Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2008, 10:56   #45
Maciass0
 
Maciass0's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłość
Po chwalebnym zwycięstwie Pavlova na moście w Detroit Alieksiej uzupełnił stan swojego zaopatrzenia w alkohol. Takie zwycięstwa są dobre do wzbogacania się, do szybkiego wzbogacania się. Jednak noc każdy spędził osobno bądź w towarzystwie. Pavlov spał w samochodzie, Jack zabalował, a Baker? A któż to wie, gdzie był Baker, ale najważniejsze że coś się wydarzyło gdy każdy zamknął oczy a myśli spłynęły zamieniając się w myśli jak w dobrym filmie. Naprawdę dziwna była ta noc, bo każdy miał inny niezwykły sen...

***
Pavlov znajdował się wraz z swoimi towarzyszami w jednym ciemnym pokoju. Na środku pomieszczenia znajdował się stół a wkoło niego siedzieli ludzie ubrani w ciemne garnitury, byli widocznie na czymś skupieni. Zapewne rajdowcy w swoim śnie natknęli się na jakąś naradę. Na stole stało urządzenie, które rzucało światło na ścianę obok. Pokazywał się obraz. Była to mapa na której umieszczone są miasta i główne miejsca Zasranych Stanów Zjednoczonych. Kolorem czerwonym były zaznaczone tereny od Nowego Jorku do San Francisco.
„Dziwne” – pomyśleli jednocześnie Baker, Fieldstone i Pavlov. Słyszeli swoje myśli, mogli się porozumiewać.
Kolorem zielonym były zaznaczone tereny zajmowane przez dzisiejszy Moloch. Ludzie przy stołach szeptem rozmawiali między sobą.
„Ciekawe o czym rozmawiają?” – Zapytał w myślach John
Towarzysze przytaknęli głowami na znak że się zgadzają.
„Usiadłbym gdzieś” – pomyślał Baker, a wtedy z boku pokoju pojawił się fotele, akurat było ich trzy, dla każdego z drużyny. Towarzysze bardzo się zdziwili, ale po chwili usiedli i czekali na rozwój sytuacji w pełnym zaciekawieniu. Czy uda im się zrozumieć zaistniałą sytuację? Kim są ci ludzie? Wtedy ktoś wstał, był to człowiek dość młody w okularach i zaczął mówić, a wszyscy przerwali rozmowy:
-Ghoule, zombiaki i inne popromienne stwory które znajdują się między naszymi enklawami i ostatnimi ruchami oporu zgrupowane w sekcie zwanej przez nas jako Moloch, a przez nich zwane jako Posterunek poruszają się coraz szybciej i głębiej w nasze tereny, nasze wojska i maszyny bojowe toczą dzielne walki aby ich atak przystopować i dać nam czas na reorganizację armii. Ludzkość jest w naszych rękach!


***

John Fieldstone był w pewnym mieście. Wędrował sam po kamiennym podłożu a wkoło były rozmieszczone dziwne, stare budynki. Kiedyś słyszał, że tak kiedyś budowano, z drewna. To było straszne, ponieważ John nie wiedział, co teraz dokładnie ma robić, uliczka ciągła się w dal. Już było dość ciemno, a latarni nie zobaczył, to widocznie nie było Las Vegas. Drewniane budynki od fasady miały przeróżne wzory i zdobienia zrobione z tego „drewna”. Nadawało to efekt piękna i estetyki tego miejsca, Fieldstone lubił piękno i kunszt. Rozglądał się z ochotą, jednak ciemność coraz bardziej to utrudniała.
- Ktoś naprawdę był artystą budując takie piękne budowle, jednak skąd wziął tyle tego dziwnego materiału. Ano tak! – Przypomniał sobie te mutodrzewo, na które natknęli się uciekając z tamtego baru. – Ale to i tak jest niewyobrażalne trudne zadanie. A moloch? A konflikty międzymiastowe? Jak to się to uchowało?
Mówił sam do siebie, ponieważ nie widział nikogo w koło, więc nie przejmował się że ktoś może podsłuchiwać. Myślał głośno i każdy mógł to usłyszeć, nawet odpowiedzi nie usłyszał. John szedł alejką aż dotarł do miejsca, który nazywał się ślepym zaułkiem. Nie było przejścia w dal, tylko z powrotem. John rozejrzał się a z ciemności wyszła postać. Zmierzała ku Johna, lecz go nie widziała. Był to człowiek, ubiór wskazywał na odmienność kultury i odmienność charakteru. Tak, teraz to widać, że to mężczyzna i do tego ubrany był w skórzaną kurtkę, a na głowie miał ogromny irokez. Tylko tyle mógł dostrzec John, nawet nie był pewien swego wzroku. Domyślał się, że to może być Malcolm Baker
- Malcolm? Hej tutaj jestem! Słyszysz mnie? – Wołał John, lecz ten przeszedł koło niego i stanął 2 metry od ściany. Wtedy ze ściany rozległ się śpiew, który po chwili został przerwany jednym:
- Ach!
- Cicho, coś mówi. O! Mów, mów dalej uroczy aniele
bo ty mi w noc tę tak wspaniale świecisz
Jak lotny goniec niebios rozwartemu
Od podziwienia oku śmiertelników,
Które się wlepia w niego, aby patrzeć,
Jak on po ciężkich chmurach się przesuwa
I po powietrznej żegluje przestrzeni.

- Romeo! Czemuż ty jesteś Romeo!
Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę!
Lub jeśli tego nie możesz uczynić,
To przysiąż wiernym być mojej miłości,


- O w morde Apokalipsy, toż to Romeo! Znaczy się JA! – Krzyknął z wrażenia i zemdlał, upadając głucho na posadzkę

***

Baker wędrował w neodżungli, tak to musiało być to ścierwo, bo było dużo zielonego, bardzo dużo. Dziwna pogoda, świeci, jednak w lesie nie jest tak sucho, jak to się nazywało? A wiem! Wiłkodność, to coś takiego co określa mokrość czegoś. No dobra, nie wiem, ale staram się. Szedł więc Malcolm przez las w stroju drwala, wraz z toporem opartym o ramię. Jak się ubrudzi żywicą to... Dobra, już nie będę mówił takich nowych słów niepotrzebnych w tym świecie. Ale posłuchajcie co mu się przytrafiło. Malcolm szedł przez las a tam widzi, człowieka, który siedzi na krześle a wokół niego tysiące, a raczej miliony książek. Ileż to wiedzy! Nawet nie możecie pojąć jak się wystraszył Baker. Chciał uciekać przed strasznymi książkami, więc odwrócił się i zaczął uciekać. Lecz wciąż miał za sobą stertę książek i tego człowieka, który teraz miał na nosie ogromne okrągłe okulary. Baker biegł ile sił w nogach, aby uciec jednak okularnik otworzył usta a słowa wyleciały szybko:
- Malcolmie, czy chcesz się czegoś dowiedzieć o średniowieczu? Przecież zawsze tego chciałeś, toporniku weź swoją broń i usiądź ze mną a opowiem ci o walkach w średniowieczu.
Baker zatrzymał się i wsłuchał się w słowa, aby po chwili odwrócić się i pójść w stronę dziwnego jegomościa.
- Jestem Wiedzę – przedstawił się tamten
- Dziwne imię – odpowiedział Baker.
„Wiedzę, nie wiem czy dobrze usłyszałem, prędzej Wiedza” – Baker zaczął coraz szybciej myśleć, co było dziwne.
- To nie imię tylko nazwisko, moje imię to Chłonę.
„ Chłonę Wiedzę, ale to nazwisko znaczy tyle że każdy kto do niego przychodzi się tak nazywa, bo pragnie nauki, jest spragniony największego skarbu świata czyli Wiedzy, bez tego jesteśmy niczym na tym przeklętym lądzie” – Baker znowu przechodził sam siebie, jego mózg coraz to szybciej wrzucał większy bieg, jego nerwy działały ze zwiększoną prędkością.
Mięśnie Malcolma zwiotczały, bo cała krew potrzebna, aby były napięte ruszyła do mózgu, coś niedobrego się działo dla Malcolma – on się uczył...

- A więc w średniowieczu najbardziej potrzebna była piechota, czyli po prostu Gladiatorzy piesi, którzy swoimi mięśniami torowali innym drogę. To były takie tarany, spychacze, czyli coś takiego co odrzuca na boki każdego, Malcolm nie dłub w nosie!! – Uczył z radością Chłonę

- Zużycie paliwa w samochodzie może się zmniejszyć nawet o 15 procent, jeśli ma się dobrego kierowcę, który swoimi manewrami potrafi omijać przeróżne przeszkody, dziury i przyspieszać w odpowiednich miejscach, dobrze przerzucane biegi również w pewnym stopniu zmniejszają zużycie paliwa. Następnie zamknijcie okna..
- Okna panie Wiedzo?
- Szklane płyty, które są wstawiane w ramy okienne i blokują przewiew wiatru, czyli ruchu z wyżu do niżu. Najczęściej nazywamy to szkłem.
- Boli mnie głowa już od tego
- Ból głowy może być spowodowany uderzeniem, spoceniem się, nagrzaniem głowy, lub po prostu przemęczeniem umysłowym.


Baker wstał cały przemoczony od ilości wiedzy a jego umysł był zamroczony, kołysał się w miejscu. Oczy miał wywrócone w miejscu aż białka się pojawiły, lecz zdążył jeszcze powiedzieć:
- Jestem mutantem, umiem liczyć...
Pierdnął i zemdlał z wycieńczenia a jego ciało głucho odbiło się od ziemi.

***
- Dzień dobry panie prezesie – doszedł głos. Borys znajdował się na polanie, pełnej pięknej trawy, krzaków, drzew. Szedł dumnie a wokół niego klęczały inne psy, to on był prezesem a raczej już królem, jeśli można tak powiedzieć. Obok niego dreptał skulony pies i to on wypowiedział słowa. Borys doszedł teraz na podest na którym znajdował się tron na który szybko usiadł a jedną nogę zarzucił na drugą. Podszedł do niego sługa i szczeka mile:
- Mości panie Borysie XXIII, przyniesiemy teraz najlepsze kości, jakie mamy w naszej fabryce, są one wyselekcjonowane tylko dla pana panie prezesie.
- Dobrze Bonifacy, dobrze, przynieś mi podane na srebrnej tacy, bo miedzianej się brzydzę – odszczekał lakonicznie Borys.
Po chwili „król” miał przy sobie podane kości, jedną łapą wziął kość i spojrzał na nią i dokładnie obejrzał, była piękna, biała, czyściutka, wykwintna. Lekko przyłożył ją do ust i zaczął chrupać zębami. Odgryzł kawałek i cofnął rękę z kością. Pokarm przemielił w ustach, zamlaskał i połknął. Po chwili wstał i zaszczekał głośno:
- Wyborna!
Psy wiwatowały, szczekały i warczały z nowej receptury kości. A Borys stał i cieszył się wraz z innymi.
Wiwat, Brawo i Zabawa – te 3 słowa były teraz najważniejsze.

***

Jechali w żarze słońca po mocno rozgrzanym asfalcie drogi stanowej, szosa była piękna, ani jednej dziury a żółte pasy dzielące jezdnie na pół były jednolite bez żadnych przerw, złocisty piasek nie nachodził na gorącą highway a Playmouth GtX pędził z całą mocą silnika, jaką tylko mógł wyciągnąć z cylindrów, gówno prawda! Może i tak było, ale wieki temu, teraz ten piekielny świat to przeklęte ruiny, gdzie za każdym rogiem grozi nam niebezpieczeństwo. Nie ma już pięknych dróg i nowych, dopiero, co wyciągniętych z produkcji znaków drogowych, ten świat ma tylko jeden koniec – śmierć. Droga mająca, co jakiś czas wyrwę, bądź uskok zmuszała naszych rajdowców do zwalniania i na ogół wolniejszej jazdy przez pięknie zrujnowane krajobrazy. Z silnika nie dało się wyciągnąć większej mocy, ponieważ albo nie było dobrej drogi, a gdy już był ładny kawałek szosy to i tak po chwili się on kończył, więc dali sobie spokój z rajdowaniem.
„No to chyba jesteśmy pierwsi, mam taką nadzieję, może teraz ktoś ich zaatakował na południu” – pomyślał Baker, który siedział teraz na tyle wraz ze swoją nagrodą- Borysem.
Pies był ogromny i trochę przeszkadzał Rosjaninowi, jednakże powoli, już się przyzwyczajał do nowego towarzysza wyścigu.
- Wiesz Borys, że bierzemy udział w wyścigu i jesteś teraz z nami, więc jesteś rajdowcem! – Powiedział podnieconym głosem Baker.
„A jak wygramy to pewnie dla zwycięzcy dają ogromną kość”- pomyślał na te słowa Borys, który był bardzo mądrym psem, co było bardzo mocno widać, ponieważ kiwał głową chwytając każde słowo Malcolma.
- Tak Borysie, wiemy, że jesteś mutantem, a my potrzebujemy skalpu z twojej głowy, pewnie i tak nie rozumiesz – dokończył perkusista
- Malcolm!! – Krzyknęli praktycznie jednocześnie Pavlov i John Fieldstone.
- No, co? – Odpowiedział muzyk z dziwnym grymasem na twarzy, widocznie był zadowolony z tego, iż nie muszą się bawić w „człowieka i mutanta”. Jest to taka nowa postapokaliptyczna gra, która polega na ganianiu się za mutantami przez ludzi aż do momentu, w którym mutanci się zezłoszczą i wtedy jest na odwrót.
Alieksiej całą drogę wyobrażał sobie pracę silnika, czy się nie zatrze, czy wytrzyma ciągłe przeciążenia i temperatury, przecież dzienna amplituda jest ogromna. Miał nadzieję, że do jakiegoś większego miasta pociągnie, a potem przegląd, tak przegląd będzie idealny dla silnika. Może w mieście Gary, albo nawet w Chicago. Wszystko zależy od drużyny, bo drużyna decyduje w większości o wszystkim!
„Zaraz, co my mamy w bagażniku, ach tak, akumulator i chyba trochę oleju, zobaczymy, co mają jeszcze chłopaki, tamci to mają jak zwykle naładowane torby majątku. Przeklęte gamble, ciągle o nich pełno, wszyscy za nimi biegają i nie widzą dobra ludzkości, np. socjalistycznego świata sprzeciwiającemu się imperialistycznej władzy!” – Pomyślał dość wyniośle Pavlov siedząc z głową w oknie rozglądając się w poszukiwaniu zagrożeń.
- John, mówiłem ci, że świetnie prowadzisz wóz? Według moich jakże prostych obliczeń wynika, że zużycie paliwa w naszym silniku wspomaganym ośmio cylindrowym... – Zaczął Baker, lecz John przerwał mówiąc:
- Malcom, czy ty coś czytałeś?
- Nie no coś ty...Ale chciałem powiedzieć, że zużycie paliwa, dzięki tobie spadło o jakieś 17% – i zakrył twarz w ramionach.
„Przecież nie powiem bratu, że widziałem to w śnie, przecież sny mają dzieci, a ja jestem już dorosły”- pomyślał Baker
Pavlov spojrzał, na Bakera i Borysa. Gladiator wygrał go na arenie, a gdy o tym opowiadał Alieksiejowi to ten wszystko sobie wyobrażał, przypomniał sobie jak dawno dawno temu za ogromnym morzem, w wielkim lesie Pavlov, gdy był mały uciekał przed jeleniem, który go gonił, jednak już nie wiadomo, za co, wtedy to jego pradziadek, weteran II wojny światowej zabił zwierza ze swojego karabinu Mosina. Tego kałasza, którego ma teraz Alieksiej też dostał pradziadek Juri już prawie pod koniec swojego życia. Więc ten karabin może mieć około 70 lat! O kurde! A robi taki siber, toż to cud techniki.

***

- Zagrajcie mi coś moi drodzy, po to tu jesteście co by umilać sobie i mi czas.- Powiedział Pavlov a tamci od razu zabrali się do roboty tak jak to przystało na dobrych muzyków.
- Będziemy musieli coś zagrać w jakiejś mieścinie, aby zarobić może kilka fajek. – Powiedział Baker, który zaczął częściej myśleć na temat gambli. Pavlov zamienił się miejscami z Johnem aby nie przerywać jazdy.
- Malcolm, zaczynamy – zaczął Fieldstone - raz dwa trzy!

Co wy chcecie zrobić z nami
Myśli zamknąć za kratami
Z naszych mózgów zrobić ciasto
My wam rozpieprzymy miasto
Cały system już się pali
Cały system już się wali
Świat wasz pęka na atomy
Podpalimy wasze domy

Anarchia
Anarchia
Anarchia
Anarchia

Co wy chcecie zrobić z nami
Myśli zamknąć za kratami
Z naszych mózgów zrobić ciasto
My wam rozpieprzymy miasto
Cały system już się pali
Cały system już się wali
Świat wasz pęka na atomy
Podpalimy wasze domy

Anarchia
Anarchia
Anarchia
Anarchia


Mieli kontynuować, gdy doszły ich krzyki Pavlova:
- Patrzcie, jakaś mieścina!
Rzeczywiście kilka kilometrów dalej dało się dostrzec zarysy miasta, a wtedy spojrzeli na prawo. Tam na horyzoncie znajdowały się ogromne wysuszone zagłębienie.
- To jest, a raczej było jezioro, które kiedyś znajdowało się w tym miejscu, pewnie nigdy nie kąpaliście się w rzece czy w jeziorze, moje biedne dzieci, przykro mi.

***

Dojechali do miasta Gary po 8 godzinach jazdy. Po drodze nie spotkali żadnego większego miasta, jedynie ruiny. Raz tylko zagrali w takiej przy autostradowym obozie, gdzie muzyka była jedyną formą kultury. Miasteczka między Detroit a Chicago nie były umieszczone bezpośrednio przy autostradzie tylko wokół drogi. Mogli, co prawda gdzieniegdzie rozwinąć prędkość do większej liczby, co zmniejszyło czas podróży, lecz i tak dotarli o godz. 17.
Miasto było widocznie atakiem broni chemicznej, bo nie było tak zniszczone, a już kilka lat po wojnie dało się je zamieszkać i zaludnić. Jedynie bliska odległość powodowała to że ludzi było tu mniej niż w Nowym Jorku a nawet Detroit. Chicago pewnie tak samo, ale raczej nasza drużyna tam nie zawita. Wjechali w główną uliczkę Gary i od razu zobaczyli tłum ludzi gromadzących się przy dość dużym ciemnym budynku. Na budynku był zawieszony napis : „Teatr, kabariet „Bombonówka” prezentuje spektakl pot tytółem „Romeo” ”

- Panowie, musimy tam być! – krzyknął z radości Fieldstone – Alex, podjedź tam bliżej, dowiemy się za ile wstęp.

Pavlov podjechał pod budynek, po chwili wiedzieli od małego chłopca, nagadywacza że bilet kosztuje 10 gambli, najlepiej w papierosach lub żarciu. Pavlov miał na szczęście paczkę fajek więc kupił 3 bilety. Spektakl zaczynał się o 17.30 więc zaparkowali samochód na parkingu „teatru”. Borys został w środku, ale i tak mógł wyskoczyć przez okno, lecz każdy z drużyny kazał mu zostać na miejscu i pilnować samochodu. Poszli zająć miejsce i zobaczyć spektakl.

***

- Panie! Przesuń się pan albo... o przepraszam już robię miejsce...
Baker jako wielkie monstrum zasłaniał widok, lecz nikomu to nie przeszkadzało, więc usadowili się i czekali na początek kulturalnego pokazu.
Światła zgasły a scenę rozświetliła jednym światłem lampa ukazując Łowcę! Moloch na scenie! Część ludzi wstała i uniosła broń, ale ktoś im powiedział że to przedstawienie. Na swoich odnóżach Łowca przesunął się bokiem do widowni, więc teraz było widać napis na jego metalowych płytach – „Romeo”. Ci którzy siedzieli w pierwszych rzędach mogli zobaczyć że ta zabawka to przebranie bo korpus Łowcy jest o wiele większy niż w oryginale, a odnóża nie są spiczaste lecz są to podstawki, aby lepiej można było utrzymać równowagę. Zapewne człowiek-guma operował tym czymś w środku. Doszedł głos narratora:
- Romeo jest bardzo inteligentnym robotem, jednak ma problemy
Z tylnej części robota poleciał strumień żółtawej wody robiąc plamę na deskach. Tłum wybuchł śmiechem. Krzyki z widowni: - Siusiu robot haha – rozbawiły Johna i Bakera, lecz Pavlov rozejrzał się i zobaczył pewnego człowieka który patrzył się na scenę i nie śmiał się.
Narrator kontynuował dalej:
- Romeo to robot Molocha, jest on bardzo waleczny i chce pokonać nas nowym typem broni.
Spod korpusu uniosła się mechaniczna ręka unosząca topór. Machnęła trzy razy i odrzuciła topór w dal.
- I do tego umie rzucać
Śmiech widowni.
- Romeo zakochał się w pewnym robocie i teraz idzie się z nim spotkać, przepraszam z nią.
Robot zrobił krok na scenie a wtedy zapaliła się druga lampa oświetlając stół na którym był umieszczony przedwojenny robot kuchenny ze zwisającym kablem.
- Nazywa się Julia, produkcji radzieckiej, z pięknymi włosami i dużym otworem na wlot powietrza.
Śmiech na sali. Pavlov uśmiechnął się na temat produkcji radzieckiej, rzeczywiście mówili prawdę. Odezwał się zmodulowany głos narratora, udawany kobiecy głos:
- Cześć Romeo, aleś jest piękny i waleczny, lubisz mnie?
- Wręcz kocham – odpowiedział głosem metalicznie chłodnym narrator.
Robot „Romeo” otworzył paszczę i wyleciał z niego czerwony pasek „języka”.
- Jestem ciebie spragniony, jak mutopies – powiedział narrator wciąż udając Romeo.
- Romeo, uciekaj idzie mój ojciec, uciekaj - zakrzyczał robot kuchenny
Lampa zgasła i teraz nie było widać robota, słychać było jeszcze ciężkie kroki za kulisy.
Światło znowu się zapaliło, lecz teraz widać było nowego robota - odkurzacz...
- Ojcze, witaj
- On tu był bo śmierdzi jego spalinami i wylanym olejem
- To tylko jedna jego wada, on mnie kocha tatko
- E tam, wolę żebyś poślubiła kopmuter
- Ale on jest tępy, a Romeo jest żołnierzem i ja chce Łowcę!
- Nie poślubisz obsikańca!

I odkurzacz odjechał po zgaszeniu jego światła. Julia została sama i zaczęła łkać:
- Chlip, to jest nie fair, przecież tak nie można robić, ja go kocham, muszę się pomodlić i posłuchać rady boga.- po chwili zaczęła się modlić – Molochu nasz, obrońco maszyn i mutantów, proszę cię o to abyś dał mi radę co mam robić w tej trudnej sytuacji, tatko nie chce abym wyszła za Microsofta, ale on jest tępy i nie miły. Mózgu kochany co mam robić?
Wtedy odezwał się cudowny głos z nikąd:
- Córko odkurzacza i żelazka, powiadam ci że ojciec twego taty też taki był gdy ten chciał poślubić żelazko. Jego ojciec kazał mu być z pralką, ale ona była strasznie gruba, więc twój tata ożenił się z twoją matką żelazkiem. Ślub był piękny, i ja tam byłem prąd i bajty piłem!

Zgasły wszystkie światła, a ludzie bili brawo, wiwatowali i klaskali głośno, lecz gdy już narrator miał kontynuować do teatru ktoś wskoczył z krzykiem:
- Atakują gangersi, szybko do obrony!!........
 
Maciass0 jest offline