Sandra strasznie dużo mówiła. I mimo, że Carmen nie należała do milkliwych przy Sandrze odpuszczała. Słowotok blondynki miał działanie kojące. W całym Niebie: na parkiecie, przy stolikach, w korytarzach, nawet w drugiej małej sali pełno było ludzi. I dobrze, takie kluby lubiła. Na scenie jakiś poeta bez przyszłości śpiewał smętną rockową balladę. Ci sami co zwykle sprzedawcy koki, w ciemnych zakamarkach upłynniali towar. Brzydki, duży, czarny barman właśnie wystawiał za drzwi idiotę, któremu się wydawało, że może wciągać prosto z baru. Przypomniała sobie news dnia: 3600 kilo kokainy wartości 600 milionów dolarów spalone w nowoczesnych piecach, sponsorowanych przez rząd USA. Gówniany świat, pół Ate–Vitarte, co tam, pół Peru żyje na krawędzi głodu, a rząd pali 600 milionów dolarów.
Sandra złapała oddech, przerywając temat byłego wieczniepowracającego, by zamówić kolejną tequilę. Carmen smętnie popijała colę.
Facet w gajerku udającym Armaniego i rozpiętej koszuli ukazującej owłosioną klatę przyglądał się jej coraz natrętniej. Carmen miała ochotę się już zmywać.
A Sandra poszła tańczyć pod sceną. Zręcznie wyminęła kilka małolat, tak by poeta w obcisłych portkach na niej musiał skupić wzrok. Przechlapane, póki Sandra nie wyrwie goście, powinna z nią tu zostać.
- Kiedy będą mieli przerwę? – zapytała barmana. Carmen lubiła wielkoluda, parę razy, po zbyt intensywnym wieczorze wsadzał ją do taksówki tłumacząc taksiarzowi, ze królewna ma dotrzeć do domku cała i zdrowa, bo inaczej porachuje się z nim i z całą jego rodziną, choćby miał jechać w wysokie Andy.
Usłyszawszy się , że jeszcze przynajmniej kilka utworów, ruszyła do toalety.
Niestety w ciasnym korytarzu natknęła się na „owłosioną klatę”.
- Zatańczymy? – poczuła na twarzy nieświeży oddech
- Nie – opanowała się, by nie dodać inwektyw. Nie chciała burdy. Facet w typie alfonsa najprawdopodobniej nim był. Nauczyła się ufać swemu osądowi. Wróciła na salę w bezpieczne pobliże baru. Więcej tu nie przyjdę, obiecała w sobie w duchu, choć jednym z powodów dla których chodziła do Nieba, był fakt, że bywało tu parę szych z telewizji.
Pojawiła się roześmiana Sandra. Carmen wysłuchała nader skomplikowanej relacji o szczegółach kontaktu wzrokowego z poetą i bardzo konkretnych wniosków z owego kontaktu płynących. „Spojrzenie powie Ci wszystko” -niczym w jakimś romantycznym tangu. Sandra w swoim przekonaniu była już umówiona na randkę ze śniadaniem i zapewne było to prawdą. Carmen mogła się zmywać.
Forda zaparkowała nieopodal, jeszcze w świetle latarni. Były i klamki i lusterka.
Otwierała drzwi gdy czyjaś ręka oparła się o framugę. Odwróciła się, wzrok miała na wysokości małpiej klaty.
Od wejścia i ochroniarzy dzieliło ją 50 metrów. Krzyknęła i jednocześnie wyprowadziła prawy sierpowy. Nie umiała się bić. I mogła liczyć na pomoc. Ale zwyciężyła wściekłość. Nie powstrzymało jej dręczące wspomnienie osuwiska w La Victoria. Rozsądek przegrał z instynktem.
Niech rzeczywistość rozpadnie się na fragmenty. Jak w dziecięcym kalejdoskopie. Setki tysięcy możliwości. Carmen wiedziała, że będzie musiała wybierać uważnie. Carmen - nieudolny Bóg Teraz. |