Wątek: Tacy jak ty 3
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-05-2008, 16:02   #669
hollyorc
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Barbak słodko spał. Był to pierwszy sen od dłuższego czasu, w którym mógł pozwolić sobie na odrobinę relaksu. Rith został wysłany tam gdzie jego miejsce, jego przyjaciele byli cali i zdrowi (przynajmniej względnie zdrowi i przynajmniej w sensie fizycznym). Ork, zatem mógł w pełni odpoczywać pod cieniem, jaki dawała mu Olcha. Drzewko odrobinę przesuszone dawało idealny cień. Ork uśmiechnął się sam do siebie i pomyślał, że brakowało mu tu jeszcze drinków z palemką i jakiś dzierlatek w króciutkich spódniczkach. Ehhh.... stare dobre czasy, starzy dobrzy znajomi. Ork zamknął oczy i bezwiednie powrócił we śnie do czasów swej młodości i do swych starych przyjaciół

******

Wcześnie rano, około pierwszej po południu tą samą, główną salę „Niedźwiadka” wypełnił głośny huk. Zaraz po nim nastąpiło stękanie i liczne przekleństwa. Barbak spadł ze stołu, na którym zasnął. Nie wiedział dokładnie, dlaczego zasnął i kiedy, a także dlaczego upodobał sobie tak wąski stół. Ale nie to było ważne. Ból głowy rozrywał mu czaszkę. Jednoznacznie świadczył on o tym, iż zabawa poprzedniego dnia była przednia, ale mówił też, że nie należało tyle pić. Palladyn wytoczył się z karczmy i potoczył się w kierunku najbliższego koryta z wodą. Zanurzył w zimnej cieczy ręce. Przeszedł go przyjemny chłód. Kilkukrotnie ochlapał twarz, następnie zanurzył głowę w końskim korycie. Za głową zanurzyły się ramiona, korpus, a w końcu cały święty rycerz Palladine runął do koryta. Barbakowi kręciło się w głowie. Po kilku minutach orzeźwiającej kąpieli ork wygramolił się z korytka, łamiąc je w kilku miejscach czystym przypadkiem i chwiejnym krokiem podążył powrotem do karczmy. Podszedł do baru i nalał sobie kufel zimnego piwa. Wychylił go i wlał w siebie całą jego zawartość.

- Dobrze być w domu.- Stwierdził sam do siebie.

Gdy nalewał sobie kolejny kufel kątem oka zobaczył, iż w rogu zaczyna się podnosić Tołdi. Ponieważ podnoszenie to wychodziło na razie kiepsko, Barbak nalał drugi kufel piwa i podszedł do swojego ucznia. Podał mu szklanice.

- Nigdy więcej.- Oświadczył młody wojownik. Wyglądał żałośnie. Kręciło mu się w głowie chciało mu się rzygać, a koordynacja wzrokowo ruchowa pozostawiała wiele do życzenia.

- Stare mądre przysłowie mówi: „Czym się strułeś, tym się lecz”. Pij! Dobrze ci to zrobi.

Tołdi usłuchał. Przechylił kufel i w pierwszym momencie musiał mocno się skoncentrować, aby nie oddać całej zawartości żołądka. W miarę jednak jak zimny płyn rozlewał się po jego organizmie poczuł wyraźną ulgę.

- Inne mądre przysłowie mówi: „Na kaca najlepsze praca”. Łap się za majcher i choć na podwórze.

- To nie jest dobry pomysł….

- Nie pytam cię czy to dobry pomysł! Ja grzecznie proszę!
- Był to jedna z tych próśb Barbaka, na które lepiej było przystać.

Młody wojownik posłusznie, aczkolwiek ociężale wtarabanił się na mały placyk przed karczmą. Zanim zdążył powiedzieć cokolwiek zgrabną dźwignią jego nauczyciel posłał go do koryta.

- Za co to???? - Spytał zszokowany Tołdi.

- Nie za co? Tylko, na co? Na kaca. Uwierz mi przećwiczyłem. Może końskie koryto nie jest najlepsze, ale lepsze to niż nic. No dobra wyłaź i przyjmij postawę.

Młody wojownik posłusznie, choć niechętnie wykonał polecenie. Początkowo trening szedł opornie. Każdy ruch był spowolniony, każdy mięsień bolał, jednak w miarę wykonywania ćwiczeń obaj orkowie czuli się coraz lepiej. Po około godzinie ćwiczeń na placyku pojawił się „Pan pułkownik”.

- Widzę, że trochę ćwiczycie! - Zaśmiał się Heinrich - Zaraz przyniosę kosę. - Jak powiedział tak zrobił i za chwilę na placyku były trzy orki. Tołdi szybko zauważył, iż jego nowy przeciwnik sparingowy jest dużo szybszy, silniejszy i dużo lepszy technicznie. Jest także dużo brutalniejszy. Gdy Tołdi przyjmował na zastawę cięcia Heinricha, bolało go całe ramię. Gdy kilkanaście razy nie udało mu się dobić ciosu, otrzymał całkiem mocne uderzenie płazem miecza.

- Może byśmy tak przestali się cackać. Atakujcie mnie. - Rozkazał pułkownik.

- Uważaj tylko na młodego. - Stwierdził spokojnie Palladyn. Po czym zaczął obchodzić przeciwnika po okręgu. W jego dłoniach błyszczały już dwie ciężkie szable. Tołdi wiedział doskonale, że nie może doprowadzić do bezpośredniej wymiany ciosów. Był na to zdecydowanie za słaby. Postanowił, więc wspomóc swojego mentora.

Barbak cały czas krążył, zmieniał rytm i prędkość, nie chciał zostać wyczuty.

- No tak zapomniałem już, w jaki sposób walczysz! - Rzekł spokojnie orczy oficer. Po czym zaatakował. Atak był wycelowany dokładnie w głowę Barbaka. Cios nie był spowolniony ani osłabiony. Był to najzwyklejszy w świecie atak. Palladyn przyjął ostrze dwuręcznego miecza na obie szable. Siła uderzenia nieznacznie go cofnęła, nie wybiła jednak z rytmu walki. Zamłynkował lewą szablą markując uderzenie, jednocześnie wyprowadził boczne cięcie prawą ręką. Sztuczka nie wyszła, Heinrich zblokował cios i błyskawicznie wyprowadził swój własny. Lewa ręka Barbaka powróciła szybko do zastawy. Ostrza zazgrzytały, posypały się iskry. Siła ataku pozbawiła Palladyna równowagi. Zaczął się chwiać. Tołdi był pewien, iż jego przeciwnik zaraz zakończy sparing. Był w pełni skupiony na Barbaku. Tołdi zaatakował. Cięcie było najszybszym, na jakie było go stać. Celował w spojenie płyt naramiennika. Trafił. Ale jego ostrze nawet nie zarysowało zbroi, nie mówiąc już o ranach, jakie miało zadać uderzenie. Heinrich obrócił się i zakręcił dwukrotnie mieczem nad głową. Tołdi nie był w stanie nic zrobić, więc ustawił zastawę, ale jego przeciwnik był zbyt szybki. W jednej chwili otrzymał trzy uderzenia płazem miecza. Dostał centralnie w czoło, a także w udo i siedzenie. Upadł. Jednak ta chwila, jaką trwała jego walka z tym doskonałym wojownikiem, dała Barbakowi czas na odzyskanie równowagi. Palladyn zasypał przeciwnika gradem uderzeń. Ten jak maszyna, operując szalenie ciężkim mieczem jak zabawką, odbił wszystkie ataki. Wymiana ciosów trwała jeszcze chwilę i znowu pułkownik zaczynał mieć przewagę nad porucznikiem. Barbak mimo najszczerszych chęci nie był jednak w stanie dorównać Heinrichowi. Walka szybko zaczęła przypominać jednostronny atak.

- Ładnie to tak. - Zaryczał jakiś głos z wnętrza karczmy zwanej„Niedźwiadkiem”. Jeszcze nie zdążyło przebrzmieć echo tego wrzasku, gdy przez główne drzwi karczmy wybiegł krasnolud. Określenie „przez drzwi” nie jest w pełni adekwatne. Krasnolud wybiegł z drzwiami.

- Rozwaliłeś kolejne drzwi. - Zaśmiał się pułkownik.- Które to już w tym miesiącu?

Waldorff z klanu W ręce mocnych nie odpowiedział. Zamiast tego cisnął w Heinricha swoim dwuręcznym młotem bojowym. Siła uderzenia była tak duża, że powinna ona powalić wołu. Pułkownik jednym zdecydowanym ruchem zszedł z linii lotu śmiercionośnej broni.

- Pudło! Tylko na tyle cię stać? - Zakpił Barbak.

- Poczekaj no chwilę zaraz ci udowodnię, że stać mnie na dużo więcej.

Palladyn wraz z krasnoludem zaczęli zachodzić orka. Heinrich stał nieruchomo starał się obserwować i przewidywać zachowanie swoich przeciwników. Nie było to łatwe. Ta dwójka doskonale znała swoje możliwości, nie walczyli razem po raz pierwszy. Z drugiej znowu strony byli to uczniowie i podwładni pułkownika. Znał ich doskonale, ale czy to wystarczy?

Waldorf podniósł rękę na wysokość swojej twarzy. W magiczny sposób jego broń powróciła, zmuszając przy okazji Heinricha do ponownego uniku. Krasnolud brzydko się uśmiechnął, po czym zaszarżował. Powietrze wokół młota zafurkotało, gdy krasnolud natarł. Ułamek sekundy później ruszył również Barbak. Grad ciosów spadł na pułkownika. Ten jakby nic sobie z tego nie robił. Spokojnie operował swoją bronią odbijając kolejne ciosy. Od czasu do czasu wyprowadzał kontratak. Ten jednak trafiał na zastawę Barbaka lub Waldorfa. Warto podkreślić, iż parowali oni ciosy mierzone tak w nich jak i w swojego kompana.

Tołdi jeszcze nigdy nie widział tak szybkiej walki. Ostrza błyskały w świetle porannego słońca. Wojownicy zdawali się tańczyć a nie prowadzić walki. Co chwila dało się słyszeć szczęk broni uderzającej o broń. Powstał pewien pat. Pułkownik nie mógł zaatakować skutecznie, bo się bronił, Barbak z Waldorfem nie mogli się przebić przez skuteczną obronę. Młody wojownik postanowił, że spróbuje przełamać ten impas. Zdawał sobie sprawę, iż nie może wdać się w walkę. Odrzucił szable i tarczę i pobiegł w kierunku znajdującego się w pobliżu stojaka na broń. Stała tam dobrze wyważona i ładnie zdobiona halabarda. Ork chwycił ją i skierował się biegiem w kierunku prowadzonej walki.

- Coraz lepiej Panowie. Coraz lepiej. - Z uznaniem stwierdził Heinrich. Nagle powietrze wokół niego stało się ciemniejsze i jakby gęstsze. Następnie zaatakował on swoich podwładnych ze zdwojoną szybkością. Waldorf nie zmienił swojego sposobu walki. Twarz Barbaka natomiast dziwnie stężała. Jego ruchy również stały się szybsze, a na twarzy widać było napięcie, które nie powinno towarzyszyć walce sparingowej. Tołdi jednak tego nie widział. Obiegł plac pojedynku wkoło i zaatakował ponownie od tyłu. Jego celem padły nogi pułkownika. Uderzenie było celne i szybkie. Pełna zbroja płytowa wraz z Heinrichem w środku podskoczyła do góry jakby nie ważyła nic. Cios chybił, a siła, jaką w niego włożył młody orkowski wojownik wybiła go z rytmu walki. Obrócił się wokół własnej osi, jednak ustał na nogach. Teraz walka rozgrywała się za jego plecami.

- Kurrrr….cze- Zaklął pod nosem Tołdi jednak nie zrezygnował. Obrócił się szybko w stronę walczących. Ich broń właśnie była zakleszczona. Zaatakował ponownie. Cięcie było trochę wolniejsze, ale za to młody wojownik wycelował dokładniej. Drzewce halabardy trafiły dokładnie pod kolana pułkownika. Heinrichowi nie pozostało nic innego jak tylko poddać się sile grawitacji. Zanim jeszcze upadł ostrze szabli Barbaka jak i młot Waldorfa były wycelowane w twarz pułkownika.

- Bardzo ładnie, bardzo ładnie. Tylko czy przystoi prawdziwemu wojownikowi atakować od tyłu? - Zapytał Heinrich leżąc na ziemi.

-A czy przystoi pozwolić się zabić z byle powodu? - Zripostował Tołdi.

Barbak podał rękę pułkownikowi pomagając mu się podnieść.

- Widzę, że honorowe pojedynki i walka z otwartą przyłbicą zostały ci już wyperswadowane. - Stwierdził pułkownik sprawnie podnosząc się z ziemi.

- Nie do końca. Nie zaatakowałem Cię znienacka. Przynajmniej nie do końca. Wiedziałeś, że walczysz z trzema przeciwnikami. Mnie po prostu zlekceważyłeś. I wcale ci się nie dziwię. Jestem zaskoczony, że udało mi się ciebie podciąć.

- Może masz rację, a może nie! Tym niemniej polegaj zawsze na swoich umiejętnościach i na umiejętnościach swoich przyjaciół, a nie na szczęściu. To raz jest, a raz go nie ma. Nie możemy sobie pozwolić na utratę kogokolwiek z powodu braku szczęścia. Rozumiesz?

- Jasne.
- Stwierdził młody wojownik dumny z tego, iż udało mu się zaskoczyć tak doświadczonego wojownika.

- Leć do koszar i pobierz pancerz oraz broń jakąkolwiek zechcesz. Jakby się ktokolwiek pytał to powiedz, że to ja cię przysłałem.

Tołdi nie potrzebował kolejnej zachęty. Biegiem udał się we wskazanym przez Heinricha kierunku.

- Ładny upadek! Nie wiedziałem, że posiadasz takie talenty akrobatyczne jak i aktorskie. Naprawdę bardzo ładny upadek. - Stwierdził Waldorf. W jego głosie słychać było delikatną nutę ironii.

- Dziękuję. Popatrz tylko, jaki jest z siebie dumny.

******

Barbaka obudził wybuch. W pierwszej chwili wydawało mu się, że to, co słyszy nie dzieje się naprawdę, że to tylko część tego, co mu się śni. Nie chciał się budzić. Czasy, o których śnił były pięknym okresem jego młodości, do którego zawsze powracał z nostalgią. Wybuch jednak się powtórzył o towarzyszyło mu również delikatne podrygiwanie gruntu.

- No nie. Ludzie, demony, aniołowie, bogowie!!!! Czy już na tym świecie zwykły, zielony ork nie może sobie uciąć krótkiej drzemeczki? Czy zawsze w takiej chwili musi pojawiać się coś czy ktoś.....? Barbak burczał do siebie pod nosem. Nagle cały stężał i pociągnął nosem.

- Śmierdzi demonem. Rzekł głośno. Dobrze!!! Uwielbiam zapach przelanej demonie posoki o poranku. Co prawda nie był to poranek, a i demony nie do końca zawsze dawały sobie przelać posokę. Przeważnie ograniczały się do nędznego przeciekania fioletową mgiełką, no nawiasem mówiąc ork uważał za odrażające. Jednak, dlaczego by nie sparafrazować słów pewnego sławnego poety. Nie ma to jak dobry teks. Barbak uśmiechnął się do siebie. Następnie skłonił głowę i zaczął mamrotać pod nosem. W jego dłoniach pojawiły się szable. I już po chwili ork biegł w kierunku walczących. Z demonem sprawnie radzili sobie jego towarzysze. To znaczy ta część, która na ogół decydowała się na walkę z przeciwnikiem. Tev oraz Ast sprawnie radzili sobie z wrogiem. Fungrimm’a znowu nie było. Zastanawiające. Czyżby przemiana w zabójcę nie wpłynęła w żaden sposób na kompana? Zastanawiał się ork. Nie miał jednak wiele czasu a zastanowienia... jak mu się zdawało. Rzeczywistość okazała się przekorna. Tev poradził sobie z piekliszczem demoniszczem wysadzając go od środka. Nastąpiła eksplozja... i po demonie nie było śladu. Zero krwi, zero latających flaków, zero rozbryzgującego się na ostrzu miecza mózgu..... szkoda. Pomyślał ork i zdematerializował szable.

- Przepraszam Panowie za spóźnienie! Zaspałem.- Stwierdził ork i uśmiechnął się rozbrajająco.. na tyle na ile orcza mordka mogła być rozbrajająca.

Nagle w stojącą nieopodal Kejsi/Topole uderzył piorun... i stało się coś bardzo dziwnego. Ork nagle poczuł się tak jakby był w kilku miejscach na raz i jednocześnie w żadnym z nich. Był biernym obserwatorem wydarzeń, o których nie miał pojęcia. Przed jego oczami przewijały się postacie, która widział już w swoim życiu, były też takie które widział po raz pierwszy. Przed oczyma mignął my Valgaav, pojawiły się też inne postacie. Tak samo nagle jak całe zdarzenie się zaczęło... tak samo nagle i się skończyło. Ork ponownie znalazł się w Świątyni. Coś jednak było inaczej. Serce orka stało się bardzo ciężkie. Tak jakby spoczywało na nim milion zmartwień. Tak jakby było odpowiedzialne za miliony istnień. Ork po chwili zrozumiał co się stało. Drużyna osiągnęła swój cel. Imiona zostały zniszczone.... ale jakim kosztem?? Rzeczywistość w której ork spędził dotychczasowe rzycie przestała istnieć. Wszyscy jego przyjaciele, wszyscy ego wrogowie... ba nawet bogowie, w których wierzył przestali istnieć w takiej postaci i w takim porządku w jakim znał je ork. Zielono skóry padł na kolana z płaczem.

Palladine. Cóżem uczynił?

Czy cena nie była nazbyt wysoka?

Czy to co osiągnęliśmy warte było tyle śmierci i cierpienia?

Czy nie staliśmy się teraz tak samo bezwzględni jak nasi wrogowie?

Czy nie staliśmy się Tacy jak Oni?


Gdy ork zadawał tak liczne pytania swojemu bóstwu niebo zaszło fioletowymi chmurami, zapadła idealna cisza. Tak idealna, że ork słyszał swój własny szloch oraz swe własne zbolałe serce.

Spojrzał na Fungrimm’a z zazdrością. On poszukując swej śmierci odpokutuje wszelkie plamy na swym honorze. Oczyści imię swoje i swego klanu. A co pozostało jemu? Czy kiedykolwiek ktoś wybaczy mu, że uczestniczył w zniszczeniu świata? Czy kiedykolwiek, ktokolwiek mu uwierzy. Ork zastanawiał się i po prawdzie także użalał nad sobą.

Zdał sobie jeszcze sprawę z jednego faktu. Oprócz Fungrimm’a znajdowała się tu cała drużyna. Cała! Ork delikatnie ułożył dłonie na swych przedramionach będąc gotowym do użycia sztyletów. Nie dalej niż dziesięć metrów od niego stał Drow. Pozornie kontemplował swą rozpacz, jednak był w każdej chwili gotów do skoku. Reakcji na atak przeciwnika.... lub przyjaciela.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline