Lele w najmniejszym stopniu nie przejęła się zerowym zainteresowaniem słodkościami ze strony Słodziaka. Wzruszyła ramionami, podniosła paczuszkę, a jej drobna, koścista łapka natychmiast powędrowała do wnętrza torebki, by po chwili wynurzyć się z pochwyconą czekoladką i wepchnąć ją do ust. Chochlica poczłapała dalej.
W drodze do wiatraka Lele biegała to tu, to tam, od ściany do ściany, zeskrobując z nich najróżniejsze próbki mchu, pleśni oraz paskudnie wyglądających resztek i szczelnie zamykając je w różnokształtnych naczyniach służących za fiolki, które ukrywała w głębokich kieszeniach fartucha.
- Roztopić czekoladę, dodać przyprawy, dosypać trochę tego czegoś… – mruczała pod nosem.
Na miejscu było, jak spodziewała się chochlica, jeszcze więcej interesujących, mięsno-krwawych kawałków, jednak korytarz wyglądał dla niej tak upiornie, że bezpieczniej było się najpierw rozejrzeć.
- Uoo… – wyrwało się Lele z gardła.
Chochlica postąpiła kilka kroków w przód i poczuła, że wdepnęła w coś miękkiego, wydającego jęcząco-plaszcząco-krzyczące dźwięki. Oko sfrunęło w dół, by bliżej przyjrzeć się czemuś, co okazało się żywym stworzeniem. Na dźwięk słów czegoś, co kiedyś było snotlingiem, a teraz snotlingowym plackiem, Lele zbladła, wbijając sobie paznokcie w twarz i rozejrzała się nerwowo. Oko zawirowało.
- B-b-bestia? Jaka znowu be… bestia? Pro-proponuję, żeby wyczyścić ten wiatrak jak najszybciej i uciekać – wyjąkała, mnąc w długopalczastych rączkach swój poplamiony fartuszek.
Starając się ignorować działające na wyobraźnię odgłosy dochodzące z tunelu zabrała się za oczyszczanie ścian z co ciekawszych pozostałości po snotlingach czy innych stworzeniach.
__________________ Do zobaczenia w maju! |