Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-04-2008, 11:32   #21
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Dla Tishalulle dwa tygodnie upłynęły głównie pod znakiem treningów, treningów i jeszcze raz treningów.
Doskonale znała samą siebie, i nie mogła sobie sama pozwolić na jakiekolwiek niedociągnięcia. Sama dla siebie była wymagającą perfekcjonistką.
Wymagało to poświęcenia ogromnej ilości czasu i uwagi, ale według niej opłacało się.
Zresztą według jej dwóch nauczycieli również.

W karczmie w jakiej się zatrzymała bez trudu po kilku dniach dało się rozróżnić kto jest przejazdem a kto mieszkańcem wpadającym co jakiś czas coś zjeść lub wypić.
Tishalulle jednak jak dotąd nie miała ochoty nawiązywać znajomości, przyjechała po to by się uczyć, czas i miejsce towarzyskich znajomości zostawiła za sobą w swym rodzinnym mieście.
Przynajmniej na razie.

Nie bardzo ją interesowało jak zostanie to ocenione przez innych, nawet gdy z rozmów prowadzonych przy stołach dzięki umiejętności wyłapywania z wielu głosów tych bardziej istotnych informacji zorientowała się, że reszta przybyszy podobnie do niej zjawiła się w miasteczku w celu pobierania nauki, a ich zadaniem ‘szkoleniowym’ będzie udanie się w tym samym mniej więcej kierunku.

Gdy zbliżyła się dzień w jakim miała wyjechać stwierdziła, ze opuście miasteczko w kilka godzin po wesołej gromadce w jaką zdążył zmienić się reszta przyjezdnych.
Najwyraźniej zamierzali udać się w kierunku dworku niejakiego Kurta, jaki chodź leżał w pobliżu również jej drogi, nie był jej celem.
Altaren według słów Tan Gotrika miało znajdować się o jakieś trzy godziny drogi na południowy zachód, a przez kilka miesięcy drogi może by i zarosły tak, by wóz miał problem z przejechaniem ale na pewno nie pojedynczy jeździec.

Dzień jak wiele innych okazał się kolejnym słonecznym, pięknym dniem od samego rana.
Tishalulle nie zamierzała się zrywać z lóżka z samego świtania, przed śniadaniem udała się do stajni by osobiście przed wyprawą zadbać o swojego wierzchowca.
W sumie zjadła śniadanie dopiero w jakieś dobre półtora godziny po tym jak inni ‘uczniowie’ jacy wraz z nią przebywali z miasteczka opuścili jego mury.
Podróżowanie z tak liczną grupa nie sprawiłoby jej chyba żadnej przyjemności.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 23-04-2008, 19:08   #22
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację



Miasto powoli nikło za Waszymi plecami, przed Wami roztaczał się widok na nowe tereny i nowe przygody. Jechaliście nieco ospale być może z powodu ostatnich treningów a być może z powodu miasta, które jakby dziwnie usypiało Waszą ostrożność…

W drodze do Kurta nie sposób było nie wymienić choćby kilku podstawowych informacji związanych z tą podróżą. Wspólnie wydedukowaliście, że mało kto cokolwiek wie o całym tym Kurcie, oprócz tego, że narobił sporego bałaganu w mieście Bogenhafen. Co dziwniejsze, przyszło Wam wyruszyć do niego (lub w pobliże) w zbliżonym czasie i niemal wszyscy na skutek przegranej gry. Cień podejrzeń przeszedł co poniektórym przez głowy, gdy uświadomił sobie, iż równo dwa tygodnie temu wszyscy przybyli do miasta, tak jakby ktoś lub coś próbowało Was ze sobą związać, a może już dawno byliście związani, tylko jeszcze o tym nie wiedzieliście?

Zielona równina, jedynie w części użytkowana rolniczo, wkrótce zaczęła w coraz większym stopniu zarastać drzewami. Początkowa jazda nawet we trójkę po jakimś czasie była już nie możliwa. Pomimo to mieliście dość dobrą widoczność, co dawało pewne bezpieczeństwo. Natura żyła sobie spokojnie, nie zwracając specjalnej uwagi na jeźdźców, pierwszymi ofiarami tej ułudy padły dwa zające ustrzelone przez Turgasa i Alandera. Gdy mag wracał ze zdobyczą czuć jeszcze było swąd przypalonego futra.

Rozmowy raczej nie kręciły się wokół poważnych problemów czy zwierzeń. Pomimo wymiany zdań, jakie następowały pomiędzy Saline, Walnarem i Turgasem wszyscy raczej pilnowali własnego nosa… no może z wyjątkiem Kathryn, której komentarze bądź pytania zdawały się być specjalnie kierowane, nawet uprzednio prowokowane. Ponieważ dostało się od niej chyba każdemu, nikt nie czuł się jakoś specjalnie pokrzywdzony, czy wyróżniony przez iluzjonistkę. Gdyby ktoś znał ją lepiej, byłby pewien, że i tak trzymała swe docinki na wodzy i tego dnia nie przesadzała, jak to zwykle miewała w zwyczaju.

Ciepłe promienie słoneczne szybko nagrzewały kolejne warstwy metalu. Osoby ich pozbawione z ulgą spoglądały w kierunku rycerza, który musiał w środku dnia nieźle się napocić. Wyglądał jednak na przyzwyczajonego do tego typu uciążliwości.

Nużąca jazda została zastąpiona przez burzę nerwów, gdy doszło wreszcie do rozbicia obozu. Nikt nie garnął się do roboty, każdy wyczekująco spoglądał na pozostałych oczekując deklaracji typu: pozwólcie, że ja się tym zajmę… Nikt też się jej nie doczekał. Kathryn tak rozmowna podczas podróży, ochoczo zabrała się do rzeźbienia w korze, podczas gdy reszta ustalała kolejność wart i obozowe zadania. Właściwie po chwili „narady” i tak zajęliście się wszystkim na własną rękę. Mag zaoferował rozpalenie ognia – przy czym reszcie nakazał stanowczym tonem ( choć dla niego była to niemal prośba), by nie babrali się z drobnym chrustem, lecz nazbierali pokaźne gałęzie. Chwilę później płonęły zajmując się ogniem od dłoni maga.
Kobiety niespecjalnie garnęły się do gotowania, obie przyzwyczajone były raczej do tego, że to im gotowano. Jednak kiedy Walnar zajął się końmi, każdy poczuł chęć do dołożenia własnej cegiełki ( Kathryn bardziej z nudów niż z powinności) . Rycerz nie musiał nikomu tłumaczyć, że właściwie robi co lubi i czego jest nauczony – mniej czasu poświęcając oporządzaniu koni a więcej na badaniu ich celem zaspokojenia zawodowej ciekawości.
Turgas zaskoczył zaś wszystkich konstrukcją ogniska, rożna i rozplanowaniem obozu. Najwyraźniej miał do tego smykałkę, dzięki czemu szybko i równo płonął ogień, na którym piekące się zające przyjemnie pachniały.

Tymczasem podróżująca samotnie trubadurka zdołała odpowiednio o siebie zadbać. Zawód myśliwego, wykonywany bardziej dla przyjemności niż z potrzeby, dał jej wystarczające przeszkolenie, aby samemu sobie radzić. Zdołała nawet upolować zająca po drodze, którego z wprawą oporządziła. Jedyną dostrzegalną różnicą pomiędzy rozbiciem obozu była większa ilość czasu, jaką zajęło jej przyszykowanie wszystkiego. Tam gdzie inni podzielili się jakoś obowiązkami, tam Tishalulle musiała wszystko robić sama. Nie śpieszyło się jej jednak, czas jakby się zatrzymywał przy takich samotnych podróżach. Nieco gorzej było ze snem, świadomość odbywanych wart kojąco działała na grupę. Bardka musiała po prostu spać czujnie, choć wcale nie było to proste, wyczulony zmysł wojownika i wrażliwość na dźwięki barda, sprawiały, że co rusz budziła się i nerwowo zaciskając dłoń na rękojeści miecza rozglądała się wokół próbując ogarnąć mrok nocy. Ognisko było przygaszone, dla samotnego podróżnika było zbyt niebezpieczne, co prawda płonący ogień odstraszał dziką zwierzynę, ale to nie ona siała postrach na dzikich terenach. Znacznie gorsze były inteligentne, choć okrutne rasy – choćby gobliny. Zostać przez coś napadniętym w trakcie snu raczej nie wróżyło przeżycia, a instynkt samozachowawczy działał. Pomimo niechęci do większej grupy, trubadurka nie raz tej nocy zastanawiała się czy nie lepiej było jej obozować wraz z innymi. Każde nocne przebudzenie tylko utwierdzało ją w tej myśli.

Nad ranem prostując kości nie mogła stwierdzić, aby była wypoczęta, choć jak zwykle medal ma swoje dwie strony, nieprzespana noc, zaoszczędziła jej trudów walki, jaką niedługo musiała stoczyć jadąca przed nią grupka.


GDZIEŚ…LECZ NIE WIADOMO GDZIE


Ciemne pomieszczenie, rozświetlone blaskiem świeczki okrywało w mroku stojące naprzeciw siebie, zakapturzone postacie.

- Więc mówisz, że wszyscy już wyruszyli? Bardzo dobrze, teraz spróbuj ich porozdzielać, tylko pamiętaj, żadnych osobistych interwencji. Tamci mogą zauważyć, że nie gramy uczciwie…

Na moment zapanowała pauza, ciszę przerywał miarowy stukot przypominający dźwięk opadających na posadzkę kropli.

- Czy nie lepiej nasłać na nich silniejszych przeciwników dopóki jeszcze nie są tak silni jak to przepowiedziano? Zapytał niższy wzrostem zakapturzony. Głos miał piskliwy – różniący się od metalowego basu, jaki wydawał szef.

- Nie, to było by zbyt oczywiste, przy takich akcjach zostaje za dużo śladów, pamiętaj, że nie gramy z głupimi istotami, a stawka jest zbyt wielka na popełnienie jakiegokolwiek błędu. Poza tym wiesz co by zrobił nasz Pan gdyby dowiedział się o porażce? Męki piekielne byłyby rajem w porównaniu z tym co nas czeka…
Póki są nieświadomi tego co ich czeka, są niemal bezbronni przed naszymi akcjami, ale to nie potrwa długo, wiesz dobrze jakie siły maczają w tym palce.


- Rozumiem panie.

Niższa postać zabrała świeczkę i oddaliła się murowanym korytarzem, pozostawiając drugą postać w całkowitym mroku.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 04-06-2008 o 19:34.
Eliasz jest offline  
Stary 27-04-2008, 13:18   #23
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Dzień minął dość szybko i był raczej nudny. Krótkie rozmowy z innymi podróżnikami na tematy bez tematu. Docinki "Katiki", na które nie zwracał większej uwagi i powoli zbliżający się wieczór, gdy zatrzymali się na popas. Rozbijanie obozu poszło dość sprawnie. Tan Walnar skinął głową na Turqasa, który mu pomógł ze zbroją. Cóż, był jego gwardzistą i to mogło się mieścić w jego obowiązkach ale należało by chyba pomyśleć o giermku na przyszłość. Uśmiechnął się lekko na widok pomagającej mu w rozkładaniu namiotu el Saline na równi z Turqasem. Myślał przez chwilę czy czasem nie zaproponować jej miejsca na noc w jego namiocie, ale widząc, że dziewczyna również ma namiot nic nie rzekł.
Upolowana zwierzyna była dobrym zakończeniem pierwszego dnia wędrówki. Smażone mięso miało swój niepowtarzalny urok, jak zawsze gdy się je jadło będąc w podróży. Posiliwszy się zniknął w namiocie i zasnął spokojnym snem.
Noc była w pełni gdy wstał obudzony przez swego gwardzistę na zmianę warty. Potrząsnąwszy głową napił się wody, by przegonić resztki snu. Zarzuciwszy kolczugę jedynie sięgnął po pochwę z mieczem i zaczął swoją wartę. Nie umknęła mu uwagi oczywiście obecność siedzącej przy ognisku "Katiki".

- Nie możesz spać czy też miewasz koszmary, które na sen nie pozwalają ? - spytał przyglądając się dziewczynie przez chwilę.

- Popełniłeś błąd logiczny. Twoja wypowiedź nie powinna być sformułowana jako alternatywa. To bardziej relacja wynikania. Mam koszmary, więc nie mogę spać. Tyle tylko, że nie mam. - kąciki ust Kathryn uniosły się w lekkim uśmiechu, pozbawionym jednak właściwej dla niej ironii.

- Można mieć koszmary i przez nie spać. Można też nie móc zasnąć z powodów czysto naturalnych jak naprzykład mokra trawa lub kamieniste i niewygodne podłoże. - rozejrzał się po obozowisku i przysiadł po drugiej stronie ogniska opierając miecz na zgięciu ręki. - Zdaje się, że nic się nie zmieniłaś od czasów gdy byłaś wybranką tan Denthora "Katiko".

Kobieta zmrużyła lekko oczy. Strzał w widoczny sposób oddany był na ślepo - Katika wydawała jej się równie odległa, jak z dawna zapomniany sen; nie zmieniało to jednak faktu, że tych dwóch imion nie spodziewała się jednak usłyszeć w tym miejscu i tym czasie.
- Dlaczego o nim mówisz?

- To mój wuj. Kiedyś wspominał o tobie, jak to w młodości wędrował ze swą miłością a raczej kochanką Katiką. Nigdy nie mógł się zdecydować do końca, choć faktem było że byłaś kimś ważnym wtedy dla niego. - przyglądał się jej reakcji spokojnie - Poznawszy twe imię w karczmie postanowiłem gdy nadarzy się okazja dowiedzieć się o tobie czegoś więcej.

Kathryn przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu, po czym roześmiała się cicho. - Po co?

- Jak sama to kiedyś ujęłaś, z niezdrowej ciekawości. Co innego słyszeć o tobie z opowieści, a co innego rozmawiać z tobą twarzą w twarz. - dołożył trochę drwa do ognia rozgrzewając na nowo gasnące ognisko.

- Proszę, proszę, nie spodziewałam się, że będą jakiekolwiek o mnie opowieści.

- Wszystko raczej jako rozmowa w rodzinie. Ale może ty el Kathryn mi opowiesz jak to naprawdę było między wami ? I co cię w ogóle pchnęło w dalszą drogę.

- Ach, więc mam powiedzieć komuś całkowicie obcemu coś, czego Den nie powiedział członkowi rodziny? Dlaczego miałabym to zrobić?

- Nie wiesz co mógł a czego nie mógł powiedzieć mi Denthor. Zatem nie wiesz też czy coś mi zdradzisz. A co do powodu zaś. Zawsze jest wybór co zrobisz a co nie nieprawdaż ?

- Nie wiem. I właśnie dlatego, nie powiem ci nic. Zaufam osądowi Dena w tej sprawie i uznam, że wiesz tyle, ile powienieneś wiedzieć. A jeśli okaże się, że wiesz za dużo, to pojadę i... - skrzywiła się lekko. - Czy on żyje jeszcze?

- Jak najbardziej - uśmiechnął się lekko - I można rzec, że wiem wszystko, czego chciałem się dowiedzieć.

- To, że tak mówisz, świadczy najlepiej, że nie wiele wiesz. - Oparła brodę na złączonych dłoniach. - Kim on jest teraz?

- Jest właścicielem zamku i sporego kawałka terenu wokół, włacznie z warowną wioską.

- Dla ciebie naprawdę majętności ziemskie określają to kim człowiek jest, czy po prostu nie pomyślałeś nad tym, co mówisz?

- Sądziłem, że dobrze wiesz kim jest skoro byłaś mu bliska. Ale jak słyszę teraz sama pytasz o to mnie abym ci zdradził. -
spojrzał w ciemność, potem uśmiechnął się z lekką złośliwością. - Jesteś dla mnie obcą osobą, nie wiem czy powinienem to zdradzać komuś, kto nie jest z rodziny.

- Kto cię, chłopcze, retoryki uczył? Bo przecież Den nie zaniedbałby tego aż tak straszliwie. Wybacz szczerość, ale nie dziwię się już, że jesteś na szlaku, a nie na salonach - rozdziobaliby cię tam jak kruki padlinę.

- Oh, wręcz przeciwnie, wuj dobrze mnie wyszkolił. A co do bywania na salonach. Niewiele miałem na nie czasu. - pojedynek słowny zdawał się lekko wymykać spod kontroli Walnarowi. Mimo to kontynuował rozmowę balansując jakby na krawędzi. Nie mówił jej wszystkiego ale przecież nie znał jej prawie wcale, a poza tym lepiej było zachować coś dla siebie.

- To czemu przynosisz wstyd jego naukom popełniając tak banalne błędy?

- Gdy nie ma się na co dzień bytności salonowych można się zapomnieć. Można nie zwracać na nie uwagi.

- Nie powinieneś się tak zapominać - szczególnie, że tutaj masz tyle samo do wygrania. Nie widzisz tego?

- Cóż takiego mogę wygrać na salonach co jest równe temu co wygram zdobywając tutaj ?

- A co takiego chcesz wygrać w ogóle? W co mierzysz?

- W skarb, który zaginął dawno temu, w potęgę którą mogę zdobyć dzięki niemu i tej wyprawie. A to dopiero początek.


- Czym dla ciebie jest potęga?

- Gdy ktoś na dźwięk twego imienia zaczyna obawiać się o swe życie, gdy opowieści o twych czynach rozbrzmiewają w wielu miejscach, gdy masz siłę, dzięki której dokonujesz niespotykanych czynów, gdy u twych stóp leżą pokonani wrogowie a inni oddają ci pokłon. -
przez głowę przemknęły mu obrazy snu, tego co widział, wizji przyszłości...

- Krótko mówiąc, twoje marzenie o potędze sprowadza się do możliwości zabijania z taką łatwością, z jaką rzeźnik zabija bezbronne zwierzę. Ale to... mało. Tak ujęta potęga bardziej pasuje do roli narzędzia, którym można się posłużyć, by osiągnąć coś, do środka więc a nie do celu jako takiego.



- Gdy ktoś podąża tylko ścieżką walki i siły wtedy można określić to drogą rzeźnika zabijającego zwierzę, narzędzia. Chyba, że ta walka współgra z działaniami bardziej subtelnymi.

- Czyli, jeśli dobrze cię rozumiem, jeśli rzeźnik będzie, od czasu do czasu, zachowywał się odrobinę bardziej subtelnie, rzeźnikiem być przestaje?

- Nie. Taki rzeźnik dąży do celu po trupach. Nie zważa na spotykanych po drodze sprzymierzeńców, sługi, wrogów czy też przypadkowych podróżnych. Poświęca wszystko i wszystkich byle dopiąć swego.
Ale ty jak widzę dokładnie tak zinterpretowałaś me słowa o potędze uznając mnie za takiego rzeźnika.

- "Gdy ktoś podąża tylko ścieżką walki i siły wtedy można określić to drogą rzeźnika zabijającego zwierzę. Chyba, że ta walka współgra z działaniami bardziej subtelnymi" - Kathryn zacytowała słowa Walnara. - Jest to więc dalej rzeźnik, tylko taki, który potrafi pewnych rzeczy dokonać z finezją. Zresztą... - machnęła zniechęcona ręką. - Twoja słabość polega na tym, że jesteś mało precyzyjny w wypowiedziach, niedbały wręcz. Dla ciebie zdanie to prosta nić, na którą nawlekasz koraliki słów, nie myślisz o jego wewnętrznej konstrukcji, o możliwych znaczeniach, o jego jasności. Wypowiadasz słowa bez namysłu, a wraz z momentem, w którym uchodzą z twoich ust, znikają także z twojej głowy. Jeśli kiedykolwiek skończysz już gonić swój sen o potędze i wrócisz do cywilizowanego świata, to zemści się na tobie.

- Może i się zemści. Ale to ja wybieram drogę którą podążam i swój ewentualny koniec - odparł po chwili - Czy wszystko dla ciebie musi mieć sens ? Każde słowo, zdanie pełne zrozumienia ? Nigdy nie dajesz się ponieść spontaniczności ? Zrobić coś bez dłuższego namysłu nad tym co robisz ?

- To nie jest kwestia spontaniczności, ale kultury. Jak nazwiesz człowieka, który macha mieczem jak toporem i rozbryzguje różne kawałki istot człekokształtnych bez żadnego planu i strategii? W odniesieniu do sztuki fechtunku, ja nazwałabym go barbarzyńcą. Tak samo nazwałabym osobę, która posługuje się z równym wdziękiem słowem mówionym czy pisanym. I słowo i miecz stanowią broń, nie widzę powodu, by zaniedbywać znajomość zasad i umiejętność władania nimi. Tym bardziej, że ja miecza nie posiadam, jak widzisz.


- Władasz słowem, magią więc zdaje się być miecz ci zbędny. Ja władam mieczem i słowem i tu tkwi w nas różnica. Wojownik inaczej patrzy na świat niż mag. - rzekł spokojnie.

- Magią? - w oczach półelfki pojawił się błysk rozbawienia.

- Czy w twoim obrazie świata wszystko, co nie bawi się mieczem musi od razu czarować?

- To przenośnia. Czaruje się innych głosem, słowami, argumentami, kłamstwami, oszustwami. Jak również prawdziwą magią.

- Teraz prawisz komunały prosto z prymitywnej broszurki.

- A skąd wiesz czy czasem też nie czaruje ? Nie używam pokrętnych słów by zbić cię z tropu ?

- Twoje słowa nie są pokrętne, one są niepoprawne.


- Być może, być może. - wstał od ogniska prostując się - Dzięki za rozmowę. Z pewnością nie była to nasza ostatnia.

- Chyba, że napadnie cię jakiś purysta językowy
.

- Chyba już dopadł.- uśmiechnął się i wrócił do wartowania.

- Niewiele wiesz, bratanku Dena, niewiele jeszcze wiesz - rzuciła przez ramię.

Będąc na warcie co jakiś czas robił obchód w pobliżu obozowiska pozostając czujnym. Noc sprzyjała bowiem wypadom nieproszonych gości. Mimo to jednak warta minęła cicho i spokojnie. Gdy nadeszła pora obudził następną osobę a sam położył się spać zdjąwszy uprzednio kolczugę.
Świt obudził go wcześniej niż resztę, nie licząc wartującej Saline. Znów na szlaku, znów w poszukiwaniu nieznanego. Obmywszy się zjadł śniadanie w postaci racji a potem zajął się spakowaniem rozłożonych rzeczy, oporządzeniem konia i założeniem zbroi. Fakt, miał gwardzistę, który by się troszczył o jego ochronę ale nie przeżył tyle czasu jak dotąd nie dbając o własne bezpieczeństwo.

Katika, jak zaczął nazywać dla własnej wygody iluzjonistkę czerpała widoczną radość z dogryzania każdemu z obecnych. Walnar jednak postanowił być ponad to, nie zwracając uwagi na jej docinki.
"Ciętym językiem widać nadrabia braki w innych dziedzinach życia" - uśmiechnął się do siebie - "Ciekawe czy jak dojdzie do walki ucieknie z wrzaskiem czy też nieudolnie będzie starała się coś zrobić."

Skończywszy przygotowania wsiadł na konia mocując tarczę przy lewym boku i umieszczając jak zwykle kopię przy prawym boku konia na mocowaniu. Spojrzał na resztę jego towarzyszy, która mu się trafiła w tej wędrówce. El Turqas - gwardzista i kapłan w jednym był dobrym wsparciem w obu znanych mu dziedzinach. Saline jak sama wspominała znała się złodziejskim fachu, w sumie jak każdy kupiec. Mag zawsze się przyda jako wsparcie magiczne ale przydatności iluzjonistki jakoś nie mógł znaleźć. A może po prostu udawała jak dotąd.

- No ruszajcie się. Nie mamy całego dnia na mitrężenie - rzekł do nich. Brakowało tutaj zdecydowanie kogoś, kto by podejmował decyzję zatem Tan Walnar uznał, że do niego należy o to zadbać. Słysząc komentarz iluzjonistki uśmiechnął się lekko do siebie, spodziewał się tego.

- Wiek nie zawsze chodzi w parze z doświadczeniem droga el Kathryn. Więc zdarza się, że ktoś mający te 200 czy 300 lat może mieć mniejsze pojęcie o świecie i jego regułach niż ktoś mający lat 20 lub 30. - odparł swobodnie gdy skończyła mówić. - I nie wydaje mi się abym kogokolwiek uraził. Czy to kobietę czy szlachcica. ...
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."

Ostatnio edytowane przez Dhagar : 06-05-2008 o 22:33.
Dhagar jest offline  
Stary 29-04-2008, 20:44   #24
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Podróż okazała się nudniejsza niż Saline z początku przypuszczała. Droga nie była łatwa, wystające z ziemi korzenie denerwowały i ludzi i konie. Nie dało się też na ogół swobodnie jechać parami więc każdy jechał osobno. A to zaowocowało wielką nudą. Elfka to osoba, która lubi gdy coś się dzieje, a takie jechanie i jechanie nie jest zbyt emocjonujące. Bo ile można podziwiać widoki i obserwować zwierzątka?

Chociaż przyznać trzeba, że okolica jest tu dość ładna. Porośnięte mchami drzewa majestatycznie piętrzyły się nad podróżnymi, dając choć namiastkę chłodu w ten ciepły dzień. Gdzieniegdzie dało sie zobaczyć zająca czy inne małe zwierzę przemykające pomiędzy konarami, i znikające tak szybko jak się pojawiło. Natura lubowała się kolejnym przyjemnym dniem.

Gdy w końcu dotarli do w miarę ładnego miejsca na obóz, wszyscy wyglądali na zadowolonych, że będzie w końcu można odpocząć. Przestrzeni było w sam raz by wszyscy mogli się spokojnie rozłożyć. Saline nie czekając na innych rozsiodłała konia i wzięła się za rozstawianie namiotu. Nie obyło się bez małej pomocy płci przeciwnej, ale w końcu namiot stał na swoim miejscu. Elfka marzyła by juz spokojnie zasnąć, ale jeszcze czekała ją kolacja.

Siedząc przy ognisku, już z pełnym żołądkiem, wpatrywała się w skaczące wesoło płomienie. Ich blask i żar opadał na delikatną twarz elfki wydobywając jej piękne rysy. Saline mogła godzinami wpatrywać się w ogień, było w nim coś pięknego i przyciągającego wzrok. Płomienie ciągle się zmieniały tworząc coraz to nowe kształty. A trzaskom ogniska akompaniowały nocne pohukiwania i cykanie świerszczy. Z góry na tę scenerię spoglądały migoczące gwiazdy.

Ostatecznie przyszedł też czas na sen. Kobieta z ochotą wzięła ostatnią wartę, wiec tym bardziej chciała jak najszybciej położyć się spać, by sen był jak najdłuższy. Zaufała tym osobom, które ledwo co poznała, i zapadła w głęboki sen, będąc pewną, że jest bezpieczna pod wartą tych osób. A sen był teraz potrzebny każdemu z nich.

Obudziło ją delikatne szturchnięcie. Rozejrzała się zaspana nie mając wcale ochoty na otwarcie oczu, Już czuła się obolała po całym dniu jechania, a perspektywa kolejnego takiego dnia była nieciekawa. O wiele ciekawsze było zapadniecie dalej w sen. Jednak Tan Alander też chciał pospać więc nie dał elfka ponownie zasnąć. Saline wstała, narzuciła na ramiona płaszcz i wyszła ze swojego namiotu. Obóz wyglądał bardzo spokojnie teraz gdy wszyscy leżeli. Oni nie zawiedli jej zaufania, teraz jej kolej na pełnienie warty.

Do czasu pobudki warta przebiegała spokojnie. Tylko raz Saline wstała ze swojego miejsca bo usłyszała jakiś głos. To zabłąkany jeż przemierzał poszycie leśne. Przyglądała się chwilę jak dzielnie maszeruje przed siebie przedzierając się przez trawę, która dla niego pewnie wydawała się ogromna. Nic więcej nie spotkało Saline podczas jej czuwania.

Rano wszyscy zaczęli się zbierać w sennych nastrojach. Złożenie obozu poszło sprawniej niż rozkładanie go. Gdy Elfka złożyła swój namiot gotowa była pomóc każdemu kto tego potrzebował. Walnar pospieszył wszystkich, co trochę zmobilizowało kompanię.

Wsiedli na konie i ruszyli przed siebie, w stronę, gdzie czeka ich przygoda.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 01-05-2008, 22:49   #25
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Rozglądanie się po okolicy w poszukiwaniu zagrożeń skończyło się wypatrzeniem wśród bujnej roślinności potwora z wielkimi zębiskami i jeszcze większymi uszami w kolorze szarym (albo popielatym). Turgas niewiele myśląc przystąpił do wyeliminowania zagrożenia i odstrzelił szaraka, który przyczaił się za kępą trawy, żeby przeczekać kawalkadę, która ciągnęła traktem.

"Będzie na kolację" - pomyślał zadowolony, trocząc zdobycz do siodła.

Znów, po kilkunastu dniach spędzonych w mieście, był w drodze. Musiał jednak przyznać, że teraz wyglądało to lepiej, dużo lepiej, niż przed przybyciem do Bogenhofen. Przede wszystkim miał wierzchowca, więc nie musiał zasuwać na własnych nogach. Po drugie, nawet nie musiał zapłacić za tę chabetę, gdyż świątynia mu ją wypożyczyła. Po trzecie, miał pracodawcę, który zapewniał mu żołd. Niestety, nie wszystko było idealnie. Razem z nimi podróżowały jeszcze inne osobistości, których twarze były dobrze znane dla półorka, bo widywał je prawie codziennie w karczmie, gdzie wszyscy nocowali. Jednak nie było wiadomo, na co je stać. Na podstawie obserwacji z karczmy i miasta można było snuć pewne domysły, ale były to tylko domysły.

Spojrzał krytycznym wzrokiem na osoby jadące przed nim. Szyk ustalił się jakby mimowolnie. Na czele Walnar, za nim dwie elfki, następnie Turgas i na końcu następny elf. Gwardzista z pewnym zakłopotaniem stwierdził, że nie kojarzy nawet imion podróżujących z nim osób.

"Cóż, może będzie okazja przy najbliższym popasie"

Czarny Rycerz chciał co prawda, żeby najemnik jechał niedaleko niego, ale po lekkiej sugestii, że tyły też należy pilnować, nie oponował, gdy ten zajął miejsce w tyle oddziału. Stąd miał dobrą pozycję, aby poobserwować towarzyszy podróży.

Jadąca za Walnarem elfka (a może półelfka) zachowywała się, jakby miała jakieś problemy egzystencjonalne. Przypomniał sobie fragment rozmowy, który usłyszał pomiędzy nią, a swoim pracodawcą w karczmie. Poddawała w wątpliwość praktycznie każde jego stwierdzenie, obnażając bezlitośnie każdą nieścisłość. Czyniła to jednak w tak zawoalowany sposób, że Walnar sam się zamotał w odpowiedziach, próbując odeprzeć/rozwiać jej wątpliwości. Bez wątpienia trzeba było na nią uważać i chronić Walnara, bo gotowa była przez taką "niewinną" rozmowę podważyć jego wiarę. Tym bardziej, że nie można było stwierdzić, czym się zajmuje. Sądząc z ubrania i wykształcenia, nie była ona raczej żadnym wojownikiem. Turgas nie zauważył również żadnego symbolu bóstwa, więc pewnie też nie kapłanka. Mogła więc studiować magię, tylko nie wiadomo, jaką szkołę. Ciężki orzech do zgryzienia.

Za nią jechała El Saline, której wyposażenie zdradzało, że wie, jak obchodzić się z orężem. W każdym razie miecz u jej boku wyglądał imponująco. Jednak po chwili obserwacji wprawne oko dostrzegło, że są to tylko pozory. Miecz był przesunięty zbyt do tyłu tak, aby nie przeszkadzać w jeździe, ale w tym położeniu nie było możliwe natychmiastowe jego dobycie. Żaden wyszkolony wojownik nie pozwoliłby sobie na taką nonszalancję na szlaku. W tym momencie gwardzista sprawdził, czy jego szabla lekko wychodzi z pochwy i poprawił lekko jej ułożenie na plecach. Więc musiała zajmować się czymś innym, tylko czym?

Za Turgasem jechał elf, który na pewno zajmował się magią. Lekka broń, którą miał pod szatą, ubranie niekrępujące ruchów i mnóstwo woreczków z różnymi komponentami przy pasie natychmiast zdradzały, czym się zajmuje.

"No to pięknie. Mamy dwie lalunie, które nie wiadomo, czym się zajmują i elfa maga. Mam nadzieję, że potrafi rzucić jakiś sensowny czar. Przedszkole. Jak przyjdzie co do czego, to pewnie wszyscy schowają się za plecy moje i Walnara, i będą dopingować. A jak im się nóżka albo cztery litery obetrą, to przylecą, żeby ich uzdrowić."

Twarz półorka wykrzywił grymas dezaprobaty. Może to było spowodowane przemyśleniami na temat współtowarzyszy podróży, a może po prostu reakcja na coraz mocniej prażące słońce. Pogoda znów była piękna (zależy dla kogo). Bezchmurne niebo o kolorze czystego błękitu zapowiadało następny upalny dzień. Dla Turgasa oznaczało to gotowanie się w zbroi, którą miał na sobie. Zrezygnował jedynie z założenia hełmu, aby lepiej widzieć i słyszeć wszelkie zagrożenia. Tym niemniej kirys na pewno rozgrzeje się i nie będzie przyjemnie. Na szczęście prowadzący stawkę zdawał sobie z tego sprawę i korzystając z tego, że powietrze jeszcze się nie nagrzało i słońce dopiero wschodziło, pogonił konia do galopu, aby jak najszybciej dojechać do widocznej w oddali linii lasu. Tam, w cieniu, słońce nie będzie tak uciążliwe, jak na otwartym polu. Po pewnym czasie dojechali do pierwszych drzew i z ulgą schronili się w ich cieniu. Kapłan rzucił okiem za siebie, na otwartą przestrzeń, nad którą powietrze zaczynało już powoli falować mocno podgrzewane przez letnie słońce. Zauważył jeszcze tylko postać samotnego jeźdźca, który właśnie wyjechał z miasta i skierował się tym samym traktem, który oni mieli już za sobą, po czym wjechali pod sklepienie lasu. Droga na początku była nawet szeroka, ale dość szybko przeistoczyła się w ścieżkę, musieli więc jechać pojedynczo. Najwidoczniej droga do Kurta nie była zbyt uczęszczana.

Podróż minęła bez specjalnych przygód. Elfowi udało się upolować jeszcze jednego zająca, więc zapowiadało się, że na kolację nie będą musieli uszczuplać swoich racji żywnościowych.

Pod koniec dnia dojechali do polany, gdzie można było dostrzec ślady poprzednich obozowisk. W pobliżu szemrał strumy wśród traw, idealne miejsce na obozowisko. Czas również był odpowiedni, gdyż cienie mocno już się wydłużyły, a słońce już zniknęło za drzewami.

Rozbijanie obozu zapowiadało, że nie będzie jakiegoś wybitnego zgrania w kompanii. Nikt się nie kwapił do pomocy innym, ani do zorganizowania wspólnego i zorganizowanego noclegu. Każdy sobie, ale czego tu się można było spodziewać, skoro dwie z pięciu osób okazało się być szlachcicami, zaś pozostała trójka wcale nie chciała im usługiwać.

Turgas dziarsko zeskoczył z wierzchowca i nim się zajął w pierwszej kolejności. W końcu od jego kondycji mogło zależeć w przyszłości życie gwardzisty, więc utrzymanie go w dobrym stanie leżało w jego żywotnym interesie. Sprawnie rozsiodłał konia i wytarł wiechciem trawy spoconą po całodziennej jeździe sierść, po czym poprowadził go do strumienia i po sprawdzeniu temperatury wody, dał mu się napić z małego zakola, gdzie była ona cieplejsza. Gdy zwierzę napiło się do syta i zaczęło rozglądać za obrokiem, spętał mu przednie nogi, aby za daleko nie odszedł i puścił wolno na trawę. Po zajęciu się koniem przystanął na chwilkę, aby spojrzeć, jak radzi sobie reszta wesołej kompanii. Każdy zrzucił swoje rzeczy w osobnym miejscu, więc wyglądąło na to, że będzie pięć obozów, a nie jeden. Walnar właśnie próbował rozebrać się ze zbroi, ale najwyraźniej jeden z pasków się zaklinował pomiędzy blachami i rycerz właśnie okręcał się wokół własnej osi próbując go uwolnić. Turgas podszedł do niego i mruknął:

- Pozwól, że Ci pomogę.

Okazało się, że pomoc była niewielka, gdyż jak tylko człowiek przestał sięgać lewą ręką pod prawe ramię, wyginając się przy tym niemiłosiernie, blachy rozsunęły się i pasek sam wypadł. Tym niemniej Turgas sprawnie poluzował resztę troków i zdjął pancerz przez głowę czempiona.

- Widzę, że masz namiot. Zróbmy najpierw porządek z ogniskiem, a później pomogę Ci go rozstawić.

Sam sprawnie zrzucił z siebie kirys i w samej koszulce kolczej oczyścił krąg pomiędzy kamieniami i kawałek dookoła, aby nie zapruszyć ognia, po czym ruszył do lasu po chrust na ognisko.

- Przynieście grubsze gałęzie, nie będziemy potrzebować rozpałki - krzyknął jeszcze za nimi elf, krzątający się wokół swoich rzeczy.

- A wy przynieście cieńsze, żebyście się nie przedźwigali - odkrzyknął półork, uśmiechając się przy tym ironicznie.

Zebranie drewna na noc poszło szybko, w końcu byli w lesie. Turgas przytargał nawet jakąś niewielką sosnę (właściwie sosenkę), która została przewrócona w czasie zimy i doleżała do tej pory. Ostatnie ćwiczenia pod okiem El Tornado wyszły mu na dobre. Przedtem pewnie nieźle by się spocił, żeby przeciągnąć przez lat ten kawałek drzewa, a teraz poszło mu to dość sprawnie i tylko oddech troszkę przyspieszył.

Elf wiedział, co mówi. Razem z Turgasem ułożyli ognisko, zaś później podpalił je używając magii. Płomienie wesoło zaczęły skakać po brewionach i po chwili paliły się już pełnym ogniem.

Walnar w tym czasie zaczął już rozkładać namiot i, ku zdumieniu gwardzisty, El Saline nawet mu w tym pomagała. Przynajmniej maszt trzymała prosto, aby rycerz mógł ponaciągać poły.

"Może coś od niego chce?"

Można się było zająć zającami. Turgas oprawił swojego z grubsza, bo był już głodny po całym dniu jazdy. Z zainteresowaniem stwierdził, że oprawianie ich jest całkiem podobne do obdzierania ze skóry ofiary na torturach. Tylko tutaj nie trzeba było się martwić, że delikwent zejdzie przedwcześnie. Szybko zmajstrował prymitywny rożen i upiekł oprawionego zająca. Smakowity zapach rozszedł się po okolicy zwabiając kręcących się wokół do ogniska. Podczas kolacji została ustalona kolejność wart. Turgas miał objąć pierwszą, po nim zaś Walnar.

Po kolacji gwardzista przygotował sobie jeszcze posłanie, uporządkował rząd koński, sprawdził zbroję i broń, oraz oporządził porządnie konia przed jutrzejszym dniem. Sprawdził mu kopyta, czy aby któraś podkowa się nie obluzowała, wyszczotkował go porządnie, zwracając szczególną uwagę na grzbiet i miejsce, gdzie biegł popręg. W tych miejscach najłatwiej było o obtarcie lub odparzenie, które mogły uniemożliwić pełne wykorzystanie możliwości wierzchowca w momencie zagrożenia. Korzystając jeszcze z chwili, kiedy nie musiał stać na warcie, poszedł do strumienia, aby wymoczyć nogi. Nigdy nie było wiadomo, kiedy będą musiały go znów ponieść do celu.

Powoli towarzysze układali się do snu, zaś gwardzista założył zbroję i przygotował się do wartowania. Jak zwykle nie zakładał hełmu, by lepiej widzieć i słyszeć wszystko, co się działo w pobliżu. Po chwili równe oddechy poinformowały go, że reszta smacznie śpi.

Warta przebiegła spokojnie. Turgas przesiedział ją przy ogniu, kilkukrotnie wstając i obchodząc obozowisko dla odpędzenia snu. Pod jej koniec, ze sterty tobołków, które było legowiskiem tajemniczej półelfki usłyszał ciche ziewnięcie i zauważył wpatrzone w siebie, zaspane oczy, które szybko odzyskały pełnię blasku i świadomości. Kathryn wstała i podeszła do ognia, kucając w pobliżu półorka. Po dłuższej chwili milczenia nawiązała się między nimi rozmowa.

...

Wciąż wzburzony kapłan poszedł obudzić Walnara na jego wartę. Poczekał, aż rycerz będzie w pełni gotowy i pomógł założyć mu zbroję. Po czym pożegnał swoją rozmówczynię i pozbywszy się z ulgą pancerza, ułożył się na swoim posłaniu. Po chwili spał już czujnym snem podróżnika z nieodłączną szablą pod ręką.

Rano zerwał się skoro świt, gdyż poranki były chłodne. Szybko się umył w strumieniu, bardziej dla przegonienia resztek snu niż higieny, dał koniowi obroku, a sam zjadł zimne już pieczyste z poprzedniego wieczoru. Czarny Rycerz wstał jeszcze wcześniej od Turgasa i teraz zwijał już swój namiot i przygotowywał konia do siodłania. Gwardzista zwinął swoje legowisko i również osiodłał swojego wierzchowca trocząc wszystko do siodła. Jednak nie dosiadał go jeszcze, gdyż wiedział, że i tak nie odjadą bez pozostałych.

Gdy wszyscy byli gotowi, wskoczył na siodło i ustawiając się na swoim miejscu w szyku ruszył za Walnarem ...
 
Smoqu jest offline  
Stary 03-05-2008, 19:27   #26
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Kathryn nie lubiła lasu. Mając do wyboru las i miejska dżunglę, w każdej sytuacji wybrałaby tą ostatnią. Znała reguły rozgrywanych tam gier, potrafiła rozpoznać i ocenić graczy – rozdzielić pionki od znaczących figur, wiedziała jak znaleźć dla siebie miejsce w skomplikowanym systemie zależności. Las natomiast był przestrzenią całkowicie odmienną, przestrzenią o prostych zasadach, gdzie nie toczyły się żadne gry a jedynie prymitywna wojna. Żaden kwiat, żaden wspaniały krajobraz nie był wart znoszenia obecności insektów, nudnych towarzyszy podróży i zapachu końskiego potu, żadne – przepiękne nawet – miejsce nie mogło zrekompensować braku wanny, dachu nad głową i możliwości swobodnego dysponowania wolnym czasem.

Kathryn nie lubiła także jazdy konnej. Ze stopami uwięzionymi w strzemionach, usadowiona w niewygodnym siodle kołyszącym się w rytm końskich kroków, niczym groteskowa parodia łodzi, czuła się bardziej wystawiona na niebezpieczeństwo niż idąc pieszo. W jej mniemaniu, nic tak nie zachęcało do strzału z kuszy, niż plecy konnego jeźdźca. Wymarzona, przesiąknięta końskim potem strzelnicza tarcza.

Nade wszystko jednak nie lubiła nudy, na która była skazana podróżując tym szlakiem i z tymi ludźmi. Dopóki możliwe były rozmowy Walnar, Alander i Saline prowadzili uprzejmą i konwencjonalną do bólu konwersację. Jakiekolwiek próby wybicia ich z monotonnego rytmu kulturalnego gęgania skazane były jednak na porażkę: elfka robiła wszystko, by przypadkiem nie rozpocząć rozmowy z Kathryn, na pytania zaś odpowiadała spokojnie i przewidywalnie; rycerz postanowił otoczyć się murem wyniosłego milczenia, zaś mag skąpiąc słów nawet Saline, zdawał się ignorować tak złośliwości półelfki, jak i ostatniego towarzysza podróży, kapłana Morghlitha. Tylko ten ostatni spośród nich wszystkich reagował jakoś na jej docinki, co jakiś czas warcząc przez zaciśnięte zęby „Zejdź ze mnie, jeśli łaska”, na co odpowiadało mu kpiące: „Przecież nie siedzę”.
Zabawa była więc nie dość, że jednostronna, to jeszcze mało satysfakcjonująca.

* * *
Gdy zaczęli rozbijać obozowisko na wskazanym przez Turgasa miejscu, Kathryn szybko doszła do wniosku, że duch pracy zespołowej zdecydowanie jej nie przepełnia. Stan, w którym teraz się znajdowała można było nazwać zobojętniałym znudzeniem – z wyrazem niesmaku na ustach oporządziła konia gestami, w których próżno szukać było troskliwości charakteryzującej tych, którzy prawdziwie kochają zwierzęta. Ot, pożyteczny choć śmierdzący mebel, którym trzeba się zająć. Z mniejszym niesmakiem, choć równą obojętnością, pomogła przy rozkładaniu ogniska i przygotowywaniu kolacji. Nie uczestniczyła w nich jednak z przekonaniem. Po całym dniu podróży wycofała się na pozycję obserwatora i mimowolnego uczestnika.
Dopiero po kolacji, gdy jej towarzysze zaczęli zbierać się do snu, ożywiła się nieznacznie. Wyjęła z jednej z sakw lniany worek, z którego wyjęła kilka długich rzemieni obciążonych niewielkimi dzwonkami. Krytycznie przyjrzała się otoczeniu, po czym weszła w las. Rozciągnęła dzwoneczki pomiędzy drzewami i krzewami - na tyle wysoko, by przechodzący z dużym prawdopodobieństwem trącił je nogą, na tyle nisko, by wiatr przypadkiem nimi nie poruszył.
Wiedziała, że nie jest to wyrafinowany system ostrzegania, lecz zawsze zwiększał on szanse.
Gdy wróciła, wszystkie zdjęte z końskiego grzbietu sakwy i torby, precyzyjnie ułożyła przy swoim posłaniu. Wiedziała, że przykryta cienkim, impregnowanym kocem, na pierwszy rzut oka wyglądać będzie jak osłonięte przed poranną rosą bagaże.
Dopiero wtedy usatysfakcjonowana skinęła głową, zwinęła w kłębek i zasnęła.

* * *

Obudziła się, gdy warta Turgasa powoli zbliżała się ku końcowi. Wstała i cicho, żeby nie zbudzić innych, podeszła do ogniska. Usiadła niedaleko kapłana, nalewając wina do niewielkiego, drewnianego kubka.
- Wiesz, zastanawia mnie jedna sprawa… - powiedziała po chwili milczenia głosem niewiele głośniejszym od szeptu. - Walnar wspomniał, że jesteś kapłanem. Czy to nie kłóci się z twoim kontraktem?
Turgas uśmiechnął się półgębkiem spoglądając z ukosa na półelfkę:
- Dlaczego? - odparował pytaniem.
- Może dlatego, że uwłacza to godności etosu kapłańskiego?
- Uwłacza? Ja nie odbieram tego w ten sposób.
- Nie? Więc jak to wygląda z twojej strony?
- Hmm, wybacz, ale to jest sprawa moja, mojego Boga i sumienia.
- Wymówka tyle śliczna, co prymitywna. I niewystarczająca, bo sumieniem wyłgać może się zwykły wierny. Kapłan winien służyć bogu, a ty służysz Walnarowi, odbierając w ten sposób samemu sobie - a co za tym idzie całej instytucji kapłaństwa - autorytet i znaczenie. Jako kapłan wystawiasz wizytówkę całemu duchowieństwu, jako kapłan dajesz przykład innym, jako kapłan warujesz przy nodze świeckiego człowieka i jako kapłan, a nie człowiek prywatny, będziesz oceniany.
- A kim Ty jesteś, żeby mnie tak osądzać? - rozsierdził się kapłan. - Jakąś lichą filozofką szukającą sensu życia i wtykającą nos w nieswoje sprawy? Nie wiesz, co mną powoduje i nie znasz wszystkich warunków mojej umowy z Walnarem. Nawet nie wierzysz w Morglitha, więc nie pouczaj mnie, co się godzi, a co nie jego kapłanowi. A warować, to może pies i bądź pewna, że nie ja nim jestem – wysyczał wściekły przez zaciśnięte zęby.
- Kim jestem? – półelfka spokojnie popatrzyła mu w oczy. - Częścią społeczeństwa, potencjalnym wiernym poszukującym dla siebie nowej drogi, gdy stare zawiodły. Ale jak tu wyznawać Morghlita, gdy zamiast pełnego autorytetu kapłana widzę... No właśnie, kogo? Powie ci "zostań" - zostaniesz, powie "pilnuj" – będziesz pilnował, prawda? Więc nie, nie pouczam cię, informuję jedynie jak wygląda to z zewnątrz, jak ty wyglądasz w oczach kogoś, kto nie orientuje się w niezbadanych i tajemnych otchłaniach twojego sumienia. I tak, oceniam cię, ale na wszystkich bogów, pełnisz funkcję publiczną, jesteś pasterzem dusz, każdy będzie na ciebie patrzył i każdy będzie cię oceniał. Jako osoba inteligentna powinieneś o tym wiedzieć - twoje kapłaństwo nie kończy się wraz z progiem świątyni. Czy tego chcesz, czy nie - jesteś wzorem.
Turgas nie odpowiedział od razu – dopiero gdy jego zaciśnięte w dłonie pięści, rozluźniły się a on sam przestał wyglądać jak ktoś, kto gotów jest rzucić się swojemu rozmówcy do gardła, powiedział już tylko trochę zmienionym głosem.
- Masz rację, kapłanem jestem zawsze. I być może dla Ciebie to, że mam kontrakt z rycerzem jako gwardzista kłóci się z misją, jaką mam jako kapłan. Są jednak sytuacje, gdy jedno nie wyklucza drugiego, a nawet jest wskazane przez wiarę. Nie będę Cię jednak wtajemniczał, dlaczego tak zrobiłem. Mówisz, że poszukujesz nowej drogi, bo zawiodły Cię stare. Pewnie dlatego zadajesz tyle pytań i ciągle domagasz się odpowiedzi. A czy kiedykolwiek próbowałaś zapytać siebie i znaleźć odpowiedź w sobie, a nie u innych? Czy zastanowiłaś się, czym jest wiara? Czy Ty w ogóle w coś wierzysz? Jeśli nie, to żaden autorytet kapłana Cię do tego nie przekona. Poza tym mam wrażenie, że Ty nie uznajesz autorytetów. Jesteś gotowa na polemikę z każdym i o każdej porze.
Kathryn popatrzyła na kapłana w milczeniu, a potem jej delikatne, ironiczne skrzywienie ust przeszło w cichy, szczery śmiech.
- Touche - złożyła w stronę Turgasa lekki, przypominający salut ukłon. - Zaskoczyłeś mnie, a mnie trudno zaskoczyć. Cieszę się. Opowiesz mi o Morghlithcie dopóki czas twojej warty jeszcze nie minął?
Na słowo "warty" Turgas popatrzył w niebo, podniósł się i rozejrzał czujnie dookoła sprawdzając, czy wszystko jest w porządku. W ferworze dyskusji przestał zwracać uwagę na obozowisko, co było niewybaczalne.
- Właśnie, warty. Fajnie się rozmawia, ale trzeba też pilnować. No i już pora na następną osobę. - półork uśmiechnął się ironicznie wskazując niebo. Po czym znów spojrzał na Kathryn. - Nie wiem, jak Ty to robisz, że tyle snu Ci wystarczy, ale ja mam zamiar się porządnie przespać.
Kompletnie zmienił temat podchodząc do namiotu Walnara i uchylając połę zajrzał do środka.
- Ekhm, pobudka, pora objąć wartę. - Namierzywszy stopę rycerza lekko ją trącił butem
- Nie chcę opowiadać Ci o moim Bogu, gdy myślę już o śnie, więc przełóżmy to na jutro - zwrócił się do półelfki. - Mam nadzieję, że wytrzymasz do tego czasu.
- Czy wytrzymam? Zależy od tego czy te następne osoby dostarczą mi wystarczającej rozrywki - wykrzywiła kpiąco usta. - Do jutra, Turgasie.

Nie miała jednak wątpliwości, że kolejne kilka godzin nie będzie miało do zaoferowania jej niczego interesującego. Tak rycerz jak i mag zdawali się żywić wyjątkowe obrzydzenie do jakiejkolwiek formy rozmowy, która wymykała się płytkiemu i bezpiecznemu nurtowi konwencjonalnej konwersacji. „Czy możesz, proszę, podać mi sól” najprawdopodobniej było szczytem ich marzeń. Jedyną osobą, która miała na tyle charakteru, by przyjąć jej warunki rozmowy i zakończyć ją z klasą, był kapłan. Zaskoczył ją, bo sądziła, że będzie on bardziej prymitywny, bardziej pasujący do stereotypowego obrazu swego boga. Zaskoczył ją, bo był pierwszym, który powiedział o niej prawdę. Dlatego postanowiła, że wybaczy mu jego ucieczkę popartą nie do końca przemyślanym usprawiedliwieniem. „Nie chcę opowiadać ci o moim bogu, gdy myślę już o śnie”. Tak jakby oboje nie wiedzieli, że gniew jest jednym ze środków najskuteczniej odpędzających sen.
Zastanawiała się, czy zauważył, że tym jednym krótkim skłonieniem głowy okazała mu więcej szacunku niż wszystkim pozostałym towarzyszom razem wziętym.

***

Walnar trzymał wartę podobnie jak Turgas – bez hełmu choć w zbroi, co jakiś czas robiąc obchód obozowiska. Kobieta przypatrywała mu się przez pewien czas, po czym uspokojona wróciła do swojego posłania. Choć nie posiadał elfiego wzroku, rycerz był na tyle czujny, że Kathryn postanowiła zająć się swoimi sprawami.

Ze skrzyżowanymi nogami siadła na swoim posłaniu, ręce luźno opierając o kolana. Zamknięte oczy, skupienie, przyśpieszający równomiernie puls. Umieszczony po wewnętrznej stronie nadgarstka, skryty pod ubraniem, kamień księżycowy rozjarza się lekkim, zimnym blaskiem w rytm bicia serca – dostrojenie zajęło tylko kilka chwil i wystarczyło już „wsączyć” w amulet niewielką ilość ożywiającej ciało magii.

A potem…

* * *

Kahtryn nudziła się

Siedziała wygodnie oparta o okryte pledem siodło.
Nie patrzyła na swoich towarzyszy, płonący migotliwie ogień, nie patrzyła na konie ani na ciemną ścianę lasu. Z odrzuconą lekko do tyłu głową wpatrywała się w nocne niebo, a cienie lgnęły do jej twarzy.




* * *

Podczas warty Alandera, Kathryn wciąż nie spała.
Elf powoli wyszedł z namiotu trzymając w rękach książkę i plik pergaminów. Rozkładając je w pobliżu ognia, tylko raz obejrzał się przez ramię w kierunku posłania półelfki, napotykając spojrzenie uważnych, nieruchomych, złotych oczu. Kobieta nie odzywała się jednak, ciekawa będąc czy mag przełamie pierwszy ciszę. Nie przełamał. Zamiast tego w skupieniu zaczął przeglądać otaczające go papiery.

Kathryn skrzywiła się nieznacznie.
Z tymi ludźmi było coś nie w porządku. Przedziwna menażeria: czarny rycerz, wojownicza handlarka, apatyczny mag i kapłan Morghlitha. A jednak żadne z nich nie dążyło tak naprawdę do poznania towarzyszy, nie starało się wytworzyć sojuszy, zabezpieczyć przed cisem w plecy. Nie, oni woleli ślizgać się po powierzchni pustego konwenansu, ignorować pozostałych, bogowie brońcie przez możliwością zadania jakiekolwiek pytania. A przecież nie chodziło o zwierzenia – chodziło o proste zadzierzgnięcie jakikolwiek więzi, przełamanie obojętności. Jedna, krótka rozmowa z Turgasem dała jej więcej niż jakakolwiek rozmowa z Alanderem czy Walnarem. Dlaczego? Bo jako jedyny z nich wszystkich nie zachował się defensywnie, nie schował się jak żółw do skorupy, nie zakończył rozmowy uśmiechem nieudolnie maskującym gniew jak człowiek, nie ignorował jak elf. Miał na tyle charakteru, by odpowiedzieć.
Półelfka potrafiła to docenić.

Jeszcze raz zmierzyła maga wzrokiem, w którym czaiła się niechęć.
I zaczęła trzymać wartę.

***
Kathryn zbudziła się z drugiej dwugodzinnej drzemki niedługo przed końcem warty Saline. Świtało już i półelfka postanowiła wykorzystać ostatnie chwile spokoju na szybką kąpiel. Szybko przemyła się i przebrała, dochodząc do wniosku, że z ulgą opuści to obozowisko. Turgas dobrze je rozplanował, wykorzystując w optymalny sposób przewagi, jakich dostarczało otoczenie. Nie przemyślał jednak odległości jaka dzielić powinna miejsce odpoczynku i źródło wody – nie pomyślał, że szum wody będzie stanowił nieodłączne tło niepokojącej melodii lasu, że ten uporczywy dźwięk zagłuszać będzie wszystkie inne delikatniejsze odgłosy.
Wiedziała, że kolejnym razem nie dopuści do takiego błędu.
Las zbyt ją niepokoił, by mogła pozwolić sobie na takie elementarne pomyłki.

Gdy wróciła do obozowiska, kończąc pakować do lnianego woreczka zdjęte już rzemienie, elfka właśnie ogłosiła koniec nocnych wart. Zaczęło się szybkie przygotowywanie śniadania i pakowanie rzeczy. Kathryn popatrzyła krytycznie na zbroje, przeszywanice i namioty, którymi musieli się jeszcze zając jej towarzysze i stwierdziła, że nie będzie się spieszyć – miała z nich wszystkich najmniej bagażu.

* * *

- No, ruszajcie się. Nie mamy całego dnia na mitrężenie – Walnar nadał swojemu głosowi rozkazujący ton.
Kathryn przesunęła spojrzeniem po rycerzu, który zdążył już dosiąść swojego wierzchowca, po elfce posłusznie zbierającej swoje rzeczy, magu kręcącym się jeszcze po resztach obozowiska i wreszcie po kapłanie stojącym spokojnie z założonymi na piersi rękami.
Odwróciła się w kierunku człowieka i westchnęła teatralnie.
- Jak niewiele kilometrów w las trzeba, by z człowieka opadła cienka skorupka cywilizowanej uprzejmości. Jakże to tak do kobiety, którą jeszcze przedwczoraj po rękach całowałeś, jakże to tak do elfiego szlachcica, a przede wszystkim gdzie tu poszanowanie dla wieku i doświadczenia z niego płynącego – złociste oczy zmrużyły się nieznacznie. - Zapominasz bowiem o jednym, młody człowieku: wszyscy tutaj zgromadzeni - oprócz może Turgasa – starsi są od ciebie kilkakrotnie. Rozumiesz?
- I jeszcze jedna rzecz – Kathryn uśmiechnęła się słodko. – Tan Alander, choć niewątpliwie wytrawny z niego myśliciel i teoretyk, niestety jak wielu ludzi magii i pióra uważa, że każda pora jest odpowiednia, by zagłębić się w księgach i notatkach. Nawet, gdy są to późne godziny nocne. – znad ramienia popatrzyła na kapłana. - Jako najbardziej predysponowany do tej roli, zechciałbyś udzielić mu wieczorem lekcji, Turgasie?
Tylko on mógł zobaczyć wpół poważny, wpół kpiący wyraz jej twarzy. Gwardzista odwzajemnił ironiczny grymas:
- Nie sądzę, aby była potrzebna lekcja. Jako wytrawny, jak to powiedziałaś, teoretyk, bez wątpienia zna teorię. A w przełożeniu teorii na praktykę ja za bardzo nie pomogę. To przychodzi samo, choć czasami bywa bolesne.
- A znasz powiedzenie: „Głupota zabija. Innych.”? To analogiczna sytuacja.
- Wiek nie zawsze chodzi w parze z doświadczeniem droga el Kathryn - kobieta odwróciła się ku rycerzowi, który spokojnie przeczekawszy jej krótką wymianę zdań z Turgasem, postanowił się odezwać dopiero teraz. - Więc zdarza się, że ktoś mający te 200 czy 300 lat może mieć mniejsze pojęcie o świecie i jego regułach niż ktoś mający lat 20 lub 30. I nie wydaje mi się abym kogokolwiek uraził. Czy to kobietę czy szlachcica...
- Doświadczenie zawsze przychodzi z wiekiem. To mądrość i rozwaga nie jest wszystkim dostępna, ale chyba nie sugerujesz, że Saline lub Alander to nierozważni głupcy.
- Nic takiego nie powiedziałem. Chyba że szukasz dziury w całym.
- Nie powiedziałeś. Więc zapewne zgodzisz się ze mną, że bardziej naturalne byłoby, gdyby pewne decyzje podejmował ktoś starszy od ciebie wiekiem i bogatszy doświadczeniem? - Kathryn uniosła jedną brew.
- Cóż, jak dotąd nikt z owych starszych wiekiem nie kwapił się z ukazywaniem tegoż doświadczenia. Nawet w kwestii dowodzenia całej wyprawie czy też banalnej decyzji kto i kiedy wartuje - wszystko zostało rozstrzygnięte przez nas samych wedle własnego uznania.
Machnęła lekceważąco ręką.
- Ależ każdy z nas dzieli się z tobą mądrością i doświadczeniem, wystarczy byś otworzył szerzej oczy. Warty podzieliły się sprawnie i bez dowódcy. A jeśli chodzi o samą "kwestię dowodzenia"... nie sądzisz, że dowódca powinien posiadać umiejętność precyzyjnego operowania słowem? Wiesz... niejasne rozkazy... Nie, lepiej zrezygnujmy z tego pomysłu, to mogłoby okazać się niebezpieczne.
- Co innego gra słów, gdy jest to całkowicie niepotrzebne, a co innego działanie wtedy, gdy jest to konieczne - odparł. - Rozróżniaj zatem te dwa rodzaje operowania słowami, jak to raczyłaś określić.
- Ależ konstrukcje zdań i wypowiedzi są wyrazem struktury myślenia. Jak dowiódł tego tan Lathis: kto mówi niejasno, ten myśli niejasno. A co za tym idzie nie posiada zdolności właściwej oceny sytuacji.
- Jasne myśli, jasne słowa. Czasami w walce jasne słowa mogą być twoją zgubą i wtedy wyjściem są półsłówka, dziwne komendy, niejasne dla przeciwnika. Również wtedy gdy obawiasz się szpiegów.
- Zapominasz o tym, że komendy te są subkodem "właściwego" języka. Jako taki posiadają jednak jasno i wyraźnie przypisane znaczenie, które musi być zrozumiałe tak dla dowódcy, jak żołnierzy. Tym samym mój argument pozostaje dalej w mocy.
- Zatem doskonale. Proponuję, abyś objęła dowodzenie skoro tak gładko operujesz językiem, a myśli masz jasne i czyste - odparł z lekką ironią.
- I znów nie słuchasz swojego rozmówcy. Mówiłam ci, że trzeba zrezygnować z idei "dowództwa" - uśmiechnęła się złośliwie. - Cieszę się, że zrobiłeś to tak szybko.
Zmarszczył brwi, by po chwili uśmiechnąć się i zaklaskać parę razy.
- Brawo, nie doceniłem cię i siły twego słowa. Mam nadzieję, że masz też inne zalety poza szybkim językiem.
Kathryn dygnęła tylko kpiąco, w palcach trzymając niewidzialny brzeg sukni i wróciła do pakowania swoich rzeczy.
 

Ostatnio edytowane przez obce : 06-05-2008 o 22:26.
obce jest offline  
Stary 06-05-2008, 08:14   #27
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Podróż jak zwykle była dla elfa nieprzyjemna.
„ Jak ja nienawidzę tej chabety. Kiedyś będę musiał poświęcić czas i nauczyć się dobrze jeździć na koniach, aby moja mniej szlachetna część pleców na każdym postoju nie wołała, że ją mordują.”

W czasie jednego z popasów wprost na Tana Alandera wypadł królik. Momentalnie, nie wahając się ani chwili, rzucił magiczny pocisk.
- Zssys. - magiczny palmpset w ustach elfa zabrzmiał jak uchodzące z przekłutego pęcherza powietrze. Wszystko działo się bardzo szybko, iż nawet trudno było dostrzec dokładne ruchy maga. Z jednego z palców maga pomknął jasny pocisk mocy. Królik padł martwy. Jedynym śladem, iż użyto magii było przypalone jasne futerko zwierzaka.

Po zatrzymaniu się na nocny spoczynek elf, pomógł w przygotowaniach do obozowiska. Rozpalenie ognia było dla niego kwestią chwili.
- Adr - Zaklęcia były zaskakująco prędko wypowiadane przez Alandera. Na obu dłoniach elfa pojawił się płomienie, formując kule ognia. Wystarczył teraz tylko jeden dotyk, a zebrany chrust zaczął płonąć, dając potrzebne w nocy ciepło i światło.

Warta jego przebiegła spokojnie. Poświęcił ten czas na przejrzenie księgi czarów oraz zielnika, w którym miał umieszczony ostatnio opis potrzebnego zioła. Skopiował go z księgi maga na jego polecenie by mieć, stuprocentową pewność zerwania dobrego zioła.

Rankiem mag usłyszał pokrzykiwania Rycerza. Wiedział jednak, że trzeba porządnie zebrać sprzęt, aby potem się nie wracać po jakiś zapomniany drobiazg. Dalej, więc pracował swoim tempem.
Przekomarzania Sol vek Kathryn z Kapłanem uznał nawet za zabawne, ale nie widział powodu, aby je komentować.

W końcu wszyscy się zebrali i można było wyruszyć. Chociaż mag starał się trzymać pośrodku stawki nie bardzo mu się to udawało. Bo i koń jego nie był stworzony do tego i jego umiejętności jeździeckie też nie były takie wielkie. Przeważnie zostawał na końcu towarzystwa.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 06-05-2008 o 20:06.
Cedryk jest offline  
Stary 06-05-2008, 20:45   #28
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Noc spędzona na łonie natury nie była pierwszą, ani ostatnią tego typu nocą w życiu Tishalull
Część mięsa z upolowanego długoucha nabiła na zaimprowizowany rożen i upiekła, a resztę posiekała, i ugotowała wraz z kasz a, cebulą i ziołami nad żarem w niewielkim kociołku, tak by móc z samego rana zjeść gorący i całkiem smaczny posiłek.

Siedząc przy ognisku, wpatrzona w pełgający na polanach ogień zaczęła wspominać, kto nauczył ją, że jeśli chce w pełni cieszyć się smakiem jedzenia, musi nauczyć się sama je przyrządzać….

***

Jak zawsze zatopiona w lekturze przeoczyła porę kolacji.
I to o dobre kilka godzin…
Tym razem bez reszty pochłonęła ją historia odkrycia Archipelagu Południowo-Zachodniego pióra Filegasa z Tabadanu.

Ostatnimi czasu zaczytywała się opisami odkryć, dziennikami podróży, czy pamiętnikami dyplomatów z odległych państw. Marzyła czasem, by móc tak jak oni, móc podróżować, odkrywać nie poznane wcześniej miejsca, zgłębiać ich tajemnice…

Teraz jednak poczuła dokładnie że obiad ledwie skubnęła, myślami będąc znów przy lekturze, zaś kolacje ominęła zupełnie. Było już dobrze po północy, a jej żołądek domagał się jakiejś strawy.

Cichcem opuściła komnatę, by dobyć podobną, jak ostatnimi czasy nocną wyprawę do kuchni. Mogła, rzecz jasna wezwać służbę, kazać przygotować sobie posiłek, ale…. Wolała takie rozwiązanie, namiastka adrenaliny w jej, niestety, dzięki rodzicom, uporządkowanym i nieco nudnym życiu.

Pusta kuchnia wydawała się ogromna, na ścianach lśniły wyszorowane naczynia do gotowania, smażenia i pieczenia, przepastne kredensy chowały zastawę stołową, w kuchennych paleniskach żarzyły się węgle z jakich rankiem znów buchnie płomień. Drzwi na końcu korytarza prowadziły do spiżarni i do piwnic z zapasami jedzenia.

Cichutko nucąc pod nosem młoda elfka wyjęła sporych rozmiarów talerz i ruszyła w stronę spiżarni. Po chwili zasiadała już przy stole z talerzem wypełnionym w większości pieczonym, zimnym mięsem, winogronami i sporym kawałkiem sera gdy głos za jej plecami sprawił, że naczynie prawie wypadło jej z dłoni.

-No, w końcu wiem, kto myszkuje po nocach w mojej kuchni…Panienka Tishalull!

Tegoż akurat się nie spodziewałem po panience… Głos głównego kucharza, półelfa, El Tyreandela wyrażał absolutną dezaprobatę. Władał kuchnią jak swym królestwem, rozdzielając pochwały jak i nagany na podległą mu rzeszę kucharzy, kuchcików, posługaczy.

Tishalull poczuła jak na policzki wypełza jej rumieniec wstydu.

Kucharz bystro spojrzał na zawartość talerza, pociągnął nosem nad kubkiem wina już stojącym na stole, i lekko zmarszczył brwi.

-Dziecko, nie wiem czemu nie jesz jak normalni członkowie twej rodziny, ale muszę przyznać, że masz mały dar łączenia smaków. Czemu wybrałaś akurat jagnięcinę w ziołach? Spośród całego mięsa, czemu właśnie to? A zielone winogrona? Czemu one, a nie gruszki, morele, czy granaty? A ten ser? Czemu ten gatunek, pleśniowy, półpłynny, słony i ostry?

Od właśnie tej rozmowy, i początkowo nieporadnych tłumaczeń młodziutkiej elfki zaczęła się ich znajomość. Umiejętnośc łączenia ze sobą smaków była dopiero początkiem w drodze poznania sekretów rozkoszy podniebienia w jakiej kanony wprowadził ją El Tyreandel, który okazał się niezwykłym nauczycielem, jak i przyjacielem.



***

Ponownie dorzuciła drew do ognia, potrawka bulgocząca w kociołku zaczynała coraz milej pachnąć, przesunęła ją bardziej w bok, by pod nią był żar, a nie ogień.

Mocniej owinęła się kocem, opierając się o wiatrołom, jaki musiał paść stosunkowo niedawno. Zza niej dobiegało jej uszu chrupanie trawy jej klaczy.

Miecz spoczywał koło jej dłoni, w zasięgu ręki był również łuk.

Ufając swemu wyszkoleniu i znajomości dziczy, Tishalull nie czuła się zagrożona. Miała pewność, że poradzi sobie, chodź wiedziała, tez, że podróżowanie samotnie w tak stosunkowo dzikim terenie, jak ten na jakim się znalazła, nie jest najrozsądniejsze.

Chcąc nie chcąc jednak zdecydowała, że tak i tak prawdopodobnie spotkałaby tą zbieraninę z karczmy prędzej czy później, a dołączenie chodź na chwile do ich kompani może dać jej pewne korzyści- jak chociażby komfort snu, a nie pół snu- czuwania.

Złapanie ich jutro na szlaku nie powinno jej nastręczyć żadnych trudności.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 07-05-2008, 01:59   #29
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Podróż jak zwykle przebiegała spokojnie, zmieniła się jednak i to dość znacznie temperatura. Zarówno ta na zewnątrz jak i wewnątrz grupy. Chłód był odsieczą dla ciężkozbrojnych, dzięki czemu trudy podróży jakby osłabły na sile. Po zjedzeniu śniadania składającego się z suszonych porcji, spakowaliście rzeczy i zawinęliście obóz. Nikt specjalnie nie trudził się zamaskowaniem obozu – co z pewnością spowodowane było dotychczasową praktyką i brakiem Łowcy w drużynie … Pewnie jeszcze nie wiedzieli jak bardzo ryzykownym jest pozostawianie śladów tam, gdzie ktoś lub coś może ruszyć za ich tropem… Niebawem mieli się jednak przekonać o tym jak bardzo są niebezpieczne tereny Orkusa tam, gdzie nie docierają patrole Katana. Póki co, Tan Walnar, El Kathryn i El Turgas zdołali nawiązać między sobą nić porozumienia. Nić ta pozwalała czuć się o wiele lepiej podczas podróży, śmielsze rozmowy, żarty, wreszcie brak konsternacji na głupawe zachowania rozmówcy…A przecież każdy patrzył na każdego z własnej, indywidualnej i unikatowej strony.

Tymczasem…

Wytrawny Łowca zapewne "usłyszałby" ciszę panującą na danym obszarze. Pierwszy lepszy zwiadowca zauważyłby zmiany w otoczeniu a chwilę później ukrywające się zło. Ekipa, która podróżowała do Dworku Kurta nie posiadała Łowcy, ani nie wyznaczyła zwiadowcy, nieświadomie więc zbliżała się do poważnego niebezpieczeństwa.

Trasa coraz bardziej gęstniała, jednak była wciąż możliwa szybka jazda na koniu – choć jedynie traktem i to pojedyńczo. Drzewa, krzewy, utrudniały dalszą obserwacje terenu, choć z bliska nie mogły stanowić wystarczającej osłony.



Mag poprawił się w siodle, po czym poinformował wszystkich:

- Czuję, że coś wisi w powietrzu, za chwilę coś się wydarzy…

Słowa te nie były adekwatne do zbliżającego się niebezpieczeństwa. Były jednak prawdziwe. Chwilę później Kathryn przez materiał koszuli delikatnie dotknęła medalionu ukrytego na piersi.

- Trzysta metrów przed nami. Kilkanaście, prymitywnych, humanoidalnych istot rozumnych. Dwa psy lub wilki - powiedziała spokojnie.


Gdy wytężyliście wzrok, zza drzew w odległości około 300 metrów dostrzegacie niskie wredne postacie. Elfy w mig dostrzegły, iż są to gobliny nizinne, równie liczne co zajadłe. Było ich dużo, zbyt dużo by na spokojnie je przeliczyć, podczas gdy zbliżały się w Waszą stronę. Nie biegły niczym wzburzona fala, wyglądało to bardziej na zabawę w podchody – małe zielone główki nikły za krzakami czy drzewami, po to tylko by za chwile wynurzyć się ponownie, jakieś pięćdziesiąt metrów bliżej was niż wcześniej…



Poruszali się cicho niemal bezszelestnie, choć nie na tym koncentrowaliście swoją uwagę. Uzbrojeni byli skąpo, dzidy, topory, maczety, częściowe metalowe pancerze stanowiły chyba ich jedyne wyposażenie, nie licząc ewidentnej wrogości skierowanej w Waszą stronę.

Znaliście ta rasę, przynajmniej ze słyszenia. Mała, wredna i wroga. Mająca za nic zdobycze kulturowe i cywilizacyjne, choć chętnie korzystająca ze zdobyczy sztuki militarnej. Znani są z pożerania ciał zabitych wrogów co budzi dodatkowy niepokój u przeciwników, ich organizacja życia przypomina szczep plemienny z wodzem na czele. Nie stanowią poważnego zagrożenia dla pozostałych ras, lecz na pewno są najczęstszym niebezpieczeństwem z jakim spotykają się podróżnicy.

Ciężko jest oceniać motywy działania tej porywczej rasy, atak na Was mógł być spowodowany głodem, chęcią obrabowania Was z Waszych dóbr, zwykłym napadem nienawiści czy zwyczajną nudą. Może uznali Was za zagrożenie, które należy wyeliminować? Nie wiadomo, niemal pewnym jest jednak, że na starcie z Wami przygotowani to oni nie byli, a ewentualne zwycięstwo goblinów nie mogło być osiągnięte bez ich sporej zapłaty w walucie zwanej krwią.

Przyroda zamarła w oczekiwaniu na zbliżające się rozwiązanie sytuacji. Cały las jakby na moment wstrzymał oddech, ustał nawet szum drzew, jedynie szczęk zbliżającego się metalu informował o tlącym się nieopodal życiu. Chwilę później do czułych nozdrzy półorka doszedł zapach goblińskiego potu, sprzyjała temu zmiana wiatru, co jednak dawało niemal pewność, iż wcześniej to Wasza grupa roztaczała wyraźny zapachowy ślad.

Mieliście jedynie kilka chwil na podjęcie akcji, a i tego by nie było, gdyby nie wcześniejsze ostrzeżenie Tan Alandera i El Kathryn. Dzięki ostrzeżeniu zyskaliście nieco czasu, unikając jednocześnie zaskoczenia. Pomimo to zbliżający się wróg nie pozostawia wątpliwości co do faktu , że Was wykrył…
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 07-05-2008 o 11:34.
Eliasz jest offline  
Stary 09-05-2008, 21:35   #30
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
O magu jadącym na końcu ich niewielkiej kolumny Kathryn prawie udało się zapomnieć – apatyczny, bierny i milczący nie był interesującym kompanem w podróży. Oprócz jednej rozmowy, którą odbyli kilka dni temu w karczmie, nie zamienili ze sobą wielu słów i półelfka skreśliła go wstępnie ze swojej prywatnej listy intrygujących i godnych poznania osób. Może dlatego, gdy powiedział pierwsze od śniadania pełne zdanie...

- Czuję, że coś wisi w powietrzu, za chwilę coś się wydarzy…
Kathryn ściągnęła lekko wodze i obróciła się w siodle najpierw patrząc na maga a potem z lekko uniesioną brwią na kapłana, niemo pytając się czy jadący za nim elf raczy żartować. Turgas nieznacznie wzruszył ramionami.

Wszyscy jednak zatrzymali konie.

Kobieta przesunęła spojrzeniem po rozświetlonej słońcem ścianie lasu. To było dobre miejsce i dobry dzień na zasadzkę – grube pnie drzew, słoneczne promienie znaczące wszystko rozedrganymi plamami jasności i kapryśnymi cieniami, krzewy i paprocie zapewniające ochronę przed spojrzeniem, lecz nie na tyle gęste, by stanowiły przeszkodę do ataku. Delikatnie dotknęła medalionu ukrytego pod materiałem koszuli.

- Trzysta kroków przed nami. Kilkanaście, prymitywnych, humanoidalnych istot rozumnych. Dwa psy lub wilki – powiedziała spokojnym, lekko znudzonym głosem, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.

A potem zobaczyli gobliny. Cztery.

Ich sylwetki przemykały zwinnie pomiędzy zaroślami, znikając i pojawiając się coraz bliżej i bliżej. Scena przypominała obraz, którego jedynie połowa pozostaje nieruchoma: po lewej stronie płótna piątka jeźdźców zastygła w bezruchu, uważnie wypatrując nieuchronnie zbliżającego się niebezpieczeństwa, otoczona równie znieruchomiałym lasem jest archetypicznym wzorem ofiary; po prawej zaś stronie postacie pokryte szaro-oliwkową skórą w ciągłym ruchu, zbratane z cieniami drapieżniki.

Ich niedoczekanie.

- W sumie czternastu i dwa wilki. – Uznała, że czas na kilka konkretów, które odmienią oblicze sytuacji i potencjalnie zaskoczonym ofiarom pozwolą urządzić własną zasadzkę. - Trzysta metrów przed nami trójka ukryta na drzewach czyli, drogie elfy, dwa poruszenia skrzydeł sokoła ku świtaniu - przełożyła miarę odległości na charakterystyczną dla starych poematów elfickich. - Pięćdziesiąt metrów na prawo od nich dwóch i dwa wilki. Na godzinie jedenastej podkrada się czterech. Trzech na godzinie pierwszej. Dwóch stara podkraść się z boku, prawdopodobnie od godziny dziewiątej i trzeciej.

Jeszcze zanim skończyła mówić mag zdążył znaleźć się na ziemi, rycerz chwycić wygodniej kopię, zaś Saline dobyć miecz z pochwy i tylko Turgas nie poruszył się, zimnym głosem wymawiając słowa modlitwy. Kathryn zeskoczyła z konia i spokojnie zaczęła go prowadzić na tył ich szeregu. Przez ramię zerknęła na łuk przytroczony do juków elfki i żelazo w jej dłoni.

- Masz zamiar rzucić w nich mieczem? - w jej głosie pojawiła się delikatna nutka kpiny.

Zatrzymała się kilka metrów dalej, gdzie przydrożne zarośla mogły zapewnić jej największą ochronę.

- Dwieście metrów.
 
obce jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172