Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2008, 21:42   #622
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Bramy Enyalie


Gwaen podzieliła się ostatnim ciastem jakie udało jej się upiec. Nawet w Enyalie nie było dość surowców na więcej wypieków...A skoro tak dobrze wyposażona osada miała problemy z żywnością, to Gwaen bała się pomyśleć, jak źle może być w innych miejscach. Obaj magowie skwapliwie skorzystali z oferty Gwaen...Zwłaszcza Mordraghor nie mógł się nachwalić tego daru, jakim było ciasto. Ostatnie jakie upiekła Gwaen...I przypuszczalnie nieprędko trafi się okazja, by upiec kolejne. W Enyalie także zaczynało brakować żywności, i tylko dzięki urokowi osobistemu udało się Gwaen zdobyć co nieco produktów potrzebnych do zrobienia jej ulubionego wypieku...Niewątpliwie w innych osadach będzie gorzej z żywnością.
Podczas gdy gnom i starzec pałaszowali ciasto Gwaen umiliła sobie czas pieśnią...Muzyka zawsze dodawała jej otuchy, pocieszała. Muzyka była dla Gwaen wszystkich...Śpiewając elfka przymknęła oczy co pozwoliło jej się skupić na melodii...
- To ładniutka piosenka...ale mogłabyś coś zaśpiewać bardziej zagrzewającego do boju. O dzielnych bohaterach z dawnych legend i ich bojach z potworami. To by było coś. -metaliczny głos Vilgitza skomentował pieśń, jak tylko bardka przestała śpiewać.
Tymczasem zbliżający się do trójki wędrowców miał inne zdanie. - Wprost przeciwnie, pieśń lady Gwaenhvyfar była przecudowna, jak zawsze.
Gwaen rozpoznała tego elfa o farbowanej na blady błękit fryzurze dopasowanej do efektownego stroju i fantazyjnej szpady, będącej bardziej dekoracją niż bronią.



Eremasail elth Irain Gacheal ( plus jeszcze imiona kilkunastu znamienitych przodków, o mniej lub bardziej udokumentowanych dokonaniach. Mniej znaczące w polityce snobistyczne rody szlachetnych elfów często do nazwiska dodawały imiona znamienitych przodków.), jeden z powodów dla których tak bardzo chciała opuścić Enyalie. Powód o którym chciała jak najszybciej zapomnieć...Eremasail, jej adorator. Z plotek jakich usłyszała przebywając w tej osadzie, ród elth Irain Gacheal ( w osobie matki Eremasaila, Tuigraine) starał się bardzo wzmocnić swoją pozycję...A wyswatanie Eremasaila z członkinią rodu aen Eileann miało ku temu służyć. Trudno było zgadnąć co o tym planie sądzi Eremasail, a także co naprawdę sądzi o Gwaen. Bardka nie słyszała bowiem z jego nic poza romantycznymi frazesami, godnymi tanich romansideł. Sam Eremasail zachowywał się jak kiepski aktor, grający amanta. Nadmiernie gestykulował, ciągle stroił śmieszne miny( a w jego mienianiu poważne)...Był też strasznie nachalny na swój mdły sposób. Niemniej Gwaen podobało się to, przynajmniej przez pierwszy tydzień. Eremasail był miły, aż do obrzydzenia...niestety. Legumina choć słodka, brzydnie jednak, gdy jest serwowana codziennie. Tej prawdy jednak Eremasail nie potrafił przyswoić.
- Twoja pieśń, niczym skowronek jutrzenkę ze snu, róże otwiera...- zaczął wychwalać pieśń elf, zaś miecz gnoma wtrącił.- Jak chcesz, skrócę jego męki poetyckie...Oszczędzę tobie, jemu i światu dalszego katowania tymi dyrdymałami.
-Ach... pamiętam moje romanse, gdy byłem jeszcze młody.- westchnął Mordraghor na ten widok.
- Na bogów, chyba oszczędzisz nam szczegółów.- rzekł Mac'Baeth.- Wystarczy, że niebieskowłosy truje słowami.
- A co ty możesz wiedzieć, o kobietach.- westchnął Mordraghor.
- Zapewne więcej niż ty, człowieku.- rzekł gnom.- Mnie trzy razy kapłan splótł dłoń wstęgą małżeńską...Znam i niebiosa i piekła małżeńskiego żywota.
-Cóż...Jakoś z mych romansów...Nic nie wyszło..Zawsze Sprawa była ważniejsza.- zaczął się tłumaczyć Mordraghor.
- Taaa...Nie wątpię.- odparł Mac'Baeth.
- Przejdźmy się do pięknych błękitnych jezior, gdzie nocne boginki pokryły swymi łzami trawę...- Eremasail rzekł, nieco poirytowany pogaduszkami dwóch starców, psujących mu klimat rozmowy.
Gwaen nie zdążyła mu odpowiedzieć, gdyż w ich podjechał lord Olorkion wraz Byrandem Harrowbitem. Teurg tym razem miał na sobie lekki pancerz z ciemnodrzewu i jechał na złowieszczym łosiu, zaś towarzyszący mu przywódca leśnych gnomów, również w zbroi i z bronią przy pasie dosiadał złowieszczego borsuka, ulubionego wierzchowca tej rasy.
Za nimi zaś szedł Akramed prowadząc kilka wierzchowców, w tym jednego kuca i konia Gwaen.
- Z tego co wiem wasza sprawa jest pilna Mordraghorze.- rzekł Olorkion.- Niestety, poza wierzchowcami dla ciebie i twej drużyny jedynie powodzenia mogę życzyć. Przykro mi, że bardziej odwdzięczyć się nie mogę, za udzieloną mej osadzie pomoc.
- Konie to i tak wiele...-rzekł starzec.
- Co zaś do ciebie pani.- rzekł elfi teurg zwracając się do Gwaen.- Zamierzasz wyruszyć z nimi, czy dołączyć do mego ludu ? Samej cię bowiem puścić nie mogę...Czasy zbyt niebezpieczne, a wrogowie zbyt blisko bym mógł pozwolić ci na samodzielne wyprawy.

Phalenopsis, Dzielnica Kupiecka, Wielki Hall.


- Próżny twój trud, Wielki Hall jest zamknięty, aż do odwołania. Petentów nie przyjmuje.- rzekł staruszek z rasy ludzi, idący do Gedwara jedną z parkowych ścieżek.- Co cię tu sprowadza i jak masz na imię? Ja jestem Gaetanus, wielki woźny Wielkiego Hallu.- dodał po chwili.

- Moje imię brzmi Gedwar, przyjacielu. Jestem wyznawcom Krzewiciela Nadziei. Jak to może być, że w tak trudnych czasach Wielka Rada Gildii odwraca się plecami od ludzi w potrzebie? Przybywam tu wprost z murów obronnych by prosić szanowną gildię o udzielenie wsparcia na blankach. Obrońcy nad ludzkim wysiłkiem, próbują nie dopuścić by mury legły. Gdyby nie Lucian Kalinos z Ambress, mistrza miecza dwuręcznego, brama obróciła by się w drzazgi. O niemal nie przypłacił tego życiem. Ciężko ranny trafił pod opiekę akolitów. Wielu mówi, że jeszcze tej nocy przyjdzie mu się żegnać z tym światem. Wiedz panie, iż z chwilą, gdy zewnętrzne mury lgnął tylko bogowie mogą nas ocalić. Na nic zdadzą się stacjonujące tu wojska. Okalające dzielnicę mury nie wytrzymają naporu tej armii. Horda wtargnie tu, ale nie po to by wydrzeć wam kosztowności tej dzielnicy. Złotem się nie najedzą. To głód przygnał ich tu. Na własne oczy widziałem, jak te bestie pożerają ciała poległych. Nie ostał się ni jeden knykieć. Jedna dzielnica nie zdołał ich zaspokoić. Na próżno się mamicie, myśląc, że przeczekacie tu to piekło. Będziecie wyczekiwać pomocy od Lorda Arsiviusa. A co jeśli odwróci się do was plecami, tak jak wy to czynicie? Dlaczegoż miałby was ratować? Po cóż miałby to czynić skoro i teraz nawet nie kiwnął palcem. Wasz mur nie oddzielą was od tego piekła, tak jak to robi, z głodem, chorobami i smrodem dzielnic pospólstwa. Wiedz, że my dla nich jesteśmy jedynie zwierzyną. Jeżeli niczego nie zrobimy pomrzemy. Skoro ich tu nie zastałem to może znasz drogę do domostwa, któregoś z możnych, władnego na tyle by zdołać pomóc miastu?
-Piękna mowa...zaiste. Musieli cię szkolić w retoryce.-odparł Gaetanus.- Niemniej Wielka Rada Gildii to bestia o wielu głowach, i niewiele z nich jest rozumnych.
Po tych słowach przerwał i ruszył w kierunku najbliższej kamiennej ławy by na niej usiąść. Poczekał aż paladyn podejdzie. Następnie rzekł.- Wiek ma swoje prawa paladynie, długa tyrada na stojąco już nie na moje stare kości. O czym to ja? A tak...Wielka Rada Gildii jest organem demokratycznym...Według mnie jednak nic nie sprawdza się tak dobrze, jak rządy autokratyczne. Ale nie tym mówimy, prawda? Więc...Żeby ci egoiści z Wielkiej Rady Gildii podjęli jakąkolwiek decyzję, muszą się zebrać. Żeby się zebrali, musisz do przekonać Haralda Yuanisa -Burmistrza, oraz Wenindę Czarnostopą, Przywódczynię Rady. Tylko podpisany przez oboje z nich nakaz pozwoli zwołać Radę...Przy okazji musisz od nich uzyskać pozwolenie do zabrania głosu, jako do żadnej z gildii nie należysz. Przekonanie przywódców poszczególnych gildii, jak zwiemy tu cechy też by ci się przydało. Może ci w tym pomóc ....Hmm...Turam Silberkinn, skarbnik Szlachetnej Gildii Inżynierów, w końcu to oni budowali mury miejskie. Więc będzie mógł udzielić fachowej opinii. Burmistrz i Przywódczyni rady mieszkają na głównej ulicy, w okazale zdobionych rezydencjach z tabliczkami na wrotach, zaś Turam, gdzieś w Dzielnicy Rzemieślniczej.

Bagna, Bagna Zapomnianego Boga, Świątynia Wężowego Boga


Aeterveris skinęła głową i wolnym krokiem podeszła do dwumetrowego pomnika przedstawiającego węża. Posąg sprawiał bardzo ponure wrażenie, jakby czekał na kolejne ofiary. Dziewczyna przykucnęła przy niewielkim postumencie, na którym postawiono pomnik. Czerwone, zaschnięte ślady były wyraźnym dowodem, że wielokrotnie w tym miejscu przelano krew... I to najpewniej ludzką. Nawet na pomniku, gdzie niegdzie, żółty kamień nabrał szkarłatnego odcienia. Gdy jednak przyjrzała się dokładniej, to co uznała za krew okazało się zaschniętym sokiem jakiegoś bagiennego owocu.
Nieco to osłabiło złowrogi wygląd posągu.
- Pani, skoro mamy tak wiele czasu, czy nie zechciałabyś opowiedzieć mi historii tego miejsca? Z tak starym miejscem musi być związanych wiele ciekawych historii, a ja uwielbiam ich słuchać. - poprosiła Aeterveris.
Liircha spojrzawszy na bardkę, westchnęła, usiadła na fragmencie który kiedyś był kamienną ławą i rozpoczęła opowieść.- Ta forteca jest bardzo stara, setki żywotów upłynęło odkąd ją zbudowano...A historia jej powstania stała się legendą, a potem mitem...Zgodnie z owym mitem potężny kult Yuan-ti wspomagany przez kilku ich arcymagów próbował dokonać niemożliwego. Przenieść swe bóstwo z jego domeny na plan materialny. Może tego nie wiesz, ale uniwersalne zasady wszechświata uniemożliwiają bogom bezpośrednią ingerencję na Tais, a tym bardziej manifestację... Ale jak mówi gnomie przysłowie. "Niektórych zasad nie da się złamać, ale każdą można ominąć."
Arcymagowie Yuan-ti nie mogli sprowadzić Wiecznego Węża, ale znaleźli inny sposób na realizację swych planów...Udało mi się zebrać boskie nasienie, którym zamierzali zapłodnić wybrankę w Wielkiego Węża w nadziei na to, że jej potomstwo stanie się bramą dzięki któremu Wielki Wąż zstąpi pomiędzy swych wyznawców. I udało im się, nawet aż za dobrze. Wybranka Wielkiego Węża stała brzemienna i urodziła ośmiu potomków. Był to sukces i porażka zarazem. Bowiem moc Wielkiego Węża rozłożyła się pomiędzy potomstwem, w dodatku dzieci Wielkiego Węża żywili do siebie nawzajem jedynie nienawiść...Dwóch zginęło w bratobójczej bójce. Pozostali zaś zostali wybici przez bractwo arkanistów z legendarnego Imastar. Ocalało tylko dwoje z nich...Jedno zostało zamknięte w więzieniu, gdzieś na planie pozytywnej energii...Drugie zaś tutaj.
Dlaczego arkaniści oszczędzili ich? Nie wiem...Za moich czasów była już tylko legenda i enigmatyczny napis "A pozostanie tylko jeden, brama z astralnym bliźniakiem".
Późniejsze dzieje twierdzy to dwanaście grubych tomów, jakimi są kroniki. Lata zajęło mi ich studiowanie, a nie chciałabym cię zanudzić ich streszczaniem. W każdym razie twierdzę tę przekazał Zakon Płonącego Miecza ostatni strażnik tego miejsca, potomek arkanistów z Imastar. Od tego czasu Zakon pilnuje pomiotu Wiecznego Węża. I tak wyszło, że ja tu trafiłam będąc młodą dziewczyną, oddaną czcicielką Jaśniejącego.
Wszystko szło dobrze, aż do czasu, gdy heretycy czczący Wiecznego Węża ukryci wśród sług zakonu zdecydowali się na uwolnienie pomiotu. To była smutna noc, ściany spłynęły krwią w bratobójczej walce...Oraz posoką Yuan-ti. Ze sług Jaśniejącego zostałam tylko ja, oraz sześciu innych paladynów i kapłanów, obu płci. Postanowiliśmy, że skoro zawiodły miecze, najlepszą ochroną będzie skrytość. Ja z pomocą kapłanów połączyłam się z mythalem pętającym pomiot, dzięki czemu żyję już wiele lat. Zaś bracia i siostry którzy przetrwali tę noc smutku udali się w świat by wymazać z pamięci i dokumentów istnienie twej twierdzy...-
Liircha westchnęła, spojrzała w niebo i rzekła...-Niestety mythal słabnie. Dotąd bowiem pomiot był pogrążony w wiecznym śnie. Teraz zaczął się budzić i odzywać.

Bagna, Bagna Zapomnianego Boga, Świątynia Wężowego Boga nieco później


- OFIARY! TO OŚMIELASZ SIĘ NAZYWAĆ OFIARĄ?! TO KOŚCI Z NAWLECZONĄ NA NIE SKÓRĄ! JA CHCĘ KRWI I SERC! CHCĘ ZOBACZYĆ MOICH WROGÓW, JAK NA KOLANACH SKOMLĄ O LITOŚĆ! TYLKO KREW WOJOWNIKÓW ZAPOKOI MÓJ GŁÓD, TYLKO ONA UŚMIERZYU MÓJ GNIEW. CZUJĘ ICH SMRÓD... SMRÓD TYCH PRZEKLĘTYCH ISTOT. IDĄ TU... ZMIERZAJĄ WPROST W MOJĄ PASZCZE! A WY MI ICH PORZYPROWADZICIE! UDOWODNICIE SWOJĄ WARTOŚCI I PRZYNIESIECIE PRAWDZWIĄ OFIARĘ. MOŻE WTEDY DARUJE WAM WASZE WINY I OKAŻE ŁASKĘ? MOŻE... TYLKO TY SSAA'GOTH ZOSTANIESZ TU I OCZYŚCISZ TO MIEJSCE W KRWI TYCH NIEWOLNIKÓW, KTÓRYCH MI PRZYPROWADZLILIŚCIE. A JEŻELI TWOI WSPÓŁPLEMIEŃCY ZAWIODĄ... WTEDY ZASPOKOJĘ SWÓJ GŁÓD TOBĄ!
Aeterveris cicho wypuściła powietrze, czekając na efekty. Jaszczuroludzie zbili się razem by omówić między słowa bóstwa...Jakoś nie tak bardka wyobrażała sobie bogobojnych czcicieli okrutnego bożka.
-Wieki minęły od czasów kiedy Yuan-ti rządzili twierdzą. Zapomnieli co to strach przed karą wężowego boga. -szepnęła Liircha.
Aeterveris miała okazję ich przeliczyć...Jaszczuroludzi było tylko piętnastu. Za to rosłych. Zapewne elita wojowników.
Stamtąd skąd siedziała nimfa nie mogła dosłyszeć ich wypowiedzi. Ale kłócili się ...I to ostro. Sądząc po minach i gestykulacji.
Wreszcie jeden z nich, sądząc po stroju szaman, wyszedł przed szereg i ze źle skrywaną hardością w głosie rzekł.- O wielki wężowy bogu , któremu nasi praprzodkowie składali ofiary...Okaż swą siłę i uzdrów nasze bagno. Wróć życie, które wyssały ciemne chmury spowijające niebo. Uczyń to, a jeszcze dziś krew intruzów spłynie po tobie. Twój lud błaga cię o to...W nasze chaty zagląda głód, ryb nie ma. Zwierzyna gdzieś znikła...O wielki wężowy bogu, uzdrów nasze bagna by twój lud miał siłę i zapał do walki z tymi którzy wkroczyli na święty teren.
-Achu, Achu, Achu!- krzyknęli jaszczuroludzie by potwierdzić słowa szamana.

Phalenopsis, dom Turama


- Nikt nikogo nie zwiąże - tym razem Rasgan stanął po stronie kapłana. Ponownie wyciągnął miecze i zajął pozycję pomiędzy klechą a tropicielem. – Zwiążecie go. Zamkniecie. Co wtedy? On i tak się uwolni, i tak będzie podążał naszymi śladami. On musi zdobyć berło albo zginie. To co zrobił było aktem desperacji. Nie ma innego wyjścia, musi je zdobyć. – elf chwilę zastanawiał się nad sytuacją, i rzekł następnie.
- Trzymajmy przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Mając Mi Raaza ze sobą mamy nad nim pewną kontrolę, wpływ na jego działania. Gdy będzie nam siedział na ogonie, będziemy musieli cały czas patrzeć przez ramię. Jestem za zabraniem go. Będę go pilnował.
-Pewną kontrolę. Może i by się uwolnił. A jeśli nie to zmarł z głodu. Chociaż mu się należy. Możemy wydać go straży, Turam mógłby może coś wymyślić. Ale jeśli koniecznie chcesz zabrać go ze sobą, to musimy wiedzieć o co chodzi z tymi piorunami. Wy byliście z nim wcześniej... zdarzyło się coś takiego?- wtrącił Beriand.
-Tak- rzekł w skrócie Aydenn, poczym zwrócił się do Rasgana.- Możemy go jeszcze zabić. Wtedy nie będzie problemu. No chyba, że stanie się nieumarłym, w co wątpię... Nie obchodzą mnie motywy działań kapłana... Tak jak ciebie nie obchodzą moje sprawy. A tam gdzie się udajemy, nie ma miejsce na zbędny balast jakim jest nieobliczalny kapłan złego bóstwa. I bez pilnowania Mi Raaza będzie ciężko.
Wystarczy jednak, że więzy go powstrzymają do czasu, aż wejdziemy w dzielnicę świątynną...A potem, potem wątpię byśmy mieli kiedykolwiek ujrzeć buźkę Mi Raaza...Zakładając oczywiście, że uda mu się opuścić żywym dzielnicę świątynną. Nawet z pomocą przewodnika, jakim jest Turam, będzie to ciężkie zadanie. Bez przewodnika, samotnie, Mi Raaz nie wyjdzie z dzielnicy świątynnej żywy.

Po czym Aydenn wskazał na Verryaaldę.- Jak widzisz, mój przyjaciel nie ma obiekcji przed potraktowaniem cię paroma strzałami w razie, gdybyś stawiał opór. Lepiej decyduj elfie...Zamierzasz ruszać z nami, czy zostać z Mi Raazem. O jego bezpieczeństwo martwić się nie musisz...Chyba, że kapłan zarykuje podążenie za nami. Choć pomysł z wydaniem straży ma swój urok, to jednak jestem gotów oszczędzić mu tych przeżyć.
-Ale póki co, chyba możemy go związać i rzucić do piwnicy. Dopóki tu jesteśmy.-wtrącił Beriand.
Nie spuszczając oka z Rasgana Aydenn rzekł.- Beriand, Amman zanieście Mi Raaza do piwniczki i zamknijcie na klucz.

Rana którą zadał Mi Raaz była niczym w porównaniu do stanu umysłu krasnoluda. Dla Turama było to więcej niż ciężkie przeżycie. Luinehilien wątpiła, czy rozumiał słowa które wypowiedziała. W każdym razie nie zareagował na nie, nadal kuląc się i wpatrujac martwym wzrokiem w przestrzeń przed sobą...Krasnolud nie był chyba przygotowany na przeżycia tego rodzaju.

Tymczasem Yokura, który uciąl sobie poranną drzemkę po posiłku, chrapał nieświadom dramatycznych wydarzeń, jakie się zdarzyły.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 21-04-2008 o 08:30. Powód: Uściślenie sytuacji
abishai jest offline