Pomału przerażenie opuszczało Johna –Weź się w garść chłopie! Przede wszystkim jesteś poszukiwanym, samotnym chłopakiem który z zakrwawioną twarzą błąka się ulicami metropolii co daje ci przypuszczalną długość życia na wolności porównywalną do przeżywalności jętki. Krew, przede wszystkim należy zmyć krew - gdzieś na prowincji poszukałby kranu, rzeki, jeziora - ale w Miami? Plaża - przemywać ranę słoną wodą? Głupota... ale przecież na większości plaż są prysznice do zmywania z siebie soli. W kilkanaście minut uporał się z dojściem nad wodę i odkręceniem kurka blokującego dopływ wody na noc - zadrżał z zimna gdy chłodna woda zaczęła kapać mu na kark - szybko zrzucił z siebie koszulkę i wziął szybki prysznic skupiając się głównie na zakrwawionej głowie - w międzyczasie ponownie spróbował się skupić, zwykle obecności Bestii towarzyszyła charakterystyczna aura - coś jakby strach, smród rozkładających się ciał i to uczucie przerażenia bijące od innych ludzi - tym razem nie wyczuł niczego takiego - a więc może to było co innego - przywidzenie? - bez sensu, skąd by się wzięła krew na jego głowie? - przecież uderzyłeś nią o kant cegły idioto! - zabawne jak ludzi umysł w obawie o własne zdrowie stara się przełożyć niezrozumiałe zjawiska.
Po "kąpieli" przez chwilę siedział na piasku wpatrując się w horyzont, tak bardzo chciałby zobaczyć wschód słońca, niestety ryzyko było zbyt duże, należało się zastanowić co teraz robić. Powinien poszukać pomocy. Ale u kogo? Lawrence? Nie to gbur i maruda. Carmen? Też lepiej nie, te kilka tygodni w czasie których nie widział żadnego z nich były takie... normalne? Rodzice? Nigdy ich nie poznał, co więcej nie miał nawet pojęcia czy jeszcze żyją. A gdyby też mieli moc? Gdyby też potrafili rozmawiać z cieniami? Chciałby się tego dowiedzieć ale niby jak? Pójdzie do sierocińca z pytaniem "przepraszam, czy nie ma pani informacji o moich rodzicach?" - zaraz zadzwonią na policję. Może poprosić o to Carmen? Są ważniejsze sprawy - jeśli nie porozumie się z tym dzieciakiem umrę z wyczerpania, jestem za słaby by nawet próbować... A gdyby tak ktoś mógł spróbować za mnie? Uśmiechnął się szeroko, podniósł się z piasku i ruszył w stronę przedmieść, przez ramię rzucił jeszcze ostanie smutne spojrzenie na spokojne wody Atlantyku i powędrował w swoją stronę.
Przedmieścia - nie te nowiutkie wymuskane domki ale stare, prawdziwe przedmieścia - opuszczone hale, stare zakłady przemysłowe, rozpadające się magazyny - idealna kryjówka, wślizgnął się do pełnej rupieci antycznej sali fabrycznej rozejrzał się wokół - dziesiątki skrzyń, żelastwa, rdzewiejących maszyn - a pod sufitem były gabinet kierownika z widokiem na całe wnętrze - idealne miejsce.
Ukradzioną z budki telefonicznej książkę położył na biurku, otworzył ciężkie tomisko którego okładka opadając na blat wznieciła tumany kurzu. Szukał hasłami: okultyzm, medium, wróżka - co prawda nawet jeśli gdzieś tu znajduje się osoba która mogłaby mu pomóc to niemalże na pewno nie reklamuje się w prymitywnej książce telefonicznej ale co tam, niech się dzieje wola nieba. Wyrwał interesujące go strony, później odłamkiem szkła powycinał najważniejsze numery i rozłożył je wszystkie na podłodze i przyjrzał się swojemu dziełu - dziesiątki malutkich karteczek zajmowały prawie całą powierzchnię niewielkiej podłogi biura. Podszedł do szuflady wsadził do niej rękę i wyciągnął pierwszy lepszy przedmiot który wpadł mu do ręki - przyjrzał mu się ciekawie wysilając oczy w ciemnym pomieszczeniu - nakrętka od pióra. Przymknął oczy i podrzucił ją do góry, w myślach policzył do dziesięciu i spojrzał na podłogę - szybko znalazł nakrętkę, przypadł do niej na kolanach i chciwie wpatrywał się w najbliższą karteczkę, a więc tam zadzwoni z rana... |