Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-04-2008, 12:59   #41
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Harting i Romanow sprawowali się świetnie. Pewnie już nie z takich opresji wychodzili. Zadziwiające jak dobrze sobie radzą. Tess starała się tylko nie wchodzić im w drogę i nie przeszkadzać, dosyć mieli swoich kłopotów.

I nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Nowe zapasy, paliwo zawsze się przyda. I dobrze wyjść z tej puszki i rozprostować kości. Widoków nie ma co podziwiać, wszystko wygląda tak samo źle i nieoptymistycznie. Ale Tess rozglądała się mimo to, nie miała nic lepszego do roboty.

Rozglądanie się opłaciło. Nagle za jakąś skałą zobaczyła kształt. Raczej człowiek, a właściwie jego głowa bo tylko tyle widziała.

- Tam, za wami! - zdążyła krzyknąć gdy rozległ się strzał.

Jej upadające na ziemię ciało nie wydało już żadnego dźwięku. I już nigdy nie wyda.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 15-04-2008, 19:04   #42
 
Kud*aty's Avatar
 
Reputacja: 1 Kud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłość
John Fieldstone

Kierowca dał się spokojnie obwiązać bandażem wypijając przy tym całą butelkę wody. Pić chciało mu się niemiłosiernie. Jakoś tak adrenalina na niego działała. Alex'a zaczęło cisnąć na pęcherz, więc oddalił się trochę. Backer w tym czasie z wielkim zapałem zaczął czyścić łyżeczkę. "Jak mogłem zapomnieć!" - upomniał się w duchu Fieldstone. Szybkim ruchem wyjął ze stacyjki kluczyki i zaczął je czyścić małą ściereczką wyjętą ze schowka.

- Oczodłubaczka jest czysta! - usłyszał z tylniego siedzenia głos brata.

- Brawo Malcolm - odparł John z uśmiechem na ustach by po chwili splunąć na ściereczkę i dalej pucować nią kluczyki. Po skończonym szorowaniu, które trwało bardzo krótko kierowca obejrzał jeszcze lśniące klucze szukając kurzu i brud, którego się już nie dopatrzył. Podczas, gdy Pavlov wchodził do samochodu Fieldstone krzyknął - Turbelbina jest gotowa do dalszej jazdy...! - chciał kontynuować, ale ból w klatce piersiowej mu w tym. Wchodzący towarzysz słysząc te dzikie krzyki o oczodłubłubaczce i turbelbinie zamarł na chwilę w bezruchu, lecz zaraz wsiadł z pytaniem w oczach. Romeo razem z Kmiotem szybko mu wszystko wyjaśnili. Nie obyło się od śmiechów i przedstawienia przez Pavlov'a swego kałacha. Podróż do Detroit należała do przyjemniejszych. No, może oprócz tej przygody w knajpie...

Jechali spokojnie w kierunku miasta wyścigów. Każdy podczas podróży miał jakieś zajęcie. Alieksiej prowadził podśpiewując sobie. Malcolm przygrywał mu przy tym na swoim werbelku. Tak się złożyło, że John spał. Odziwo nie przeszkadzał mu hałas wydawany przez kompanów oraz samochód. Gdy ekipa przestała grać, Baker nawiązał rozmowę. Zaczął o gothic metal’u. To obudziło gitarzystę nie dając po sobie poznać, że wstał przysłuchiwał się rozmowie. Niespodziewanie Pavlov lekko podenerwowany zmienił temat na kobiety. Nagle na zadane pytanie odpowiedział Romeo:

- Trochę ich dużo, co by teraz wyliczać, ale… - nie mógł skończyć, gdyż ojciec zmienił temat na pogodę. Fieldston walczył ze sobą, alby się nie roześmiać zmieszaniem towarzysza. Ostatecznie stłumił w sobie śmiech, podał butelkę alkoholu, o którą ja proszono i ponownie wrócił do błogiego snu…

***

W końcu wjechali do Detroit, rodzinnego miasta, w którym przeżyli tyle ładnych lat. Masa wspomnień zwaliła się teraz na Fieldstona niczym lawina. Pierwsze nauki jazdy, pierwsze dziewczyny, rodzinny warsztat. Mimo tego sprawnie kierował Rosjaninem prowadząc go najkrótszą drogą do znanego baru. Istotnie zaraz się przy nim znaleźli. W środku panowało zupełne poruszenie. Gdy radiu coś zaczęło trzeszczeć momentalnie zrobiło się cicho. Wszyscy wsłuchiwali się w raport. Gdy dobiegł końca odezwał się znajomy głos. „Alan Foster równa się kłopoty” – myślał kierowca – ”zwłaszcza mając pod sobą tych idiotów.” Nawiązała się konwersacja między Bakerem a Fosterem. W tym samym czasie Romeo analizował całą sytuację: "Teoretycznie jest trzech na trzech. Z tym, że Malcolm poradzi sobie bez problemu, Alex raczej też. A ja jak zwykle dostane wpierdól. Tak jak ostatnio z buta, lecz tutaj jeszcze poprawią pałą na tyle dobrze, aby nie być w stanie wstać przez kilka dni. Lepiej uniknąć ewentualnej bójki. Choć jak będzie trzeba… poświęcę się.” Gdy usłyszał o pojedynku ucieszył się. Powodem jego radości nie była perspektywa nie wchodzenia w bójkę, lecz pewność, że przyjaciel spokojnie sobie poradzi. Gdy już miał coś powiedzieć wszedł ze swoją gadką Pavlov. Szczerze mówiąc zaimponował swoim poświęceniem chłopakom. Nie było nikogo, kto by mu mógł wyperswadować mu pojedynek.

***

Samochody zbliżały się do siebie z zawrotną prędkością. Mustang Fostera nie podobał się Fieldston’owi, który prawie całym sercem kochał Plymouth’a GTX. Gdy auta były już naprawdę blisko GTX zaczął skręcać to na prawo to na lewo. Serce zadrżało na ten widok w Johnie, lecz gdy zobaczył butelkę wylatującą przez okno zrozumiał i trochę się uspokoił. Stojący obok brat chyba też trochę przeżywał te chwile. Głośny dźwięk łamanej blachy i części upadających na ziemię obwieściły śmierć – Fostera. Romeo krzyczał z radości biegnąc w stronę zwycięscy. Zanim dobiegł Ruski został już wyjęty z samochodu i „rozrywany”, z kim będzie oblewał swoją Viktorię. Dobiegli cali spoceni. Fieldstone objął staruszka mówiąc:

- Wiedziałem, że Ci się uda!

Piętnaście minut później na dobre rozgorzała impreza. Muzyka, tańczący ludzie i alkohol. Wszystkiego było dużo. Romeo zaraz wypatrzył wśród tłumu dwie ładne dziewczyny. Podszedł do nich i zagadał. Na takich rozmówkach zeszło im z dziesięć minut, po czym we trójkę natknęli się na Malcolma, który wydawał się być całkiem trzeźwy w przeciwieństwie do Fieldstona, który już miał problemy z utrzymaniem równowagi. Wstawiony John przedstawił jedną z dziewczyn Bakerowi. Miała na imię Diana, długie rude włosy, była zgrabna i niska. Druga, wysoka, smukła brunetka o lekko zadartym nosie, na którym widniało kilka piegów została z Romeo. Miała na imię Lily. Jakoś wyszło, że grupka się rozeszła i każdy poszedł w swoją stronę. Mężczyzna postanowił jeszcze trochę wypić. Nie było problemów z alkoholem. Szybko w jego rękach znajdowały się kieliszki. W końcu razem z partnerką udali się do samochodu gdzie można było spokojnie "pogadać". Facet zaczął lasce truć o tym, czego dokonał razem z kompanami spoufalając się z nią coraz bardziej. Zaczął chwalić jej sylwetkę, potem piersi kończąc na pośladkach. Później doszło do małych całusów by skończyć na długim namiętnym pocałunku „miłości” na tylnym siedzeniu…

Godzinę później zaniepokojony nieobecnością Malcolma John zaczął go szukać. „Przepadł jak kamień w wodę” – myślał – „Gdzie on może być? Wybrał się na romantyczny spacer w pełni księżyca?” Po chwili zastanowił się gdzie może znaleźć braciszka. Przypomniało mu się jak ów braciszek czytał jakieś ogłoszenie o walkach na arenie. Kurwa! Areny mu się zachciało – krzyknął. Mężczyzna szybko odnalazł Alexa. Nie było to trudne, gdyż pił w centrum z najbardziej zaprawionymi. Tak naprawdę żaden z nich nie umywał mu się do pięt. Szybko podzielił się z tatkiem swymi obawami o Malcolma. Tak jak się spodziewał Pavlov zaraz odszedł od stołu i szybko ruszył do samochodu.

- Ja poprowadzę – powiedział John – Już się dobrze czuje, a to, że piłem to nic nie znaczy. Ja jestem trzeźwy – upierał się mimo, ze na kilometr było widać, iż, znajduje się w stanie upojenia alkoholowego. Mężczyzna od razu pokierował się w stronę słupa, na którym widniało ogłoszenie. Przeczytał szybko gdzie znajduje się pole walki i ruszył w jego kierunku jadąc umiarkowanie wolno, aby nie narażać na niebezpieczeństwo Alexa. Po pewnym czasie dotarli do hangaru. Po zaparkowaniu auta udali się na trybuny. To, co zobaczyli było dla nich ogromnym ciosem. Bezwładne ciało Malcolma było znoszone z areny na noszach. Starali się przedrzeć przez skandujący imię Kmiota tłum możliwie najszybciej. W końcu udało im się dotrzeć do miejsca gdzie leżał nieprzytomny Baker. Nad nim stał jakiś gość ubrany w spodnie moro, czarny T-Shirt z napisem „I FUCK MOLOCH” na klatce piersiowej natomiast na odwrocie pisało „… AND YOU”. Na łysej głowie miał beret alla „comandos”. Facet na oko miał jakieś pięćdziesiąt lat, ale wydawałoby się, że jego prawy sierpowy zwali z nóg niejednego twardziela. Był dobrze zbudowany, wysoki, szczupły. W rogu pomieszczenia stała jeszcze Diana. Miała zatroskaną minę. „Pewnie chciał się popisać przed tą laską. Idiota…” – myślał John. Razem podeszli do drummera i zaczęli mu się przyglądać. Kupa zadrapań, krwi i siniaków. Tak wyglądał nieprzytomny. Pavlov zaczął krzątać się przy Malcolmie opatrując większe rany oraz robiąc okład na twarz. Po kilkunastu minutach gladiator przemówił. Wszyscy zbliżyli się do stołu, na którym leżał. Fieldston ponownie zdał sobie sprawę z obecności reszty ludzi. Wcześniej wpadł w swego rodzaju letarg. Odciął się zupełnie myśląc o egzystencji swego brata. To jego głos go „obudził”. Później odezwał się tajemniczy nieznajomy. Malcolm wszedł z nim w konwersację. Najwyraźniej się znali. Alex szybko uświadomił Kmiota, dlaczego ten nic nie widzi i przedstawił ogólny stan zdrowia.

Cała piątka wyszła ponownie na pole walki by zobaczyć, co wygrał wojownik. Na środku areny stała duża klatka zakryta kilkoma kocami. Gdy komentator przedstawił zwycięzcę zdjęto koce. W klatce stał ogromny pies rasy Bernardyn. Był masywny a jego wyczesana sierść błyszczała się. Na stwierdzenie Malcolma, że będzie dużo wart John odpowiedział piorunującym spojrzeniem. Wiedział, że to nie on wygrał psa, że to zwierze należy do Malcolma, ale jak można sprzedać takiego misia? Przecież on jest taki piękny i na pewno jeszcze wejdzie do samochodu. Baker widząc spojrzenie towarzysza zmienił zdanie. Ruski szybko to wykorzystał nadając mu imię Borys. „A tak swoją drogą. Ładne imię” – pomyślał kierowca.

***

Fieldston pomagał poruszać się drummerowi, który sam w obecnej chwili dużo by nie zdziałał. Cały czas obok niego szła Diana. W pewnym momencie John zwrócił się do niej:

- Diana, tak? Jesteś samochodem? O to dobrze. Widzisz, Jest nas o jednego za dużo. Mogłabyś zabrać Malcolma? – Gladiator spojrzał na przyjaciela lekko zaskoczony oraz skrępowany. – My musimy zabrać Borysa i tego kaprala, gdyż jest naszym gościem i taki jest nasz obowiązek – kontynuował udając, że nie widzi spojrzenia braciszka - Malcolm już go zna, więc chce dać nam szansę wejść w znajomość z Mahone.

Otrzymawszy odpowiedź twierdzącą skierował Bakera w stronę samochodu kobiety nie dając dojść mu do słowa. Następnie pomógł mu wejść, puścił oczko i odszedł pozostawiając ziomka sam na sam z kobietą. Przy Plymouth czekał już Aleksiej razem z kapralem pogrążeni w rozmowie.

- John Fieldston – przerwał kierowca wyciągając rękę do kaprala – Wyciągnąłem Malcolma z niewoli jakiś czas temu i od tond podróżujemy razem, a w zasadzie ścigamy się. Nasza trójka uczestniczy w Canonballu.

- Kapral Mahone, szkoliłem Kmiota. To dzięki mnie tak wywija mieczem, rzuca włócznią i tym podobne. Canonball powiadasz. Słyszałem conieco. Podobno można nieźle się wzbogacić. W takim razie życzę powodzenia

- Dziękujemy i zapraszamy, niedaleko jest impreza trzeba będzie oblać zwycięstwo Alexa i Malcolma.

Wszyscy oprócz Johna załadowali się do wozu. Ten czekał na nagrodę, którą tutaj miała zostać odstawiona. Istotnie po paru chwilach napakowany gość wyszedł z psem na smyczy, i przekazał zwierzę Fieldstonowi. Borys był trochę nie ufny. Zdarzyło mu się nawet warknąć, lecz kierowca się tym nie przejął. Wyciągnął z bagażnika kawałek tak bardzo wartościowej w tych czasach kiełbasy i rzucił ją w stronę psa, który pożarł ją momentalnie bardzo się przy tym śliniąc. John nie mógł się powstrzymać by nie rzucić jeszcze jednego trochę większego kawałka. Nie chcąc zdenerwować niecierpliwiących się już pasażerów wprowadził psa na tylnie siedzenie, otworzył mu okno mówiąc przy tym - Jakby Ci było niedobrze brachu to zwracaj tędy - i sam usiadłby po chwili odpalić samochód ruszyć za jadącymi daleko w przedzie Malcolmem i Dianą. Podróż nie trwała długo, lecz Dalkem można było zaobserwować, że wóz nie jedzie idealnie prosto. Mały slalomik – jak to tłumaczył Romeo. Gdy dojechali było już ciemno. Zabawa zdawała się dopiero rozkręcać. Coraz to więcej samochodów zjeżdżało w tę stronę bogatej w używki imprezki.

- Co sądzisz o Tej Dianie tatko? Ładna, zgrabna no i leci na Kmiota. Dasz im swoje błogosławieństwo tej parze? – Pytał Fieldstone wysiadając z samochodu – Zajmiecie się trochę psem? Za niedługo wrócę i was zmienię – i nie czekając na odpowiedź odszedł. Mężczyzna daleko w tłumie wypatrzył kilka znajomych twarzy. Znajomi siedzieli na pace starego Pickupa popijając wódkę, paląc fajki i zioło.

- Siema chłopaki! Można się przysiąść? - zagadnął na powitanie.
- John! – usłyszał odpowiedź od Garego
- Wbijaj – krzyknął Thomas robiąc trochę miejsca

Od razu na wstępie Romeo otrzymał kieliszek jakiejś przedwojennej rosyjskiej wódki. Trochę go wykrzywiło, ale bez wahania wychylił kolejny przydział. Następnie zasiadł w kole, gdzie już krążyły trzy skręty. Każdy ściągał bucha i puszczał zioło dalej w obieg zamknięty. Zaczęto opowiadać niestworzone historie głównie o wyścigach, których w Detroit nie brakowało oraz wspominać dawne czasy. Zielonego było stanowczo za dużo. Przynajmniej dla Johna…

***

Czuł, że na jego klatce piersiowej spoczywa czyjaś głowa. Uchylił lekko oko. Słońce oślepiło go, więc zacisnął powiekę, lecz w tym ułamku sekundy zdążył dostrzec, iż znajduje się w jakimś samochodzie a na klacie spoczywa mu młoda kobieta. "Dobrze, że dziewczyna" – pomyślał śmiejąc się w duchu. Towarzyszka snu zbudziła się. I na "dzień dobry" obdarzyła mężczyznę pocałunkiem. Ten odpowiedział nie otwierając oczu:

- Dzień dobry, Lily.

W aucie zapanowało poruszenie. Nim Fieldston otworzył oczy poczuł otwartą rękę kobiety na prawym policzku. Wcześniejszy pocałunek złagodził ból głowy, jednak to uderzenie spotęgowało kaca. John otwarł oczy. Kobieta, którą zobaczył to nie była Lily. Ta, którą widział była blondynką, mającą, czym oddychać i na czym usiąść. Wyglądała na złą i zbulwersowaną. Mężczyzna nawet jej nie zatrzymywał, gdy wychodziła z zupełnie obcego dla niego pojazdu. Sam poszedł za jej przykładem. Szybko nasunął spodnie, założył koszulę i marynarkę i wyszedł. Dopiero teraz spostrzegł, że spędził noc w jakimś sedanie zaparkowanym przy Pickupie, na którym spali starzy znajomi. Nie chciał budzić kolegów i prosić o trochę alkoholu i palenia, więc sam sobie po cichu wziął i zwrócił się w stronę gdzie ostatnio widział wóz. Przypomniało mu się, co mówił wychodząc z niego – "Za niedługo wrócę i was zmienię". Kierowcą zaczęło targać sumienie. Myśląc o tym jak przeprosić ziomków doszedł do auta, które stało puste. Oparł się o drzwi czekając na kokoś z kluczami. Po pięciu minutach zza krzaków wyszedł Malcolm z Borysem na smyczy.

- Witaj, jak noc? – powiedział John do Kmiota, w którego odpowiedzi nie słychać było urazy – Mi minęła za szybko, nie zdążyłem spamiętać wszystkiego – mówił z niepewnym uśmiechem na twarzy. Nie wiesz gdzie Alex? – kontynuował – bo moglibyśmy ruszać. Mężczyzna wyglądał jakby się lekko kitrał. Widać było, że coś chowa pod marynarką. Gdy Baker otworzył samochód Fieldston szybko do niego wparował i schował w schowku butelkę wódki i nabitą fifkę. Lepiej nikomu nie mówić, że to miałem – skwitował. Kilka minut później jechali między samochodami szukając najstarszego członka drużyny, którego szybko znaleźli. Żegnał się z jakimś równolatkiem. Widząc GTX uścisnął kolesiowi dłoń w skierował się w stronę samochodu. Gdy wsiadał John przemówił nieśmiało:

- Przepraszam tatko, że Cię wczoraj opuściłem. Trochę zadumo wypiłem i jakoś tak wyszło… Jeszcze raz bardzo przepraszam, a to – wskazał na butelkę, którą wyjął ze schowka - to na przeprosiny. Nie pomyśl sobie, że chcę Cię przekupić czy coś. Po prostu myślałem, że będziesz chciał…

***

Jechali do miejscowości „Gary”. John jako jedyny nie spał. Reszta strudzona poprzednim wieczorem zaraz zasnęła. Tylko Borys dotrzymywał mężczyźnie towarzystwa. Fieldston również chętnie by się przespał. Kac męczył go niemiłosiernie a sen na pewno przyniósłby ulgę. Zmęczenie… Powieki stawały się coraz cięższe, ruchy coraz wolniejsze, głowa bezwiednie opadała. Raz jeszcze podniósł ją otworzył oczy. Tylko na chwilę. Potem była ciemność…

***

Jechał swoim GTX około 150 km/h. Wiatr wpadający przez szyby bardzo go orzeźwiał, rozwiewał włosy. Nie był sam. Obok siedziała piękna, wysoka brunetka o długich nogach i zaokrągleniach tam gdzie trzeba. Miała długie falowane włosy, oczy koloru morza, w którym można utonąć bez miary oraz drobny, lekko zadarty nos. Istny ideał. Ubrana była w krótką sukienkę „mini” i koszulkę do pępka ze śmiałym dekoltem. Objął ją ramieniem. Nie wzbraniała się, nawet się do niego wtuliła. Postanowił obdarzyć ją pocałunkiem. Już prawie ich usta połączyły się, gdy jakiś wariat zaczął trąbić. Fieldston rozejrzał się. Nigdzie nie było żadnego auta. Ponownie skierował swą twarz ku twarzy nieznajomej. Znów trąbienie…

***

Obejmował Pavlova, który leżał w niego wtulony. Byli zdecydowanie zbyt blisko siebie. Kierowca mrugał oczami z niedowierzaniem. Musiałem zasnąć – myślał – i zsunął się na mnie. Dobrze, że śpi i nie jest tego świadkiem. Ale by było gdyby… Ponownie usłyszał trąbienie. Rozejrzał się. Dalej jechał drogą, choć już lekko z niej zjeżdżał. Na przeciwnym pasie ruchu jechał wyprzedzający ich Coupe. Siedział w nim młody gość zarykujący się ze śmiechu. "No i mam zszarganą reputację" – pomyślał John

***

Droga do „Gary” była jeszcze długa i gdzieś wypadało odpocząć po wieczornej hulance. Romeo nie mógł sobie pozwolić na kolejne zaśnięcie za kółkiem a nikt nie kwapił się, żeby go zmienić. Postanowił, więc zatrzymać się w małej mieścinie w knajpie by trochę odpocząć, nabrać sił. Do głowy przyszedł mu dość dziwny pomysł. Chciał dać mały występ w zamian za trochę żarcia, picia i czegoś na kaca ewentualnie benzyny. Malcolm poparł plan gdyż dawno nie grali. Szybko ubłagali barmana i zaczęli rozstawiać sprzęt. Samochód zaparkowali możliwie najbliżej okien gdyż potrzebne było źródło energii, którym w tym przypadku był akumulator… Zaraz później rozbrzmiał dźwięki gitary i perkusji. Potem dołączył śpiew.


[MEDIA]http://youtube.com/watch?v=2ZW8nAYghdc[/MEDIA]
 
__________________
Nie-Kud*aty, ale ciągle z metalu...

Ostatnio edytowane przez Kud*aty : 20-04-2008 o 23:33.
Kud*aty jest offline  
Stary 20-04-2008, 16:24   #43
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
-A więc, Roy- zaczął Thomas- Jestem ci wdzięczny za uratowanie dupska i w ogóle, ale powiedz mi, skąd ty się tam kurna wziąłeś?- zapytał

-Ta menda, którą rozwaliłem ostatnią, zabiła mi przyjaciela…- odpowiedział- W sumie to ja powinienem ci podziękować. Gdyby oni cię nie zatrzymali, gonił bym ich pewnie do samego Detroit.

-Nie pierdol takich głupot. Mi też zabili kumpla, więc siedzimy w tym samym gównie!- odpowiedział trochę nerwowo.

-Przykro mi…- odpowiedział i oboje zamilkli.

Jechali dalej, przez pustkowia, pochłoniętych przez ciemności nocy. Silnik Challengera ryczał niemiłosiernie, katowany przez Roy’a. Nie było innego wyjścia- musieli jak najszybciej dotrzeć do autostrady, gdzie będą mogli szybciej zgubić ewentualny pościg. Oczywiście istniał cień szansy, że te szumowiny olały śmierć swojego wodza i trzech kumpli, zebrały co się dało i pojechały diabli wiedzą gdzie.
„Nie ma bohaterów wśród złodziei i morderców”- O’Neil pamiętał dobrze te słowa. Usłyszał je kiedyś od jakiegoś wędrownego kaznodziei, który zawitał kiedyś do Vegas. Facet mądrze gadał, szczególnie po drugiej butelce Whiskey.

-Więc gdzie jedziesz?- zapytał Brown.

-Do Los Angeles- odpowiedział- Biorę udział w wyścigu.

-Cannonball?- zapytał- Słyszałem o tym. Podobno Pyton i de Rossi zgromadzili niezłą grupę popaprańców, którzy jadą w tym wyścigu- powiedział- Bez obrazy.

-W sumie stawka jest wysoka… Nie ma co się dziwić- odpowiedział- A ty, jakie masz teraz plany?

-W sumie to nie mam żadnych- powiedział Thomas- chciałem razem z Gunem dotrzeć do Nowego Jorku, ale to już nie aktualne.
Chociaż mam jeden pomysł… Myślałem o tym, żeby zabrać się z tobą.


- Do Los Angeles? Co z tego będę miał?- zapytał.

-Jak to co kurwa! Już jedziesz na moim paliwie- odpowiedział złośliwie- Jeżeli nie chcesz to mogę je zabrać i się pożegnamy.

- I co dalej? Z samym paliwem nie przeżyjesz.

-Coś się wymyśli- odpowiedział Pocisk a Roy się zaśmiał.

-Pogadamy o tym później- spojrzał w lusterko- wygląda na to, że mamy towarzystwo.

Runner zobaczył w bocznym lusterku zbliżające się światła kilku pojazdów. Nie było wątpliwości, że to ich ogon, który miał nadzieję zgubić jeszcze przed autostradą. Niestety, do wjazdu zostało jeszcze jakieś 30minut drogi.
Roy dodał gazu, modląc się, żeby silnik to wytrzymał.
Po 10 minutach, dobiegły do nich pierwsze strzały. Kierowca chciał krzyknąć do Thomasa, żeby zaczął do nich strzelać, ale Pocisk otwierał już okno, żeby się wychylić i wystrzelać gnojków.

„Jak za dawnych czasów”- pomyślał Runner.

Brown ładował do gangerów seriami ze swojego karabinu. Jednak ci faceci nie mieli zamiaru nie odpowiadać. W pewnym momencie, Thomas zauważył jak jeden z gości w samochodzie, wychodzi przez szyber dach, a drugi, siedzący w środku podaje mu coś długiego i najwyraźniej ciężkiego. Kiedy ganger zarzucił to coś na ramię, Pocisk zrozumiał- wyrzutnia rakiet.

- Celuje do nas z pieprzonej rakietnicy!- krzyknął Brown do kierowcy.

- Wal do niego!- odkrzyknął tylko, wrzucił bieg i dodał gazu- wytrzymaj…- mruknął do samochodu.

Thomas nie czekał na nic więcej. Posłał serie w kierunku gościa z wyrzutnią, jednak strzelanie z pędzącego ponad 100km/h samochodu nie jest takie proste. Ganger przymierzał się do strzału- też nie miał łatwego zadania. Ich samochód nie był tak stabilny jak Dodge Roy’a, więc każdy wybój lub nierówność na drodze mogła spowodować pudło i utratę cennej rakiety.

Thomas wziął głęboki oddech i wycelował. Widział jak ganger szykuje się do strzału, więc on też nie czekał. Nacisnął spust dosłownie sekundę przed gościem z wyrzutnią, który trafiony w ramię odchylił się w bok i wystrzelił prosto w samochód swoich kumpli. Pojazd z impetem wystrzelił w górę wybuchając. Wrak samochodu spadł na ziemię, prosto przed dwóch motocyklistów, którzy dosłownie wbili się w płonący złom.
Został tylko jeden motor i samochód…

Strzelanina trwała w najlepsze, kiedy na twarzy Roy’a pojawił się szeroki uśmiech. Przed nim pojawił się wjazd na autostradę. Runner poprawił się w fotelu i docisnął pedał gazu maksymalnie jak się dało. Wjazd był zabarykadowany jakimiś starymi, drewnianymi gratami, które zapewne zostały ustawione, przez autostradowe gangi.

Przeszkoda nie stanowiła żadnego problemu dla rozpędzonego samochodu. Challenger przebił się z nią jak przez masło i wjechał na swój teren.
-No to jazda!- krzyknął Roy, śmiejąc się i krzycząc.

Co to za kurwa psychol- przewinęło się przez myśl strzelającemu Thomasowi, któremu udało się pozbawić głowy jadącemu za nimi motocykliście.
W szyber dachu samochodu, pojawił się kolejny ganger z rakietnicą, który tym razem na nic nie czekał.

-Nie dobrze!- krzyknął Pocisk.

-Kurwa mać!- zaklął Roy widząc w lusterku wystrzał.

Momentalnie chwycił za ręczny i lekko skręcił w prawo. Miał nadzieje, że samochód nie straci przyczepności i nie przekoziołkuje po takim manewrze. Rakieta minęła samochód o kilka milimetrów, zostawiając na niej smugę osadu. Thomas momentalnie wystrzelił serie, w zbliżający się samochód. Nie trafił w kierowcę- lepiej, trafił w koła. Samochód gangerów stracił przyczepność, obrócił się o 90 stopni i zaczął koziołkować, finalnie lądując na dachu. Runner zatrzymał się na chwilę, żeby odsapnąć.

-To było niezłe- powiedział Thomas ciężko dysząc.

-No raczej- odpowiedział oszołomiony Roy.

Chwilę później oboje śmiali się, niewiadomo z czego.

-Jedziemy dalej, z tego co pamiętam, niedaleko stąd jest kolejny zjazd z autostrady, zaraz za którym jest opuszczony zajazd samochodowy. Możemy tam odpocząć i pogadać na spokojnie.

-No to jedziemy- powiedział Thomas, zamykając okno.

Godzinę później dotarli do zjazdu, a po kolejnych 15 minutach do starego zajazdu.



-Może nie jest to cztero gwiazdkowy hotel, ale myślę, że wystarczy- powiedział Roy, gasząc silnik zaraz przy wejściu.

-Musi- skwitował Thomas, biorąc swoje rzeczy i wysiadając z wozu.

Znaleźli jakiś kont, który zasłaniał chyba ostatni kawałek dachu i rozłożyli się tam z betami. Po zjedzonej kolacji, Roy przemyślał jedną sprawę.

-Więc chcesz jechać ze mną do Los Angeles - zaczął rozmowę

-Jeżeli nie chcesz to zrozumiem- odpowiedział, kończąc posiłek

-Dobrze strzelasz, myślę, że będziesz przydatny. Jeżeli chcesz to jedziesz ze mną- uśmiechnął się. Pocisk nic nie odpowiedział, uścisnął mu tylko dłoń.

-Więc skąd jesteś?- zapytał Roy.

-Vegas, południowa dzielnica- odpowiedział.

-Za mały ten świat, ja jestem z północnej. Dziwne, że nigdy się nie spotkaliśmy.

-Połóż się pierwszy, ja będę wszystkiego pilnował, obudzę cię za jakieś 4 godziny- powiedział Pocisk, biorąc się za czyszczenie swojej broni.
 
Zak jest offline  
Stary 24-04-2008, 18:08   #44
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Hummer, przed wojną jedna z wielu marek największej na świecie korporacji ... General Motors. Kiedy jeszcze istniał świat, gdy ludzie chodzili do pracy od 8 do 16. Gdy nie istniał Moloch, o radiacji można było usłyszeć w telewizji, a krajobraz podobny do tego, który można było znaleźć w Czarnobylu, lub innych opuszczonych z tego czy innego powodu miastach był wyjątkiem a nie regułą. Kiedy przy najmniejszym przeziębieniu istniało setki leków, gdy ludzkość była zdrowa, dumna i patrzyła w przyszłość z nadzieją ... w czasach, które minęły i nigdy już nie wrócą ... wtedy właśnie powstał ten samochód ...

Hummer H2, którym podróżowali McCoy, Nix i Winchester, miał już 40 lat. W dawnych czasach ludzie nazwaliby go staruszkiem. Z politowaniem pokiwaliby głową widząc obdrapany lakier na drzwiach, masce i dachu. Nie wierzyliby własnym oczom widząc gdzie nie gdzie dziury po kulach. Dziś był to samochód jak każdy inny ... był nawet lepszy. Przygotowany do jazdy po każdym terenie, pokonywał nierówności z gracją. Oczywiście nie mógł się równać H1, bezpośrednio wywodzącej się z wojskowych wersji tego cacuszko, ale był wygodniejszy ... a jego jedynym minusem było ogromne spalanie, które potrafiło doprowadzić do palpitacji serca właściciela, który co chwila mijał stację benzynową. Gdy paliwa, nie musiał ochraniać tuzin uzbrojonych mężczyzn, gotowych zabić każdego, kto wykona jakiś głupi ruch.

Takie myśli przelatywały im przez głowy, gdy tankowali swojego potwora na pustynnej stacji benzynowej. To była istna forteca, a właściciel żył jak król. Dostawał paliwo z Federacji Apallachów i protekcję chłopców z Las Vegas. Na zamalowanym znaku Chella widniała namalowana podkowa i czterolistna koniczynka - znak mafijnej rodziny De Rossi. Mówiło się, że każdy kto zaatakuję jedną ze stacji znajdującą się pod ich protekcją, zyskuje na siebie kontrakt w co najmniej 3 gildiach zabójców, jak również ma na ogonie kilka grup najemniczych ... w tym najsłynniejsze Pazury. Każdy mający trochę oleju w głowie, wolał zachowywać się grzecznie ... a na tych, którzy nie mieli zazwyczaj wystarczyła ochrona.

Ryk wirników helikoptera sprawił, że popatrzyli w górę. Gdzieś nad nimi musiał krążyć jeden z organizatorów ... kogo innego stać było na taką zabawkę w dzisiejszych czasach? Skończyli tankować i wyłożyli wszystkie pozostające im gamble. Jeżeli wygrają ten wyścig, będą ustawienie ... a bogaci zawsze mieli lepiej, nie ważne czy cywilizacje upadała czy rozkwitała ... zawsze mieli lepiej.

Wyjeżdżając ze stacji benzynowej nie zwrócili uwagę na dwóch czarnych tankujących starego Dodga Eldorado ... to był błąd, z rodzaju tych, za które trzeba słono zapłacić. Nie zauważyli jak kierowca samochodu nachyla się nad CB Radiem. Nie usłyszeli zapadającego na nich wyroku ...
******
Oni nie słyszeli, ale był ktoś inny. Marlon De Rossi, w swoim helikopterze słyszał wszystko. Kolejny mały gang szykujący się na zawodników ... kolejne gamble do zbicia. Szybo połączył się z jednym z wozów transmisyjnych.

-Przekażcie, że przyjmujemy zakłady czy team Karola Winchestera, poradzi sobie z 10 osobowym gangiem "Braci Harlemu". Płacimy powiedzmy w stosunku 4 do 1,5-

Zniżył lot gdyż zapowiadała się prawdziwa zabawa. Był przyzwyczajony do przemocy, ale na tej przemocy mógł zarobić, a tego nie mógł ominąć.
******
Zaatakowali ich po 5 kilometrach. Dwa wozy: radiowóz policyjny i stary pickup Forda, z pół-calowym karabinem zamontowanym na pace.

-Szybciej kurwa!- rzucił do kierującego Karola James. -Rzeźnik na dach, zdejmij faceta!-

McCoy tylko uśmiechnął się krzywo i sięgnął ręką po swój skarb. Karabinek snajperski, który przywiózł jeszcze z Teksasu. Uwielbiał go, a był najlepszym strzelcem, w ich ekipie. Cholera! Był najlepszym strzelcem w promieniu 500 kilometrów. Był tego pewien! Co to dla niego, banda głupich gangerów.

"Wampierz" pomógł mu ręcznie otworzyć szyberdach. Elektronika, nigdy nie działała. Teksańczyk oparł karabin na trójnogu i przytknął policzek do kolby, powoli poszukując celu.

-Jedź prosto bo ...- nie dowiedzieli się jakie bo ... potężna seria pocisków zagłuszyła dalsze słowa. Większość z nich chybiła ... ale nie wszystkie. Jedna kula trafiła odsłoniętego McCoya w czubek głowy. Do środka samochodu trysnęła krew i wpadły kawałki mózgu pomieszane z roztrzaskanymi kośćmi czaszki. Bezgłowy trup ich kolegi wpadł do środka, uderzając w fotel Nixa.

Facet nie miał czubka głowy a ciągle się ruszał! Pośmiertne spazmy sprawiały wrażenie jakby Ken chciał zatańczyć do taktów jakieś nieznanej im muzyki. A oczy, które nigdy nie miały już wyrazić żadnych emocji, budziły w nich przerażenie. Karol krzyknął gdy kolejne pociski zaczęły uderzać w samochód. Szarpnął gwałtownie kierownicą zjeżdżając z autostrady na piaskowy off-road.

Gangerzy zatrzymali swoje wozy strzelając do nich. Skulili się jeszcze bardziej, chcieli być jak najmniejszymi celami. Nie zastanawiali się dlaczego tamci za nimi nie jadę i nie mieli prawa usłyszeć słów ich przywódcy

-Kolejni, którzy dali się zrobić ...-

Pierwszy wybuch pozbawił ich lewego tylnego koła. Wiedzieli: Miny. Winchester starał się zachować panowie nad rozszalałym wozem, ale kolejny wybuch przewrócił go na dach, na którym przejechali kolejne 10 metrów ... w końcu stanęli.

-Ostra jazda- Powiedział James ... jęki dobiegające z fotela kierowcy kazały mu popatrzeć. Karol siedział w kałuży krwi. Popatrzył na jego nogi ... a raczej na kikuty, z który lała się krew. Nie mieli podłogi od jego strony. Karol podążył za jego wzrokiem i zaczął krzyczeć.

Wampierz wyskoczył z wozy, nie zważając na przelatujące obok kule złapał swojego przyjaciela i wyciągnął go z miejsca. Tamten ciągle krzyczał

-Moje nogi! Boże ucięło mi nogi! - Krwawił mocno, ale nie czuł bólu. Przez głowę przelatywało mu, co zrobi beznogi kierowca ... co zrobi beznogi człowiek w świecie, w którym kaleka, jest tylko niepotrzebnym obciążeniem.

-PRZYKLEJ MI NOGI! MOJE NOGI SĄ W AUCIE! MOJE NOGI!!- nawet stąd słyszeli śmiech gangerów, którzy przerwali ostrzał obserwując całą sytuację przez lornetki. Wyglądali jakby świetnie się bawili. A tymczasem kierowca usiadł próbując zatamować dłońmi krew ... łzy spłynęły mu po policzku, a potem cicho, z wyrzutem powiedział

-Straciłem nogi ... - i skonał. Gangerzy wydali głośny, prawie nieludzki ryk i wznowili ostrzał. Przerażony i osamotniony James skoczył za najbliższą skałę. Nie myślał o tym, w jakim miejscu się znalazł. Nie myślał o martwych kolegach, chciał przeżyć ... to po pierwsze, później przyjdzie czas na opłakiwanie zmarłych i na ewentualną zemstę ... jeżeli będzie jakieś później.

Dotknął schowanego w kaburze pistoletu, ale nie wyciągał go ... wrogowie byli za daleko, stracił by tylko amunicję, nie miało to żadnego sensu. Ci skurwiele, byli nieźle uzbrojeni! Mięli miny! Musieli buchnąć je z jakiegoś przedwojennego magazynu. "Co za pierdolona sytuacja!". Chciał wrzeszczeć, chciał się mścić ... chciał zabijać.

Cisza ... nie zauważył, że zapadła cisza ... ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Było pusto! Zostawili go! Na całe szczęście zostawili go! Widocznie uznali, że na polu minowym jest już martwy. Ale co to, to nie! Zaczął się przeczołgiwać wbijając ostrożnie w ziemię przed siebie nóż. Nie zwracał uwagi na mijający czas, ale po godzinie znalazł się na skraju autostrady. Rozejrzał się uważnie ... nigdzie nie było widać samochodów! Odjechali zostawili go tutaj!

Gdy tylko jego ręka dotknęła betonu wydał okrzyk radości. Właśnie wtedy z rowu po drugiej stronie wyskoczył ogromny murzyn. Wrzeszcząc jak opętany wbił swój nóż w brzuch Jamesa, a gdy tylko jego ofiara popatrzyła na tkwiące w swoim ciele ostrze ... podciągnął je w górę, zatrzymując się dopiero na pierwszym żebrze. Nix krzyknął z bólu ... poczuł zapach krwi i jakiś dziwny smród. Na jezdnię i trzymającą rękę nóż wylała się krew i nieprzetrawiony ostatni posiłek z żołądka Wampierza. Oprawca uśmiechnął się triumfująco i wyciągnął z kabury Desert Eagla. Wsadził pistolet do otwartej rany, popatrzył na umierającego człowieka i krzyknął:

-Hasta la vista!- po tych słowach pociągnął za spust. Martwe ciało uderzyło o nawierzchnię drogi. Mężczyzna kopnął je jeszcze z całej siły. Musiał leżeć tyle w tym rowie. Poszedł do rowu gdzie zostawił pistolet na flary ... czas dać znać swoim kompanom ....
*****
-To się nazywa przemiał. Jak tak dalej pójdzie to nikt nie dojedzie do mety- powiedziała kobieta, siedząca na fotelu drugiego pilota

-Nie przejmuj się tym szef zarobi wtedy więcej, bo nie będzie musiał wypłacać tej nagrody ... może dostaniemy wtedy jakąś premię- powiedział jeden ze strzelców

-Szkoda mi tylko tego, który będzie to musiał posprzątać- po tej uwadze wybuchnęli śmiechem
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 26-04-2008, 10:56   #45
 
Maciass0's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłość
Po chwalebnym zwycięstwie Pavlova na moście w Detroit Alieksiej uzupełnił stan swojego zaopatrzenia w alkohol. Takie zwycięstwa są dobre do wzbogacania się, do szybkiego wzbogacania się. Jednak noc każdy spędził osobno bądź w towarzystwie. Pavlov spał w samochodzie, Jack zabalował, a Baker? A któż to wie, gdzie był Baker, ale najważniejsze że coś się wydarzyło gdy każdy zamknął oczy a myśli spłynęły zamieniając się w myśli jak w dobrym filmie. Naprawdę dziwna była ta noc, bo każdy miał inny niezwykły sen...

***
Pavlov znajdował się wraz z swoimi towarzyszami w jednym ciemnym pokoju. Na środku pomieszczenia znajdował się stół a wkoło niego siedzieli ludzie ubrani w ciemne garnitury, byli widocznie na czymś skupieni. Zapewne rajdowcy w swoim śnie natknęli się na jakąś naradę. Na stole stało urządzenie, które rzucało światło na ścianę obok. Pokazywał się obraz. Była to mapa na której umieszczone są miasta i główne miejsca Zasranych Stanów Zjednoczonych. Kolorem czerwonym były zaznaczone tereny od Nowego Jorku do San Francisco.
„Dziwne” – pomyśleli jednocześnie Baker, Fieldstone i Pavlov. Słyszeli swoje myśli, mogli się porozumiewać.
Kolorem zielonym były zaznaczone tereny zajmowane przez dzisiejszy Moloch. Ludzie przy stołach szeptem rozmawiali między sobą.
„Ciekawe o czym rozmawiają?” – Zapytał w myślach John
Towarzysze przytaknęli głowami na znak że się zgadzają.
„Usiadłbym gdzieś” – pomyślał Baker, a wtedy z boku pokoju pojawił się fotele, akurat było ich trzy, dla każdego z drużyny. Towarzysze bardzo się zdziwili, ale po chwili usiedli i czekali na rozwój sytuacji w pełnym zaciekawieniu. Czy uda im się zrozumieć zaistniałą sytuację? Kim są ci ludzie? Wtedy ktoś wstał, był to człowiek dość młody w okularach i zaczął mówić, a wszyscy przerwali rozmowy:
-Ghoule, zombiaki i inne popromienne stwory które znajdują się między naszymi enklawami i ostatnimi ruchami oporu zgrupowane w sekcie zwanej przez nas jako Moloch, a przez nich zwane jako Posterunek poruszają się coraz szybciej i głębiej w nasze tereny, nasze wojska i maszyny bojowe toczą dzielne walki aby ich atak przystopować i dać nam czas na reorganizację armii. Ludzkość jest w naszych rękach!


***

John Fieldstone był w pewnym mieście. Wędrował sam po kamiennym podłożu a wkoło były rozmieszczone dziwne, stare budynki. Kiedyś słyszał, że tak kiedyś budowano, z drewna. To było straszne, ponieważ John nie wiedział, co teraz dokładnie ma robić, uliczka ciągła się w dal. Już było dość ciemno, a latarni nie zobaczył, to widocznie nie było Las Vegas. Drewniane budynki od fasady miały przeróżne wzory i zdobienia zrobione z tego „drewna”. Nadawało to efekt piękna i estetyki tego miejsca, Fieldstone lubił piękno i kunszt. Rozglądał się z ochotą, jednak ciemność coraz bardziej to utrudniała.
- Ktoś naprawdę był artystą budując takie piękne budowle, jednak skąd wziął tyle tego dziwnego materiału. Ano tak! – Przypomniał sobie te mutodrzewo, na które natknęli się uciekając z tamtego baru. – Ale to i tak jest niewyobrażalne trudne zadanie. A moloch? A konflikty międzymiastowe? Jak to się to uchowało?
Mówił sam do siebie, ponieważ nie widział nikogo w koło, więc nie przejmował się że ktoś może podsłuchiwać. Myślał głośno i każdy mógł to usłyszeć, nawet odpowiedzi nie usłyszał. John szedł alejką aż dotarł do miejsca, który nazywał się ślepym zaułkiem. Nie było przejścia w dal, tylko z powrotem. John rozejrzał się a z ciemności wyszła postać. Zmierzała ku Johna, lecz go nie widziała. Był to człowiek, ubiór wskazywał na odmienność kultury i odmienność charakteru. Tak, teraz to widać, że to mężczyzna i do tego ubrany był w skórzaną kurtkę, a na głowie miał ogromny irokez. Tylko tyle mógł dostrzec John, nawet nie był pewien swego wzroku. Domyślał się, że to może być Malcolm Baker
- Malcolm? Hej tutaj jestem! Słyszysz mnie? – Wołał John, lecz ten przeszedł koło niego i stanął 2 metry od ściany. Wtedy ze ściany rozległ się śpiew, który po chwili został przerwany jednym:
- Ach!
- Cicho, coś mówi. O! Mów, mów dalej uroczy aniele
bo ty mi w noc tę tak wspaniale świecisz
Jak lotny goniec niebios rozwartemu
Od podziwienia oku śmiertelników,
Które się wlepia w niego, aby patrzeć,
Jak on po ciężkich chmurach się przesuwa
I po powietrznej żegluje przestrzeni.

- Romeo! Czemuż ty jesteś Romeo!
Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę!
Lub jeśli tego nie możesz uczynić,
To przysiąż wiernym być mojej miłości,


- O w morde Apokalipsy, toż to Romeo! Znaczy się JA! – Krzyknął z wrażenia i zemdlał, upadając głucho na posadzkę

***

Baker wędrował w neodżungli, tak to musiało być to ścierwo, bo było dużo zielonego, bardzo dużo. Dziwna pogoda, świeci, jednak w lesie nie jest tak sucho, jak to się nazywało? A wiem! Wiłkodność, to coś takiego co określa mokrość czegoś. No dobra, nie wiem, ale staram się. Szedł więc Malcolm przez las w stroju drwala, wraz z toporem opartym o ramię. Jak się ubrudzi żywicą to... Dobra, już nie będę mówił takich nowych słów niepotrzebnych w tym świecie. Ale posłuchajcie co mu się przytrafiło. Malcolm szedł przez las a tam widzi, człowieka, który siedzi na krześle a wokół niego tysiące, a raczej miliony książek. Ileż to wiedzy! Nawet nie możecie pojąć jak się wystraszył Baker. Chciał uciekać przed strasznymi książkami, więc odwrócił się i zaczął uciekać. Lecz wciąż miał za sobą stertę książek i tego człowieka, który teraz miał na nosie ogromne okrągłe okulary. Baker biegł ile sił w nogach, aby uciec jednak okularnik otworzył usta a słowa wyleciały szybko:
- Malcolmie, czy chcesz się czegoś dowiedzieć o średniowieczu? Przecież zawsze tego chciałeś, toporniku weź swoją broń i usiądź ze mną a opowiem ci o walkach w średniowieczu.
Baker zatrzymał się i wsłuchał się w słowa, aby po chwili odwrócić się i pójść w stronę dziwnego jegomościa.
- Jestem Wiedzę – przedstawił się tamten
- Dziwne imię – odpowiedział Baker.
„Wiedzę, nie wiem czy dobrze usłyszałem, prędzej Wiedza” – Baker zaczął coraz szybciej myśleć, co było dziwne.
- To nie imię tylko nazwisko, moje imię to Chłonę.
„ Chłonę Wiedzę, ale to nazwisko znaczy tyle że każdy kto do niego przychodzi się tak nazywa, bo pragnie nauki, jest spragniony największego skarbu świata czyli Wiedzy, bez tego jesteśmy niczym na tym przeklętym lądzie” – Baker znowu przechodził sam siebie, jego mózg coraz to szybciej wrzucał większy bieg, jego nerwy działały ze zwiększoną prędkością.
Mięśnie Malcolma zwiotczały, bo cała krew potrzebna, aby były napięte ruszyła do mózgu, coś niedobrego się działo dla Malcolma – on się uczył...

- A więc w średniowieczu najbardziej potrzebna była piechota, czyli po prostu Gladiatorzy piesi, którzy swoimi mięśniami torowali innym drogę. To były takie tarany, spychacze, czyli coś takiego co odrzuca na boki każdego, Malcolm nie dłub w nosie!! – Uczył z radością Chłonę

- Zużycie paliwa w samochodzie może się zmniejszyć nawet o 15 procent, jeśli ma się dobrego kierowcę, który swoimi manewrami potrafi omijać przeróżne przeszkody, dziury i przyspieszać w odpowiednich miejscach, dobrze przerzucane biegi również w pewnym stopniu zmniejszają zużycie paliwa. Następnie zamknijcie okna..
- Okna panie Wiedzo?
- Szklane płyty, które są wstawiane w ramy okienne i blokują przewiew wiatru, czyli ruchu z wyżu do niżu. Najczęściej nazywamy to szkłem.
- Boli mnie głowa już od tego
- Ból głowy może być spowodowany uderzeniem, spoceniem się, nagrzaniem głowy, lub po prostu przemęczeniem umysłowym.


Baker wstał cały przemoczony od ilości wiedzy a jego umysł był zamroczony, kołysał się w miejscu. Oczy miał wywrócone w miejscu aż białka się pojawiły, lecz zdążył jeszcze powiedzieć:
- Jestem mutantem, umiem liczyć...
Pierdnął i zemdlał z wycieńczenia a jego ciało głucho odbiło się od ziemi.

***
- Dzień dobry panie prezesie – doszedł głos. Borys znajdował się na polanie, pełnej pięknej trawy, krzaków, drzew. Szedł dumnie a wokół niego klęczały inne psy, to on był prezesem a raczej już królem, jeśli można tak powiedzieć. Obok niego dreptał skulony pies i to on wypowiedział słowa. Borys doszedł teraz na podest na którym znajdował się tron na który szybko usiadł a jedną nogę zarzucił na drugą. Podszedł do niego sługa i szczeka mile:
- Mości panie Borysie XXIII, przyniesiemy teraz najlepsze kości, jakie mamy w naszej fabryce, są one wyselekcjonowane tylko dla pana panie prezesie.
- Dobrze Bonifacy, dobrze, przynieś mi podane na srebrnej tacy, bo miedzianej się brzydzę – odszczekał lakonicznie Borys.
Po chwili „król” miał przy sobie podane kości, jedną łapą wziął kość i spojrzał na nią i dokładnie obejrzał, była piękna, biała, czyściutka, wykwintna. Lekko przyłożył ją do ust i zaczął chrupać zębami. Odgryzł kawałek i cofnął rękę z kością. Pokarm przemielił w ustach, zamlaskał i połknął. Po chwili wstał i zaszczekał głośno:
- Wyborna!
Psy wiwatowały, szczekały i warczały z nowej receptury kości. A Borys stał i cieszył się wraz z innymi.
Wiwat, Brawo i Zabawa – te 3 słowa były teraz najważniejsze.

***

Jechali w żarze słońca po mocno rozgrzanym asfalcie drogi stanowej, szosa była piękna, ani jednej dziury a żółte pasy dzielące jezdnie na pół były jednolite bez żadnych przerw, złocisty piasek nie nachodził na gorącą highway a Playmouth GtX pędził z całą mocą silnika, jaką tylko mógł wyciągnąć z cylindrów, gówno prawda! Może i tak było, ale wieki temu, teraz ten piekielny świat to przeklęte ruiny, gdzie za każdym rogiem grozi nam niebezpieczeństwo. Nie ma już pięknych dróg i nowych, dopiero, co wyciągniętych z produkcji znaków drogowych, ten świat ma tylko jeden koniec – śmierć. Droga mająca, co jakiś czas wyrwę, bądź uskok zmuszała naszych rajdowców do zwalniania i na ogół wolniejszej jazdy przez pięknie zrujnowane krajobrazy. Z silnika nie dało się wyciągnąć większej mocy, ponieważ albo nie było dobrej drogi, a gdy już był ładny kawałek szosy to i tak po chwili się on kończył, więc dali sobie spokój z rajdowaniem.
„No to chyba jesteśmy pierwsi, mam taką nadzieję, może teraz ktoś ich zaatakował na południu” – pomyślał Baker, który siedział teraz na tyle wraz ze swoją nagrodą- Borysem.
Pies był ogromny i trochę przeszkadzał Rosjaninowi, jednakże powoli, już się przyzwyczajał do nowego towarzysza wyścigu.
- Wiesz Borys, że bierzemy udział w wyścigu i jesteś teraz z nami, więc jesteś rajdowcem! – Powiedział podnieconym głosem Baker.
„A jak wygramy to pewnie dla zwycięzcy dają ogromną kość”- pomyślał na te słowa Borys, który był bardzo mądrym psem, co było bardzo mocno widać, ponieważ kiwał głową chwytając każde słowo Malcolma.
- Tak Borysie, wiemy, że jesteś mutantem, a my potrzebujemy skalpu z twojej głowy, pewnie i tak nie rozumiesz – dokończył perkusista
- Malcolm!! – Krzyknęli praktycznie jednocześnie Pavlov i John Fieldstone.
- No, co? – Odpowiedział muzyk z dziwnym grymasem na twarzy, widocznie był zadowolony z tego, iż nie muszą się bawić w „człowieka i mutanta”. Jest to taka nowa postapokaliptyczna gra, która polega na ganianiu się za mutantami przez ludzi aż do momentu, w którym mutanci się zezłoszczą i wtedy jest na odwrót.
Alieksiej całą drogę wyobrażał sobie pracę silnika, czy się nie zatrze, czy wytrzyma ciągłe przeciążenia i temperatury, przecież dzienna amplituda jest ogromna. Miał nadzieję, że do jakiegoś większego miasta pociągnie, a potem przegląd, tak przegląd będzie idealny dla silnika. Może w mieście Gary, albo nawet w Chicago. Wszystko zależy od drużyny, bo drużyna decyduje w większości o wszystkim!
„Zaraz, co my mamy w bagażniku, ach tak, akumulator i chyba trochę oleju, zobaczymy, co mają jeszcze chłopaki, tamci to mają jak zwykle naładowane torby majątku. Przeklęte gamble, ciągle o nich pełno, wszyscy za nimi biegają i nie widzą dobra ludzkości, np. socjalistycznego świata sprzeciwiającemu się imperialistycznej władzy!” – Pomyślał dość wyniośle Pavlov siedząc z głową w oknie rozglądając się w poszukiwaniu zagrożeń.
- John, mówiłem ci, że świetnie prowadzisz wóz? Według moich jakże prostych obliczeń wynika, że zużycie paliwa w naszym silniku wspomaganym ośmio cylindrowym... – Zaczął Baker, lecz John przerwał mówiąc:
- Malcom, czy ty coś czytałeś?
- Nie no coś ty...Ale chciałem powiedzieć, że zużycie paliwa, dzięki tobie spadło o jakieś 17% – i zakrył twarz w ramionach.
„Przecież nie powiem bratu, że widziałem to w śnie, przecież sny mają dzieci, a ja jestem już dorosły”- pomyślał Baker
Pavlov spojrzał, na Bakera i Borysa. Gladiator wygrał go na arenie, a gdy o tym opowiadał Alieksiejowi to ten wszystko sobie wyobrażał, przypomniał sobie jak dawno dawno temu za ogromnym morzem, w wielkim lesie Pavlov, gdy był mały uciekał przed jeleniem, który go gonił, jednak już nie wiadomo, za co, wtedy to jego pradziadek, weteran II wojny światowej zabił zwierza ze swojego karabinu Mosina. Tego kałasza, którego ma teraz Alieksiej też dostał pradziadek Juri już prawie pod koniec swojego życia. Więc ten karabin może mieć około 70 lat! O kurde! A robi taki siber, toż to cud techniki.

***

- Zagrajcie mi coś moi drodzy, po to tu jesteście co by umilać sobie i mi czas.- Powiedział Pavlov a tamci od razu zabrali się do roboty tak jak to przystało na dobrych muzyków.
- Będziemy musieli coś zagrać w jakiejś mieścinie, aby zarobić może kilka fajek. – Powiedział Baker, który zaczął częściej myśleć na temat gambli. Pavlov zamienił się miejscami z Johnem aby nie przerywać jazdy.
- Malcolm, zaczynamy – zaczął Fieldstone - raz dwa trzy!

Co wy chcecie zrobić z nami
Myśli zamknąć za kratami
Z naszych mózgów zrobić ciasto
My wam rozpieprzymy miasto
Cały system już się pali
Cały system już się wali
Świat wasz pęka na atomy
Podpalimy wasze domy

Anarchia
Anarchia
Anarchia
Anarchia

Co wy chcecie zrobić z nami
Myśli zamknąć za kratami
Z naszych mózgów zrobić ciasto
My wam rozpieprzymy miasto
Cały system już się pali
Cały system już się wali
Świat wasz pęka na atomy
Podpalimy wasze domy

Anarchia
Anarchia
Anarchia
Anarchia


Mieli kontynuować, gdy doszły ich krzyki Pavlova:
- Patrzcie, jakaś mieścina!
Rzeczywiście kilka kilometrów dalej dało się dostrzec zarysy miasta, a wtedy spojrzeli na prawo. Tam na horyzoncie znajdowały się ogromne wysuszone zagłębienie.
- To jest, a raczej było jezioro, które kiedyś znajdowało się w tym miejscu, pewnie nigdy nie kąpaliście się w rzece czy w jeziorze, moje biedne dzieci, przykro mi.

***

Dojechali do miasta Gary po 8 godzinach jazdy. Po drodze nie spotkali żadnego większego miasta, jedynie ruiny. Raz tylko zagrali w takiej przy autostradowym obozie, gdzie muzyka była jedyną formą kultury. Miasteczka między Detroit a Chicago nie były umieszczone bezpośrednio przy autostradzie tylko wokół drogi. Mogli, co prawda gdzieniegdzie rozwinąć prędkość do większej liczby, co zmniejszyło czas podróży, lecz i tak dotarli o godz. 17.
Miasto było widocznie atakiem broni chemicznej, bo nie było tak zniszczone, a już kilka lat po wojnie dało się je zamieszkać i zaludnić. Jedynie bliska odległość powodowała to że ludzi było tu mniej niż w Nowym Jorku a nawet Detroit. Chicago pewnie tak samo, ale raczej nasza drużyna tam nie zawita. Wjechali w główną uliczkę Gary i od razu zobaczyli tłum ludzi gromadzących się przy dość dużym ciemnym budynku. Na budynku był zawieszony napis : „Teatr, kabariet „Bombonówka” prezentuje spektakl pot tytółem „Romeo” ”

- Panowie, musimy tam być! – krzyknął z radości Fieldstone – Alex, podjedź tam bliżej, dowiemy się za ile wstęp.

Pavlov podjechał pod budynek, po chwili wiedzieli od małego chłopca, nagadywacza że bilet kosztuje 10 gambli, najlepiej w papierosach lub żarciu. Pavlov miał na szczęście paczkę fajek więc kupił 3 bilety. Spektakl zaczynał się o 17.30 więc zaparkowali samochód na parkingu „teatru”. Borys został w środku, ale i tak mógł wyskoczyć przez okno, lecz każdy z drużyny kazał mu zostać na miejscu i pilnować samochodu. Poszli zająć miejsce i zobaczyć spektakl.

***

- Panie! Przesuń się pan albo... o przepraszam już robię miejsce...
Baker jako wielkie monstrum zasłaniał widok, lecz nikomu to nie przeszkadzało, więc usadowili się i czekali na początek kulturalnego pokazu.
Światła zgasły a scenę rozświetliła jednym światłem lampa ukazując Łowcę! Moloch na scenie! Część ludzi wstała i uniosła broń, ale ktoś im powiedział że to przedstawienie. Na swoich odnóżach Łowca przesunął się bokiem do widowni, więc teraz było widać napis na jego metalowych płytach – „Romeo”. Ci którzy siedzieli w pierwszych rzędach mogli zobaczyć że ta zabawka to przebranie bo korpus Łowcy jest o wiele większy niż w oryginale, a odnóża nie są spiczaste lecz są to podstawki, aby lepiej można było utrzymać równowagę. Zapewne człowiek-guma operował tym czymś w środku. Doszedł głos narratora:
- Romeo jest bardzo inteligentnym robotem, jednak ma problemy
Z tylnej części robota poleciał strumień żółtawej wody robiąc plamę na deskach. Tłum wybuchł śmiechem. Krzyki z widowni: - Siusiu robot haha – rozbawiły Johna i Bakera, lecz Pavlov rozejrzał się i zobaczył pewnego człowieka który patrzył się na scenę i nie śmiał się.
Narrator kontynuował dalej:
- Romeo to robot Molocha, jest on bardzo waleczny i chce pokonać nas nowym typem broni.
Spod korpusu uniosła się mechaniczna ręka unosząca topór. Machnęła trzy razy i odrzuciła topór w dal.
- I do tego umie rzucać
Śmiech widowni.
- Romeo zakochał się w pewnym robocie i teraz idzie się z nim spotkać, przepraszam z nią.
Robot zrobił krok na scenie a wtedy zapaliła się druga lampa oświetlając stół na którym był umieszczony przedwojenny robot kuchenny ze zwisającym kablem.
- Nazywa się Julia, produkcji radzieckiej, z pięknymi włosami i dużym otworem na wlot powietrza.
Śmiech na sali. Pavlov uśmiechnął się na temat produkcji radzieckiej, rzeczywiście mówili prawdę. Odezwał się zmodulowany głos narratora, udawany kobiecy głos:
- Cześć Romeo, aleś jest piękny i waleczny, lubisz mnie?
- Wręcz kocham – odpowiedział głosem metalicznie chłodnym narrator.
Robot „Romeo” otworzył paszczę i wyleciał z niego czerwony pasek „języka”.
- Jestem ciebie spragniony, jak mutopies – powiedział narrator wciąż udając Romeo.
- Romeo, uciekaj idzie mój ojciec, uciekaj - zakrzyczał robot kuchenny
Lampa zgasła i teraz nie było widać robota, słychać było jeszcze ciężkie kroki za kulisy.
Światło znowu się zapaliło, lecz teraz widać było nowego robota - odkurzacz...
- Ojcze, witaj
- On tu był bo śmierdzi jego spalinami i wylanym olejem
- To tylko jedna jego wada, on mnie kocha tatko
- E tam, wolę żebyś poślubiła kopmuter
- Ale on jest tępy, a Romeo jest żołnierzem i ja chce Łowcę!
- Nie poślubisz obsikańca!

I odkurzacz odjechał po zgaszeniu jego światła. Julia została sama i zaczęła łkać:
- Chlip, to jest nie fair, przecież tak nie można robić, ja go kocham, muszę się pomodlić i posłuchać rady boga.- po chwili zaczęła się modlić – Molochu nasz, obrońco maszyn i mutantów, proszę cię o to abyś dał mi radę co mam robić w tej trudnej sytuacji, tatko nie chce abym wyszła za Microsofta, ale on jest tępy i nie miły. Mózgu kochany co mam robić?
Wtedy odezwał się cudowny głos z nikąd:
- Córko odkurzacza i żelazka, powiadam ci że ojciec twego taty też taki był gdy ten chciał poślubić żelazko. Jego ojciec kazał mu być z pralką, ale ona była strasznie gruba, więc twój tata ożenił się z twoją matką żelazkiem. Ślub był piękny, i ja tam byłem prąd i bajty piłem!

Zgasły wszystkie światła, a ludzie bili brawo, wiwatowali i klaskali głośno, lecz gdy już narrator miał kontynuować do teatru ktoś wskoczył z krzykiem:
- Atakują gangersi, szybko do obrony!!........
 
Maciass0 jest offline  
Stary 29-04-2008, 14:16   #46
 
Bulny's Avatar
 
Reputacja: 1 Bulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputację
Malcolm oglądając kabaret śmiał się do rozpuku. Machając przy tym niemal opętańczo rękami. Zwrócił tym nieco na siebie uwagę publiczności, lecz z początku nikomu to nie przeszkadzało. Później było gorzej. Głupawy śmiech rozbawionego perkusisty oraz wiercenie się w miejscu sprowadziło na niego gniew reszty widowni. Z tyłu dało się słyszeć krzyki oburzonych ludzi.
– Weź się ku**a uspokój człowieku! – wrzasnął jakiś mężczyzna z tyłu.
– Właśnie idioto! Usiądź na miejscu i oglądaj! – rozwścieczona kobieta rzuciła kawałkiem papieru.
Wtedy to nasz szaleniec się odwrócił. Gdy zgnieciona ulotka trafiła go w tył głowy, w jego oczach widać było szał. Żyły zaczęły wychodzić, ścięgna na szyi momentalnie się spięły, a ręce przybrały bojową postawę. Cały ten proceder na szczęście zauważył John który, gdyby nie uspokoił faceta, zapewne w całej sali latałyby krzesła.
- Dobrze, spokój Malcolm. Ludzie nie są na tyle zabawowi, żeby Cię zrozumieć. Sami sztywniacy. Zostaw ich w spokoju, nie są warci, byś ich zlał. – Powiedział spokojnym głosem, po czym usłyszał odpowiedź.
– Może i masz rację John. – całe szczęście, dla ludzi, że Romeo był w pobliżu. Inaczej mogłoby nie być tak miło.

Przedstawienie chyliło się ku końcowi. Rozbawiony niemal do łez Malcolm jeszcze rozsiadł się, opierając nogi na krzesłach stojących w rzędzie przed nimi. Siedział tak przez chwilę, wiedząc że nie ma sensu przebijać się przez tłok, który zbierze się przy wyjściu. Nagle jednak stało się coś zarazem dziwnego, jak i strasznego. Z tłumu nagle dobiegł głos:
- Gangerzy atakują! – po którym dało usłyszeć się serię z broni automatycznej, krzyki mężczyzn i wrzaski kobiet. Najgorszym jednak odgłosem był płacz małych dzieci, które również były w „teatrze”. Malcolm słysząc to instynktownie złapał się za pochwę na plechach. No tak, była pusta. Człowiek zostawił swą włócznię w aucie, które jak zwykle zostawili za teatrem. Widząc wybiegających na dwór towarzyszy, mających zamiar przedrzeć się do Plymouth. Oni tez nie mieli przy sobie broni, a trzeba było działać szybko.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=ZT-qBvc3IxE[/media]Gdy wybiegali z budynku, wszędzie słyszeli huki wystrzałów, eksplozji, oraz krzyki konających ludzi. Na szczęście na tyle dobrze wparowali w tłum, że żadna zbłąkana kula ich nie trafiła, choć mieszkańcy miasteczka, biegający na około ich padali jak muchy. Teraz dało się zobaczyć rzeczywistą skalę problemu. Bandyci wparowali do wioski robiąc sobie sieczkę, chyba nawet tak dla zabawy, a nie jakiejś wymiernej korzyści. Jeździli na motorach łupiąc do ruchomych celów z UZI, klamek i innego badziewia wyrzucającego z siebie ołów. Motocykliści jeździli wszystkimi uliczkami, taranując, oraz strzelając do bezbronnych. Niektórzy ludzie zdążyli już dobiec do domów i zaczaić się tam ze strzelbami i innym ekwipunkiem. Nasza trójka musiała jak najszybciej dostać się do swojego wehikułu.

Kmiot i Romeo biegli łeb w łeb, odstawiając ruskiego trochę z tyłu. Ten nieco zdyszany jednak dawał radę gonić ich po piaszczystej drodze. Nagle nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Zza jednego z budynków wyjechał pickup napastników. Niby nic dziwnego, gdyby nie to, że na pace stał jakiś koleś ze „świniakiem” w rękach. Trzymając zębami cygaro, facet uśmiechnął się, po czym nacisnął spust, wypuszczając gradobicie kul. Dwaj, biegnący z przodu mężczyźni momentalnie odskoczyli, a Baker, dzięki doskonałemu refleksowi, złapał jeszcze Aliexieja za fraki, wciągając go w boczną uliczkę. Nie było czasu na podziękowania, musieli teraz szybko biec, aby móc się bronić.

Po krótkim sprincie, Malcolm poczekał na resztę ukrywając się za ścianą. Gdy Romeo i Aliexiej wybiegli zza zakrętu, szybko pobiegł za nimi. W czasie, gdy kolejni ludzie zdychali od kul, noży i czego tam jeszcze można, nasi „bohaterowie” szybko wsiedli do wozu. Drummer wyczekał jeszcze, by wejść na końcu. Czyżby chcieli uciec? A gdzie tam… Po prostu wiedzieli, że największe szanse mają w wozie. Taki taktyczny manewr tak zwany. Gdy wszyscy usadowili się w samochodzie, a perkusista wlazł przez szyber dach, przyszedł czas, aby uruchomić auto. Ale co to? John kręci stacyjką jak głupi, a auto nie wydaje z siebie nawet odgłosu. Ruski znając zachowania auta już niemal na pamięć krzyknął:
– Akumulator zszedł!
– Cholera, nie teraz… Błagam! - mówił John usilnie próbując odpalić. Byli w bocznej uliczce, gdzie gangerzy na razie nie zaglądali, więc mieli czas, by pobawić się trochę w mechanika. Nigdzie nie było jednak żadnego starego wozu, z którego można by wziąć akumulator.
– Co teraz? - Zapytał Fieldstone.
– Jak to co? Walczymy. - odpowiedział z góry gladiator. Potem oboje obejrzeli się w stronę ruskiego.

Tatko stał już poza samochodem, trzymając kałacha w ręku. Wyglądał niczym. Niczym Rambo trzydzieści lat później, albo jakiś inny Peacemaker. Dziarsko odbezpieczył broń i powiedział:
– Let’s Rock!
– Hehe… I to mi się podoba! - zakrzyknął punk wyłażąc z miejsca, w którym stał. On również wyciągnął swoje klamki, a włócznię przewiesił przez placy.
– Miło mi się z wami jeździło chłopaki. Dobra… Dawajcie mi ich. - powiedział kierowca otwierając drzwi.
– No dobra chłopcy. – Rusek zatrzymał gestem ręki bandę idącą właśnie na sieczkę. Przebijając się przez huki wystrzałów i wybuchów rzekł:
– Jak wyjdziemy razem we troje, to świniak zrobi z nas mielone. Malcolm, wyłaź drugą stroną. John, idź przez kulisy w budynku. Ja utoruję wam drogę. Pajeli? – widząc przytakujące kiwanie głową krzyknął jeszcze:
- No to jazda! – po czym wybiegł stroną, którą wszyscy dostali się do tego miejsca.

Gdy Pavlov począł osłaniać pozostałą dwójkę, tamci zaczęli działać. Romeo wbiegł do budynku, po czym zaczął ostrzał z dogodnej pozycji gdzieś w oknie, a Malcolm wybiegł drugą stroną. Mężczyzna wpierw wyłonił się zza winkla. Widząc trupy, nieco się przeraził. Niemal cała ulica zasłana była trupami, czy to gangerów, czy mieszkańców miasta. Choć ci drudzy znacznie przeważali. Drummer zobaczył też paru gangerów jeżdżących na motorach po tym całym pobojowisku. Paru było pieszo, gdyż ich motory zdążyły się już rozwalić, lub spłonąć. Dwa pickupy zasłaniające jedną drogę wjazdu stały jednak niewzruszenie, prując w całe zgromadzenie tysiącem kul.

Perkusista wpierw dwoma szybkimi strzałami zlikwidował jednego z motocyklistów, którego pojazd uderzył w wystawę starego sklepu. Tym zdarzeniem zwrócił na siebie uwagę paru gości, ale o to mu chodziło. Trzeba było dać Fieldstone’owi wolne pole, aby ten mógł wszystkich likwidować. Baker ukrywał się krótką chwilę za winklem, po czym wyłonił się znowu oddając parę strzałów. Jeden z nich trafił niegroźnie kolejnego z gangerów, który złapał się za ramię, kuląc się z bólu. Po chwili jednak wstał. Ta chwila nieuwagi wystarczyła jednak, aby wyłaniający się z okna Romeo mógł go dobić.

Obaj mężczyźni co chwilę słyszeli serie z kałacha. Widać, że staruszek się stara. Ciekawe ilu już ubił? Ale kogo to teraz obchodzi? Ważne, żeby ratować własną dupę, co Kmiotowi udawało się wybitnie. Oddał kolejnych parę strzałów, chowając się znowu przed ołowiem pędzącym w jego stronę. Zlikwidował już dwóch, jednego ranił. Całkiem dobrze. Mieszkańcy miasteczka również dawali sobie nieźle radę. Kolejnych parę strzałów, kolejny ganger padł martwy na ziemię. Po chwili punk usłyszał krzyk przedzierający się przez wszechogarniający harmider:
– Szybko! Za teatr! – to był Aliexiej. Należało się „przegrupować” i uderzyć jeszcze raz, gdyż napastnicy doskonale znali już pozycję drużyny. Malcolm oraz Romeo pobiegli tak jak nakazał przywódca. Gdy spotkali się znowu na tyłach budynku, John spytał, ciężko dysząc:
– Ile ubiliście? Ja trzech…
– Ja też trzech… – odpowiedział pałker.
– Ja siedmiu… - rzekł, z wyraźnym zadowoleniem Rosjanin, ku zaskoczeniu reszty drużyny. - W dodatku znalazłem kałacha jednego z tych zbirów. Hehe… Mam magazynek - dodał. On zawsze musiał mieć farta. Czy w Rosji mają Vegas?
– No, ale nie po to tu jesteśmy. Rozdzielamy się chłopaki. Trza ich do końca wytępić.
– OK! – Zakrzyknęli oboje młodzieńcy, po czym rozbiegli się w dwie strony. Rosjanin również gdzieś popędził.

Malcolm przedzierał się między paczkami, kryjąc się po ciemnych zaułkach. Nie szło mu to może zbyt dobrze, ale wystarczało czasem. W końcu wybiegł na plac, na którym również odbywała się rzeź. Ludzie stali strzelając zza samochodów do jeżdżących gangerów, który odpłacali ołowiem za ołów. Człowiek również skrył się za jednym z wozów. Nim do niego dobiegł oddał jeszcze trzy strzały, zaliczając pięknego headshota na motocykliście. Na jego miejscu zjawiali się jednak kolejni. Po chwili za tym samym wozem zjawił się też Fieldstone. Traf zawsze chciał, że chłopaki nie mogli walczyć osobno. Los zawsze kierował ich ku sobie, by nawzajem sobie pomagali. Strzelali tak przez chwilę ramię w ramie. Parę strzałów, schowanie się. Powtórzyli taką sekwencję kilka razy, po czym Malcolm zobaczył przerażającą rzecz. Zza pleców braci wyjechał gość na motorze, trzymał w ręce przyszykowany do rzutu, nóż. Trzeba było szybko coś zrobić. Facet celował w Johna. Baker szybko wyciągnął włócznię, momentalnie stając za plecami kumpla. Ten w tym czasie powiedział:
– Biegniemy za następny wóz.
– Biegnij pierwszy. – wystękał perkusista.
– Ok…. No to start. – Romeo popdził ile sił w nogach. Zobaczył jednak, że kumpel za nim nie podążył.

Malcolm popatrzył przez chwilę na gangera, przybitego włócznią do drewnianej ściany i ostatkiem sił starającego się ją wyjąć. Jego trudy szły jednak na marne, broń wbiła się na tyle głęboko, że nawet drummer będzie miał problemy z wyciągnięciem jej.. Zdziwiony Romeo krzyknął zza kolejnego auta:
– Czemu nie biegniesz?!
Ku przerażeniu kierowcy, perkusista obrócił się w jego stronę, po czym upadł głucho na ziemię z nożem wbitym w plecy. Na jego twarzy wciąż widniał uśmiech triumfu…
 
__________________
"Gdy Ci obcych ludzi trzech mówi że jesteś pijany to idź spać" - Stare żydowskie przysłowie ;)

Ostatnio edytowane przez Bulny : 29-04-2008 o 15:04.
Bulny jest offline  
Stary 09-05-2008, 22:21   #47
 
Wallace's Avatar
 
Reputacja: 1 Wallace nie jest za bardzo znanyWallace nie jest za bardzo znany
Gus Richardyne

Gdy Gustav się zbudził słońce na niebie było już wysoko. Zapewne prze zarwanie nocy dłubiąc przy samochodzie. Razem z jego ekipą dopieścili zawieszenie jak się tylko dało. Uzupełnili niekompletne opancerzenie na które przed wyścigiem zabrakło czasu no i jeszcze mała drobnostka z której powodu Sean nie krył zadowolenia...

- Jeśli chciałeś się podlizać tymi zaczepami pod mój CKM to nawet ci się udało.

Rzekł Shemme do Gusa odpalającego właśnie papierosa cokolwiek wrednie się przy tym uśmiechając.

- Chciałbyś, dzięki temu nie będę musiał tak często oglądać twojej facjaty jak będziesz sterczał przez szyberdach.

Ci dwaj wprost uwielbiali sobie dogryzać.

- Na szczęście to także działa w drugą stronę.

- Nie wątpię, że Cię to cieszy, ale zejdź już stamtąd bo musimy zaplanować trasę.

Przeszli do biura Gusa, na ścianie wisiała największa mapa Zasranych Stanów jaką Gusowi udało się kupić. Grafitem zaznaczone były terytoria Molocha i Neodżungli, a pinezkami oznaczone buły miejscowości powstałe już po wojnie. Gus wyciągnął spod biurka dwie konserwy i otwieracz. Otworzył sobie jedną puszkę a drugą wraz z otwieraczem przysunął w stronę Seana po czym wstał i zaczął kontemplować na mapie okolice Detroit. Chwilę później żołnierz przeżuwając zawartość puszki pojawił się przy mapie pokazując nań otłuszczonym palcem.

- Jeśli zależy ci na w miarę aktualnej mapie możesz zarysować to miejsce, to, to i tutaj... Moloch nie śpi i nie odpoczywa.

- Chuj by to strzelił! Ciekawe czy mój znajomy to przeżył.

Wziął do ręki stary ołówek i zaczął zarysowywać wskazane północne tereny potem wypiął jedną pinezkę i wyrzucił.

- Dobra, jeśli idzie o część mutka to chyba najlepiej by było jak wyślę jakiś szybszy wózek do rodzinki, a my pojedziemy ubić jakiegoś wypierdka od Maszyny. Jakieś propozycje lub uwagi?

- Taa, daj chwilę pomyśleć. Nie jestem do końca pewien gdzie Moloch się kończy i zaczyna więc lepiej za bardzo nie ryzykować. Hmmm...

- Dobra to ty się poprzyglądaj a ja wyślę kogoś do mamuśki po kawał truchła

Zanim Gus wyszedł zaprał jeszcze jedną konserwę ze sobą. Zszedł na dół, naradził się z podwładnymi gdzie można teraz zobaczyć jakieś maszyny. Napisał list do "mamusi" (a żeby ją) z prośbą o kawał mutka i znów powołał się na Sida.

- Uwiń się jak najszybciej i wróć tu po dalsze instrukcje gdzie nas szukać. Jakbyś nie zastał mojej starszej to lepiej żebyś sam po drodze coś upolował.

Sid robił coraz bardziej niewyraźną minę, lecz Gus szybko odwrócił jego nastrój.

- Po wszystkim możesz wziąć sobie sprężarkę ale teraz już jedź!

- Sie robi szefie!

- E! Stój! Łba nie zapomnij! A zwłaszcza tego.

Gus wręczył podwładnemu list i udał się do pomieszczenia gdzie usadowił na noc Queenie. "Ciekawe jak się dziś czuje" pomyślał po drodze otwierając puszkę z mięsem. Zapukał w drzwi pokoju w którym spała... na próżno czekał na jakąś reakcję z jej strony więc wszedł. Widział jak spała skulona pod kocem na zdartej kanapie. Pomyślał że zostawi konserwę i nie będzie jej budził, ale w tym momencie zobaczył otwartą paczkę Tornado i obok niej papierek po działce. Adrenalina przeszyła go błyskawicznie powodując u niego adekwatną reakcję. Rzucił puszką w okno wybijając szybę. Wszystko ku uciesze jakiegoś starego szczura, który podbiegł łapczywie złapał puszkę i schował się w zaułku. Gustav kopnął drzwi do swego biura otwierając je na oścież.

- Czemu do jasnej cholery zostawiłeś przy niej Tornado?!

Jego agresja w pierwszej chwili zaskoczyła Seana.

- A coś ty kurwa myślał? Że nagle przestanie brać?

- Nie wkurwiaj mnie! Widziałeś żeby od początku wyścigu coś jadła? I nie myślę tu o jebanej kroplówce!

- Gdybyś częściej z nią przebywał to może byście coś razem zjedli, zresztą po chuj ja się z tobą wysilam? Rzadko widzę żebyś zachowywał się wobec niej jak brat!

To stwierdzenie podcięło ego Gusa. "Wykurwię mu! Niedługo..." Pomyślał.

- Jeśli jeszcze raz powiesz coś w tym rodzaju to nie będę nad sobą panować.

Shemme chciał coś powiedzieć lecz Gus mu przerwał.

- Przygotuj wszystko do drogi! Ja jadę zamienić motor i resztę badziewia na benzynę.
Potem spieprzamy stąd tak szybko jak się da. Mamy w końcu jebany wyścig do wygrania.

Wrócił po godzinie rzucił Shemme'iemu wymowne nieprzyjazne spojrzenie (nie bez wzajemności zresztą) załadował do samochodu kanister i postawił obok innych wziętych z firmy.

- Sean. Ustaliłeś trasę?

- Tak.

- To powiedz Manny'emu gdzie będziemy się zatrzymywać ja skoczę po jeszcze parę konserw i fajek i w długą.

Gdy wrócił, siadł za kółkiem nieco się odprężając dopiero gdy usłyszał warkot wypasionego silnika. Spojrzał do tyłu na nieprzytomną siostrę... potem przed siebie. Założył okulary przeciwsłoneczne i dodał gazu.
 
__________________
Moda? Całkiem fajna rzecz jak mniemam... w przypadku gdy nie chcesz niczym szczególnym się wyróżniać lub gdy nie masz na tyle wyobraźni by wymyślić jak się ubrać.

Ostatnio edytowane przez Wallace : 09-05-2008 o 22:23.
Wallace jest offline  
Stary 12-05-2008, 20:14   #48
 
Kud*aty's Avatar
 
Reputacja: 1 Kud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłość
John Fieldstone "Romeo"

John bawił się równie dobrze, co reszta widzów. W niektórych momentach nie mogąc powstrzymać śmiechu spadał z fotela, na którym siedział. Oczywiście nie obyło się drobnej sprzeczki. Ludziom z tyłu przeszkadzało zachowanie Malcolma, który słysząc ich obelgi nieźle się „nastroszył”. John na szczęście to zauważył i od razu zaczął uspokajać brata:

- Dobrze, spokój Malcolm. Ludzie nie są na tyle zabawowi, żeby Cię zrozumieć. Sami sztywniacy. Zostaw ich w spokoju, nie są warci, byś ich zlał. – Powiedział spokojnym głosem, a gdy usłyszał odpowiedź, której oczekiwał pociągnął Bakera za rękę by siadł na swoim miejscu, po czym wrócił do oglądania przedstawienia, które niebawem się skończyło. Zaraz, gdy zgasły światła, do „teatru” wpadł zdyszany mężczyzna z krzykiem na ustach:

-Atakują gangersi, szybko do obrony!

Wszyscy zerwali się z miejsc krzycząc i płacząc, lecz po chwili wszystkie te odgłosy zostały zagłuszone przez serie z broni maszynowej. Kule latały wszędzie raniąc i zabijając bezbronnych ludzi. John wybiegł zaraz, za Alexem oglądając się, co jakiś czas by upewnić się, że z tyłu biegnie Kmiot. Gdy Fieldston wybiegł na zewnątrz budynku stanął jak wryty. Wszędzie walały się ciała całe pokryte krwią a ranni krzyczeli obłąkańczo. Przez głowę Romeo przemknęły myśli: „Czemu oni to robią? W czym im przeszkodzili Ci ludzie?” Te rozważania przerwał Malcolm, który popchnął kierowcę chcąc zmusić go do dalszego biegu. Mężczyzna otrząsnął się z amoku i skierował się szybko za Pavalovem. Nie wiedział, dokąd biegnie. Wciąż myślał o rozlewie krwi, w którym był przed chwilą świadkiem. Strzały lekko ucichły i nagle przed kierowcą wyrósł ich GTX. Wszyscy załadowali się do niego błyskawicznie, lecz czekała na nich niemiła niespodzianka: samochód nie chciał odpalić.

- Cholera, nie teraz… Błagam! – krzyczał John kręcą kluczykiem w stacyjce. W głębi duszy cieszył się z tego, że nie mogą ruszyć. W obecnej sytuacji będą musieli przedrzeć się przez tłum gangerów by odnaleźć jakieś auto ze sprawnym akumulatorem. Trzeba będzie pomóc mieszkańcom miasta. Chcąc upewnić się, że towarzysze zechcą troszkę postrzelać zapytał:

- Co teraz? – pytanie to było czysto retoryczne. Malcolm od razu wyraził aprobatę. Na Aleksjeja wystarczyło tylko spojrzeć by poznać jego zdanie. Chłopcy wymienili jeszcze kilka zdań i każdy pobiegł w swoją stronę. John biegnąc do „teatru” chował się za wszystkim, co mogło dać, choć częściowa osłonę od ołowiu. W końcu dotarł do swojego celu nie wysyłając jeszcze żadnego prezentu w postaci kuli do niszczących wszystko wokół gangerów. Fieldstone zaczął ostrzał z okna, miejsca, które wydawało mu się najbezpieczniejszym. Strzelał powoli, długo mierząc zanim odda strzał. Wolał nie marnować amunicji na bezsensowne walenie ogniem zaporowym tym bardziej, że nie miał zbyt dużo pocisków. Kątem oka mężczyzna dostrzegł Bakera, który zaczął strzelać w gości znajdujących się na pobojowisku. To zachowanie zwróciło na niego uwagę. Zaprzestano strzelać w Romeo, gdyż Kmiot wydał się zbirom bardziej groźny. To był ich duży błąd. John miał teraz więcej czasu na mierzenie. Wychylił się na kilka chwili zza okna, odnalazł wybrańca na muszce, wstrzymał oddech i oddał strzał. Koleś dostał w plecy. Siła uderzenia była na tyle duża by powalić na ziemie rannego. „Chyba gość już nie wstanie” – myślał dumny z siebie kierowca chowając się na powrót. Kilka chwil później wyłonił się jeszcze raz tym razem celując w gościa, który obsługiwał CKM’a na starym Pickupie na końcu ulicy. „Drugi z rzędu, ale ja mam dzisiaj szczęście” – pomyślał po kolejnym strzale. Romeo zrobił teraz jednak za dużo zamieszania wokół swojej osoby. CKM z drugiego końca ulicy rozpoczął swoją serię. Nasz bohater nie zastanawiał się długo. Padł na ziemię i zakrył głowę dłońmi. Naboje dziurawiły ścianę, przy której wcześniej stał kierowca z łatwością. Jeden z nich drasnął jedynie mężczyznę w lewą rękę. Dobrze, że padłem – mówił sam do siebie Fieldstone patrząc na ścianę, za którą wcześniej się krył. Było w niej tyle dziur ile jest w… po prostu dużo. John wykorzystując chwilę spokoju zgrabnie opuścił pomieszczenie. W tej chwili usłyszał nawoływanie tatka. Młodzieniec zwrócił się w tamtym kierunku. Miał do pokonania jedną ulicę, na której grasowali gangerzy. Gdy znajdował się od niej jakieś dziesięć metrów jakiś mały chłopiec wybiegł na nią. Jeden z gangerów poruszający się na motorze zauważył dzieciaka i zaczął jechać w jego kierunku, co jakiś czas oddając strzał ze swojej klamki. Romeo zauważył to. Ruszył ile sił w nogach ku malcowi krzycząc w jego stronę:

- Uciekaj! Uciekaj! Jednak dziecko oniemiałe ze strachu stało jakby wrośnięte w ziemię. Motor podobnie jak John zbliżali się do chłopca. To był swego rodzaju wyścig. John nie lubił przegrywać, ostatni nie przegrywał, teraz też nie przegrał. Dobiegł pierwszy, staną przed chłopcem plecami do nadjeżdżającego idioty, podniósł dziecko tak by dać mu jak największą osłonę. Tyle mógł zrobić, gdyż ganger był zbyt blisko by móc liczyć na bezpieczną ucieczkę. Ten strzelił w kierowcę trafiając go pod prawą łopatkę i zgrabnie ominął. Poziom adrenaliny skoczył Fieldstonowi na tyle by w pierwszym momencie nie poczuć bólu. Upadł jedynie na kolana cały czas trzymając jedną ręką chłopca, druga wiernego Dekerta, którego zaraz skierował w swojego nawracającego, niedoszłego zabójcę. Oddał strzał, niby od niechcenia, lecz po chwili ganger spadł ze swego motocykla. Przez chwilę było spokojnie.

- Nic panu nie jest? – spytał chłopiec z lekko zatroskaną miną
- Nic – odparł z wymuszonym uśmiechem John – lepiej uciekaj w jakieś bezpieczne miejsce… - mówił przez zęby, głośno wypuszczając powietrze. Od razu było widać, że stara się z całej siły stłumić w sobie ból.

Mały rzucił jeszcze krótkie „dziękuję” i zaraz znikł w jakiejś małej ciemnej uliczce. John podszedł powłócząc nogami do motocyklisty. Jak się okazało opłaciło się to gitarzyście. Koleś miał na sobie kamizelkę kuloodporną z lat 90 XXIw. Młodzian szybko zdjął ją z trupa z kulką w karku i założył po swoją koszulę w jakimś zakamarku w wąskiej uliczce. „Lepiej jak nie będą jej widzieli” – pomyślał – „lepiej również, żeby nie walili tylko po głowie” – kontynuował. Z trudem podpierając się o ściany budynków ponownie skierował się za „teatr” zanim dostrzegł swoich towarzyszy spalił szybko jedno bicie zioła dla uśmierzenia bólu. Może ból się nie zmniejszył, ale kierowca odczuwał go coraz słabiej. Po prostu przestał o nim myśleć. Widział teraz gangerów jeżdżących na swoich jednorogich bykach, lub żyrafach. Bardzo go to śmieszyło. Ale idioci – mówił sam do siebie zbliżając się do Aleksjeja i Malcolma – kretyni jeżdżą na nosorożcach – kontynuował chichrając się pod nosem. Szedł o własnych siłach. Wśród drużyny nawiązała się krótka rozmowa, podczas której Fieldstone powiedział ilu kolegów zajechał i przeładował broń. Ekipa ponownie się rozdzieliła. Kierowca, który wszystko miał teraz w dupie biegł krętymi uliczkami nie zważając na ból oraz na to, dokąd biegnie. Chwilę późnej wyleciał na jakiś większy plac krzycząc w przypływie odwagi:

- Tu jestem sukinsyny! Możecie mi naskoczyć! Twoja matka wygląda tak jak Ty!

Zauważył go koleś z kałachem w łapach. Szybko skierował broń w stronę Romeo i z perfidnym uśmiechem nacisnął spust. Ten stracił swą odwagę tak szybko jak jej nabył. Szybko rzucił się za stojący obok samochód. To posunięcie uratowało gościowi dupsko. Mężczyzna szybko spostrzegł, że leży pod swoim braciszkiem. Uśmiechnął się do niego przyjaźnie poczym szybko wstał i zaczął mu pomagać. Gdy wydało mu się, że warto zmienić miejsce powiedział o tym Bakerowi:

Biegniemy za następny wóz
Biegnij pierwszy. – wystękał perkusista.
Ok…. No to start – kierowca ruszył szybko, ale widząc, że brat nie ruszył się z miejsca odwrócił się i zwrócił mu uwagę. Dopiero teraz spostrzegł, a w zasadzie zdał sobie sprawę, co zrobił Malcolm. Upadające na ziemię ciało Kmiota, nóż wystający z jego pleców, uśmiech na twarzy jeszcze żyjącego mężczyzny przebitego włócznią zadziałały na Johna piorunująco. Takiego jeszcze go nie widziano. W jego oczach widoczna była rządza mordu, na twarzy obojętność. Wyciągnął przed siebie broń i z krzykiem na ustach zaczął biec w stronę zabójcy Malcolma. Gdy był dostatecznie blisko władował w niego kilka kul poczym zaczął okładać trupa rękami i nogami. Gdy już trochę się wyładował stanął nad Bakerem. Jeszcze żył. To podniosło na duchu Fieldstona. Już miał klękać by w jakiś sposób pomóc przyjacielowi, gdy usłyszał kilka metrów od siebie śmiech. W porywie gniewu nie zwracał uwagi, co się, do okoła dzieje, teraz dopiero zdawał sobie sprawę, że musiał zachowywać się nadzwyczaj głośno. Podniósł głowę do góry. Kilka metrów od niego stał wysoki mężczyzna w bojówkach i czarnej koszulce z Shotgun’em w rękach. John błyskawicznie skierował w niego broń i nacisnął spust, co zaskoczyło gangera. Wokół było na tyle cicho by można było dosłyszeć cichy trzask po naciśnięciu spustu. Kierowca powtórzył tę operację jeszcze kilka razy, ale cały czas było słychać tylko cichy trzask. Żadna kula nie wyleciała… Romeo opuścił broń przy akompaniamencie, jakim był śmiech przeciwnika. Przez głowę przeszło mu by rzucić bronią w gościa, lecz nie zdążył wprawić tego plany w życie. Rozległ się głośny strzał z Shota. Ciało Johna wzbiło się na chwilę nisko w powietrze by po chwili upaść w stertę gruzu…

***

Nie wiedział jak długo był nieprzytomny. Dziękował tylko Bogu, że znalazł tą pieprzoną kamizelkę, o której zapomniał, gdy tylko ją założył. Dalej nie mógł złapać oddechu. Szybko zerwał kamizelkę, która uratowała mu życie i odrzucił na bok. Potem szybko doczołgał się do brata. Ten dalej żył, choć obficie krwawił. John oderwał cały rękaw swojej koszuli, wyjął nóż i obwiązał Malcolma w pasie chcą zrobić, choć prowizoryczny opatrunek. Wokół było cicho. Na placu nie było już nikogo poza trupami i naszymi bohaterami. Fieldstone przerzucił przez plecy nieprzytomnego Malcolma i spróbował iść przed siebie. Niestety, brat ciążył niemiłosiernie. Romeo czuł, że dalej nie pociągnie. Odeszli zaledwie dziesięć metrów, a już zaliczyli pierwszą glebę. Kierowca zdał sobie sprawę, że na zewnątrz dalej może być niebezpiecznie. Podszedł, więc do pierwszego sklepu, rozbił zawiniętą w marynarkę ręką szybkę w drzwiach i otworzył je od środka nieźle się przy tym kalecząc. Po chwili wciągnął ciało Kmiota do środka i po zamknięciu drzwi opatrzył jeszcze raz jego ranę kawałkiem znalezionego materiału. Zaczął szukać wody, lecz w trakcie szukania stracił przytomność…
 
__________________
Nie-Kud*aty, ale ciągle z metalu...
Kud*aty jest offline  
Stary 14-05-2008, 14:15   #49
 
Eltharion's Avatar
 
Reputacja: 1 Eltharion jest na bardzo dobrej drodzeEltharion jest na bardzo dobrej drodzeEltharion jest na bardzo dobrej drodzeEltharion jest na bardzo dobrej drodzeEltharion jest na bardzo dobrej drodzeEltharion jest na bardzo dobrej drodzeEltharion jest na bardzo dobrej drodzeEltharion jest na bardzo dobrej drodzeEltharion jest na bardzo dobrej drodzeEltharion jest na bardzo dobrej drodzeEltharion jest na bardzo dobrej drodze
Po dotarciu do tymczasowego schronienia Roy od razu spać. Pocisk miał do wykonania wtedy stosunkowo łatwe zadanie – warta. Jednak w jego przypadku było to bardzo trudne gdyż nie był zbytnio cierpliwy.
„nienawidzę się nudzić … pieprzona warta” – pomyślał Thomas.
Po spokojnej godzinie siedzenia na przednim siedzeniu samochodu stwierdził że bezsensowne jest nieróbstwo. Postanowił poddać się błogiemu upojeniu alkoholowemu i sięgnął po butelkę samogonu z tylnego siedzenia. Wysiadł z samochodu aby się trochę powłóczyć. Przy drodze zalazł zdechłego psa. Nie byłoby to dziwne jakby nie miał na sobie śladów pazurów i rozszarpanych wnętrzności, ponadto był stosunkowo świeży.
„wygląda jakby coś lub ktoś go rozszarpał jakieś kilkanaście godzin temu … nie sądzę żeby to coś było daleko … lepiej uważać” – pomyślał Pocisk po czym wrócił do zajazdu.
Usiadł przy ścianie dopijając samogon. Chwilę był uważny i miał oczy i uszy szeroko otwarte. Pare razy przeszedł się dookoła budynku. Nie trwało to jednak długo. Po jakichś pół godziny zasnął pod ścianą z karabinem w ręku.

Około godziny później obudziło go potworne sapanie. Wstał szybko na równe nogi tak cicho jak się dało. hałas dochodził zza budynku. Thomas chwycił broń i powoli skierował się w tamtą stronę. Nie zdziwił się zbytnio – był to mutant nie przypominający nic co do tej pory widział. Miał długie wyglądające na zabójcze szpony, cały był pokryty jakąś dziwną obślizgła substancją a jego twarz przypominała ośmiornicę z czterema mackami. Najwidoczniej przeszkadzały mu one w oddychaniu bo sapał tak głośno że obudził Thomasa.



Mutant stał tyłem do Pociska zwrócony w stronę ścierwa psa.
Thomas chciał wykorzystać moment zaskoczenia i zwolnił spust z lufą wycelowaną prosto w czaszkę potwora. Wsypał w niego dwie serie ale ona nawet nie myślał o śmierci, lekko tylko zadrżał, odwrócił się i zaczął się człapać w stronę przerażonego Thomasa.
Strzały obudziły Roya który od razu sięgnął po snajperkę i wybiegł z budynku. Widział jak Thomas odwraca się i zaczyna uciekać. Niestety nie udało mu się. Mutant złapał go za nogę i obalił na ziemię.
-Aaa ! Zostaw mnie kupo łajna!! – Krzyczał przerażony Thomas.
-Stul ryj Pocisk bo ktoś cię usłyszy – wyszeptał Roy po czym przyklęknął na jedno kolano, wycelował mutantowi głowę i nacisnął spust. Tym razem strzał był skuteczny. Potwór zsunął się na ziemię umierając na miejscu. – "to nie było takie trudne." – pomyślał Roy, po czym wstał i pobiegł w stronę leżącego Thomasa.
- Nic ci nie jest? – spytał
- Dobrze że się obudziłeś. Jak byś tego nie zrobił pewnie rano znalazł byś moje pieprzone ścierwo na ulicy. Dzięki.
-Już drugi raz ratuję ci dupę. Masz u mnie dług. – powiedział Roy po czym podał Pociskowi rękę. – wstawaj i idź do samochodu, przyszykuj się do wyjazdu, nie zostaniemy tu.
- Jestem za … - odpowiedział wciąż zszokowany Thomas

Roy pamiętając o zasadach wyścigu wyciągnął nóż i wyciął kawałek skóry z ręki mutanta, po czym ruszył do samochodu.

-Dobra jedziemy stąd. – powiedział Roy odpalając furę. Szybko jednak zauważył że mówił do siebie bo Thomas już spał na przednim siedzeniu. Roy tylko się uśmiechnął po czym ruszył w dalszą drogę.
 
__________________
"Jeśli nie nakłonię niebios, poruszę piekło"

gg: 7219074 :)
Eltharion jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172