| OczywiÅ›cie. Zawsze byÅ‚o coÅ› wiÄ™cej do zrobienia, niezależnie od iloÅ›ci wÅ‚ożonych w każdÄ… noc chÄ™ci i wysiÅ‚ku. Po prawdzie miaÅ‚a ochotÄ™ paść ze zmÄ™czenia już w tamtym momencie, jednakże…wiedziaÅ‚a, że mogÅ‚o to utorować skutecznÄ… drogÄ™ dla wielu…nieprzyjemnych rzeczy i sprawić, że ona sama już nigdy nie powstanie. To z kolei wydaÅ‚o jej siÄ™ nadzwyczaj kuszÄ…ce, ale…zbyt wiele wysiÅ‚ku wÅ‚ożyÅ‚a już w stworzenie potomstwa i zdobycie tego diabelnego przedmiotu. PrzysÅ‚owie „Jeżeli nie masz po co żyć, żyj na zÅ‚ość innym.” nabieraÅ‚o dla niej jakiegoÅ› pokrzepiajÄ…cego, nowego sensu, którego dotÄ…d nie znaÅ‚a. - Eh. ByÅ‚am już w cięższych sytuacjach. ZaczynaÅ‚am w cięższej sytuacji niż ta.
Sztuczny, papierowy uÅ›miech. Szare i wymiÄ™te wspomnienia. Zastrzyk optymizmu nieznanego pochodzenia i jakoÅ›ci zasiliÅ‚ dziewczynÄ™. Jutro zajmie siÄ™ tym wszystkim. ZdobÄ™dzie ten artefakt. Zadecyduje co zrobić z dopiero co przemienionÄ… BarbarÄ…. I odejdzie. Do domu, gdzie nigdy nikt jej nie niepokoi i ma zapewniony spokój caÅ‚kowitej samotnoÅ›ci. - „A kiedy moja praca bÄ™dzie skoÅ„czona, odstawiÄ™ zmiotkÄ™, ustawiÄ™ krzeseÅ‚ka na Å‚awie, zgaszÄ™ Å›wiatÅ‚o i…zamknÄ™ za sobÄ… drzwi.”
Nie miaÅ‚a pojÄ™cia dlaczego tamten cytat z maÅ‚o ważnej, ilustrowanej nowelki, na staÅ‚e utkwiÅ‚ jej w gÅ‚owie. Nie zdawaÅ‚a sobie także sprawy, że nieznacznie go wypaczyÅ‚a. PodniosÅ‚a siÄ™ i siÄ™gnęła do plecaka, wyjmujÄ…c zeÅ„ niewielkÄ…, krÄ…gÅ‚Ä… fiolkÄ™ ze starÄ…, korkowÄ… zakrÄ™tkÄ…. Wzięła sztylet ze zÅ‚otÄ… rÄ™kojeÅ›ciÄ…, a także pochwÄ™, która pasowaÅ‚a do zestawu grawerunków naÅ„ zawartych. ZasiadajÄ…c po turecku, ulokowaÅ‚a sztylet przed swojÄ… osobÄ…. NastÄ™pnie chwyciÅ‚a go prawÄ… dÅ‚oniÄ… i wykreÅ›liÅ‚a poÅ›piesznie w powietrzu nieznany symbol. Ostrze zastygÅ‚o nad jej gÅ‚owÄ…, gotowe do uderzenia w niewidzialnego wroga…który okazaÅ‚ siÄ™ być wÅ‚asnÄ…, lewÄ… dÅ‚oniÄ…. BroÅ„ opadÅ‚a naÅ„ wprost, przecinajÄ…c martwÄ… skórÄ™, mocowania kośćca, oraz żyÅ‚. PowodujÄ…c powstanie niczego wiÄ™cej jak prostego kikuta. PrzywÅ‚aszczona, karmazynowa ciecz z wolna poczęła wypÅ‚ywać z powoÅ‚anej rany. -Khh…niecierpiÄ™…tego rytuaÅ‚u…
Syknęła wampirzyca, jej oczy wciąż zamkniÄ™te, warga przygryziona, zaÅ› rÄ™ka bez dÅ‚oni sÄ…czÄ…ca posokÄ™ na ostrze, które to…poczęło Å›wiecić szmaragdowym blaskiem. Z poczÄ…tku nieznacznie, potem, z każdÄ… kroplÄ… przybierajÄ…c na sile, osiÄ…gajÄ…c moc maÅ‚ej, zielonej pochodni. Nakrycie otuliÅ‚o ostrze, tÅ‚umiÄ…c blask w swoim wnÄ™trzu. Emma ujęła odseparowanÄ… dÅ‚oÅ„. NastÄ™pnie przyÅ‚ożyÅ‚a jÄ… do oryginalnego miejsca. CzekaÅ‚a, starajÄ…c siÄ™ myÅ›leć o czymÅ› innym niż igÅ‚y cierpienia, które to objawiÅ‚y siÄ™ mrowiem. Nie minęło wiÄ™cej niż kilka minut, kiedy pozornie utracony fragment ciaÅ‚a byÅ‚ na swoim miejscu. Jednak każdy ruch, czy nawet gest, powodowaÅ‚ irytujÄ…cy i piekÄ…cy ból. - Jeden.
Ranna lewica chwyciła klamkę i otworzyła drzwi, podczas gdy reszta sylwetki udała się na dół. Do recepcji. Starszy mężczyzna siedział za biurkiem, oglądając na swoim małym, śnieżącym telewizorze relację lokalnych wiadomości na temat dziwnych rzeczy jakie miały miejsce dzisiejszej nocy w mieście. Oczywiście transmisja została już odpowiednio okrojona, jednak przez czyje stronnictwo, można było jedynie zgadywać. Smutne, przepite, zielone oczy wbiły się w dziewczynę, jednak usta nic nie powiedziały. Emma położyła na stole zwitek banknotów, który wystarczyłby na tydzień pobytu. - Proszę nie budzić mnie rano. I nie przeszkadzać. Będę nieco niedysponowana. To zapłata za jutrzejszy dzień, plus mała premia za zastosowanie się do mojej prośby.
Mężczyzna przytaknął, może nieco bardziej energicznie, jednak jasno wyraził swoje zrozumienie. Rudowłosa natomiast wróciła do pokoju, zamknęła go na cztery spusty, następnie ponownie podstawiła pod drzwi metalowy stolik. - Dwa.
SkrzywiÅ‚a siÄ™ i znowu okaleczyÅ‚a, tym razem kujÄ…c szpilkÄ… w palec i powodujÄ…c powstanie dużej, dobrze widocznej kropli. NakreÅ›liÅ‚a na drzwiach i w rogu szyb niewielkie symbole, które wzajemnie siÄ™ uzupeÅ‚niaÅ‚y, a gdy skoÅ„czyÅ‚a, atmosfera w pomieszczeniu staÅ‚a siÄ™ jakby cięższa i mroczniejsza, jakby caÅ‚e Å›wiatÅ‚o zostaÅ‚o nagle skradzione przez nie istniejÄ…cego zÅ‚odzieja. Po raz kolejny przytaknęła sama sobie i musiaÅ‚a przyznać, że przez ostatnie kilkaset lat, sama stanowiÅ‚a swojego najwierniejszego przyjaciela i najuważniejszego sÅ‚uchacza. - Trzy…
Następnie palce ujęły jedną z torebek z plazmą i powoli acz pewnie rozlały jej zawartość na podłodze, tworząc swoisty okrąg. Kiedy ten zapełnił się, dziewczyna złączyła palce wskazujące obu dłoni, jak i kciuki i wyszeptała kilka niezrozumiałych segmentów. Ciecz na chwilę zalśniła blaskiem skumulowanej energii, zaś utworzona, niewidzialna bariera skutecznie uniemożliwiała wtargnięcie jakimkolwiek wampirzym sługusom. - Cztery. Koniec.
Jednak skłamała. To nie był koniec. Ująwszy kolejny pakunek skradzionej ze szpitala posoki, czarodziejka krwi poczęła łapczywie pić. Następnie rozsiadła się wygodnie na swoim łóżku i sięgnęła po starą, pożółkłą księgę, która była znacznie starsza od niej. Musiała nauczyć się tej nocy jeszcze kilku rzeczy. I miała zamiar kontynuować poznawanie zaniedbanej przez siebie dyscypliny za wszelką cenę, dopóki objęcia Morfeusza nie pochłoną jej całkowicie. Wiedziała z czym jutro może mieć do czynienia. Musiała być gotowa. |