Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-04-2008, 20:25   #94
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Fede nie mogła się zdecydować. Otworzyła usta i nie za bardzo wiedziała, co powiedzieć. Czas mijał jednak zbyt szybko, aby pozwolić sobie na niezdecydowanie. Uśmiechnęła się do Cassidy.
- Masz rację. Ja zostanę, a ty idź podziel się informacjami z naszymi... - tutaj na chwilę zawahała się - ...towarzyszami.
Mężczyźni z uwagą przyglądali się im, kiedy szeptały. I wtedy Fede zdecydowała, że najlepiej zgrywać niezbyt mądre blondynki.
- O tak, w końcu będzie jakaś wycieczka. - powiedziała trochę głośniej, tak aby obsługa hotelu już je usłyszała. Puściła oczko do Cassie i uśmiechając się szeroko, oparła o ladę. - Tylko tak same we dwie lepiej nie jechać, bałabym się. - Mówiła pogodnym, lekkim tonem. Nie za głośno. - Może inni goście dadzą się przekonać?
Po czym zwróciła się do boya.
- Nie musisz tak przy nas skakać na baczność. Nie będziemy zajmować wam więcej czasu, bo widzę, że macie dużo wspólnych tematów do omówienia. - nie było w tej uwadze wyrzutu, a raczej sympatia i radość. - Tylko jakbyś ze mną jeszcze wyszedł przed wejście i opisał mi, w którą stronę jest ta stacja. Jeśli dostanę wskazówki tu, to na pewno się zgubię. A bardzo chętnie sama się przejdę.
- Tak, oczywiście.-
Boy spojrzał na nią zdziwiony.- Chociaż przed drzwiami stoją odźwierni. Któryś z nich także może pani wskazać drogę. Ale zapraszam.
Fede zaczerwieniła się, ale starała się utrzymać maskę wesołej, niczym nie zrażonej turystki.
- Wiem, wiem, ale jakoś wydajesz mi się bardziej godny zaufania. - popatrzyła na niego ufnym wzrokiem - Naprawdę będę ci wdzięczna. Zresztą wstyd mi tak wszystkich cięgle o coś pytać...
Dodała troszkę ciszej. Boy musiał uznać, że kobiety z lepszych domów są naprawdę dziwne. Jeśli nie wszystkie kobiety. Ruszył przed Fede do drzwi. Kobieta bezdźwięcznie westchnęła. Nie potrafiła wymyślić lepszej wymówki w tak krótkim czasie. Nie lubiła kręcić, kłamać, oszukiwać, ale tutaj przecież inaczej się nie dało. Gdyby powiedziała prawdę dopiero by się porobiło. Pewnie miejsce w szpitalu na obłąkanych pewne.

Na chodniku po obu stronach drzwi rzeczywiście stało dwóch mężczyzn w liberiach. Fede wyszła z boyem mijając ich, a chłopak zaczął pokazywać jej kierunki dłonią. Słońce ładnie świeciło. Ulice nadal były puste.
- Do stacji kolejowej pójdzie pani prosto. Na trzecim skrzyżowaniu skręci pani w lewo, a na kolejnym w prawo i już będzie pani na miejscu.- Lekko wzruszył ramionami.- To wszystko. Mogę jeszcze czymś służyć?
Mógł, ale... Coś wpadło jej do oka. Co dało jej chwilkę czasu, na zebranie myśli. Trzeba pytać, póki istnieje najmniejszy cień szansy. Potarła powiekę i uśmiechnęła się. Boy czekał.
- Co do gości, to może pomagałeś się wprowadzić panu Harrisowi? Bo widzisz, nie mogę go nigdzie znaleźć...
Chłopak spojrzał na Fede zupełnie zadziwiony. Brwi uniósł tak wysoko, ze prawie sięgnęły linii włosów. I zaraz uśmiechnął się wyrozumiale.
- Wprowadzić się? Ależ, pan Harris tylko wynajął pokój. Powiedział, że potrzebuje pokoju dla czterech osób, które zjawią się w hotelu jutro. To jest dziś.- Poprawił zmieszany.- Wynajął pokój dla państwa.
- Doprawdy? -
Fede na chwilę straciła wątek, ale szybko się pozbierała. - I wychodzi, że ja nic nie wiem, bo moi znajomi mężczyźni - mówiła tonem rozbawionym i wesołym zakrywając swoje podwójne zmieszanie. - niczego mi nie powiedzieli, a umawiali się z panem Harrisem sami.
Jedynym marnym pocieszeniem było to, że zmyślanie szło jej coraz łatwiej. Ale to ciążyło bardziej, niż przypuszczała. Nawet argument, że to przecież pro bono, zbyt nie pomagał. Kiedy podziękowała za pomoc i zawracanie głowy głupotami, boy uprzejmie uśmiechnął się i wprowadził ją z powrotem do recepcji. Po czym on zniknął w części hotelu przeznaczonej dla pracowników, a ona została sam na sam z consiegliere. Zebrała się na odwagę i podeszła ponownie do lady. Zdawało jej się, że wie, czego chce.
- Jeszcze tylko jedno pytanie - zwróciła się do consigliere z przepraszającym uśmiechem. - i już znikam. Czy przechodzili tędy może państwo Cassidy i Lucas Jonesowie, panna Amber Darcy albo pan Eugene Tanner? Może oni by się wybrali na małą wycieczkę?
- Droga pani myślę, że to byłby mały problem. Bowiem nie znam preferencji pozostałych gości co do spędzania wolnego czasu.
- Consierge był autentycznie zmartwiony, że nie może jej pomóc.- Ale służę informacją. Pan Tanner oraz pani i panna Montague weszli do restauracji tuż zanim pani zeszła z góry. Pan Jones wszedł tam także, kiedy była pani na dworze. Panna Darcy niestety wyszła. Nie wiem gdzie są pozostali goście, niestety.
- Dziekuję bardzo
. - Fede odeszła kawałek i znów wróciła jak na gumce. Uśmiechała się coraz bardziej przepraszająco. - Jeszcze coś mi się przypomniało. - spojrzała nieśmiało na ziemię i poprawiła kosmyki włosów wpadające na czoło z gracją. Czuła się naprawdę zażenowana całą sytuacją. - A może pan Harris zostawił jakąś informację? Albo namiar na siebie? Bo gapa ze mnie i musiałam jego wizytówkę wyrzucić razem ze śmieciami z torebki, a ostatnio porządki w niej robiłam...
Consierge spojrzał na Fede uważnie. Jakby się zastanawiał, ważył w myślach, czy może powierzyć ci te informacje.
- Hmmm...- Zastanawiał się.
Jeszcze raz obrzucił ją spojrzeniem swoich szarych oczu.
- Pan Harris zostawił... pewne informacje. Ale nie wiem, czy mogę ich udzielić...- Wziął głębszy oddech.- Podał nam swój adres.- Po chwili wahania kolejny oddech.- Tak... Ale myślę, że skoro to pani przyjaciel... znajomy to mogę podać.
Spojrzał znów na ciebie z namysłem. Zachowywał się naprawdę dziwnie.
- Momencik. Tylko znajdę w książce.- Siadł na krzesełku i otworzywszy oprawny w skórę tom, wodził palcem po stronach.- Fairbanks... Paltrow... Zane... nie, nie... nie ten...- Przetarł czoło wierzchem dłoni mamrocząc pod nosem nazwiska. I nagle uśmiechnął się z zadowoleniem.- O, jest. Harris, George. 15.07.1922 rok. - Wziął płytki oddech.- Pan Harris, wedługo tego, co mam zapisane, mieszka w stanie Nevada. Beatty, Main Street 15.
Nagle podniósł głowę. Z grzecznym uśmiechem na twarzy spojrzał na Fede. Odetchnął znów płytko.
- Czy to nie to miasteczko w Dolinie Śmierci, gdzie zrobiono zdjęcie na pocztówce, droga pani?- Zamknął księgę i przycisnął ją do piersi, jakby chciał ją obronić. Zrobił to zupełnie nieświadomie.- Jeśli miała pani wizytówkę pana Harrisa, to zapewne był na niej ten sam adres. Nie mylę się, prawda?
Consierge odetchnął bardzo płytko, zbladł, wywrócił oczami i zwalił się z krzesła. Zemdlał.
Fede zamarła. Strach ogarnął całkowicie i sparaliżował. Serce waliło jej w piersi jak szalone, a powietrze zdawało się nie docierać do płuc. Na szczęście trwało to tylko kilka sekund. Fede zagryzła wargę, zacisnęła pięści i wzięła się w garść. Bez ceregieli przeszłą za ladę i kucnęła tuż obok mężczyzny. Zdjęła płaszcz i podłożyła mu pod głowę. Wyswobodziła skórzaną księgę z uścisku i szybko jeszcze zajrzała. Kartki jak na złość sklejały się, nazwiska zlewały, trwało to wieczność. W końcu jest! Dopiero teraz informacja uderzyła Fede całą swą powagą. Kartka, te słowa na odwrocie. Muszą jak najszybciej ruszyć do Doliny... (przełknęła gulę, która stworzyła się jej w gardle) Śmierci. Consigliere dalej leżał bez życia na ziemi. Fede odrzuciła księgę i złapała za szklankę czystej wody. Delikatnie schlapała twarz mężczyzny, jednak to nie pomogło.
- Proszę pana, proszę pana! - powiedziała i poklepała go delikatnie po policzkach. Nie zareagował. Nie dobrze. - Pomocy, pomocy!
Krzyknęła, mając nadzieję, że ktoś jej pomoże... Musi mu ktoś pomóc!
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline