Nagle szedł starą drogą. Yerald ją znał. Prowadziła wprost do obozowiska Yarugi. Już z dala poznał ten wysoki las sosnowy, te chaty, niemal wtapiające się w krajobraz, ten dym, skręcający się, jak niemal dwadzieścia lat temu. Dostrzegł swojego mistrza, stojącego tuż przy wejściu do obozu. Podbiegł, klękając. -Mistrzu, ja zawiodłem, ja...-wiedźmin nie mógł wykrztusić słowa. Było mu wstyd, cholernie wstyd.
Yaruga nic mu nie powiedział, tylko wziął go za rękę i zaprowadził do chaty. Yerald szedł powoli, z opuszczoną głową. Usiadł na krześle, które wskazał mu jego wzór. Wzór, którego nigdy nie doścignie. Wiedźmin spojrzał w oczy swojego mistrza-biła od nich wielka mądrość. -Mistrzu, chciałbym znać odpowiedź na jedno pytanie. Czy ja...-rzekł Yerald łamiącym głosem. -Nie-odrzekł, jak zwykle oszczędny w słowach, Yaruga. -Powiem Ci tylko jedno. Dbaj o Nil-dodał.
Nagle obraz zaczął falować, aż rozmazał się niemal zupełnie. Yerald znów stracił przytomność. Na śnie czy w jawie? |