- Merci, monsieur! – Fanfan skłonił się niedbale i czmychnął w głąb korytarza. Stary Balzack uśmiechnął się tylko pobłażliwie pod nosem i poczłapał w swoją stronę.
Paryż to opera, a opera to Paryż! Te zakamarki, podłości i wszystko co w mieście najlepsze – przez arcydzieła sztuki do cudów techniki – to wszystko można było znaleźć w tym jednym, jedynym budynku… L’Opéra Garnier.
Fanfan był tu ledwie od kilku miesięcy, a znał to miejsce już niemal jak własną kieszeń. Wiedział, jak dostać się do zamkniętej na klucz kostiumerni i gdzie Gervaise zwykle wieszał klucze. Wiedział, że przez obluzowaną deskę w suficie suszarni najłatwiej dostać się na strych, pamiętał dokładnie co i w którym miejscu się tam przechowuje, oraz gdzie pośród tego wszystkiego szukać gniazd myszy. Słowem – czuł się jak u siebie. I chyba już tylko nieliczne zakamarki w tym ogromnym budynku zdołały się uchować przed jego ciekawością. Jednym z nich były podziemia – był pewien, ze dało się do nich wejść z piwnicy, ale drzwi były solidnie zakratowane i zabarykadowane. Klucz - diabeł nakrył ogonem.
Fanfan skręcił w boczny korytarz i podążył karkołomnie skręconymi schodami na górę. Przy każdym jego kroku od drewnianych stopni odrywały się obłoczki kurzu i unosiły w powietrze, wirując w przeciskających się przez drzwi promieniach światła.
Ciasny korytarzyk u góry rozdwajał się. W malutkim pomieszczeniu na jednym jego końcu ktoś zostawił już pewnie kilkadziesiąt lat temu, pokaźny zbiór pędzli, farb i szpachel. Druga odnoga prowadziła krótszą drogą na rusztowania u góry sceny. Ani o jednym, ani o drugim korytarzu nie pamiętał już dzisiaj prawdopodobnie nikt.
Fanfanowi nie chodziło jednak o farby, czy scenę. Jakby dobrze wiedząc, czego szuka, podszedł do starej, purpurowej tkaniny zawieszonej na ścianie i uniósł ją lekko. W murze pod nią widniała pokaźnych rozmiarów wyrwa. Chłopak wspiął się na ścianę i przeszedł przez nią.
Po chwili znalazł się w suszarni – niebywałe, ale nawet tak imponujące miejsca jak opera paryska miały swoje tak prozaiczne zakamarki jak kilka sznurków z bielizną. Oczywiście, prostsza droga prowadziła tutaj przez pomieszczenia dla służby i normalne schody, ale zważywszy na to, jak wiele było tam ludzi, Fanfan na pewno zostałby zawrócony z drogi.
Suszarnia miała w sobie jednak coś bardziej zajmującego niż suszącą się na sznurku koszulę madamme Polais w rozmiarze X, X, X, XL.
Okno.
Słońce stało już wysoko nad horyzontem, błyszcząc się w Sekwanie i oświetlając całe, doskonale stąd widoczne miasto. Nad miastem unosiły się dymy z kominów, wirowały pokrzykiwania czy klaksony nielicznych samochodów. Nieopodal, gdzieś z boku, majaczyła Wieża Eiffla – znienawidzony kawał żelastwa, do którego jednak już nawet najstarsi paryżanie zaczynali się przekonywać.
Wiatr wiał delikatnie, a promienie słońca oświetlały piegowatą twarz Fanfana. Chłopak usiadł na parapecie otwartego okna i począł majtać nogami kilkanaście metrów nad ziemią.
Zupełnie zapomniał o próbie i o Balzacku. Kilkanaście minut później pędził już, zdyszany w kierunku zaplecza…
__________________ Ich bin ein Teil von jener Kraft
Die stets das Böse will
Und stets das Gute schafft...
Ostatnio edytowane przez Hael : 20-04-2008 o 01:06.
|