Sztuka go nieco nudziła, przynajmniej te przydługie momenty, z których niewiele rozumiał. Najlepsze były sztuczki cyrkowe. Te rozumiał, był zresztą kiedyś w cyrku, jeszcze jako młody chłopak. Rozbili wtedy taki wielki namiot na podgrodziu i dostał się do środka, przechodząc pod tym całym materiałem. Prócz sztuczek mieli tam też różne dziwne zwierzęta, ci tutaj ich nie mieli, znaczy musieli być gorsi. A ta cała Leah znów coś kręciła. Uroki? Sny? To było za dużo dla Petera, chociaż wiedział, że wszystko prowadzi do tego, by obić mordę temu kapłanowi. To był znacznie lepszy urok. I skuteczniejszy. Nie było nawet snów, głównie przez to, że obita szczęka, często połamana, nie dawała zasnąć.
Ogólnie to nie dawało się tego obejrzeć w spokoju. Nie to żeby chciał, ale ten syczący facet z boku go strasznie wkurwiał. Już miał zamiar trzasnąć go z główki, kiedy dziewczyna rzuciła mu się na szyję. Uniknął, ale potem niemal go znokautowała. Występować w sztuce?! No tego już było za wiele, ale przecież nie mógł jej zostawić. Na szczęście szybko skończyła i mogli stąd wiać, tuż przed całą resztą na całe szczęście. Już odchodzili w stronę zaułka, gdy nagle dostrzegł, że ten obdartus ich ściga! A to menda! Rzucił się biegiem, pociągając za sobą Leah, po czym zaczaił się w zaułku, w którym zostawił wózek, po czym wyjął dębową pałkę i spokojnie poczekał. Gdy obdartus wpadł do zaułka, wyszczerzył się do niego i złapał za fraki.
-Czego, cholero?!
- Ale żeby tak od razu z pałą? Chciałem w gościnę prosić. Na zgodę. Rozumiem konsternację, nie trzeba się do razu decydować
-Nie takich kmiotków jak ty znam! Co za gościnę?
- Moja coś ugotuje, popatrzymy na rzekę.
Zaskoczony Peter spojrzał na Leah nie do końca rozumiejąc. -Znasz ich? Bo jak mnie znów ta baba zacznie lać...
Dziewczyna pokręciła przecząco głową, rozumiejąc chyba jeszcze mniej niż on sam. -Nie
Gościu najwyraźniej wykorzystał chwilę by przejąć inicjatywę. -To ja wytłumaczę gdzie i jak sie państwo zdecydują serdecznie zapraszam.
-A gdzie meli... mieszkacie znaczy?
- To dom nad rzeką z widokiem, można ryby łowić. W plebejskiej.
Peter stał jeszcze chwilę po tym jak obdartus odszedł. Mówił zdecydowanie za ładnie a ta jego kobita miała zbyt jędrne cycki. Śmierdziało mu to, ale po pierwsze - potrzebował meliny, a tamta dzielnica była idealna - uboga lecz o dziwo spokojna, po drugie - był ciekawski. Bardzo ciekawski.
Spojrzał na Leah. I wyszczerzył się. -Ładną masz tą gębusie, no. Chodź, idziemy sprawdzić co to za jedni.
-Peter... Może się umyjesz wpierw?
-Co ty z tym myciem znów?! Przecież nie śmierdzę aż tak bardzo!
-Śmierdzisz...
-Nie! Cichaj, nie znasz się dziewko. Normalnie zaraz cię przez kolano przełożę! Chodźrzesz lepiej. Jutro się umyję.
Z tą dyplomatyczną odpowiedzią zagłębiali się bardzo powoli, przy akompaniamencie skrzypiącego wózka i wciąż trajkoczącego o swoich planach Petera. -...i jak już znajdziemy tą melinę to będziemy mogli składować fanty bo wózek to mało bezpieczny. No. Jak myślisz?
-Nie zmienisz się co? Jak ty chcesz sprzedawać w takim stroju i...
-Och, cichaj! A jutro z rańca tą sprawę twoją załatwimy na osobności z tym klechą. W razie czego mordę mu obiję i od razu przestanie uroki rzucać. Co będzie do mojej dziewczynki startował. A na tych tu to uważaj, dziwaki jakieś.
Niby biedni a mówią jak szlachetki. W razie czego to bijemy lub zwiewamy, o to chyba tu.
Doszli pod podany adres. Peter wzruszył ramionami i zostawiając wózek gdzieś na uboczu załomotał w drzwi. |