Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2008, 19:27   #26
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Kathryn nie lubiła lasu. Mając do wyboru las i miejska dżunglę, w każdej sytuacji wybrałaby tą ostatnią. Znała reguły rozgrywanych tam gier, potrafiła rozpoznać i ocenić graczy – rozdzielić pionki od znaczących figur, wiedziała jak znaleźć dla siebie miejsce w skomplikowanym systemie zależności. Las natomiast był przestrzenią całkowicie odmienną, przestrzenią o prostych zasadach, gdzie nie toczyły się żadne gry a jedynie prymitywna wojna. Żaden kwiat, żaden wspaniały krajobraz nie był wart znoszenia obecności insektów, nudnych towarzyszy podróży i zapachu końskiego potu, żadne – przepiękne nawet – miejsce nie mogło zrekompensować braku wanny, dachu nad głową i możliwości swobodnego dysponowania wolnym czasem.

Kathryn nie lubiła także jazdy konnej. Ze stopami uwięzionymi w strzemionach, usadowiona w niewygodnym siodle kołyszącym się w rytm końskich kroków, niczym groteskowa parodia łodzi, czuła się bardziej wystawiona na niebezpieczeństwo niż idąc pieszo. W jej mniemaniu, nic tak nie zachęcało do strzału z kuszy, niż plecy konnego jeźdźca. Wymarzona, przesiąknięta końskim potem strzelnicza tarcza.

Nade wszystko jednak nie lubiła nudy, na która była skazana podróżując tym szlakiem i z tymi ludźmi. Dopóki możliwe były rozmowy Walnar, Alander i Saline prowadzili uprzejmą i konwencjonalną do bólu konwersację. Jakiekolwiek próby wybicia ich z monotonnego rytmu kulturalnego gęgania skazane były jednak na porażkę: elfka robiła wszystko, by przypadkiem nie rozpocząć rozmowy z Kathryn, na pytania zaś odpowiadała spokojnie i przewidywalnie; rycerz postanowił otoczyć się murem wyniosłego milczenia, zaś mag skąpiąc słów nawet Saline, zdawał się ignorować tak złośliwości półelfki, jak i ostatniego towarzysza podróży, kapłana Morghlitha. Tylko ten ostatni spośród nich wszystkich reagował jakoś na jej docinki, co jakiś czas warcząc przez zaciśnięte zęby „Zejdź ze mnie, jeśli łaska”, na co odpowiadało mu kpiące: „Przecież nie siedzę”.
Zabawa była więc nie dość, że jednostronna, to jeszcze mało satysfakcjonująca.

* * *
Gdy zaczęli rozbijać obozowisko na wskazanym przez Turgasa miejscu, Kathryn szybko doszła do wniosku, że duch pracy zespołowej zdecydowanie jej nie przepełnia. Stan, w którym teraz się znajdowała można było nazwać zobojętniałym znudzeniem – z wyrazem niesmaku na ustach oporządziła konia gestami, w których próżno szukać było troskliwości charakteryzującej tych, którzy prawdziwie kochają zwierzęta. Ot, pożyteczny choć śmierdzący mebel, którym trzeba się zająć. Z mniejszym niesmakiem, choć równą obojętnością, pomogła przy rozkładaniu ogniska i przygotowywaniu kolacji. Nie uczestniczyła w nich jednak z przekonaniem. Po całym dniu podróży wycofała się na pozycję obserwatora i mimowolnego uczestnika.
Dopiero po kolacji, gdy jej towarzysze zaczęli zbierać się do snu, ożywiła się nieznacznie. Wyjęła z jednej z sakw lniany worek, z którego wyjęła kilka długich rzemieni obciążonych niewielkimi dzwonkami. Krytycznie przyjrzała się otoczeniu, po czym weszła w las. Rozciągnęła dzwoneczki pomiędzy drzewami i krzewami - na tyle wysoko, by przechodzący z dużym prawdopodobieństwem trącił je nogą, na tyle nisko, by wiatr przypadkiem nimi nie poruszył.
Wiedziała, że nie jest to wyrafinowany system ostrzegania, lecz zawsze zwiększał on szanse.
Gdy wróciła, wszystkie zdjęte z końskiego grzbietu sakwy i torby, precyzyjnie ułożyła przy swoim posłaniu. Wiedziała, że przykryta cienkim, impregnowanym kocem, na pierwszy rzut oka wyglądać będzie jak osłonięte przed poranną rosą bagaże.
Dopiero wtedy usatysfakcjonowana skinęła głową, zwinęła w kłębek i zasnęła.

* * *

Obudziła się, gdy warta Turgasa powoli zbliżała się ku końcowi. Wstała i cicho, żeby nie zbudzić innych, podeszła do ogniska. Usiadła niedaleko kapłana, nalewając wina do niewielkiego, drewnianego kubka.
- Wiesz, zastanawia mnie jedna sprawa… - powiedziała po chwili milczenia głosem niewiele głośniejszym od szeptu. - Walnar wspomniał, że jesteś kapłanem. Czy to nie kłóci się z twoim kontraktem?
Turgas uśmiechnął się półgębkiem spoglądając z ukosa na półelfkę:
- Dlaczego? - odparował pytaniem.
- Może dlatego, że uwłacza to godności etosu kapłańskiego?
- Uwłacza? Ja nie odbieram tego w ten sposób.
- Nie? Więc jak to wygląda z twojej strony?
- Hmm, wybacz, ale to jest sprawa moja, mojego Boga i sumienia.
- Wymówka tyle śliczna, co prymitywna. I niewystarczająca, bo sumieniem wyłgać może się zwykły wierny. Kapłan winien służyć bogu, a ty służysz Walnarowi, odbierając w ten sposób samemu sobie - a co za tym idzie całej instytucji kapłaństwa - autorytet i znaczenie. Jako kapłan wystawiasz wizytówkę całemu duchowieństwu, jako kapłan dajesz przykład innym, jako kapłan warujesz przy nodze świeckiego człowieka i jako kapłan, a nie człowiek prywatny, będziesz oceniany.
- A kim Ty jesteś, żeby mnie tak osądzać? - rozsierdził się kapłan. - Jakąś lichą filozofką szukającą sensu życia i wtykającą nos w nieswoje sprawy? Nie wiesz, co mną powoduje i nie znasz wszystkich warunków mojej umowy z Walnarem. Nawet nie wierzysz w Morglitha, więc nie pouczaj mnie, co się godzi, a co nie jego kapłanowi. A warować, to może pies i bądź pewna, że nie ja nim jestem – wysyczał wściekły przez zaciśnięte zęby.
- Kim jestem? – półelfka spokojnie popatrzyła mu w oczy. - Częścią społeczeństwa, potencjalnym wiernym poszukującym dla siebie nowej drogi, gdy stare zawiodły. Ale jak tu wyznawać Morghlita, gdy zamiast pełnego autorytetu kapłana widzę... No właśnie, kogo? Powie ci "zostań" - zostaniesz, powie "pilnuj" – będziesz pilnował, prawda? Więc nie, nie pouczam cię, informuję jedynie jak wygląda to z zewnątrz, jak ty wyglądasz w oczach kogoś, kto nie orientuje się w niezbadanych i tajemnych otchłaniach twojego sumienia. I tak, oceniam cię, ale na wszystkich bogów, pełnisz funkcję publiczną, jesteś pasterzem dusz, każdy będzie na ciebie patrzył i każdy będzie cię oceniał. Jako osoba inteligentna powinieneś o tym wiedzieć - twoje kapłaństwo nie kończy się wraz z progiem świątyni. Czy tego chcesz, czy nie - jesteś wzorem.
Turgas nie odpowiedział od razu – dopiero gdy jego zaciśnięte w dłonie pięści, rozluźniły się a on sam przestał wyglądać jak ktoś, kto gotów jest rzucić się swojemu rozmówcy do gardła, powiedział już tylko trochę zmienionym głosem.
- Masz rację, kapłanem jestem zawsze. I być może dla Ciebie to, że mam kontrakt z rycerzem jako gwardzista kłóci się z misją, jaką mam jako kapłan. Są jednak sytuacje, gdy jedno nie wyklucza drugiego, a nawet jest wskazane przez wiarę. Nie będę Cię jednak wtajemniczał, dlaczego tak zrobiłem. Mówisz, że poszukujesz nowej drogi, bo zawiodły Cię stare. Pewnie dlatego zadajesz tyle pytań i ciągle domagasz się odpowiedzi. A czy kiedykolwiek próbowałaś zapytać siebie i znaleźć odpowiedź w sobie, a nie u innych? Czy zastanowiłaś się, czym jest wiara? Czy Ty w ogóle w coś wierzysz? Jeśli nie, to żaden autorytet kapłana Cię do tego nie przekona. Poza tym mam wrażenie, że Ty nie uznajesz autorytetów. Jesteś gotowa na polemikę z każdym i o każdej porze.
Kathryn popatrzyła na kapłana w milczeniu, a potem jej delikatne, ironiczne skrzywienie ust przeszło w cichy, szczery śmiech.
- Touche - złożyła w stronę Turgasa lekki, przypominający salut ukłon. - Zaskoczyłeś mnie, a mnie trudno zaskoczyć. Cieszę się. Opowiesz mi o Morghlithcie dopóki czas twojej warty jeszcze nie minął?
Na słowo "warty" Turgas popatrzył w niebo, podniósł się i rozejrzał czujnie dookoła sprawdzając, czy wszystko jest w porządku. W ferworze dyskusji przestał zwracać uwagę na obozowisko, co było niewybaczalne.
- Właśnie, warty. Fajnie się rozmawia, ale trzeba też pilnować. No i już pora na następną osobę. - półork uśmiechnął się ironicznie wskazując niebo. Po czym znów spojrzał na Kathryn. - Nie wiem, jak Ty to robisz, że tyle snu Ci wystarczy, ale ja mam zamiar się porządnie przespać.
Kompletnie zmienił temat podchodząc do namiotu Walnara i uchylając połę zajrzał do środka.
- Ekhm, pobudka, pora objąć wartę. - Namierzywszy stopę rycerza lekko ją trącił butem
- Nie chcę opowiadać Ci o moim Bogu, gdy myślę już o śnie, więc przełóżmy to na jutro - zwrócił się do półelfki. - Mam nadzieję, że wytrzymasz do tego czasu.
- Czy wytrzymam? Zależy od tego czy te następne osoby dostarczą mi wystarczającej rozrywki - wykrzywiła kpiąco usta. - Do jutra, Turgasie.

Nie miała jednak wątpliwości, że kolejne kilka godzin nie będzie miało do zaoferowania jej niczego interesującego. Tak rycerz jak i mag zdawali się żywić wyjątkowe obrzydzenie do jakiejkolwiek formy rozmowy, która wymykała się płytkiemu i bezpiecznemu nurtowi konwencjonalnej konwersacji. „Czy możesz, proszę, podać mi sól” najprawdopodobniej było szczytem ich marzeń. Jedyną osobą, która miała na tyle charakteru, by przyjąć jej warunki rozmowy i zakończyć ją z klasą, był kapłan. Zaskoczył ją, bo sądziła, że będzie on bardziej prymitywny, bardziej pasujący do stereotypowego obrazu swego boga. Zaskoczył ją, bo był pierwszym, który powiedział o niej prawdę. Dlatego postanowiła, że wybaczy mu jego ucieczkę popartą nie do końca przemyślanym usprawiedliwieniem. „Nie chcę opowiadać ci o moim bogu, gdy myślę już o śnie”. Tak jakby oboje nie wiedzieli, że gniew jest jednym ze środków najskuteczniej odpędzających sen.
Zastanawiała się, czy zauważył, że tym jednym krótkim skłonieniem głowy okazała mu więcej szacunku niż wszystkim pozostałym towarzyszom razem wziętym.

***

Walnar trzymał wartę podobnie jak Turgas – bez hełmu choć w zbroi, co jakiś czas robiąc obchód obozowiska. Kobieta przypatrywała mu się przez pewien czas, po czym uspokojona wróciła do swojego posłania. Choć nie posiadał elfiego wzroku, rycerz był na tyle czujny, że Kathryn postanowiła zająć się swoimi sprawami.

Ze skrzyżowanymi nogami siadła na swoim posłaniu, ręce luźno opierając o kolana. Zamknięte oczy, skupienie, przyśpieszający równomiernie puls. Umieszczony po wewnętrznej stronie nadgarstka, skryty pod ubraniem, kamień księżycowy rozjarza się lekkim, zimnym blaskiem w rytm bicia serca – dostrojenie zajęło tylko kilka chwil i wystarczyło już „wsączyć” w amulet niewielką ilość ożywiającej ciało magii.

A potem…

* * *

Kahtryn nudziła się

Siedziała wygodnie oparta o okryte pledem siodło.
Nie patrzyła na swoich towarzyszy, płonący migotliwie ogień, nie patrzyła na konie ani na ciemną ścianę lasu. Z odrzuconą lekko do tyłu głową wpatrywała się w nocne niebo, a cienie lgnęły do jej twarzy.

[ukryj=kset]Kathryn patrzyła na umysły tych, z którymi przyszło jej podróżować.

Gdyby ktoś ją zapytał co robi, nie potrafiłaby odpowiedzieć. Każde określenie było niewystarczające, wybrakowane, za mało precyzyjne. Bo jak wytłumaczyć kształt umysłu – skomplikowany, miękki rdzeń nieświadomości i zapomnienia okryty twardszą, migotliwą warstwą tego, co aktualnie odczuwane, tego, co świadome. Jak wytłumaczyć to, co dzieje się, gdy przekazuje innym swoje myśli? To jak wyciągnięcie ręki, ale przecież musiałaby być to ręka, która obdarzona jest także oczami i receptorami smaki. Lecz przecież ta analogia także jest zbyt daleka.
To jak coś pośrednie pomiędzy czuciem i widzeniem, dotykiem i niedotykiem.

Niewyrażalne.

Choć nie potrafiła odczytać emocji i myśli, dostrzegała różnice pomiędzy poszczególnymi umysłami – stopnie komplikacji, ich „twardość” i skupienie, ogólny kształt. Nie spotkała nigdy dwóch takich samych umysłów: nie tylko umysł istoty myślącej różnił się od zwierzęcego, osoby upośledzonej od zdrowej, idioty od geniusza, elfa od orka, lecz także na poziomie jednostkowym dostrzec można było odmienność.

Spoglądając w czuwające i uśpione umysły swoich towarzyszy poznawała je. Uczyła się ich. Oceniała. Zapamiętywała kształt.

Teraz, z dala od miasta wypełnionego setkami ludzi, było to prostsze.
[/ukryj]


* * *

Podczas warty Alandera, Kathryn wciąż nie spała.
Elf powoli wyszedł z namiotu trzymając w rękach książkę i plik pergaminów. Rozkładając je w pobliżu ognia, tylko raz obejrzał się przez ramię w kierunku posłania półelfki, napotykając spojrzenie uważnych, nieruchomych, złotych oczu. Kobieta nie odzywała się jednak, ciekawa będąc czy mag przełamie pierwszy ciszę. Nie przełamał. Zamiast tego w skupieniu zaczął przeglądać otaczające go papiery.

Kathryn skrzywiła się nieznacznie.
Z tymi ludźmi było coś nie w porządku. Przedziwna menażeria: czarny rycerz, wojownicza handlarka, apatyczny mag i kapłan Morghlitha. A jednak żadne z nich nie dążyło tak naprawdę do poznania towarzyszy, nie starało się wytworzyć sojuszy, zabezpieczyć przed cisem w plecy. Nie, oni woleli ślizgać się po powierzchni pustego konwenansu, ignorować pozostałych, bogowie brońcie przez możliwością zadania jakiekolwiek pytania. A przecież nie chodziło o zwierzenia – chodziło o proste zadzierzgnięcie jakikolwiek więzi, przełamanie obojętności. Jedna, krótka rozmowa z Turgasem dała jej więcej niż jakakolwiek rozmowa z Alanderem czy Walnarem. Dlaczego? Bo jako jedyny z nich wszystkich nie zachował się defensywnie, nie schował się jak żółw do skorupy, nie zakończył rozmowy uśmiechem nieudolnie maskującym gniew jak człowiek, nie ignorował jak elf. Miał na tyle charakteru, by odpowiedzieć.
Półelfka potrafiła to docenić.

Jeszcze raz zmierzyła maga wzrokiem, w którym czaiła się niechęć.
I zaczęła trzymać wartę.

***
Kathryn zbudziła się z drugiej dwugodzinnej drzemki niedługo przed końcem warty Saline. Świtało już i półelfka postanowiła wykorzystać ostatnie chwile spokoju na szybką kąpiel. Szybko przemyła się i przebrała, dochodząc do wniosku, że z ulgą opuści to obozowisko. Turgas dobrze je rozplanował, wykorzystując w optymalny sposób przewagi, jakich dostarczało otoczenie. Nie przemyślał jednak odległości jaka dzielić powinna miejsce odpoczynku i źródło wody – nie pomyślał, że szum wody będzie stanowił nieodłączne tło niepokojącej melodii lasu, że ten uporczywy dźwięk zagłuszać będzie wszystkie inne delikatniejsze odgłosy.
Wiedziała, że kolejnym razem nie dopuści do takiego błędu.
Las zbyt ją niepokoił, by mogła pozwolić sobie na takie elementarne pomyłki.

Gdy wróciła do obozowiska, kończąc pakować do lnianego woreczka zdjęte już rzemienie, elfka właśnie ogłosiła koniec nocnych wart. Zaczęło się szybkie przygotowywanie śniadania i pakowanie rzeczy. Kathryn popatrzyła krytycznie na zbroje, przeszywanice i namioty, którymi musieli się jeszcze zając jej towarzysze i stwierdziła, że nie będzie się spieszyć – miała z nich wszystkich najmniej bagażu.

* * *

- No, ruszajcie się. Nie mamy całego dnia na mitrężenie – Walnar nadał swojemu głosowi rozkazujący ton.
Kathryn przesunęła spojrzeniem po rycerzu, który zdążył już dosiąść swojego wierzchowca, po elfce posłusznie zbierającej swoje rzeczy, magu kręcącym się jeszcze po resztach obozowiska i wreszcie po kapłanie stojącym spokojnie z założonymi na piersi rękami.
Odwróciła się w kierunku człowieka i westchnęła teatralnie.
- Jak niewiele kilometrów w las trzeba, by z człowieka opadła cienka skorupka cywilizowanej uprzejmości. Jakże to tak do kobiety, którą jeszcze przedwczoraj po rękach całowałeś, jakże to tak do elfiego szlachcica, a przede wszystkim gdzie tu poszanowanie dla wieku i doświadczenia z niego płynącego – złociste oczy zmrużyły się nieznacznie. - Zapominasz bowiem o jednym, młody człowieku: wszyscy tutaj zgromadzeni - oprócz może Turgasa – starsi są od ciebie kilkakrotnie. Rozumiesz?
- I jeszcze jedna rzecz – Kathryn uśmiechnęła się słodko. – Tan Alander, choć niewątpliwie wytrawny z niego myśliciel i teoretyk, niestety jak wielu ludzi magii i pióra uważa, że każda pora jest odpowiednia, by zagłębić się w księgach i notatkach. Nawet, gdy są to późne godziny nocne. – znad ramienia popatrzyła na kapłana. - Jako najbardziej predysponowany do tej roli, zechciałbyś udzielić mu wieczorem lekcji, Turgasie?
Tylko on mógł zobaczyć wpół poważny, wpół kpiący wyraz jej twarzy. Gwardzista odwzajemnił ironiczny grymas:
- Nie sądzę, aby była potrzebna lekcja. Jako wytrawny, jak to powiedziałaś, teoretyk, bez wątpienia zna teorię. A w przełożeniu teorii na praktykę ja za bardzo nie pomogę. To przychodzi samo, choć czasami bywa bolesne.
- A znasz powiedzenie: „Głupota zabija. Innych.”? To analogiczna sytuacja.
- Wiek nie zawsze chodzi w parze z doświadczeniem droga el Kathryn - kobieta odwróciła się ku rycerzowi, który spokojnie przeczekawszy jej krótką wymianę zdań z Turgasem, postanowił się odezwać dopiero teraz. - Więc zdarza się, że ktoś mający te 200 czy 300 lat może mieć mniejsze pojęcie o świecie i jego regułach niż ktoś mający lat 20 lub 30. I nie wydaje mi się abym kogokolwiek uraził. Czy to kobietę czy szlachcica...
- Doświadczenie zawsze przychodzi z wiekiem. To mądrość i rozwaga nie jest wszystkim dostępna, ale chyba nie sugerujesz, że Saline lub Alander to nierozważni głupcy.
- Nic takiego nie powiedziałem. Chyba że szukasz dziury w całym.
- Nie powiedziałeś. Więc zapewne zgodzisz się ze mną, że bardziej naturalne byłoby, gdyby pewne decyzje podejmował ktoś starszy od ciebie wiekiem i bogatszy doświadczeniem? - Kathryn uniosła jedną brew.
- Cóż, jak dotąd nikt z owych starszych wiekiem nie kwapił się z ukazywaniem tegoż doświadczenia. Nawet w kwestii dowodzenia całej wyprawie czy też banalnej decyzji kto i kiedy wartuje - wszystko zostało rozstrzygnięte przez nas samych wedle własnego uznania.
Machnęła lekceważąco ręką.
- Ależ każdy z nas dzieli się z tobą mądrością i doświadczeniem, wystarczy byś otworzył szerzej oczy. Warty podzieliły się sprawnie i bez dowódcy. A jeśli chodzi o samą "kwestię dowodzenia"... nie sądzisz, że dowódca powinien posiadać umiejętność precyzyjnego operowania słowem? Wiesz... niejasne rozkazy... Nie, lepiej zrezygnujmy z tego pomysłu, to mogłoby okazać się niebezpieczne.
- Co innego gra słów, gdy jest to całkowicie niepotrzebne, a co innego działanie wtedy, gdy jest to konieczne - odparł. - Rozróżniaj zatem te dwa rodzaje operowania słowami, jak to raczyłaś określić.
- Ależ konstrukcje zdań i wypowiedzi są wyrazem struktury myślenia. Jak dowiódł tego tan Lathis: kto mówi niejasno, ten myśli niejasno. A co za tym idzie nie posiada zdolności właściwej oceny sytuacji.
- Jasne myśli, jasne słowa. Czasami w walce jasne słowa mogą być twoją zgubą i wtedy wyjściem są półsłówka, dziwne komendy, niejasne dla przeciwnika. Również wtedy gdy obawiasz się szpiegów.
- Zapominasz o tym, że komendy te są subkodem "właściwego" języka. Jako taki posiadają jednak jasno i wyraźnie przypisane znaczenie, które musi być zrozumiałe tak dla dowódcy, jak żołnierzy. Tym samym mój argument pozostaje dalej w mocy.
- Zatem doskonale. Proponuję, abyś objęła dowodzenie skoro tak gładko operujesz językiem, a myśli masz jasne i czyste - odparł z lekką ironią.
- I znów nie słuchasz swojego rozmówcy. Mówiłam ci, że trzeba zrezygnować z idei "dowództwa" - uśmiechnęła się złośliwie. - Cieszę się, że zrobiłeś to tak szybko.
Zmarszczył brwi, by po chwili uśmiechnąć się i zaklaskać parę razy.
- Brawo, nie doceniłem cię i siły twego słowa. Mam nadzieję, że masz też inne zalety poza szybkim językiem.
Kathryn dygnęła tylko kpiąco, w palcach trzymając niewidzialny brzeg sukni i wróciła do pakowania swoich rzeczy.
 

Ostatnio edytowane przez obce : 06-05-2008 o 22:26.
obce jest offline