Gwen wysiadała z tira tylko częściowo usatysfakcjonowana. Szła za Hankiem powłócząc nogami. Pięknie, teraz przez tę głupią tancerkę Hank mnie nienawidzi. A myślałam, że się zaprzyjaźnimy.
Hank zaczął mówić coś do jadących z tyłu wampirów, ale nastolatka już nie słuchała.
Zawróciła. Dojechali co prawda tam gdzie chciała, ale nie pożywili się po drodze, a ona była wściekle głodna. Spojrzała na najbliższy budynek. Oczywiście i z niego mimo odległości od wydarzeń wyglądało kilku gapiów.
- Dobra, nie pcham się od razu w środek rozróby, ale wy mi nie powiecie co się stało. Bo nic nie wiecie. Za to ja wam powiem. Jak się dowiem. I krwi potrzebuję , bo zaraz zwariuję. Ha, szkoda, że nie słyszą jak rymuję. Jestem świetną torreadorką – poetką. I nie jestem nienormalna. Nienormalna jest Milly. Chodzi po nocy po mieście w piżamie - mówiła poprawiając wielki rewolwer ledwie trzymający się za paskiem cienkiej spódniczki.
Stanęła pod bramą i zadzwoniła pod wszystkie numery. Po chwili ktoś otworzył.
- Czemu tak głupio się ubrałam, teraz nikt nie uwierzy , że wyszłam se z domu popatrzeć na policję. Albo, że przyniosłam pizzę.
Weszła do budynku.
Wyszła z niego po kilku minutach z szerokim uśmiechem na twarzy. I w czarnej, za dużej męskiej puchówce. Spojrzała w kierunku grupki wampirów. Potem, dłużej, w okna kamienicy. I nagle z jej nosa trysnęła fontanna krwi. Gwen jeszcze przez sekundę patrzyła na swoją nie rzucającą się w oczy, wspaniałą kurtkę zalaną dokumentnie krwią, po czym padła na ziemię. |