Wiedźmin z zaciekawieniem przyglądał się burzy mózgów „dowódców” obu grup. Nie wiedział, jak się to skończy jednak wiedział, co się stanie. Jeśli szybko coś się nie zmieni w ustawieniu, wszyscy skończą naszpikowani strzałami albo obrobieni.
Odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył, że Fiasco jednak, jakieś znajomości ma. Wcześniej myślał, że młodzik blefuje, ale nawet teraz, kiedy potwierdziły się jego słowa, i tak uczucie kłamstwa pozostawało.
Gdy padły słowa dotyczące niewyparzonej gęby krasnoluda Beres pomyślał, że ten cały Lis, pewnie nie zna wielu krasnoludów. Inaczej wiedziałby, że większość z nich jest taka. Zabójca potworów uśmiechnął się w duchu na tą myśl. Krasnoludy były specyficzną rasą, niepodobną do nikogo. Dobrzy do bitki i do wypitki, jednak nie to rozbawiało go najbardziej. Krasnoludy były wręcz zabójczo(dosłownie) zazdrosne o krasnoludzice sądząc, że dla innych ras, są pociągające bardziej nawet niż kobiety z ich własnej rasy. Doprowadzało to do wielu zabawnych sytuacji, kiedy to czasem oburzony krasnolud rzucał przekleństwami na biednego człowieka próbującego wytłumaczyć, że nie jest zainteresowany krasnoludzką kobietą.
Z zamyślenia, wyrwały wiedźmina wrzaski kapłanki. Aż mu szczęka opadła widząc jej odwagę. A może głupotę? W końcu nie była wstanie ich przekonać, żeby pozostawili karawanę w spokoju. Po chwili jednak był pewien, że zachowanie czcicielki Ellander było odwagą. Natomiast to, co zrobił bard, sprawiło, że szczęka opadła wiedźminowi jeszcze niżej. Zachowanie wierszoklety na pewno było głupotą. I to w dodatku straszną głupotą.
Szczęka wiedźmina nie zdążyła nawet powrócić na miejsce, kiedy ktoś wysunął się zza wozu z kuszą i…
Po chwili mieli już drugiego trupa wśród obstawy karawany. Wiedźminowska szczęka z trzaskem odskoczyła z powrotem, a w tym samym czasie ręka błyskawicznie powędrowała do rękojeści. Powstrzymał się jednak nie bardzo wiedząc, co ma zrobić poukrywanym łucznikom walcząc mieczem.
Gdy z lasu wypadli konni wiedźmin odruchowo odskoczył jak najdalej od drogi i zaklął szpetnie. Belzebub zaczął się szarpać na postronku, więc mrucząc coś o zupie i klnąc na przemian podbiegł do niego i zaczął go uspokajać. To dziwne, że koń wytrzymał przez całe to przedstawienie z bardem nawet bez zarżenia, a dopiero kiedy odsiecz nadeszła, zaczął szarpać się jakby od uwolnienia się zależało jego życie. Powoli jednak uspokajał się i był czas by porozmawiać z wybawcami.
Cyryl z Guletty. Bez wątpienia znaczny ktoś. Na pewno jednak dobrego wychowania uczył się w obozie wojskowym. Można to było poznać po braku wymieniania tytułów, które zdobył i twierdzeniu, że pytania mogą zabić. Wiedźmin nie był nawet pewien o co mógłby zapytać, więc usiadł na wozie i myślał. Myślał o tym, że tak mało brakowało, do nieprzyjemnej sytuacji. A także o tym, że odsiecz przybyła w zadziwiająco dobrym momencie. Tak, jakby właśnie na to czekali. Cóż, ważne, że w ogóle uwolnili się od bandytów, nie ważne w jaki sposób. |