyna nachyliła się w kierunku staruszki i wyszeptała jej do ucha.

- A zatem Liircho musimy przywrócić im wiarę w potęgę bogów i nauczyć, jak wiele jest warte życie. Jak mówią stare pieśni, żeby poznać świętość życia trzeba zajrzeć śmierci w oczy.

Aeterveris nie chciała być okrutna, ale wybrała sobie role złego bóstwa, a teraz nie mogła jej już zmienić. Dziewczyna wiedziała, że teoretycznie może znowu sięgnąć do swoich magicznych mocy, ale to byłoby zbyt ryzykowne. Raz udało jej się zapanować nad zaklęciem, ale czy drugi raz też by się udało? Bardzo w to wątpiła, a ryzyko było zbyt wielkie. Musiała więc znów polegać na słowach i mięć nadzieje, że to wystarczy.

Choć początkowa kłótnia jaszczuroludzi dość pozytywnie nastawiła Aeterveris, to jednak harde słowa ich przedstawiciela zmiażdżyły wszelkie nadzieje na łatwe zwycięstwo. Ale skoro jaszczuroludzie chcieli grać w ten sposób, to nimfa miała zamiar podjąć wyzwanie.

- TO NAZYWACIE BŁAGANIEM?! TO JEST PROŚBA O WYBAWIENIE?! OŚMIELACIE SIĘ MI, MI, STAWIAĆ WARUNKI?! WYSTAWIAĆ SWOJEGO BOGA NA PRÓBĘ?! WASZ LUD ZAPOMNIAŁ CZYM JEST POKORA I SZACUNEK WOBEC POTĘŻNIEJSZYCH OD SIEBIE. DLA WAS, NĘDZNYCH ŚMIERTELNIKÓW, CIERPIENIE ZAWSZE BYŁO NAJLEPSZYM NAUCZYCIELEM. PRZYSZLIŚCIE DO MOJEGO LEGOWISKA, DUMNI WOJOWNICY, STAWIAĆ MI ŻĄDANIA, WYSTAWIAĆ NA PRÓBĘ, WY KTÓRZY POTRZEBUJECIE LITOŚCI? ZAMIAST CZOŁGAĆ SIĘ W BŁOCIE I SKOMLEĆ O LITOŚĆ, WY STOICIE TU DUMNI I PEWNI SWEGO! ZAMIAST POKORNIE PROSIĆ, WY WYMAGACIE! NĘDZNI GŁUPCY! JESTEŚCIE NICZYM! PROCHEM, KTÓRY MOGĘ ZDMUCHNĄĆ MOIM ODDECHEM! O NIEWIERNI, KTÓRZY WĄTPICIE W MOC SWEGO BOGA, WY KTÓRZY UWAŻACIE SIĘ ZA DOŚĆ POTĘŻNYCH BY RZUCAĆ MU WYZWANIE, SAMI SOBIE OKAŻCIE LITOŚĆ! SKORO JESTEŚCIE TACY WIELCY I DUMNI SAMI UZDRÓWCIE SWOJE BAGNA, NAKARMCIE SWOJE SAMICE I POTOMSTWO! WYNOŚCIE SIĘ Z PRZED MOICH OCZU! WRACAJCIE DO SWOICH CHAT I PATRZCIE JAK WASZE POTOMSTWO KONA Z GŁODU, JAK WASZE KOBIETY GINĄ POWOLNĄ I OKRUTNĄ ŚMIERCIĄ! A GDY JUŻ BĘDZIECIE GOTOWI, BY PAŚĆ PRZEDE MNĄ NA KOLANA, GDY ZAPOMNICIE O SWOJEJ DUMIE I PRZYCZOŁGACIE SIĘ DO MNIE, BY BŁAGAĆ O LITOŚĆ, WTEDY JA BĘDĘ PATRZYŁ NA WASZĄ ŚMIERĆ I ŚMIAŁ SIĘ Z WASZEGO UPOKORZENIA! OTO WASZ LOS! A TERAZ NIEWIERZĄCY, PRZEKLĘCI ŚMIERTELNICY WYNOŚCIE SIĘ Z PRZED MOICH OCZU!

Gdy, zwielokrotniony panującą na bagnach ciszą, głos „bóstwa” ucichł, Aeterveris delikatnie wysunęła się zza swojej osłony, by lepiej przyjrzeć się jaszczuroludziom. A ich zachowanie było o tyle interesujące, że ponownie zbili się w ciasną grupę. Z początku dziewczyna miała jeszcze nadzieje, że ich zachowanie było wywołane obawą przed gniewem Wężowego Boga, jednak gwałtowna gestykulacja, podniesione głosy i zaciśnięte pięści sugerowały raczej kolejną kłótnie.

Kolejny spór, który wybuchł pomiędzy wojownikami, dał Aeterveris chwilę czasu na przeanalizowanie sytuacji. Jeżeli dalej upieraliby się przy swoim „uzdrowieniu” bagna, to nimfie nie pozostałoby nic poza sięgnięciem po magie. A dziewczyna miała złowrogie uczucie, że tym razem rzucenie czaru zakończyłoby się małą katastrofą.

Drugą rzeczą, którą mogła zrobić to ujawnić całe oszustwo i sprowokować jaszczuroludzi do ataku i uganiania się po bagnie za Aeterveris. Jednak to drugie rozwiązanie nie wydawało się zbyt rozsądne. W najlepszym razie dziewczyna miała by już na głowie dwudziesto paro osobowy pościg, a w najgorszym musiała by zacząć zabijać myśliwych by samemu przeżyć. Już zabiła trójkę gnolli, samej omal nie przypłacając tego życiem. Jak więc miałaby uciekać wojowniczym jaszczuroludziom, którzy na tych bagnach musieli znać każdy kamyk?

Podczas, gdy Aeterveris próbowała obmyślić swój następny ruch, kłótnia pomiędzy jaszczuroludźmi nabierała na sile. Jeden z wojowników popchnął drugiego rzucając przy tym jakąś obelgę w swojej dziwacznej, sykliwej mowie. W odpowiedzi ten drugi oparł dłoń na myśliwskim nożu i odwarknął coś zaczepnie. Tylko parę sekund dzieliło oponentów od przejścia z obelg do krwawej walki. Zanim jednak ktokolwiek zdołał dobyć broni, pomiędzy wojowniczą dwójkę wkroczył szaman i silnie gestykulując próbował uspokoić napięte nerwy towarzyszy. Najprawdopodobniej nie spodziewał się takiej odpowiedzi jaką otrzymał, bo gdy z tłumu padło kilka słów w okaleczonym kupieckim, na pysku szamana odmalowało się zaskoczenie.

- Mówić...że..głupi pomysł szamana...

Aeterveris w duchu natychmiast przyznała rację mówiącemu i ochrzaniła samą siebie, że wcześniej nie wpadła na pomysł, by wykorzystać wzajemne animozje jaszczuroludzi, by doprowadzić do poważnej kłótni pomiędzy nimi. To było tak proste i oczywiste, ale ona oczywiście musiała się pobawić w straszliwe i podłe bóstwo. Choć może teraz, gdy Wężowy Bóg tak okrutnie obył się ze swoimi wyznawcami, to może jaszczuroludzią przejdzie ochota do składania mu jakichkolwiek ofiar. Dziewczyna miała bardzo silną nadzieje, że rzeczywiście tak się stanie.

Dość szybko stało się jasne, że to co Aeterveris nie zdołała osiągnąć za pomocą swojego podstępu, bez trudu dokona temperament jaszczuroludzi i ich typowo samcze przekonanie, że dyskusja polega na waleniu oponenta po pysku, dopóki nie przyzna nam racji. Dziewczyna zawsze była zdziwiona jak często, ten jakże mało finezyjny sposób, okazuje się skuteczny.

Kłótnia, która tak gwałtownie wybuchła pomiędzy wojownikami, teraz zadziwiająco szybko dobiegała końca. Choć Aeterveris nie rozumiała zbyt wiele z mowy jaszczuroludzi, do wyczuwała w tych słowach coraz mniej agresji. Najwyraźniej też wojownicy zaczynali odzyskiwać kontrole nad własnymi emocjami. W końcu członkowie grupy zaczęli się wzajemnie słuchać, zamiast nawzajem przekrzykiwać. Aeterveris dość szybko wyłapała z ich słów jedno, które coraz częściej się powtarzało. Jaszczuroludzie najwyraźniej zbliżali się do końca „dyskusji”.

Znaczne było zdziwienie Aeterveris, gdy wojownicy pchnęli trójkę związanych więźniów pod posąg, poczym wszyscy ruszyli w kierunku z którego przybyli. Odchodzili? Tak po prostu? Dziewczyna aż nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Jeszcze przez długi czas stała nieruchomo przyglądając się trójce przestraszonych więźniów i nasłuchując oddalających się kroków jaszczuroludzi. Trwała tak w bezruchu jeszcze długo po tym, jak wszelkie dźwięki ucichły i te część bagien znów ogarnęła całkowita cisza.

Dopiero, gdy Aeterveris miała pewność, że jaszczuroludzie odeszli szeptem zwróciła się do Liirchy:

- Myślisz, że jeszcze tu wrócą?

Wysłuchawszy odpowiedzi starszej kobiety, dziewczyna ruszyła w kierunku trójki pobladłych ze strachu więźniów. Choć nie stała się kryć, żeby ich jeszcze bardziej nie przestraszyć gwałtownym pojawieniem, to jednak starała się stąpać jak najciszej. Nie chciał jeszcze bardziej prowokować uśpionego w tym miejscu licha, czymkolwiek by ono nie było.

Rapier sam wskoczył do dłoni Aeterveris, a trójka więźniów w odpowiedzi spróbowała odczołgać się jak najdalej od uzbrojonej kobiety. Jeden z nich wiedząc, że nie ma szans na ucieczkę, z całej siły zacisnął powieki i... Rozległ się cichy dźwięk przecinanego powietrza, a później więzy krepujące jego ręce opadły na ziemie. Mężczyzna otworzył oczy z niedowierzaniem zerkająca naprzemian na nimfę i swoje własne, wolne dłonie.

Aeterveris pospiesznie uwolniła pozostałych więźniów przeznaczonych na ofiarę Wężowego Boga, schowała rapier, poczym odezwała się przyjemny szeptem, przypominającym uspokajającą melodie spadających, jesiennych liści.

- Nie macie się już czego obawiać, nic już wam nie grozi. Ale lepiej mówcie cicho. Jaszczuroludzie nie odeszli jeszcze daleko, a tu na tych martwych bagnach dźwięk niesie się bardzo daleko. Jestem Aeterveris, a to jest Liircha wasza nowa gospodyni. Czy któreś z was jest ranne? Jeżeli nie, to lepiej będzie jak szybko stąd odejdziemy i udamy się do bezpieczniejszego miejsca. Po drodze, jeżeli będziecie chcieli opowiecie, jak wpadliście w łapy tych przerośniętych jaszczurek.
 
Markus jest offline  
Stary 19-04-2008, 16:10   #626
 
rasgan's Avatar
 
Reputacja: 1 rasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwu
- Więc chcecie go zabić albo zostawić w piwnicy, tak? Bardzo ciekawa konwencja. Proszę bardzo, róbcie z nim co chcecie.Rasgan nieoczekiwanie odpuścił sobie obronę kapłana. Klecha był na straconej pozycji, sam doigrał się kary za swe bezmyślne postępowanie. Teraz było już wiadomo, że ich cele choć z początku wydawały się być wspólne w rzeczywistości są bardzo odmienne. W chwili obecnej nie można było polegać na kapłanie, jego pozycja znacznie się osłabiła, a elf nie mógł sobie pozwolić, by Mi Raaz pociągnął go ze sobą na dno. Rasgan w drużynie niewiele znaczył, o ile w ogóle coś znaczył. Znalazł się w niej przypadkiem. Najęty w karczmie jak podrzędny poszukiwacz przygód był teraz nikim innym jak kolejną gębą do podziału nagrody. Tak i tylko tak postrzegać go mogli inni, sam widział ich tak samo. Nie miał nic do nikogo, nie chciał wadzić nikomu póki oni nie wadzą jemu. Elf zawsze przystępował do misji z takim zamiarem, i zawsze kończyło się to inaczej. Albo w drużynie znajdował się ktoś taki jak Aydenn który próbował zgrywać dowódcę i starał się rządzić wszystkimi. Przeciwieństwem gladiatora były osoby pokroju Berianda – pasywne, nie mające swojego zdania i jak tresowane psy wykonujące polecenia. O wiele ciekawszymi postaciami były persony złe lub bardzo złe. Te zawsze potrafiły zafascynować elfa i odkryć jego ciągotki do czynienia niekoniecznie dobra. Mi Raaz ze swym mrocznym, tajemniczym i złym podejściem ciekawił elfa znacznie bardziej niż cała drużyna. W końcu nawet w opowieściach z dzieciństwa złe istoty miały wielką moc, a dobro pokonywało ich tylko ze względu na poświęcenie. Czyż to nie ironiczne?
Zaś za najgorszą rzecz w drużynie Rasgan uważał kobiety. Zawsze z powodu kobiet w drużynie były awantury. Bo to albo ktoś chce, albo ktoś nie chce, a już najgorzej jak on sam chce. Elf, jego słabość do kobiet i konkurencja – te trzy czynniki były zabójcze i zawsze kończyło się to tak samo – nożem w plecach czy to u oponenta czy u elfa. Rasgan uważał, że za pomocą kobiet można by wojny wygrywać. Wystarczy kilka wpuścić między wojaków i się wybiją nawzajem.

Gdy elf zobaczył druidkę, jej wilczycę i przejęcie z jakim mówiła o krasnoludzie nie potrafił już dłużej wytrzymać. Schował miecze i wyszedł mijając Aydena i Varayardę.
- Zróbcie z nim co chcecie. Ja mam już zajęcie. - po tych słowach elf opuścił budynek i rozpoczął swoje ćwiczenia. Lecz nie one zaprzątały teraz jego głowę. Myśli Rasgana krążyły szaleńczo wokół wydarzeń ostatnich dni, wokół misji jaką musi wykonać. Świat ginął, a on brał w tym udział. Był świadkiem:najazdów wojsk na miasto, gwałtów, prób zabójstwa w drużynie, ale co najgorsze, był świadkiem zagłady świata. W tej chwili zastanawiał się co by się stało z nim. Czy gdyby świat zginął to czy on pogrążyłby się w pustce, czy też może zniknąłby wraz z przeklętymi bogami?

Gdy zakończył swe ćwiczenia postanowił wrócić do budynku i zobaczyć jaki los wybrali dla Mi Raaza. Choć kapłan zasłużył sobie na to co go spotka, to elf i tak był ciekaw co mu zrobią. Zastanowi się wtedy jak ewentualnie wyciągnąć kapłana z tarapatów.

Wszedł do środka i rozejrzał się po pokoju. Chwilę dłużej swój wzrok zatrzymał na wilczycy, a później na druidce. Znów przyłapał się na tym, że szuka jej spojrzenia, że pragnie jej uśmiechu.

- No dobrze. Jak z Turamem. Nadaje się do dalszej podróży? Bo z tego co mi wiadomo mamy iść przez dzielnice świątynną. Kiedy ruszamy? – elf nie miał w zwyczaju owijać w bawełnę. Chciał wiedzieć kiedy ruszają i dokąd. On był gotów i mógł ruszyć kiedy chce, ale był tutaj zależny od drużyny.

- Jeśli nie wyruszamy przez najbliższą godzinę, to chciałbym wziąć kąpiel i posilić się. Zdążę? – zapytał, a mówiąc o kąpieli posłał Luinehilien ukradkowe spojrzenie. W myślach marzył o wspólnej kąpieli z młodą druidką, lecz zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma co liczyć na takie przyjemności. Nie pozostało mu więc nic innego, jak szybko wziąć kąpiel, posilić się i czekać na gotowość drużyny do wymarszu.
 
__________________
Szczęścia w mrokach...
rasgan jest offline  
Stary 20-04-2008, 13:42   #627
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Vaein Toris, zapomniana cytadela Ordo Cronos



Kamienna twierdza, która "wyrosła" wieki temu wprost ze zbocza góry, miała już wielu panów...Począwszy od swych pierwszych, tajemniczych władców czasu, których potęga ponoć przewyższała połączone siły wszelkich organizacji magicznych ich czasów, poprzez kolejnych magów którzy zajmowali opuszczoną przez nich znienacka przez Ordo Cronos siedzibę. Ordo Cronos było bowiem organizacją magów ( i nie tylko, w szeregach organizacji znajdowali się mający władzę nad czasoprzestrzenią bardowie, łotrzyki, wojownicy...a nawet kapłani czczący mistyczną istotą z poza panteonu Tais, zsyłającą im moc rzucania czarów objawień) mających własne tajemnicze cele...I któregoś dnia Ordo Cronos znikło. Zostawiając po sobie kilkanaście opuszczonych twierdz, pełnych magicznych przedmiotów, ezoterycznej wiedzy i automatonów, pełniących rolę strażników. Nikt nie wie co się stało z samą organizacją. Niemniej jej członkowie od czasu do czas wtrącali się politykę niektórych władców Tais dążąc do tylko sobie znanych celów. Co pozwalało stwierdzić, że owa organizacja nadal istnieje, skrywając się gdzieś na obszarach, poza zasięgiem magii wieszczącej.
Znane siedziby Ordo Cronos zostały złupione i zajęte, co widać niespecjalnie obchodziło organizację, gdyż jej członkowie nie interweniowali ani razu w tych przypadkach.
Vaein Toris, cytadela w jednej zapomnianych dolin Gór Środka Świata była właśnie jedną z nich. Cytadela zbudowana na kształt wieży była dość małym ośrodkiem...Zapewne miejscem, gdzie przed setkami lat pomniejsza komórka członków Ordo Cronos prowadziła badania. Niedawno była siedzibą Celdruna Nightwinga, półelfiego renegackiego zaklinacza wyrzuconego z Zakonu Mistyków Szmaragdu. Przy czym określenie "była" oddaje całkowicie sytuację. Nightwing nie żył od kilkunastu dni, zabity przez zabójcę magów i szermierza magii nasłanych tu przez jednego z licznych wrogów jakich dorobił się Celdrun. Wdarli się oni do Vaein Toris, zabili maga , zabrali to, po co zostali wysłani pozostawiając resztę pułapek i zabezpieczeń oraz skarbów, ewentualnym poszukiwaczom przygód, którzy prędzej czy później zapuszczą się w te strony.
Zostawili też ostatniego więźnia Nightwinga na łasce losu , nie mając interesów, by zapuszczać się do podziemi w których był uwięziony.
Arein Ba’el Morgis rozejrzał się po swym więzieniu, stalaktyt który oderwał się od sufitu, uderzył o magiczny krąg, który tworzył barierę wokół niego. Wstrząs był zapewne spowodowany magiczną batalią toczącą się w komnatach powyżej. Więc Arein był wolny !
Lecz co z tego...Zbyt długo pozbawiony był jedzenia i wody...Ciało jego było zbyt osłabione by się ruszyć, umysł zbyt zmęczony by myśleć. Wolność przyszła zbyt późno. Jedyne co mógł robić to obserwować. Widział więc szafki z alembikami, butle wypełnione różnymi gazami i cieczami oraz narzędzia chirurgiczne na stole, dwie starożytne księgi ustawiane na drewnianych stojakach. Szatę czarodzieja o purpurowej barwie, przetykaną srebrnymi nićmi wiszącą na wieszaku obok wrót. I symbole Ordo Cronos w postaci klepsydry otoczonej okręgiem zrobionym z ogniw łańcucha. Symbole te pełniły rolę latarni bowiem płonęły bladoniebieskim płomieniem, zapewne dzięki zmodyfikowanej wersji czaru nieustający płomień. Zobaczył też szczurka targającego ze sobą dużą butle z soczyście zielonkawym płynem, po niskich schodkach wykutych w skale. Szczurek ów niemal na siłę wcisnął szyjkę butli w usta Areina, rozlewając w jego gardle ożywczy płyn alchemicznej mikstury, która była jednym z genialnych wynalazków Malchariona z Sammes. Owa mikstura, zwana butelkowaną ucztą, stanowiła równowartość siedmiu odżywczych posiłków....W formie słodkiego niczym miód, łatwego do dawkowania płynu -jak reklamowali tą alchemiczna miksturę obwoźni handlarze magii. Wraz każdą chwilą pożywiania się, Areinowi wracały siły i sprawność umysłu. Rozpoznał w szczurku swego chowańca, Szazela.

Phalenopsis, dom Turama

-Ma ktoś linę?- rzucił krótko Beriand.- I ten klucz?
Na co Aydenn rzekł krótko.- Poszukaj.
I nie poświęcił tej sprawie więcej uwagi.
Rasgan przez chwilę zmagał się z myślami po czym rzekł. - Zróbcie z nim co chcecie. Ja mam już zajęcie.
I ruszył w kierunku drzwi.
Czarodziej cicho powiedział do Ammana:
-Weź go za nogi- po czym sam chwycił głowę kapłana i jednocześnie z przyszłym druidem spróbował unieść go do góry.
Ruszyli w kierunku piwnicy ..trochę problemu mieli przy zniesieniu go po schodach. Ale potem już było łatwiej. W piwniczce było parę zwojów lin leżących tuż obok narzędzi budowlanych. Więc skrępowanie Mi Raaza nie stanowiło problemu.
Aydenn podszedł do drudiki z pytaniem o stan Turama, ale Luinehilien go ubiegła jego pytanie mówiąc.-
- Z Turamem wszystko w porządku. Rana nie była głęboka. Gorzej z jego stanem psychicznym. Jest w szoku. - ściszyła głos. - Oby jak najszybciej się przyzwyczaił do ran, bo inaczej możemy mieć problem. Uważam, że powinniśmy Mi Raaza tu zostawić. Aydenn ma rację, przez dzielnicę świątynną nie przejdzie, a ja nie mam zamiaru codziennie obawiać się, czy czasem gdy się obrócimy, nie powbija nam noży w plecy. - powiedziała już normalnym głosem. - Właśnie pokazał swoje prawdziwe oblicze i mówiąc szczerze cieszę się, że ujawnił zamiary teraz, a nie w trakcie podróży. No i to mogło się skończyć o wiele gorzej. - przerwała na chwilę, po czym znów nawiązała do krasnoluda - Ktoś musi siedzieć przy inżynierze, dopóki nie otrząśnie się choć trochę z szoku. Na razie mogę to być ja. -
Aydenn spojrzał na druidkę i rzekł.- To nie rany tak go przeraziły...Na arenie gladiatorskiej wielu świetnie wyszkolonych nowicjuszy ginie podczas pierwszej walki, gdyż strach przed śmiercią paraliżuje ich ruchy. Myślę, że po raz pierwszy Turam był w sytuacji, w której jego życie było naprawdę zagrożone. Z czasem przywyknie...lub umrze przy którymś razie. My nic na to poradzić nie możemy. Dobrze by było gdyby ktoś przyjazny był z nim cały czas. Niestety, poza tobą i mną , wątpię by nasz przewodnik darzył kogoś większym zaufaniem.
Druidka wróciła z pworotem do "pacjenta".
- Co się stało ?- spytał druidkę półork widokiem zdziwiony sparaliżowanego strachem krasnoluda i pilnującej go Luinehilien.
W tym czasie w innym pokoju Aydenn i drużynowy milczek ucięli sobie krótką pogawędkę.

A gdy wszyscy załatwili swe sprawy i zebrali się w pokoju Aydenn postanowił przedstawić sprawy do załatwienia i ogólny plan.
Niemniej pierwszy odezwał się Rasgan.- No dobrze. Jak z Turamem. Nadaje się do dalszej podróży? Bo z tego co mi wiadomo mamy iść przez dzielnice świątynną. Kiedy ruszamy? –
-Kiedy będziemy gotowi. Jeśli ty już jesteś gotów, możesz ruszyć na zwiady.- rzekł ironicznie Aydenn.- Aczkolwiek nie radzę...
- Jeśli nie wyruszamy przez najbliższą godzinę, to chciałbym wziąć kąpiel i posilić się. Zdążę? – zapytał Rasgan.
-Tak, tak...możesz się kąpać.- rzekł w odpowiedzi Aydenn. A wtedy odezwał się Amman.- A ja muszę jeszcze załatwić sprawy związane z moim awansem na druida.
-Do tego zmierzam...Zanim opuścimy to miasto, niech każdy załatwi związane ze sobą sprawy. Tak się składa, że zanim ruszymy do dzielnicy świątynnej musimy znaleźc środki które pozwolą nam stamtąd wyjść cało...Ma ktoś jakieś pomysły? Nie? Spodziewałem się tego.- rzekł Aydenn.- Więc ta sprawa spada na mnie. Mam kilka pomysłów i zamierzam je zrealizować. Jak ktoś chce może iść ze mną. Varryaalda zaoferował się pilnować Mi Raaza.
-Ja też popilnuję.- rzekł Yokura.- Póki co, wolę się nie ruszać za bardzo.
- To sprawa pilnowania kapłana załatwiona. Amman, ty załatw swoje sprawy. Luinehilien, cokolwiek zamierzasz uczynić.- rzekł w odpowiedzi Aydenn.- Bierz Turama ze sobą...Mam przeczucie, że pod twoją opieką będzie najbezpieczniejszy i najszybciej powróci do zmysłów...Dobrze by przed wieczorem odzyskał zmysły. Bo jest jeszcze to...-wyciągnął zapieczętowany zwój.- Pismo do Glimtooka Czarnowięza Littefaxa...Nie wiem, jakiż to sprzęt mógłby dostarczyć Glimtook. Ale wolałbym nie przegapić okazji. Myślę, jednak że mieć profity z wizyty u tego gnoma, potrzebujemy Turama zdrowego na umyśle..
Jakieś wątpliwości, pytania?...Byle szybko, czas nas goni.


Phalenpopis,zamek Arsiviusa, komnata narad

Hyanelius energicznym krokiem wszedł do dużej Sali, w które stał spory stół z wprawionym we środek z zwierciadłem, służącym do tworzenia iluzyjnych map. Na ścianach wisiały zbroje ceremonialne i trofea, w postaci głów najsłynniejszych wrogów Galthusa. Sam Galthus siedział na swym z kunsztownie rzeźbionego mahoniowego drewna.
- Miło cię widzieć mistrzu biblioteki...Podobno zaginął twój uczeń.- rzekł Galthus.
- Uczeń? Raczej pomocnik generale.- odparł Hyanelius.
-Niemniej znałeś go dobrze.- rzekł Gahltus.- Co mi o nim możesz powiedzieć.
- Elfia ciamajda. Słaby, tchórzliwy, bez ikry do walki.- wzruszył ramionami Hyanelius.- Nieszkodliwy.
- Czy byłby skłonny do...- rzekł Gahltus.- ...do ucieczki z zamku?
- Wątpię. Ten chłopak nie potrafił wykrzesać z siebie nawet minimum inicjatywy.- rzekł Mistrz Biblioteki. -Jeśli uciekł, to z czyjąś pomocą. Choć przyznaję, że były na zamku osoby które by mu z chęcią porachowały kości...To mogłoby go zmotywować do działań. Ale najwyżej do ukrywania się w zamku.
- Ma pan coś co należało do tego elfa?- spytał generał Galthus.
-Myślę, że w jego komnacie zostało trochę szat.- rzekł Mistrz Biblioteki.
- Dziękuje...byłeś...bardzo pomocny.- odparł uśmiechając się Galthus. Nie był to przyjemny uśmiech.

Bagna Zapomnianego Boga, Zniszczony plac

Dopiero, gdy Aeterveris miała pewność, że jaszczuroludzie odeszli szeptem zwróciła się do Liirchy.
- Myślisz, że jeszcze tu wrócą?
- Wątpię...Chyba podjedli decyzję o opuszczeniu bagna przez plemię. Więc zapewne ruszyli do swej osady.-
odparła Liircha.
Wysłuchawszy odpowiedzi starszej kobiety, dziewczyna ruszyła w kierunku trójki pobladłych ze strachu więźniów.
Aeterveris pospiesznie uwolniła pozostałych więźniów przeznaczonych na ofiarę Wężowego Boga, schowała rapier, poczym odezwała się przyjemny szeptem, przypominającym uspokajającą melodie spadających, jesiennych liści.
- Nie macie się już czego obawiać, nic już wam nie grozi. Ale lepiej mówcie cicho. Jaszczuroludzie nie odeszli jeszcze daleko, a tu na tych martwych bagnach dźwięk niesie się bardzo daleko. Jestem Aeterveris, a to jest Liircha wasza nowa gospodyni. Czy któreś z was jest ranne? Jeżeli nie, to lepiej będzie jak szybko stąd odejdziemy i udamy się do bezpieczniejszego miejsca. Po drodze, jeżeli będziecie chcieli opowiecie, jak wpadliście w łapy tych przerośniętych jaszczurek.
W imieniu trójki więźniów wypowiedziała się młoda ciemnowłosa kobieta, która by odpocząć usiadła na kawałku dawnej bramy.

Jej bogato zdobiona błękitna szata wyglądała tak, jakby jej właścicielka nie miała za sobą przeprawy przez bagna. Zapewne była magiczna. Ozdobny naszyjnik świadczył, że jaszczuroludziom nie zależało na złocie i kosztownościach.
- Jestem Kashvi. Tak możecie mnie zwać. Jestem oficjalną tłumaczką mego pana. Nie ma wśród nas rannych, ale potrzebujemy wypocząć. I jeśli wędrówka nie jest konieczna, to mój pan wolałby nie podejmować jej na razie.- tu wskazała na bogato ubranego staruszka.- Jesteśmy poselstwem wysłanym przez wielkiego Amusrta Achmen ethar Bahaima, maharadży Ungbaggok do naszych sojuszników w Daeven-Tassair. W drodze napadły nas te...stwory. Wybiły wielu ze strażników, a nas porwali. Czy możesz nam powiedzieć córko natury, gdzie jesteśmy?

Bagna Zapomnianego Boga, ruiny Wężowej Twierdzy


Gnolle ostrożnie zagłębiły się w ciemne mury fortecy...Na resztki gobelinów i płaskorzeźby zwracały niewielką uwagę. Nie przybyli tu rabować, póki co. Mieli jasno określony cel i na nim skupili całą uwagę...Poza tym, gnolle nigdy nie słynęły z zamiłowania do historii. Niemniej poruszali się ostrożnie i cicho. Rozglądali się bacznie...Ślepe dążenie do celu nie było bowiem bezpieczne. W starych twierdzach pełno jest pułapek, zdarzali się i nieumarli. Dlatego zachowywali się ostrożnie.
- Szukacie czegoś hienopyski?- dudniący głos wypełnił korytarz.
- Gdzie jesteś? Pokaż się tchórzu!- ryknął Lirock.
- Zadałem wam pytanie, parszywe kundle! Odpowiedzcie na nie!- krzyknął gniewnie głos, po czym dodał łagodniej.- Nie jestem zresztą, waszym wrogiem...Ba...Myślę, że nawet mógłbym pomóc.
- Ścigamy nimfę...Popełniła zbrodnię przeciw naszemu bogu. Nic ci do tego.-
odparł oschle Ghalaghirrr.
- Wprost przeciwnie, ja wiem gdzie ona jest...mogę wam powiedzieć jak do niej dojść. Za maleńką przysługę dla mnie.- rzekł głos.
-Jaką?- spytał Ghalaghirrr.
-Drobnostka dla was. Nimfie towarzyszy staruszka. Ją też macie zabić.- rzekł głos.
-Umowa stoi. - wtrącił się do rozmowy Tserrerak.
- Wspaniale.- odparł głos.- Na najbliższym skrzyżowaniu korytarzy skręćcie w prawo
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-04-2008 o 14:36.
abishai jest offline  
Stary 20-04-2008, 15:30   #628
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Kiedy przybył tu Arein, przybył tu raczej z przymusu niż chęci podróży, zwiedzenia nowego kawałka ziemi, ziemi jego przodków. Musiał się ukryć na jakiś czas, uciec z Planu Cieni i na parę stuleci przeczekać tutaj, na Tais. Wiedział, że jego „zbrodnia” nie zostanie zapomniana, ale miał nadzieję, że jego twarz przestanie był tak popularna i wtedy będzie mógł powtórzyć swój, czyn, tym razem będąc zabezpieczony przed swoim bogiem i tym razem go zabije… za wszystko do czego go zmusił… Tylko kiedy Zginie On jego dusza zazna spokoju, a jego lud będzie wolny, choć sam sobie jeszcze nie uświadamia on swojej niewoli. Do tego czasu jednak cienioelf musi zdobyć więcej mocy, ukryć się przed wzrokiem swojego Boga i swojego ludu i ewentualnie znaleźć sojuszników. A znajdował ich nie raz. Z czasem jednak okazywali się albo za słabi, albo zbyt sprytni, do tego świat Tais został odcięty od innych, co odczuł mag cieni bardzo dotkliwie, jedyny kontakt z substancją jego magii jaki teraz posiadał i który go nasycał, były cieni uwięzione na tym planie, czyli cienie miejsc, ludzi, zwierząt, przedmiotów… wszystko to co wydawało się „normalnym” cieniem było w rzeczywistości bramą, połączeniem między Planem cieni, teraz jednak połączenie znikło a cienie zostały uwięzione, tak jak Arein.

Wyglądał on jak elf, szczupły, wysoki dość, a zmęczonej delikatnej twarzy jakby dziecka, ale o starych oczach. Włosy miał lekko kręcone, całkowicie czarne, tak samo jak i oczy, a bladość skóry tylko potęgowała wrażenie i kontrast. Unosiła się od niego jakby czarna mgiełka, wolna, lotna materia cieni, z której częściowo się składał. Było to znamię po rytuale, który na nim przeprowadzono. W jego ojczyźnie była to oznaka szlachectwa, budziła podziw i uwielbienie, tutaj budziła podejrzliwości i lekki niepokój, choć wrogość nie była przy tym częsta. Czasami nawet niezauważano jego obecności. Było mu to na rękę, jak każdemu uciekinierowi, choć oczywiście nikt i tak raczej nie mógł go teraz ścigać. On sam chciał uciec stąd, czuł że coś się dzieje z tym światem, cienie szeptały mu o tym w trwodze jakby miały niedługo umrzeć…

Ostatnio zgrupował się z pewną grupką „poszukiwaczy przygód” jak się bezprecedensowo nazywali. Kiedy sam Arein pierwszy raz to usłyszał podniósł lekko brew i żałował, że się z nimi sprzymierzył, lecz byli dość sprawni i ta ich nierozgarniętość pozwalała mu łatwo nimi manipulować i używać do swoich celów. Poza tym rozpętała się wojna pomiędzy magami i potrzebował ochrony przed ewentualnymi starciami, potyczkami z jakimiś magami, wojakami… Ku jego rozpaczy nie zdołali go uchroni, a jego napastnik zaintrygowany magią z jakiej korzystał Arein wziął go do siebie, do lochów jego twierdzy i tam torturował i trzymał w zamknięciu pragnąć poznać sekrety jego mocy. Mijało wiele dni, jego oprawca został wreszcie zabity, on uwolniony, lecz mimo to nie mógł już uciec… nie miał już sił na to…

Wtedy coś usłyszał.. jakby stukanie o kamień malutkimi pazurkami, zobaczył go… szczur zbliżał się do niego niosąc buteleczki z jakąś zieloną substancją… ku jego zdziwieniu szczur wlał mu ich zawartość jednej z nich do ust, smakowało jak substancja zwana miodem, którą raz miał rozkosz spróbować będą w gospodzie gdzieś na północ stąd. Arein poczuł jakby wracały mu siły, substancja w butelce nie była tylko smaczna, ale i odżywiła ciało cienioelfa za wszystkie dni, podczas których musiał się obyć bez jedzenia i picia. Zrobił on głęboki wdech jakby przez był to pierwszy oddech po długim śnie. Spojrzał na szczura i rozpoznał go… to Szazel, jego Chowaniec. W przypływie emocji chwycił go i uściskał, po czym odstawił i pogłaskał mówiąc:

- Dziękuję Ci Szazel, bardzo, bardzo Ci dziękuję. Nie martw się już mi lepiej.

Zrobił kolejny wdech, tym razem czuć było w nim zmęczenie i trud, nadal był osłabiony mimo cudownego eliksiru jaki przyniósł mu Szazel. Przyczołgał się do jednej z szafek, chwycił się jej rogu i powoli, opierając się o nią, ostrożnie oczywiście, wstał. Miał teraz lepszy widok na miejsce, w którym trzymał go Celdrun.

-Jak wygląda sytuacja na górze Szazel? Domyślam się, że coś się stało z moim oprawcą, dawno go nie widziałem i te wstrząsy… – zwrócił się telepatycznie do swojego Chowańca Arei. Był już bardziej świadom co się dzieje i wiedział, że musi był ostrożny, najlepiej aby unikał głośnych odgłosów rozmowy, wiedział również, że Szazel sprowokowany do rozmowy telepatycznej będzie odpowiadał tylko telepatycznie.

W między czasie podszedł wolny, tykającym krokiem do szaty, którą zauważył, było mu zimno, a jego oprawca zabrał mu wszystko, łącznie z ubraniem, co posiadał. Sprawdził ją najpierw, czy jest bezpieczna a potem ewentualnie założył. Następnie przyjrzał się dwom księgom, które znajdowały się w laboratorium. Sprawdził czy nie ma jakichś pułapek i zaczął czytać, sprawdzać ich zawartość, słuchając przy tym raportu Szazela. Kiedy skończył swoją lekturę zwrócił się do szafek, zachowując przy tym należytą ostrożność, butelką z płynami i gazami, narzędziami chirurgicznych. Wziął z nich skalpel, który mógł wykorzystać jako broń. Przyjrzał się również świecącym symbolom, starając się określić ich pochodzenie i być może odniesienia do informacji w księgach. Następnie rozejrzał się jeszcze raz, bardzo starannie po pokoju szukając czegoś co mógł ominąć w swoich poszukiwaniach.

Kiedy skończył oględziny pokoju usiadł na najwygodniejszym miejscu w całym laboratorium i rozpoczął medytację, aby odnowić swoją moc, która może być konieczna dla niego w tej chwili, niewiadomo co może się jeszcze czaić w tym miejscu…
 
Qumi jest offline  
Stary 22-04-2008, 11:59   #629
 
Beriand's Avatar
 
Reputacja: 1 Beriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemu
Beriand razem z druidem zniósł do piwnicy Mi Raaza. Szybko znalazł linę i skrępował kapłana. Sam się stąd nie wydostanie… Potem spytał Ammana:
-Zamkniesz te drzwi?
I nie czekając na odpowiedź wrócił na górę. Akurat w momencie, w którym druidka mówiła o stanie krasnoluda.
~Czyli Turam jest w szoku. No to świetnie. Miejmy nadzieję że szybko z tego wyjdzie. Bo to trochę komplikuje sprawę.~
Elfa trochę zdziwiła fachowość odpowiedzi Aydenna. Gladiator… też łatwego życia nie miał. W sumie to obecnie nikt nie a łatwego życia.
-Co się stało?-spytał zdezorientowany Yokura. Czarodziej spojrzał na niego mętnym wzrokiem i wrócił do pokoju. Zaczekał tam parę chwil, rozmyślając nad ucieczką przez Dzielnicę Świątynną, aż wszyscy się zebrali.


-Kiedy ruszamy?- spytał ktoś.
-Kiedy będziemy gotowi. Jeśli ty już jesteś gotów, możesz ruszyć na zwiady- rzekł Aydenn.

Wtedy odezwał się Amman- A ja muszę jeszcze załatwić sprawy związane z moim awansem na druida.
~Czyli dwie sprawy. Druid albo zwiad. Albo siedzieć w domu. Nie, to za nudne. Ale zwiad chyba niebezpieczny. A z druidem to bardziej ich... hm....rytuał~
-Do tego zmierzam...Zanim opuścimy to miasto, niech każdy załatwi związane ze sobą sprawy. Tak się składa, że zanim ruszymy do dzielnicy świątynnej musimy znaleźć środki które pozwolą nam stamtąd wyjść cało...Ma ktoś jakieś pomysły? Nie? Spodziewałem się tego.- rzekł Aydenn.- Więc ta sprawa spada na mnie. Mam kilka pomysłów i zamierzam je zrealizować. Jak ktoś chce może iść ze mną. Varryaalda zaoferował się pilnować Mi Raaza.
-Dwóch to pilnowania jednego związanego ciała? No, no- rzekł Czarodziej pod nosem w niezrozumiałym języku krasnoludzkim.


- To sprawa pilnowania kapłan załatwiona. Amman, ty załatw swoje sprawy. Luinehilien, cokolwiek zamierzasz uczynić- rzekł w odpowiedzi Aydenn- Bierz Turama ze sobą...Mam przeczucie, że pod twoją opieką będzie najbezpieczniejszy i najszybciej powróci do zmysłów...Dobrze by przed wieczorem odzyskał zmysły. Bo jest jeszcze to...-wyciągnął zapieczętowany zwój.- Pismo do Glimtooka Czarnowięza Littefaxa...Nie wiem, jakiż to sprzęt mógłby dostarczyć Glimtook. Ale wolałbym nie przegapić okazji. Myślę, jednak że mieć profity z wizyty u tego gnoma, potrzebujemy Turama zdrowego na umyśle... Jakieś wątpliwości, pytania?...Byle szybko, czas nas goni.

~Pilnować Mi Raaza na pewno nie będę… siedzieć w pokoju też mi się nie uśmiecha…~
-Ewentualnie mogę pomóc w tym zwiadzie, o ile nie będę przeszkadzał- rzekł niepewnym tonem Beriand.
~I pięknie…~ Wprawdzie elf miał małą nadzieję że Aydenn mu odmówi, mógł jednak iść na ten zwiad.
 
Beriand jest offline  
Stary 22-04-2008, 12:25   #630
 
rasgan's Avatar
 
Reputacja: 1 rasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwu
Elf popatrzył tylko na samozwańczego przywódcę ich grupy – Aydenna. Nie miał ochoty na kolejną awanturę w drużynie. Kiwnął tylko głową, że zrozumiał polecenia i zasiadł do jedzenia. Miał sporo czasu dzisiejszego dnia, nie miał żadnych planów, zadań do ukończenia czy też pomysłów co mógłby zrobić. Odrzucił też myśli o wspólnej kąpieli z Luinehilien choć ochotę na nią miał wielką. Spojrzał w jej stronę, przyjrzał się dokładnie jej ubraniom, sposobie poruszania i figurze. Jedząc marzył o nocy spędzonej z nią w lesie lub na jakiejś polance. Na takich właśnie kosmatych myślach minęło mu kilka chwil, podczas których posilał się chlebem, winem i suszonym mięsiwem.
- Idę się trochę rozejrzeć po mieście. Może wstąpię do Dzielnicy Świątynnej. Postaram się zapoznać troszkę z trasą, którą mamy podążać. Może uda mi się znaleźć coś co pominąłeś Aydennie, choć wątpię w to szczerze. Czy ktoś idzie ze mną? – elf zapytał przedstawiając reszcie towarzyszy swoje plany.
Niezależnie od odpowiedzi reszty miał zamiar wyruszyć i zbadać okolicę. Jeśli nie dotrze do dzielnicy, znaczy że znalazł sobie ciekawsze zajęcie. Jeśli zaś nie znajdzie ciekawszego zajęcia to dotrze do dzielnicy, a tam będzie już ciekawo. Zawsze też mógł wykonać zwiad dla miasta i poinformować o tym odpowiednie osoby przydzielone do obrony miasta.
Po krótkiej chwili zastanowienia elf doszedł do wniosku, że może to będzie pożyteczniejsze od sprawdzania słów gladiatora. Tym jednak będzie się martwił w chwili gdyby przyszło mu wyjść z domu Turama samemu.
 
__________________
Szczęścia w mrokach...

Ostatnio edytowane przez rasgan : 22-04-2008 o 20:17.
rasgan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172