Matt uśmiechnął się nieznacznie. Popatrzył po ludziach w karczmie, by ocenić szanse ewentualnej walki. Ochroniarz stał w drzwiach, barman przed nim, nawet na kimś takim jak on, potrafiło to zrobić pewne wrażenie.
-„Jeśli uda mi się sprzątnąć barmana, to dostanę przez łeb z baseballa…” – myślał sobie.
-„Lepiej odpuścić” – dumał.
-Po co te nerwy mój drogi? - ciągnął monotonnie w kierunku barmana.
-Rozlew krwi jest tu zbędny… - kontynuował uśmiechając się głupio i przyglądając się swojemu rozmówcy.
Odłożył rękę z broni i odszukał spojrzeniem młodzieńca.
-Zbierajmy się, na nas już czas. Musimy dogonić pewne łajzy.
-Nasza rozmowa została gwałtownie przerwana, ale myślę że możemy ją dokończyć na zewnątrz.
I rzucając krótkie, wściekłe spojrzenie barmanowi wyszedł. Odwrócił się do niego plecami, nie chciał widzieć wrednego uśmieszku na jego parszywym ryju. Na dzisiaj już miał dość upokorzeń i nie chciał w przypływie złości zrobić coś głupiego.
Przechodząc koło postaci w garniturze, rzekł:
-Jestem Matt Smith. – powiedział, wyciągając w jej kierunku rękę.
I wyszedł na mroźne powietrze. Jego Jaguar, jego ukochany samochód został zniszczony…
-Zapłacą mi za to. – rzekł mściwym tonem.
Czekał na swych towarzyszy oglądając samochód z każdej strony i myśląc nad wyjściem z tej beznadziejnej sytuacji.
-Mam. – rzekł prawie się śmiejąc.
-CHŁOPCZE, CZEKAM NA CIEBIE! – krzyknął ile sił w płucach.
__________________ Idzie basista przez ulicę, patrzy a tam mur przed nim. Stoi przed nim i stoi, a wkrótce mur się rozwala... Jaki z tego morał? "Albo basista jest głupi albo niedorozwinięty." |