Uciekała przed ogniem. Kilka razy się potknęła w wielkich zaspach które wiatr usypywał w całym mieście. Przed oczyma miała palącą się ciężarówkę i budynek. Eksplodujący blok mieszkalny. Żeby tyle... jednym gestem? Powoli w umyśle Gwen miejsce paniki, atawistycznego strachu przed ogniem, zajmowało nowe jeszcze gorsze uczucie. Przerażenie. Kilka godzin bez nadzoru, kiedy wreszcie odpowiadała za wszystko w swym nieżyciu sama, zmieniło się w piekło. Kim my jesteśmy? Naprawdę złem wcielonym? Przed oczami stawała jej twarz upartego chłopca, który nie chciał posłuchać jej rozkazu. Twarze w oknach. Twarz właściciela kurtki. Ludzie, których już nie ma, bo spłonęli żywcem. I wiedziała, że był tylko jeden powód dla którego to się stało. Oni. A raczej my. Nieludzie. Potwory, których być nie powinno.
Może naprawdę szaleństwo było jedyną metodą by to znieść? Znowu płakała. Wytrzymała te lata niewoli, ucieczek i ukrywania się. A teraz, jedna słodka noc wolności miała ją pokonać?
Nadal biegła. Zatrzymała się, gdy zdała sobie z tego sprawę. Co ze mną będzie? Co robić?
Wtedy nadjechała odpowiedź.
Bmw Kristofera było w strasznym stanie. Jej ojciec też. Patrzyła na zwęgloną rękę i nie czuła już nienawiści. Tylko żal.
Tym jestem, prochem, wampirem, docierało do Gwen. I nagle wcale nie wydawało się to śmieszne.
Kiedy Kristofer wydał jej rozkaz, odpowiedziała bardzo spokojnie.
- Nie. Muszę coś jeszcze zrobić.
Zapadła cisza.
- Przykro mi, że jesteś ranny, ale dobrze by było, gdybyś odpowiedział mi na kilka pytań. Teraz.
- Dlaczego? – zapytała i zdała sobie sprawę, że nie musi nic dopowiadać, że to dlaczego zawiera wszystko; dlaczego ja, dlaczego się ukrywam, dlaczego uciekamy i kłamiemy cały czas?
- Odpowiedz – wydała ojcu rozkaz. |