Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2008, 20:20   #8
Cold
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Po naprawdę ciężkiej harówce, zajmującej mnóstwo cennego czasu, dwudziestoletniej dziewczynie przysługiwała choć kilkuminutowa przerwa – której swoją drogą nie wyrzekłaby się nawet za wszystkie skarby świata. Bo sprzątanie garderób i układanie tych wszystkich kostiumów we właściwych miejscach, dzień w dzień bez przerwy, wcale nie było najwspanialszym zajęciem, jakiego kiedykolwiek tknęła się Amelie Charbonneau – i mimo tego, że nawet nie narzekała na fakt, iż płacili jej grosze, że nie marudziła i nie kręciła nosem; mimo tego wszystkiego chwila odpoczynku była dla niej istnym darem niebios, chwilą oderwania się od szarej rzeczywistości, całej pokrytej kurzem i pajęczyną...
Tak mógłby pomyśleć ktoś, kto zupełnie nie znał tej niewysokiej, pięknej dziewczyny o delikatnych rysach twarzy; ktoś, kto ocenia osoby i sytuacje tylko i wyłącznie poprzez własne obserwacje, bez jakiegokolwiek bliższego poznania.

Amelie pomimo tego, że pochodziła z jednej z najniższych warstw społecznych, że była jedynie pomocniczką, której wydawało się jedynie rozkazy, aby przyniosła to czy tamto, aby posprzątała, czy też sprawdziła ogólny stan dekoracji; pomimo tych wszystkich aspektów jej życia, panna Charbonneau była jedną z najszczęśliwszych osób pracujących w operze. Dlaczego? Ano dlatego, gdyż na co dzień miała kontakt ze sztuką, z pięknem, ze śpiewem i poezją, które kochała ponad życie. Mogła codziennie przysłuchiwać i przypatrywać się próbom - a późnymi wieczorami, kiedy już nikogo (bądź prawie) nie było w budynku, mogła wyjść na scenę i oczami wyobraźni przeistoczyć się w piękną, dystyngowaną śpiewaczkę operową...

Biegła przez przeróżne korytarze, przeciskając się pomiędzy przygotowującymi się do próby aktorami, śpiewakami, tancerzami – nie chciała się spóźnić, ani przeoczyć czegokolwiek, co mogłoby być o wiele ciekawsze, niż zamiatanie podłogi.
Lekko zmachana, z kaskadą brązowych włosów opadających na ramiona i twarz – które swoją drogą nie tak dawno upięte były w ciasny kok – usiadła gdzieś na uboczu, w miejscu pod lożą, gdzie nikt nieproszony nie mógł jej zauważyć – przynajmniej nie tak od razu.
Założywszy niesforne kosmyki włosów za uszy, rozsiadła się wygodniej w fotelu, założyła nogę na nogę i opierając się łokciem o poręcz, zaczęła przyglądać się próbie.

Nie mogła ukryć uczucia radości i dziwnej ekscytacji oraz tych dreszczy, kiedy na scenie pojawił się jej przyjaciel – Jules. Uśmiechnęła się kącikami ust, starając się powstrzymać od pomachania tancerzowi.
Nie była wcale zazdrosna o to, że on mógł być na scenie całkowicie legalnie, kiedy ona – utalentowana, uboga dziewczyna – musiała pracować jako pomoc techniczna. Z Julesa była bardzo dumna i starała się być dla niego jak największym wsparciem. Kochała go... Kochała, ale nie w sposób, w jaki kobieta kocha mężczyznę – kochała go jak brata, z którym jest się bardzo zżytym.
~*~
Był to ciepły, letni dzień, kiedy Amelie i Jules siedzieli razem na schodach – tuż przed budynkiem opery – delektując się świeżym powietrzem i obgadując przechadzających się tamtędy ludzi.
Gdy zabrakło im tematów do rozmów i zapadła między nimi lekko niezręczna, grobowa cisza, dziewczynie przyszło coś na myśl... Coś, czym postanowiła podzielić się ze swoim przyjacielem – coś, co musiało być powiedziane, zanim cokolwiek by się stało.
- Jules... – powiedziała, patrząc na niego z nienaturalną dla niej powagą.
- Tak? – spytał, podnosząc jedną brew ze zdziwienia.
Lekki podmuch wiatru rozwiał im włosy, kiedy Amelie wzięła głęboki wdech.
- Chciałabym cię o coś prosić – zaczęła, wciąż patrząc w jego niebieskie oczy z ogromną powagą. – Chcę cię prosić o to, abyś przyrzekł mi, że nigdy, ale to przenigdy nie poczujesz do mnie niczego, prócz przyjaźni.
- Hm? – Jules nie do końca rozumiał, o co jej chodzi. Czyżby prosiła o...
- Po prostu chcę, abyś nigdy się we mnie nie zakochał! Tworzylibyśmy idealną parę, a rzeczy idealne nie mają prawa istnieć. Och, nie patrz tak na mnie! Wiem, że to trochę bezsensu, ale... Po prostu chcę, abyś był dla mnie najbliższym przyjacielem, a nie kochankiem, którego mogę stracić. – Spojrzała przed siebie, zastanawiając się nad głupotą wypowiedzianych przez nią słów.
- W porządku... – odparł, starając się odnaleźć punkt, w który wpatrywała się Amelie. – Ale ty też obiecaj mi, że się we mnie nie zakochasz. Zgoda?
- Oui monsieur. – Uśmiechnęła się do niego, po czym oparła głowę o jego ramię.

~*~
Kiedy nadszedł czas na krótką przemowę choreografa, gdzieś z zakamarków wydobył się jakiś odgłos... A raczej głośny, wyraźny, męski śmiech.
Amelie, siedząca na widowni, odruchowo rozejrzała się dookoła siebie, jakby mając nadzieję, że odnajdzie źródło owego śmiechu. Niestety, poszukiwania zakończyły się fiaskiem, a śmiejący się głos rozlegał się za każdym razem, kiedy choreograf Cesare próbował powiedzieć choćby słowo.

Z początku lekko zdezorientowana, później już całkowicie roześmiana Amelie, zakrywała usta dłonią, starając się nie parsknąć swoim głośnym, można by rzec – żenującym, śmiechem.
Muszę przyznać, że warto było przychodzić na próbę” przeszło jej przez myśl, kiedy niemalże zwijała się ze śmiechu. Sytuacja co prawda nie była zabawna, a przynajmniej nie dla osoby, do której były skierowane słowa „Niezwykle zabawne, w jakim stanie wnuk wielkiego Saint-Leon przychodzi na pierwszą próbę reżyserską. To chyba magia, że wytrzymuje przy całej tej orkiestrze, czyż nie?
Już w połowie pierwszego zdania dziewczyna opanowała swój śmiech i z uwagą przysłuchiwała się temu wszystkiemu, a także przyglądała się twarzy choreografa.

Gdyby nie coś dziwnego, co wydarzyło się chwilę później, z pewnością siedziałaby jeszcze długi czas, zastanawiając się czy jest jej żal monsieur Cesara.
Delikatnie wzięła różę, która spadła tuż obok niej, i powąchała ją. Zapach tego kwiatu był naprawdę piękny – niemalże narkotyzujący. Dopiero po chwili Amelie zauważyła czarną wstążkę, którą przewiązana była łodyga róży.
U.O? A któż to taki...?
Intuicyjnie spojrzała w górę, lecz nikogo tam nie zauważyła... „To On...” przeszło jej przez myśl, kiedy kolejny raz zatopiła się w zapachu róży.
Muszę pokazać Julesowi różę! Wtedy będzie musiał uwierzyć w Jego istnienie!
Już szykowała się, aby ruszyć w stronę swojego przyjaciela, gdy naszło ją zwątpienie. "A może lepiej zostawić to dla siebie? Niee... Zobaczymy co o tym myśli Jules..."
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.
Cold jest offline