Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-05-2008, 23:19   #661
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Od początku walki jasnym było, że śmierć Ritha jest tylko i wyłącznie kwestią czasu. Co prawda zarówno Tev jak i Ravist dali się zaskoczyć na początku bitwy, gdyż nie zamierzali dać się trafić, jednakże po tym szło już tylko lepiej.
Niestety jednak do tej pory nie udało się trafić Demona, zaś Bieli ciągle przybywało całymi strumieniami.
Umysł Rakszasy wyglądał już niczym Niebo, gdzie bez ustanku jaśnieje światło. Półelf i Tygrys musieli mrużyć oczy, gdyż coraz bardziej ich oślepiało. Oczywiście nie miało to swojego przełożenia na ciało.

Astaroth nagle kazał im odsunąć się, ale Tevowi i Ravistowi ani było w głowie wykonać polecenie. Z natury nie lubili wykonywać poleceń i nigdy tego nie robili, zaś ta sytuacja nie była wyjątkiem.
Był tez inny powód, dla którego nie zamierzali kiwnąć palcem w kierunku posłuchania Demona i nie jest to bynajmniej przynależność rasowa Astarotha, lecz to, że zarówno Tev jak też Rav obiecując nie robili z pyska cholewy.
Przykładem mógł być Thomas, któremu Tygrys obiecał śmierć. Traf chciał, że nie on był jej inicjatorem, jednakże była.
Tak było również w tym przypadku. Nie zamierzał się wycofać, gdyż obiecał Astarothowi, że będzie z nim aż do końca. Tak też zamierzał zrobić.

Nagle zjawił się ktoś, kogo Ravist zidentyfikował jako Valgaava. Ten, zaś z kolei wdał się w wymianę zdań z Rithem, po czym wywołał fioletową falę, która przebiegła po całym wnętrzu, ujawniając tysiące Demonów Ritha.
Ravist omal nie dał się nabrać Rithowi. Szybko przejął kontrolę nad ciałem i zaśmiał się.
-Głupiec! Chodźcie zatem!-krzyknął, widząc Demony. Miał w sobie na tyle dużo Bieli, by mógł pozwolić sobie na jedną, wielką novę. Niestety Astaroth również zostałby dotknięty jej siłą, więc chciał ją zminimalizować jak najbardziej się dało. Dlatego też Demony musiały się zbliżyć, przyjmując na siebie całe uderzenie.
Demony rzuciły się naprzód, a Ravist uśmiechnął się jedynie, przygotowując się na uwolnienie całych nagromadzonych pokładów Bieli.
Jednakże nie dane mu było tego dokonać, gdyż do akcji przystąpiły Smoki krążące nad ich głowami, spalając sługi Ritha.
Wtedy właśnie do głowy Półelfa przyszła iście... Demoniczna... Tak, Demoniczna myśl, ale jeszcze nie teraz. Jeszcze nie.

Tymczasem w rozbłyski pojawiła się Almanakh. Jednak istniała, ale to, że istniała, znaczyło, że jest jedynie potężniejszą przedstawicielką swojej rasy, a nie boginią, ponieważ bogowie byli jedynie imaginacjami.
Tylko, że coś tu nie pasowało... Jej oczy, choć nie tylko one, ale głównie.
-We`ve come... to fulfill Mistresse`s will…-szepnęła Almanakh, zaś Rakszasa wyłowił to jedynie dzięki swoim niezwykle czułym uszom.
Gdy zaś to usłyszał, uśmiechnął się tajemniczo. Wiedział co znaczą nie tylko słowa, ale wiedział również co znaczy to, że wypowiada je sama "bogini".
Zamysły potwierdziły się w chwilę później.
-WHAT?! Demons language…?! You... you are possessed!!!-rzekł Rith. Tak, właśnie tego się domyślał.
-Oh my, you`re right!-uśmiechnęła się Almanakh, co było już tylko formalnym potwierdzeniem.
Mało tego, Tev wiedział kto ją opętał. Pamiętał rozmowę w lodowej grocie z Verionem. Tak. On wtedy nazwał Almanakh Słonkiem, co pokazywało, że byli sobie bliscy, zaś ktoś taki jak Almanakh nie dałby się bez powodu opętać i nie byle komu. Odpowiedź była jedna. To właśnie Verion był sprawcą. Całkiem ładne wykonanie.
Za chwilę Astaroth ostatecznie zakończył rozdział w życiu Ritha, który stał się jedynie cieniem.
Dla Rakszasy całe to wydarzenie zeszło na dalszy plan, gdyż zdał sobie sprawę z tego, że są sprawy znacznie ważniejsze, zaś Rith jest tylko malutką, drobniutką sprawą. Nic nie znaczącym pyłkiem.
Nagle Demony zniknęły, po nich Valgaav i Almanakh, zaś Smoki rozleciały się w różne strony.
Tymczasem Tygrys lewitował tuż nad ziemią w zamyśleniu, z którego wyrwał go Barbak.
-Cały jesteś?-zapytał.
-Tak. Nie mogło być inaczej-odparł powoli, odkładając młot Waldorffa, po czym schował sztylety oraz Asetha, zaś Ilontha zdematerializował tak jak cztery łapy, zaś nad ciałem przejął kontrolę Tev, który wyszczerzył się sadystycznie.

Ravist po oddaniu kontroli Tevowi, podszedł do biblioteczki, po czym zmaterializował kostur w ręku. Cała jego czarna postać wyraźnie odcinała się we wszechogarniającej Bieli.
~Halsar pesarla krussc!-mruknął, zaś w podłodze otworzyła się spora szczelina.
~Ratntar val wer!-w szczelinie pojawił się czarny wir, który zaczął wsysać Biel. To była kolejna z tajemnic ciała. Chwilę później w umyśle pozostała ciemność, jaka dominowała przez rozpoczęciem kumulowania Bieli, zaś ze szczeliny zaczęło wydobywać się światło. Ravist uśmiechnął się przewrotnie.
~Waq ladem sil! Ghernit la crinn!-powiedział, a wir czerni zniknął. Jednocześnie szczelina zamknęła się. Niech Biel siedzi tam. Skorzysta z niej innym razem. Następnie podszedł bliżej do biblioteczki.
~Ornito del dera!-wyszeptał, zaś z tyłu zajaśniała czerń, odsuwając półki. Półelf zszedł po schodach, gdzie zobaczył palenisko z czarnym ogniem. Ponownie uśmiechnął się do siebie.
~Mobilor alq fellehr!-zakończył stawiając głośno kostur, zaś kryształ kierując w stronę paleniska. Poprzednim razem czarny kryształ zajaśniał czarnym światłem, zaś tym razem to czarny ogień całym strumieniem uderzył w kryształ, wchodząc w niego. Wkrótce czarny ogień całkowicie został pochłonięty. Półelf wspiął się po schodach i zaklęciem zamknął biblioteczkę.
Przystanął jeszcze, zastanawiając się.
~Nie zaszkodzi. Wersen fir belser!-mruknął, zaczynając kreślić końcem kostura, symbole na zamknięciu szczeliny z Bielą. Z zakończenia zaczął wypływać czarny ogień, żłobiąc owe symbole w podłodze. Było to zaklęcie uniemożliwiające przypadkowe wydostanie się Bieli.
Po tych działaniach kostur zdematerializował się, zaś Półelf usiadł za biurkiem, otwierając księgę, w którą się zagłębił.

Tymczasem Tev stał się materialny i zgodnie z ich domysłami, ciało powróciło do swej sprawności sprzed uderzenia młotem. Przybranie materialnej postaci było równoznaczne z końcem lewitacji, więc Tygrys opadł miękko na ziemię, po czym szybko spojrzał za drzwi, za którymi pozostała tylko przepaść.
Astaroth teleportował się gdzieś, zostawiając ich.
-Wiem że to wam ciężko zrozumieć. Nie wymagam tego. Cieszę się że raz jeszcze mogę na was spojrzeń i zamienić kilka słów-usłyszał głos i odwrócił się. Zobaczył tam Krasnoluda i mało brakowało, a rzuciłby się na niego, by go uściskać.
-Cieszę się że Was widzę ponownie. Żałuje że nie wszystkich ale tak widocznie musiało być. Zresztą mnie też już nie ma. Nie nazywajcie mnie już Waldorff Stalowymłot. To jest ujma dla mojego klanu nie zasługuję na to miano. Od teraz jestem Funghrimm!-powiedział.
-Żegnaj zatem Waldorffie, witaj Funghrimm’ie!-odrzekł uroczyście Ork, a Tygrys powoli podszedł do Waldorffa, zniżając się do jego wzrostu.
-Powiem ci jedno. Gówno prawda. Gówno mnie obchodzi twój zawszały klan! Tyle samo obchodzi mnie czy to będzie dla niego ujma czy nie! Jesteś Waldorff Steelhammer i tyle! Spróbuj zmienić w sobie coś razem z imieniem, którego nie pozwalam ci zmienić, a stracisz cały szacunek jaki sobie u mnie uzbierałeś! Tylko spróbuj!-z każdym słowem mówił coraz głośniej. Zaczął szeptem, zaś ostatnie słowo wywrzeszczał.
-Wiedz jedno. Rakszasa może zaufać tylko raz i tylko raz można zasłużyć na jego szacunek. Jeżeli coś stracisz, to bezpowrotnie, więc nawet nie próbuj-wywarczał, wstając i odchodząc.
Doszedł na krawędź wyspy lewitującej w powietrzu, zaś za chwilę dołączyli do niego Waldorff i Barbak.
Ani się spostrzegli, a wyspa rozpadła się, zaś oni wpadli do wody.

Rakszasa otworzył oczy i zobaczył, ze leży na brzegu wodospadu.
-Widzicie?-zapytał wesoło Elf.
-Iją!-krzyknęła Chimera-ryba, zaś Elf ukłonił się, jednakże Tygrys jedynie łypnął i skinął głową.
Po niedługim czasie ruszyli ponownie przez las, step, sawannę, prawie pionowe skały i pustynię. Coś jednakże zaczęło dokuczać Tevowi.
Doszli do Świątyni po około sześciu godzinach. Stało tam drzewo, a ku zdziwieniu Tygrysa zaczęło pisać, że jest Kejsi i chce wody. On sam nie pogardziłby nią.
Usiadł pod drzewem, zamykając oczy.

~Co teraz? Jestem głodny i chce mi się pić-mruknął Tev, a Ravist oderwał się od lektury i machnął ręką, tworząc ścianę ze stali.
~Zrobiłem co mogłem. Teraz nie będzie ci się chciało ani jeść, ani pić, ale to tylko oszukanie mózgu. Nic więcej. Na czymś takim pociągniesz najmniej tydzień bez głodu i omdleń, ale po tym czasie zdechniemy z głodu. To tylko oszustwo pozwalające funkcjonować. Tymczasem stań się niematerialny. Jeżeli nie ma ciała to nie ma też głodu. Na tym możemy pociągnąć bardzo długo. Wieczność?-uśmiechnął się.
~Ale materialności będziesz potrzebował, więc masz już na to zabezpieczenie. Zjedz coś i napij się jak najszybciej-zakończył Ravist.

Nagle Tev stał się niematerialny i jakiś bardziej żywy. Cóż, nie dokuczał mu głód. Przynajmniej na razie. Rozejrzał się za czymś do zjedzenia. Zobaczył jednak Barbaka, który właśnie zasnął.
-Waldorffie-specjalnie położył ogromny nacisk na jego imię.
-Przydałoby się pomóc temu drzewku, a jednocześnie znaleźć coś do jedzenia i picia-rzekł, udając się na poszukiwania studni w ruinach Świątyni Abazigala oraz jakiegokolwiek jedzenia i picia. Jeżeli ich nie będzie to zawsze pozostawał jakiś Elf czy coś takiego.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 03-05-2008, 13:38   #662
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Ray`gi;
- Mój, mój kochany...!
Lidreal nieruchomieje. Masz niemiłe wrażenie, że jego ślepia zaraz wyjdą z orbit.
- Wreszcie! Tak, mów do mnie, mów więcej, do mnie, tylko do mnie!
Rzucił się na ciebie. Po prostu się rzucił i... Okh... O...świę...ty...gaaakh...! W jakich jednostkach mierzy się demoniczną siłę, nie masz bladego pojęcia (sam jesteś blady jak papier, bo krew odpłynęła ci do koniuszków palców u stóp). Ale... to muszą... być... cholernie... duże... licz...bkhhhhyyyyy...
Ramiona Lidraela chciwie zgniataą cię w miłosnym uścisku, odbierając ci resztki tchu. Myszka, myszka w uścisku olbrzymiej anakondy!
- Teraz kiedy t-ten paskudny yoh...err...demon pozbawił mnie ramienia...!
- Co?... – zdumiałsię Lidrael.
Puścił! Ufh! Puścil, na miłośc wszystkiego co drowskie, puścił, powietrze, oddech, pu... led...wo... sto...isz...
- Co się stało sz towją ręką?! – jęknął Lidrael przyglądając sę tobie. – KTO TO ZROBIŁ?! KTO ŚMIAŁ?!
- Kochany, przywróć mi ją, błagam, a wtedy-wtedy razem poszukamy zemsty na As-as-tarothu.
- As...?! Przy...?! Już! Już, biedna, moja, moje biedactwo, nie płacz, nie bój się, moja, nie zostawię ci tak, nie ja!!! Weź, weź moją!
Złapał cię za kikut po ramieniu. Pociemniało ci przed oczami, ból, przerażający ból. Ból w utraconej ręce?!
Spojrzałeś na swoje nowiutkie ramię. Kolor skóry całkiem jak twój. Dłoń nawet jak twoja. Zaciskasz pięśc. Hm. Gdybys zacisnął ją na kamieniu, pewnie byś go zgniótł.
- Astaroth…? – szepnął Lidrael. – Powiedzialaś Astaroth? Brat Crima? Twór Asgaravahilla? Ast i Aroth? To…on…?! – wycedził przez zęby. – Wiedziałem!!! Od początku wiedziałem!!! Nie martw się, kochana, moja, nie oddam cię mu, o nie, nie ciebie! Nie dostanie ciebie z mglami, nie dostanie nigdy, jesteś moja!

Kejsi; dokopujesz się coraz głębiej, lecz nie wystarczająco głęboko. Braknie ci sił. Liscie więdną, smażone na wrzącym słońcu pustyni. Korzenie czerpią wodę z głębi ziemi, ale jest jej tu niewiele. Podziemia świątyni nie były w końcu zalane wodą. Przynajmniej nie w tym miejscu. Opadasz z sił. Potrzebujesz wody!

Astaroth; Pryzbierasz znów niewinną postac pielgrzyma. Z bezpiecznej odległości zabierasz się za oczyszczanie terenu, kawałek po kawałku.

- UWA...!!!
- Uwaga, odsuncie się!!!
- Co to było?!
- Uwaga, znowu!
- Skąd to się bierze?!
- Odejdźcie stąd, to się zawali!

Elfy, chiemry i ludzie krzątajacy się wokół w pnaice odbiegają od ruin, kruszonych w powtarzających się stale, nidużych eksplozjach.
- Co to na Khemetrę?!
- Wybucha!
- CO wybucha, na Almanakh?!

Barbak; Budzą cię wybuchy. Półprzytomny, zrywasz się i rozglądasz się w zdezorientowaniu. O. Astaroth wrócił.

Tev; Udajesz się na poszukiwania wody. W okolicy nawy bocznej Świątyni jest studnia. Głęboka. Będąc niematerialnym nie możesz chwycić ani wiadra ani sznura, więc stajesz się znów materialny. Chlup, zanurzasz wiadro, wyciągasz. Pijesz, dobre. Resztę wody taszczysz do topoli i oblewasz jej korzenie. Hm... Jest tak gorąco, że woda niemal natychmiast spływa po wrzącym piasku.

Kejsi; malutkie orzeźwienie. Malutkie.

Tev; Hm, chyba trzeba by zataszczyć korzeń topoli do studni. Samo drzewo nie ma już sił nim poruszać.
Jedzenie? Znajdujesz jakieś... krzewy, kaktusy...? Co to u licha jest?!



Kejsi; Ze zmęczenia chwiejesz się, trzeszcząc pniem.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=3NDnqGrgDpk&feature=related[/media]

- Here;3 You wanted to see the elvish dance Damdido. Well here it is. Demon style;3 Remember… rememer that writing hand…

Zanim głos umknął, Kejsi zdążyła spytac w osłupieniu.
- Demony… tańczą!?
- No. One demon. Yes;3
- Tańczysz!? BALET!? Ta-tańce elfów!?
- Oh my, no. Tango;3 Ymmm, I love tango;3
- Dlaczego… tańczysz!?
- Nie słyszę;3
- Z kim! Z kim tańczysz!?
- Oh my;3 Nigdy tam nie byłaś. You`ve never seen the dance of the violet mysts. Those legs, ymm;3

Astaroth;
Wysadzanie tego bałaganu trochę trwało, ale udało się. Mamy teraz dziurę z posadzką w miejscu nawy głównej, i stojące nawy boczne, w miarę nieźle zachowane.
Odkopowałeś zejście do podziemi!

Into Darkness by =PastyGuy on deviantART

...A to co... za... uczucie...?

Horse and Gryphon Dancing by ~buckskinmare on deviantART

O__O WHAT THE HELL...?!?!



SkrIIIiiiiieeeek….!

Dead gryphon by ~BlaineMono on deviantART

Atak… z planu astralnego!… Zaatakował cię jakiś demon! Tak precyzyjnie, tak szybko i z taką wściekłością, że nie wyczułeś zbliżajacej się fali! Ale twoja chimera tak. Tak jak Azmaer, wolała oddac egzystencję za swego twórcę, niż egzystowac znów bez niego.

Zjawia się Lidrael. Chyba chce ci coś powiedziec.

Barbak; Pojawił się złoty błask, chimera Astarotha rzucila się do skoku, a potem padła martwa! Obok Astarotha zjawił się jeszcze jeden demon! Z sylwetki człowiek. Człowiek z ługimi czarnymi wlosami, białymi oczami i krótkimi diablimi rogami, w obroży z kolcami i z nietoperzymi, przymałymi skrzydełkami. O-oł.

wszyscy- Zdrajca! – warknął Lidrael. – Co ty sobie myślisz?! Ile chcesz abrac?! Ona jest moja! Nie dam ci jej! Oddawaj jej rękę, oddawaj ją całą, kłamco, złodzieju, donżuanie!!! – wrzasnął demon i rzucilsię ze szponami na Astarotha.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 03-05-2008, 20:09   #663
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Przybieranie różnych kształtów jako demon, a w przeszłości udawanie kogoś kim nie jest jako człowiek doskonale weszło mu w krew. Będąc człowiekiem musiał udawać, by wykonywać zlecone mu przez Ritha zadania i jednocześnie uchować się przy życiu. Prawdziwego siebie trzymał głęboko w ukryciu, żyjąc pod maską Legiona, wiernego sługi demona tylko po to, by ukryć że tak naprawdę jest kimś innym. Od zawsze ukrywał w sobie pragnienie zdobycia siły, pokazaniu światu że istnieje i nie pozwoli by pamięć o nim zaginęła. Rith uważał go za wzorowego opętańca, bez wolnej woli. Tak samo było, gdy w trakcie zadań musiał wchodzić w szeregi zwykłych ludzi - do tego również konieczne było udawanie kogoś innego. Podszywanie się pod innych weszło mu wręcz w krew, więc teraz nikt nie zwracał uwagi na niewinnego pielgrzyma, a tym bardziej nie łączył jego postaci z kruszącymi się gruzami świątyni. Spadek po ludzkim życiu był naprawdę przydatny

Oczywiście, zadbał o to by nie skrzywdzić nikogo z postronnych - nie było takiej potrzeby. Każda niepotrzebna śmierć była głupotą, a nikt kto nie stanął mu na drodze nie zasługiwał na śmierć. W końcu, gdy zniszczył ostatnie pozostałości po destrukcji (jaką sam zresztą dokonał) odsłoniło się wejście do podziemi. Najwyższy czas przywrócić do życia Azmaera i tych, którzy pomogli w walce z Rithem. Już miał zejść na dół, gdy nastąpił najgwałtowniejszy z ataków, z jakimi spotkał się w swojej karierze. Wszystko odbyło się tak szybko, że nawet jego bycie o krok do przodu nie pozwoliło mu na uniknięcie ciosu. Już drugi raz był bezsilny w obliczu atakującego wroga i po raz drugi ktoś poświęcił się dla niego - pierwszy raz chaosie tego świata, gdzie uratował go Azmaer, teraz po raz drugi ocaliła go chimera, oddając za niego życie

Ciągle żył. Od tamtej pamiętnej chwili, wśród ruin niezidentyfikowanej budowli gdy uciekł śmierci z rąk ta kroczyła za nim krok w krok. Astaroth zawsze był o krok do przodu, przez co sympatyczna staruszka z kosą nie mogła go dostać, zadowalając się tymi którzy wraz z nim kroczyli ścieżką. Wszyscy oni byli zapłatą za to, że on wciąż kroczy po tej ziemi. Czy nie powinien w takim razie zatrzymać się i poczekać na śmierć by uniknąć kolejnych ofiar? To jednak oznaczałoby, że wszyscy ci którzy umarli wcześniej umarli na próżno. Nie można było tak marnotrawić ich poświęcenia, nieważne czy dobrowolnego czy nie.

Zdziwiło go również to, kto go zaatakował. Lidrael, demon którego sam wezwał do tego świata. Nie podejrzewał, by ten szaleniec zaatakował go od tak, zwłaszcza że obiecał mu przywrócić ukochaną. Najwyraźniek ktoś musiał go do tego popchnąć. Pytaniem pozostawało tylko: kto? Z jednej strony powinien mu być wdzięczny, gdyż Lidrael był mu potrzebny tylko do zabicia Ritha, następnie powinien umrzeć jako dziecko tamtego chaosu. Ktoś nasyłając go na niego wyświadczył mu przysługę, gdyż teraz z czystym sumieniem mógł go zabić, jako agresora. Z drugiej jednak strony, przez tą osobę zginęła jego chimera, towarzysząca mu już od tak długiego czasu, a była to zbrodnia niewybaczalna. Każdy, kto podnosi rękę na jego towarzyszy podnosi rękę na jego. Ten kto zrani lub zabije jego towarzysza sam musi umrzeć. Rith zabił Azmaera i skończył w wiadomy sposób. Teraz będzie musiał się dowiedzieć, kto rękami szalonego demona zabił jego chimerę

W tym jednak momencie musiał zająć się rozwścieczonym demonem. Najlepszym sposobem będzie wypróbowana już raz taktyka, która po drobnym udoskonaleniu zapewni mu dodatkową energię
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 03-05-2008, 21:01   #664
 
Kejsi2's Avatar
 
Reputacja: 1 Kejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputację
Było coraz dziwniej. Pomijając fakt bycia topolą, Kejsi miała się źle. Była zmęczona, usychająca, z trudem poruszała gałęziami. Tev i jego wiadro na niewiele się zdały. Astaroth wysadzał gruzy świątyni, Kejsi była przerażona, a jeśli tam ktoś jeszcze żyje!? Nie miała jak zaprotestować. Nagle chimera Astarotha padła martwa. Kejsi nie zdążyła nawet zauważyć co ją uderzyło. Pojawił się jeszcze jeden demon i zaatakował Astarotha. Było coraz dziwniej.

Dziwny sen, i dziwne wyznanie Veriona. Tango, tango, tango!?

Dziwne, dziwne, dziwne.

Kejsi miała wrażenie, że Rith wcale nie zginął. Gorzej, gorzej, gorzej, miała wrażenie, że zadowolenie Veriona nie jest wcale wywołane zwycięstwem drużyny! Miała wrażenie, że jest jeszcze ktoś. Ktoś inny, ktoś trzeci, ktoś, dla kogo dzieje się to wszystko. Ktoś, dla kogo Verion posłał nas, abyśmy zabili Ritha! Ktoś, kogo cieszy opętanie Almanakh! Ktoś, kogo cieszy opętanie Valgaava! Ktoś, kogo po tym wszystkim ucieszy nasza śmierć, bo byliśmy już zbędni, zbędni, zbędni! Ktoś kogo widziała w swoim śnie!

Demony się nami wysługują! Wplątały nas w swoje tajemnicze sprawy, służyliśmy im za tarczę, za miecz, a teraz jesteśmy zbędni!

Nie pozwolą nam wrócić do naszego świata, Kejsi była tego pewna!

Z drugiej strony, czy to źle!?

To wszystko... to wszystko ma zginąć!? U...uratowaliśmy to! Uratowaliśmy! Uratowaliśmy przed Rithem, przed demonami, i...i teraz... wszystko to zniszczymy!? Jak to im powiedzieć!? Jak patrzeć w oczy tych elfów, chimer, jak słuchać śmiechu bawiących się dzieci, jak patrzeć na ciężko pracujących mężów, kochające żony czekające na ich powrót!? Jak patrzeć na zakochanych wpatrzonych w zielone lasy i kwieciste łąki, jak znieść myśl, że dziś właśnie wyleczono kogoś ciężko rannego kto cieszy się, że znów może chodzić, biegać, że może żyć!? Jak... jak znieść myśl, że w sekundzie, kiedy to wszystko zniszczymy, wiele dzieci przychodzi na świat, jak...!? One... one nie zdążą otworzyć oczu!....

Kto wie... kto wie, czy... czy wszystko będzie się toczyło przez 600 lat tak, jak toczyło się bez nas!? Kto wie, czy w świecie z nami narodzą się ci, którzy w świecie bez nas się narodzili!? Dlaczego nie moglibyśmy żyć w tym świecie!? Co on nam przeszkadza!?

Sathem. Bo w tamtym świecie żyje Sathem! Bo żyje tam Kissi! Bo Kejsi nie wypchnęła tam najwyższej kapłanki z balkonu. Bo Almanakh tam nie jest opętana. Bo Valgaav nie jest opętany. Bo... bo tam jest ten Ktoś. A może właśnie go nie ma. Bo naszym przeznaczeniem jest go znaleźć. Każdy powód był dobry. Każdy powód był dobry żeby usprawiedliwić siebie!

To okropne, okropne, okropne!

Topola zatrzęsła liśćmi.

- Verion!!! Verion, Verion, Verioooooon!!! – krzyczała w myślach przez łzy.
- Hm?;3 Już nie „fioletowy kulfon”?
- Prze...przepraszam!...
- Oh my. Ciekawa odmiana.
- Verion… pro…proszę… Czy… czy Almanakh… będzie sobą, jeśli…?
- Będzie.
- Czy... oni będą cierpieć jeśli ta czasoprzestrzeń zginie? Czy ich to zaboli? Długo... to będzie trwało...?
- Nie wiem.
- Wiesz, wiesz, wiesz!
- Nie wiem. Nie obchodzi mnie to. Nawet gdyby cierpieli, nie zdążę pożywić się ich męką gdyż zginę tu wraz z nimi.
- Nie mów tak!... Proszę... posłuchaj... Czy musimy to niszczyć? Czy Rith jeszcze żyje?
- Żyje jako cień.
- Dlaczego go nie zabili!?
- Taka była wola Ast i Arotha.
- On się z nim sprzymierzy!
- Nie sądzę.
- Verion... pli… pliz… - wydukała, starając się mówić poprawnie.
- Hm?
- Szoł... szoł mi de dans… of de wajlet mists…! Plis!…
- Really wanna se it?;3
- Je-jes…!
- You`re sure?
- Jes!
- Hm?;3
- JES! – pisnęła przez łzy.
- Fine then.

Topola czekała. Zwiędłymi suchymi korzeniami sięgnęła jak najgłębiej i czekała, aż Verion wkroczy do akcji.
 
__________________
"Bóg stworzył świat. Szatan zobaczył, że świat jest dobry i zaniepokoił się trochę. Bóg stworzył człowieka. Szatan uśmiechnął się, machnał ręką i rzekł do siebie: eee spoko, będzie dobrze!" - Almena wyjaśnia drużynie stworzenie świata....:D
Kejsi2 jest offline  
Stary 03-05-2008, 22:13   #665
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Tev szybko poleciał poszukiwać wody, którą znalazł równie prędko, wykorzystując swoje zmysły. Woda miała swój zapach, dźwięk, wygląd. Kierował się najpierw pierwszymi dwoma i niezawodnie doprowadziły do wody.
Zmysły były bardzo przydatnym wskaźnikiem o czym wielokrotnie się już przekonał. Trzeba było tylko powiększyć ich ilość, żeby zwiększyć postrzeganie otaczającej nas rzeczywistości.
Doszedł do głębokiej studni, gdzie stał się materialny i wrzucił tam wiadro, które po wyciągnięciu wypił duszkiem. Ponownie wrzucił wiadro i wyciągnął je, zanosząc niematerialne do topoli, gdzie ponownie stał się materialny, wylewając wodę na korzenie.
Barbak spał w najlepsze, gdy on dostrzegł jakieś kaktusy czy co to tam było. Nie potrafił tego zidentyfikować.
Nagle rozległy się wybuchy. Domyślił się, że to Astaroth znowu zaczął bawić się bez niego. Należało jednak najpierw pomóc Kejsi, więc chwycił korzeń.
Gwałtowny pisk rozerwał powietrze, a to znaczyło, ze nie jest dobrze. Tev spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył jakiegoś Demona. Wyraźnie nie miał przyjaznych zamiarów, więc Rakszasa popędził tam, już w chwilę później stojąc przy Demonie i jego towarzyszu za razem.
-Pamiętasz co obiecywałem w podczas walki z Rithem?-zapytał Ravist znikając, a następnie unosząc się w powietrze nad Astarotha.
-To dalej obowiązuje-wyszeptał tak, by tylko Astaroth to usłyszał, po czym zmaterializował Ilontha, cztery ręce i Asetha.

~Czy mamy całkowitą niewidzialność?-zapytał Tev.
~Mamy-odparł spokojnie Ravist po przemowie do Demona.
~Pytam nie tylko o to czy jesteśmy niewidzialni, ale też niewykrywalni energetycznie i mentalnie-dopytywał się Tev.
~Tak, tak, tak, nie zdejmowałem tych barier-mruknął Ravist, dodając:
~Walcz, ale tylko w razie potrzeby, ja zajmę się Bielą-uśmiechnął się tajemniczo.

Tymczasem Tev pod całkowitą niewidzialnością uniósł się poza zasięg nowo przybyłego Demona. Ravist miał zamiar tworzyć Biel bezpośrednio w środku Demona. Tak szybka generacja Bieli powinna go zniszczyć lub bardzo poważnie osłabić. Uważał również, by przypadkowo Biel nie dotknęła Astarotha.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 03-05-2008, 22:44   #666
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
Przeczesał włosy palcami. Nowymi palcami. Tak znajomie wyglądającymi, ale tak innymi. Dla psioników własne ciało nie miało tajemnic. Znali jego wszystkie zalety i wady, lecz ramię, które dostał wynagrodziło mu stracone kilkakrotnie. Demoniczna siła, która przez nie płynęła była kapryśna, ale drow trzymał ją krótko, jak to psionicy mieli w zwyczaju. Tu różnili się od magów znacznie. Czarodzieje bowiem rzucali potężne czary, a potem zaciskali zęby i zamykali oczy, próbując przetrwać skutki rzuconego przez siebie czaru. Psionicy znali zakres swoich możliwości dokładnie i poruszali się w tych ściśle wytyczonych granicach, przeważnie postępując rozważniej niż magowie. Wracając jednak do siły, którą otrzymał, nie była mu ona na razie zbytnio przydatna.

Natomiast Lidrael wydawał się wpadać w furię. Oczywiście pokrywało się to z planem Ray'giego w stu procentach.

- Astaroth…? – szepnął Lidrael. – Powiedzialaś Astaroth? Brat Crima? Twór Asgaravahilla? Ast i Aroth? To…on…?! – wycedził przez zęby. – Wiedziałem!!! Od początku wiedziałem!!! Nie martw się, kochana, moja, nie oddam cię mu, o nie, nie ciebie! Nie dostanie ciebie z mglami, nie dostanie nigdy, jesteś moja!

Demon zawył z wściekłości i zniknął. Najprawdopodobniej by poszukać zemsty za to stracone ramię swej "ukochanej". Tak, tak...! Kurtyna już w górze mój demoniczny przyjacielu ! Spraw by widzowie zwrócili głowy w odpowiednią stronę. Złap publiczność za karki i skręć ich nędzne łby w odpowiednim kierunku. Ray'gi na swoim własnym planie przeciągnął się i zatarł ręce. Spojrzał w nicość. Uśmiechnął się. Miał wrażenie, że nicość odpowiedziała uśmiechem. Zachichotał złowieszczo.

- To jest jakiś absurd. - powiedział chłodno do siebie - Katalizatorem jego powrotu będzie śmierć Astarotha, a wtedy ja... - iskierka podekscytowania błysnęła w chłodnym oku - zdołam zrealizować mój cel...

Lidraelu, Lidraelu, gdyby było tylko więcej takich jak ty, gotowych oddać życie za kogoś zupełnie obcego jeszcze obdarowując go tak cennym prezentem... Przebrał powietrze palcami. Czas był skupić się na zorganizowaniu wszystkiego. Samemu Ray'gi nie był w stanie dokonać planowanych rzeczy, potrzebował sojuszników, a z jego umiejętnościami pozyskiwanie ich nie wydawało się takie trudne. W planach genialnych potrzebna jest nuta szaleństwa. Szaleństwa, w którym jest metoda. Szaleństwa z gracją, które doprowadza do zwycięstwa, a nie do porażki. Samego Ray'giego trudno było nazwać szalonym. Bardziej - szalenie ambitnym. Ambitnym do bólu, dążącym do zwycięstwa po trupach. Oczywiście byłaby to metafora bo Ray'gi wolał inne bardziej wyrafinowane sposoby.

Usiadł skrzyżnie i zamknął oczy. Drow nie był typem samotnika. Skądże. Po prostu swoje własne towarzystwo mu wystarczało. Jednak wolał być wśród mu podobnych. Obserwował wtedy i wyłapywał. Słabości i zalety czasami decydujące o czyjejś klęsce, bądź triumfie. Zamierzał dobrać sobie kompanię. Myślami, zamiast wzywając kogoś konkretnego, dotarł na plan Fioletu, na który dostać się mógł na razie tylko w ten sposób i po prostu przez cały plan wysłał impuls zaadresowany do niedobitków po Rithu - zostało kilkunastu. Przynajmniej kilkunastu. I tylu mu wystarczało.

Lidraelu. Oddałeś życie za szlachetny cel. - roześmiał się pusto.
 
Mijikai jest offline  
Stary 04-05-2008, 21:34   #667
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
- Did you hear that?
- Who is he?
- It`s a drow.
- What? A-d-row? What`s a drow?
- You know, some sort of elf. Dark skin, white hair. Don`t tell me you don`t know what an elf is. A mortal with pointy ears dammit! Nevermind!!!
- So lets kill him already!
- We`ve got bigger problems now…
- But he pissed me off! Lets kill that driw!
- Drow.
- Verion is comming, you idiots! We gotta hide somewhere!
- Ray…gi…?
- What?
- You heard that? He said he`s name is Ray-gi.
- So?
- I remember that name.
- Yep, me too.
- Mistress whispered it. Long time ago. She said she liked him.
- I don`t know if Revioriutiseushion liked him as well…
- Revioriutiseushion is not here.
* * *
Ray`gi;

My new cuty monster by ~Keun-chul on deviantART
- Yes? Why did you call us?

- Nienawidzę kiedy ktoś wzywa!
Mocking spirit-Poltergeist by *AlMaNeGrA on deviantART

- To nie jest Ktoś to jest drow!
Pain Killer by *anry on deviantART

- Nienawidzę drowów!
- Zamknij się!
- Nienawidzę się zamykać!
- Po co braliśmy go ze sobą?
- Nie braliśmy. Przypałętał się.
- Nienawidzę się przypałętywac!
- Schizofrenik.
- ...
- Nie umie tego wymówić! Nie wymawia „s”. Nie zwracaj na niego uwagi, Ray`gi.
- Nienawidzę nie zwra...! – pacnięta latająca twarz pofrunęła w kąt.
- Czego szukałeś wśród fioletu mgieł? – mruknął biały demon. - Zguby Ast i Arotha? Nie ma jej tam. Mistress has chosen him. We can`t kill him. But we can`t kill you as well.
- Ciekawe, co ona widzi w czymś... takim...
Biały wskazał na swoje uszy.
- Oh...
- Chcesz być last soulbreakerem? – uśmiechnął się Biały. - Chcesz władzy nad mgłami? –buchnął śmiechem. – Wybacz. To nie dla Takich Jak Ty. Ale... chcesz Wiatr Lodu? Chcesz... Wiatru? Wody? Może jest dla ciebie miejsce wśród skazicieli żywiołów? Może... jest miejsce... u boku...?
Buchnęli śmiechem.
- Zatańczyłbyś?
- To może on jako przekąska? Czekoladka taka...?
- Nieważne. Nie mamy prawa podważać jej wyroków. Coś ci poradzę, Ray`gi. Powiedz jej czego pragniesz. Władzy, potęgi, cóż to znaczy? Powiedz jej, a da ci to. Albo cię zabije.

Tymczasem przy ruinach nawy głównej Świątyni Abazigala...
Wszyscy
; bezchmurne niebo staje się idealnie czarne!

Astaroth;
Plan, plan, szybko potrzebny ci plan. Z tym akurat nie ma kłopotu. Umysł jest twoją główną bronią.
Pazury Lidraela postanowiły jednak pokazać ci różnicę między siłą umysłu a ostrością szponów. W momencie, kiedy iluzja jego ukochanej stanęła obok ciebie, rozwścieczony demon był już przy tobie. Zaślepiony szałem zbyt późno zauważył przynętę.
Szpony rozorały twój tors i padłeś na piasek pustyni kilka metrów od Lidraela, który znieruchomiał tuż po zadaniu ciosu, ze zdumieniem zerkając na swe mokre od czerwieni szpony.
- Ty krwawisz...?! – zdumiał się. – Jesteś śmiertelny?!
Całą jego uwagę skupiła jednak iluzja.
- Twój... przyjaciel?! – wyjąkał. – Nie, nie!!! Nie przyjaźnij się z nim!!! – ryknął. – On jest śmieciem, śmiertelnym śmieciem!!! Tylko ja jestem ciebie godzien, zostaw go, nie patrz na tego robaka, my jesteśmy poza tym, zostaw go!

Tev;
Ravist po raz kolejny zabiera się do dzieła. Po wyrazie jego twarzy/tonie jego głosu wnioskujesz, że wini ciebie i twój temperament za ostatnie nieudane próby zniszczenia Ritha. Też coś! Ty odwalasz całą robotę a on tylko, kujonek, czyta komiksy znaczy książki i śmie zwalać winę na ciebie! Wykształciuch nadęty!
Skupienie Bieli udaje się. Sprawy przyjmują zły obrót – Astaroth obrywa, a demon wścieka się na iluzję stworzoną przez Astarotha właśnie. Postanawiasz wkroczyć do akcji. Cel jest nieruchomy, olewa was, więc Ravist wreszcie ma czas i możliwość by rzucić czar.
I proszę, udaje się!

Wszyscy;
Lidrael zaczyna zwijać się w bólach, po czym przemienia się w kłęby fioletowej mgiełki. Te wyparowują po chwili.

Astaroth; Zbierasz się z piachu, znów ubabrany krwią. No tak...

Kejsi;
Verion długo zwleka ze spełnieniem twojej prośby. Tracisz już nadzieję, kiedy niebo ciemnieje gwałtownie. I zjawia się przebłysk nadziei.

Lightning Strikes by ~bookdragon on deviantART

Wszyscy; Fioletowy piorun z potwornym łomotem uderza w topolę i oślepia was biało-fioletowy błysk.

Huk. Dziwny, metaliczny huk. Materia wpukla się. Zasysa was. Wciągnięci przez czarny wir, lewitujecie w niebycie. Czujecie na skórze, w kościach, jak przemija czas, jak przemija materia, jak jesteście poza tym wszystkim. Jesteście tylko biernymi obserwatorami.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=hYkuhfsoX6M&feature=related[/media]

Infinite Dimensisons – To... Astaroth! Ostatni cios jaki zadał Rithowi!
Jego walka z Rithem.
Ready for chaos – A to już pojazdy Averonów. I ich dramatyczne starcia z ludźmi w okrutnej rasowej wojnie, która doprowadziła do zagłady Averonów.
Darwin Peak – wciąż Averoni... Płatki fioletowych róż...?
Roll the track – to już czasy władzy Ritha. Opętania, demony, i walka z nimi.
Firefly – Ta księga... ta pisząca ręką, którą w swoim śnie widziała Kejsi! To Verion...? To on... przepisał pamiątkową księgę z Ditrojid, aby zmylić Ritha?!
End of time – Brama. Otwarta Brama. Tiżnije…? Zagłada Averonów.
Taking drugs – Znów czasy Ritha. Opętania, demony, kataklizmy.
Snowstorm – Ve...Verion? Na wieży Świątyni Ditrojid. Oko Światła. W akcji tępienia demonów.
Red Snapper – Czasy, w których Lavender żył. Rudowłosy z jakichś powodów Verion dołączający do zabawy z Averonami.

* * *
Astaroth;
Co jest…? Ah…



Co za... przyjemne uczucie!...
Macasz się po piersi. Rany wygojone!

PHHHHHHRRRRRRRRRrrrrrr....!

...!!!

DragOn by ~TORONN on deviantART

To Valgaav! O nie, wróciliście, a to znaczy...!

- Verion cię nie ostrzegł – mruknął wtedy ze swoistym współczuciem Valgaav. – Nie dziwiłeś się, dlaczego nie przyszedł tu po mnie osobiście? Bo jest śmiertelny.

Dreamlord by *nem-rac on deviantART

Tak. Ale wiesz już co było dalej. Zbierasz wszystkie siły, w ostatnim momencie teleportujesz się do świata materialnego.

Ray`gi, Barbak, Fungrimm, Kejsi, Tev, Charlotte, Thomas;

Zbieracie się z podłogi. Piasek pustyni...?

http://raphael-lacoste.deviantart.co...tuary-73966367

Piasek jest, owszem. I pustynia. I góry. Za wielkimi oknami.
Jesteście w Świątyni Przybycia.
Fungrimm-Waldorff nie jest wcale złotym posągiem. Kejsi nie jest topolą. Thomas żyje! Barbak... zabrał się z wami?! Ray`gi dorobił się nowej ręki! Ale jakiejś dziwnej...
Zjawia się Astaroth! Dawny Astaroth, dostojny badass, z błyskiem z fioletowych ślepiach. Już nie jest śmiertelny. Na plecach ma miecz Żywego Ognia, na palcu Wiatr Lodu.

- Cirp-meow!
Malutka chimerka ląduje na prawym ramieniu Astarotha.

Catird or birat by *HumanDescent on deviantART

A więc jesteście w komplecie! Zadanie wykonane! Po wielu trudach, bólach, porażkach, po wielu radościach, sukcesach i zwycięstwach, ostatecznie wykonaliście misję, którą tylko Tacy Jak Wy mogli wykonać!

I...

I co dalej...?

...

Violet Light by ~koziru on deviantART

Oj...?
Niebo zasnuwa się wszystkimi odcieniami fioletu. Wiatr. Wiatr zupełnie ustaje. Wokół zapada idealna cisza. Słyszycie bicie własnych serc.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 05-05-2008, 01:13   #668
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
Gadatliwi. Towarzystwo było naprawdę orginalne. Jeden z nich był na poziomie równowagi umysłowej niewiele wyżej niż Lidrael, wysłany kilka chwil wcześniej ku bohaterskiej śmierci, ale demony nie miały być mądre.

- Chcesz być last soulbreakerem? – uśmiechnął się Biały. - Chcesz władzy nad mgłami? –buchnął śmiechem. – Wybacz. To nie dla Takich Jak Ty. Ale... chcesz Wiatr Lodu? Chcesz... Wiatru? Wody? Może jest dla ciebie miejsce wśród skazicieli żywiołów? Może... jest miejsce... u boku...? Nie mamy prawa podważać jej wyroków. Coś ci poradzę, Ray`gi. Powiedz jej czego pragniesz. Władzy, potęgi, cóż to znaczy? Powiedz jej, a da ci to. Albo cię zabije.

Ray'giego bawiło ich podejście co do jego zamiarów. Typowe demony. Czym była potęga ? Już ją miał. Władza ? Większa pokusa, gdyż kiedyś była dla niego jedyną walutą, ale na chwilę obecną... Było to coś innego, a za razem wszystkie te rzeczy. A jednak cel był określony. Już. Te demony opowiedziały mu o nim szczegółowo same nawet tego nieświadome. Mistress da mi to, albo mnie zabije. Żadna z opcji nie jest godna mojego wyboru. Po prostu sam to sobię wezmę. Wybrany przez nią ? Absurd, bądź niewybaczalny błąd z jej strony.

Najprawdopodobniej jakaś siła, której nawet nie miał zamiaru identyfikować przeniosła go do Świątyni Przybycia. Z zaskoczeniem stwierdził, że jest w otoczeniu niedoszłych ofiar zamachu. Uśmiechnął się do siebie. Będąc pośród nich będzie mieć większy wpływ na wydarzenia. Zaplanowane w każdym calu, w przejrzystym umyśle mrocznego elfa. Niemile rozczarowała go obecność, nieco zmienionych, ale w końcu tych samych, orka i krasnoluda.

Był jednak ktoś jeszcze. Astaroth. Spadkobierca mgieł. Dziecie Ritha. Widać było jasno, że podstępne kreatury takie jak demony zaczęły zachodzić za wysoko. Stanowczo za wysoko. Niezłą trzeba mieć ponadto czelność, by mieć roszczenia do spuścizny Ritha mając przy tym za poplecznika anioła.

Przebiegły, młody demon...? Ależ skąd ! Brutalny, acz nierozgarnięty pomiot piekieł ? Nic z tych rzeczy ! On łączył wszystkie najlepsze cechy demonów w jedno, a te słabsze oddzielał i likwidował ! Proszę, proszę, Lidraela, zgodnie z oczekiwaniami też się jakoś pozbył. A jednak był niezły. Dobry. Więcej niż dobry. Wyśmienity.

Znowu błysnął uśmiechem do samego siebie i zasalutował figlarnie demonowi. Nie zwraca na mnie większej uwagi. Interesują go sprawy ponad. Więc wskazane jest przemówienie nie za pomocą słów. Świetnie się składa. Mogę stać z boku i swobodnie rozdawać ciosy. - zmrużył swe chłodne oczy i złapał się za podbródek. Jego towarzysze wydawali się wątpić w jego moc co tylko ułatwiało mu działanie. Co za niekonwencjonalny przepis na samodestrukcję ze strony otaczających go.

Ray'gi leniwie obrócił głowę w kierunku okna i wyjrzał na zewnątrz. Niebo zaszło fioletowymi chmurami, a na horyzoncie błyskawice spadały jedna po drugiej. Prawie czuł zapach ozonu w powietrzu... Zapach nadchodzących zmian. Zapach magii...

Chwileczkę...! Cały jego plan posiadał jedną, małą lukę i niedopatrzenie. Kto chronił i pozwolił wygrać, nawet całkiem niedawno Astarothowi ? Kto pozwolił mu osiągnąć to wszystko ? W końcu: Kto doprowadził go do stanu potęgi w jakim był teraz ? Mistress...! Co jeśli demony miały rację...? Co jeśli rzeczywiście był wybrany...? - rozprostował długie, delikatne, acz posiadające niewiarygodną siłę palce, aż strzeliło - Mistress, doigrałaś się ! Dosięgnie Cię kara Lolth, kara godna nędznej dziwki...!
 
Mijikai jest offline  
Stary 05-05-2008, 16:02   #669
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Barbak słodko spał. Był to pierwszy sen od dłuższego czasu, w którym mógł pozwolić sobie na odrobinę relaksu. Rith został wysłany tam gdzie jego miejsce, jego przyjaciele byli cali i zdrowi (przynajmniej względnie zdrowi i przynajmniej w sensie fizycznym). Ork, zatem mógł w pełni odpoczywać pod cieniem, jaki dawała mu Olcha. Drzewko odrobinę przesuszone dawało idealny cień. Ork uśmiechnął się sam do siebie i pomyślał, że brakowało mu tu jeszcze drinków z palemką i jakiś dzierlatek w króciutkich spódniczkach. Ehhh.... stare dobre czasy, starzy dobrzy znajomi. Ork zamknął oczy i bezwiednie powrócił we śnie do czasów swej młodości i do swych starych przyjaciół

******

Wcześnie rano, około pierwszej po południu tą samą, główną salę „Niedźwiadka” wypełnił głośny huk. Zaraz po nim nastąpiło stękanie i liczne przekleństwa. Barbak spadł ze stołu, na którym zasnął. Nie wiedział dokładnie, dlaczego zasnął i kiedy, a także dlaczego upodobał sobie tak wąski stół. Ale nie to było ważne. Ból głowy rozrywał mu czaszkę. Jednoznacznie świadczył on o tym, iż zabawa poprzedniego dnia była przednia, ale mówił też, że nie należało tyle pić. Palladyn wytoczył się z karczmy i potoczył się w kierunku najbliższego koryta z wodą. Zanurzył w zimnej cieczy ręce. Przeszedł go przyjemny chłód. Kilkukrotnie ochlapał twarz, następnie zanurzył głowę w końskim korycie. Za głową zanurzyły się ramiona, korpus, a w końcu cały święty rycerz Palladine runął do koryta. Barbakowi kręciło się w głowie. Po kilku minutach orzeźwiającej kąpieli ork wygramolił się z korytka, łamiąc je w kilku miejscach czystym przypadkiem i chwiejnym krokiem podążył powrotem do karczmy. Podszedł do baru i nalał sobie kufel zimnego piwa. Wychylił go i wlał w siebie całą jego zawartość.

- Dobrze być w domu.- Stwierdził sam do siebie.

Gdy nalewał sobie kolejny kufel kątem oka zobaczył, iż w rogu zaczyna się podnosić Tołdi. Ponieważ podnoszenie to wychodziło na razie kiepsko, Barbak nalał drugi kufel piwa i podszedł do swojego ucznia. Podał mu szklanice.

- Nigdy więcej.- Oświadczył młody wojownik. Wyglądał żałośnie. Kręciło mu się w głowie chciało mu się rzygać, a koordynacja wzrokowo ruchowa pozostawiała wiele do życzenia.

- Stare mądre przysłowie mówi: „Czym się strułeś, tym się lecz”. Pij! Dobrze ci to zrobi.

Tołdi usłuchał. Przechylił kufel i w pierwszym momencie musiał mocno się skoncentrować, aby nie oddać całej zawartości żołądka. W miarę jednak jak zimny płyn rozlewał się po jego organizmie poczuł wyraźną ulgę.

- Inne mądre przysłowie mówi: „Na kaca najlepsze praca”. Łap się za majcher i choć na podwórze.

- To nie jest dobry pomysł….

- Nie pytam cię czy to dobry pomysł! Ja grzecznie proszę!
- Był to jedna z tych próśb Barbaka, na które lepiej było przystać.

Młody wojownik posłusznie, aczkolwiek ociężale wtarabanił się na mały placyk przed karczmą. Zanim zdążył powiedzieć cokolwiek zgrabną dźwignią jego nauczyciel posłał go do koryta.

- Za co to???? - Spytał zszokowany Tołdi.

- Nie za co? Tylko, na co? Na kaca. Uwierz mi przećwiczyłem. Może końskie koryto nie jest najlepsze, ale lepsze to niż nic. No dobra wyłaź i przyjmij postawę.

Młody wojownik posłusznie, choć niechętnie wykonał polecenie. Początkowo trening szedł opornie. Każdy ruch był spowolniony, każdy mięsień bolał, jednak w miarę wykonywania ćwiczeń obaj orkowie czuli się coraz lepiej. Po około godzinie ćwiczeń na placyku pojawił się „Pan pułkownik”.

- Widzę, że trochę ćwiczycie! - Zaśmiał się Heinrich - Zaraz przyniosę kosę. - Jak powiedział tak zrobił i za chwilę na placyku były trzy orki. Tołdi szybko zauważył, iż jego nowy przeciwnik sparingowy jest dużo szybszy, silniejszy i dużo lepszy technicznie. Jest także dużo brutalniejszy. Gdy Tołdi przyjmował na zastawę cięcia Heinricha, bolało go całe ramię. Gdy kilkanaście razy nie udało mu się dobić ciosu, otrzymał całkiem mocne uderzenie płazem miecza.

- Może byśmy tak przestali się cackać. Atakujcie mnie. - Rozkazał pułkownik.

- Uważaj tylko na młodego. - Stwierdził spokojnie Palladyn. Po czym zaczął obchodzić przeciwnika po okręgu. W jego dłoniach błyszczały już dwie ciężkie szable. Tołdi wiedział doskonale, że nie może doprowadzić do bezpośredniej wymiany ciosów. Był na to zdecydowanie za słaby. Postanowił, więc wspomóc swojego mentora.

Barbak cały czas krążył, zmieniał rytm i prędkość, nie chciał zostać wyczuty.

- No tak zapomniałem już, w jaki sposób walczysz! - Rzekł spokojnie orczy oficer. Po czym zaatakował. Atak był wycelowany dokładnie w głowę Barbaka. Cios nie był spowolniony ani osłabiony. Był to najzwyklejszy w świecie atak. Palladyn przyjął ostrze dwuręcznego miecza na obie szable. Siła uderzenia nieznacznie go cofnęła, nie wybiła jednak z rytmu walki. Zamłynkował lewą szablą markując uderzenie, jednocześnie wyprowadził boczne cięcie prawą ręką. Sztuczka nie wyszła, Heinrich zblokował cios i błyskawicznie wyprowadził swój własny. Lewa ręka Barbaka powróciła szybko do zastawy. Ostrza zazgrzytały, posypały się iskry. Siła ataku pozbawiła Palladyna równowagi. Zaczął się chwiać. Tołdi był pewien, iż jego przeciwnik zaraz zakończy sparing. Był w pełni skupiony na Barbaku. Tołdi zaatakował. Cięcie było najszybszym, na jakie było go stać. Celował w spojenie płyt naramiennika. Trafił. Ale jego ostrze nawet nie zarysowało zbroi, nie mówiąc już o ranach, jakie miało zadać uderzenie. Heinrich obrócił się i zakręcił dwukrotnie mieczem nad głową. Tołdi nie był w stanie nic zrobić, więc ustawił zastawę, ale jego przeciwnik był zbyt szybki. W jednej chwili otrzymał trzy uderzenia płazem miecza. Dostał centralnie w czoło, a także w udo i siedzenie. Upadł. Jednak ta chwila, jaką trwała jego walka z tym doskonałym wojownikiem, dała Barbakowi czas na odzyskanie równowagi. Palladyn zasypał przeciwnika gradem uderzeń. Ten jak maszyna, operując szalenie ciężkim mieczem jak zabawką, odbił wszystkie ataki. Wymiana ciosów trwała jeszcze chwilę i znowu pułkownik zaczynał mieć przewagę nad porucznikiem. Barbak mimo najszczerszych chęci nie był jednak w stanie dorównać Heinrichowi. Walka szybko zaczęła przypominać jednostronny atak.

- Ładnie to tak. - Zaryczał jakiś głos z wnętrza karczmy zwanej„Niedźwiadkiem”. Jeszcze nie zdążyło przebrzmieć echo tego wrzasku, gdy przez główne drzwi karczmy wybiegł krasnolud. Określenie „przez drzwi” nie jest w pełni adekwatne. Krasnolud wybiegł z drzwiami.

- Rozwaliłeś kolejne drzwi. - Zaśmiał się pułkownik.- Które to już w tym miesiącu?

Waldorff z klanu W ręce mocnych nie odpowiedział. Zamiast tego cisnął w Heinricha swoim dwuręcznym młotem bojowym. Siła uderzenia była tak duża, że powinna ona powalić wołu. Pułkownik jednym zdecydowanym ruchem zszedł z linii lotu śmiercionośnej broni.

- Pudło! Tylko na tyle cię stać? - Zakpił Barbak.

- Poczekaj no chwilę zaraz ci udowodnię, że stać mnie na dużo więcej.

Palladyn wraz z krasnoludem zaczęli zachodzić orka. Heinrich stał nieruchomo starał się obserwować i przewidywać zachowanie swoich przeciwników. Nie było to łatwe. Ta dwójka doskonale znała swoje możliwości, nie walczyli razem po raz pierwszy. Z drugiej znowu strony byli to uczniowie i podwładni pułkownika. Znał ich doskonale, ale czy to wystarczy?

Waldorf podniósł rękę na wysokość swojej twarzy. W magiczny sposób jego broń powróciła, zmuszając przy okazji Heinricha do ponownego uniku. Krasnolud brzydko się uśmiechnął, po czym zaszarżował. Powietrze wokół młota zafurkotało, gdy krasnolud natarł. Ułamek sekundy później ruszył również Barbak. Grad ciosów spadł na pułkownika. Ten jakby nic sobie z tego nie robił. Spokojnie operował swoją bronią odbijając kolejne ciosy. Od czasu do czasu wyprowadzał kontratak. Ten jednak trafiał na zastawę Barbaka lub Waldorfa. Warto podkreślić, iż parowali oni ciosy mierzone tak w nich jak i w swojego kompana.

Tołdi jeszcze nigdy nie widział tak szybkiej walki. Ostrza błyskały w świetle porannego słońca. Wojownicy zdawali się tańczyć a nie prowadzić walki. Co chwila dało się słyszeć szczęk broni uderzającej o broń. Powstał pewien pat. Pułkownik nie mógł zaatakować skutecznie, bo się bronił, Barbak z Waldorfem nie mogli się przebić przez skuteczną obronę. Młody wojownik postanowił, że spróbuje przełamać ten impas. Zdawał sobie sprawę, iż nie może wdać się w walkę. Odrzucił szable i tarczę i pobiegł w kierunku znajdującego się w pobliżu stojaka na broń. Stała tam dobrze wyważona i ładnie zdobiona halabarda. Ork chwycił ją i skierował się biegiem w kierunku prowadzonej walki.

- Coraz lepiej Panowie. Coraz lepiej. - Z uznaniem stwierdził Heinrich. Nagle powietrze wokół niego stało się ciemniejsze i jakby gęstsze. Następnie zaatakował on swoich podwładnych ze zdwojoną szybkością. Waldorf nie zmienił swojego sposobu walki. Twarz Barbaka natomiast dziwnie stężała. Jego ruchy również stały się szybsze, a na twarzy widać było napięcie, które nie powinno towarzyszyć walce sparingowej. Tołdi jednak tego nie widział. Obiegł plac pojedynku wkoło i zaatakował ponownie od tyłu. Jego celem padły nogi pułkownika. Uderzenie było celne i szybkie. Pełna zbroja płytowa wraz z Heinrichem w środku podskoczyła do góry jakby nie ważyła nic. Cios chybił, a siła, jaką w niego włożył młody orkowski wojownik wybiła go z rytmu walki. Obrócił się wokół własnej osi, jednak ustał na nogach. Teraz walka rozgrywała się za jego plecami.

- Kurrrr….cze- Zaklął pod nosem Tołdi jednak nie zrezygnował. Obrócił się szybko w stronę walczących. Ich broń właśnie była zakleszczona. Zaatakował ponownie. Cięcie było trochę wolniejsze, ale za to młody wojownik wycelował dokładniej. Drzewce halabardy trafiły dokładnie pod kolana pułkownika. Heinrichowi nie pozostało nic innego jak tylko poddać się sile grawitacji. Zanim jeszcze upadł ostrze szabli Barbaka jak i młot Waldorfa były wycelowane w twarz pułkownika.

- Bardzo ładnie, bardzo ładnie. Tylko czy przystoi prawdziwemu wojownikowi atakować od tyłu? - Zapytał Heinrich leżąc na ziemi.

-A czy przystoi pozwolić się zabić z byle powodu? - Zripostował Tołdi.

Barbak podał rękę pułkownikowi pomagając mu się podnieść.

- Widzę, że honorowe pojedynki i walka z otwartą przyłbicą zostały ci już wyperswadowane. - Stwierdził pułkownik sprawnie podnosząc się z ziemi.

- Nie do końca. Nie zaatakowałem Cię znienacka. Przynajmniej nie do końca. Wiedziałeś, że walczysz z trzema przeciwnikami. Mnie po prostu zlekceważyłeś. I wcale ci się nie dziwię. Jestem zaskoczony, że udało mi się ciebie podciąć.

- Może masz rację, a może nie! Tym niemniej polegaj zawsze na swoich umiejętnościach i na umiejętnościach swoich przyjaciół, a nie na szczęściu. To raz jest, a raz go nie ma. Nie możemy sobie pozwolić na utratę kogokolwiek z powodu braku szczęścia. Rozumiesz?

- Jasne.
- Stwierdził młody wojownik dumny z tego, iż udało mu się zaskoczyć tak doświadczonego wojownika.

- Leć do koszar i pobierz pancerz oraz broń jakąkolwiek zechcesz. Jakby się ktokolwiek pytał to powiedz, że to ja cię przysłałem.

Tołdi nie potrzebował kolejnej zachęty. Biegiem udał się we wskazanym przez Heinricha kierunku.

- Ładny upadek! Nie wiedziałem, że posiadasz takie talenty akrobatyczne jak i aktorskie. Naprawdę bardzo ładny upadek. - Stwierdził Waldorf. W jego głosie słychać było delikatną nutę ironii.

- Dziękuję. Popatrz tylko, jaki jest z siebie dumny.

******

Barbaka obudził wybuch. W pierwszej chwili wydawało mu się, że to, co słyszy nie dzieje się naprawdę, że to tylko część tego, co mu się śni. Nie chciał się budzić. Czasy, o których śnił były pięknym okresem jego młodości, do którego zawsze powracał z nostalgią. Wybuch jednak się powtórzył o towarzyszyło mu również delikatne podrygiwanie gruntu.

- No nie. Ludzie, demony, aniołowie, bogowie!!!! Czy już na tym świecie zwykły, zielony ork nie może sobie uciąć krótkiej drzemeczki? Czy zawsze w takiej chwili musi pojawiać się coś czy ktoś.....? Barbak burczał do siebie pod nosem. Nagle cały stężał i pociągnął nosem.

- Śmierdzi demonem. Rzekł głośno. Dobrze!!! Uwielbiam zapach przelanej demonie posoki o poranku. Co prawda nie był to poranek, a i demony nie do końca zawsze dawały sobie przelać posokę. Przeważnie ograniczały się do nędznego przeciekania fioletową mgiełką, no nawiasem mówiąc ork uważał za odrażające. Jednak, dlaczego by nie sparafrazować słów pewnego sławnego poety. Nie ma to jak dobry teks. Barbak uśmiechnął się do siebie. Następnie skłonił głowę i zaczął mamrotać pod nosem. W jego dłoniach pojawiły się szable. I już po chwili ork biegł w kierunku walczących. Z demonem sprawnie radzili sobie jego towarzysze. To znaczy ta część, która na ogół decydowała się na walkę z przeciwnikiem. Tev oraz Ast sprawnie radzili sobie z wrogiem. Fungrimm’a znowu nie było. Zastanawiające. Czyżby przemiana w zabójcę nie wpłynęła w żaden sposób na kompana? Zastanawiał się ork. Nie miał jednak wiele czasu a zastanowienia... jak mu się zdawało. Rzeczywistość okazała się przekorna. Tev poradził sobie z piekliszczem demoniszczem wysadzając go od środka. Nastąpiła eksplozja... i po demonie nie było śladu. Zero krwi, zero latających flaków, zero rozbryzgującego się na ostrzu miecza mózgu..... szkoda. Pomyślał ork i zdematerializował szable.

- Przepraszam Panowie za spóźnienie! Zaspałem.- Stwierdził ork i uśmiechnął się rozbrajająco.. na tyle na ile orcza mordka mogła być rozbrajająca.

Nagle w stojącą nieopodal Kejsi/Topole uderzył piorun... i stało się coś bardzo dziwnego. Ork nagle poczuł się tak jakby był w kilku miejscach na raz i jednocześnie w żadnym z nich. Był biernym obserwatorem wydarzeń, o których nie miał pojęcia. Przed jego oczami przewijały się postacie, która widział już w swoim życiu, były też takie które widział po raz pierwszy. Przed oczyma mignął my Valgaav, pojawiły się też inne postacie. Tak samo nagle jak całe zdarzenie się zaczęło... tak samo nagle i się skończyło. Ork ponownie znalazł się w Świątyni. Coś jednak było inaczej. Serce orka stało się bardzo ciężkie. Tak jakby spoczywało na nim milion zmartwień. Tak jakby było odpowiedzialne za miliony istnień. Ork po chwili zrozumiał co się stało. Drużyna osiągnęła swój cel. Imiona zostały zniszczone.... ale jakim kosztem?? Rzeczywistość w której ork spędził dotychczasowe rzycie przestała istnieć. Wszyscy jego przyjaciele, wszyscy ego wrogowie... ba nawet bogowie, w których wierzył przestali istnieć w takiej postaci i w takim porządku w jakim znał je ork. Zielono skóry padł na kolana z płaczem.

Palladine. Cóżem uczynił?

Czy cena nie była nazbyt wysoka?

Czy to co osiągnęliśmy warte było tyle śmierci i cierpienia?

Czy nie staliśmy się teraz tak samo bezwzględni jak nasi wrogowie?

Czy nie staliśmy się Tacy jak Oni?


Gdy ork zadawał tak liczne pytania swojemu bóstwu niebo zaszło fioletowymi chmurami, zapadła idealna cisza. Tak idealna, że ork słyszał swój własny szloch oraz swe własne zbolałe serce.

Spojrzał na Fungrimm’a z zazdrością. On poszukując swej śmierci odpokutuje wszelkie plamy na swym honorze. Oczyści imię swoje i swego klanu. A co pozostało jemu? Czy kiedykolwiek ktoś wybaczy mu, że uczestniczył w zniszczeniu świata? Czy kiedykolwiek, ktokolwiek mu uwierzy. Ork zastanawiał się i po prawdzie także użalał nad sobą.

Zdał sobie jeszcze sprawę z jednego faktu. Oprócz Fungrimm’a znajdowała się tu cała drużyna. Cała! Ork delikatnie ułożył dłonie na swych przedramionach będąc gotowym do użycia sztyletów. Nie dalej niż dziesięć metrów od niego stał Drow. Pozornie kontemplował swą rozpacz, jednak był w każdej chwili gotów do skoku. Reakcji na atak przeciwnika.... lub przyjaciela.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 05-05-2008, 16:05   #670
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
**

Krasnolud spojrzał się w twarz Kocurka. Musiał podnieść wzrok do góry ale po tym jak to zrobił widać że nie strapiło to go ani trochę. Uśmiechnął się jowialnie i wziął pod boki.

-Rakaszo wiedz że za mniejsze winy podobne tobie chimery palono na stosie. Wiem że z dobrego serca lecz złymi środkami wyrzuciłeś swój gniew. Bacz byś w przyszłości nie zagalopował się za daleko. – Uprzedzając jego ewentualny wybuch złości Krasnolud dodał już ciszej tak by to co powie dotarło tylko do ich uszu.

-Tev, nie ładnie obrażać czyjąś tradycję i historię. Ty jako ateista powinieneś wiedzieć najlepiej jak utarte reguły potrafią być silne i jak często niosą ze sobą ukrytą prawdę. Ze szczerego serca polubiłem twoją podejście do życia oraz to że zawsze chcesz dojść do prawdy. To właśnie Ciebie lub mnie wyróżnia z tłumu demonów, upadłych aniołów lub chorobliwych demonów. Tylko przez odbieranie świata takim jakim jest naprawdę możemy pozostać nadal sobą i przeciwstawić obłędowi jaki tu się wznosi.

-To że zostałem Zabójcą i wróciłem do imienia, które znaczy tak dużo powinno być przyjęte ze zrozumieniem. Wszakże postępuję zgodnie ze swym sumieniem czyli dokładnie tak jak było to do tej pory! Nie zamierzam się zmieniać bardziej niż jest to konieczne do wypełnienia mojej karmy. Bycie Zabójcą to nie tylko zmiana imienia czy stroju. To pogodzenie się ze swymi wadami i chęć do samodoskonalenia się. Tylko występując przeciw naprawdę odrażającym potworom mogę zmyć hańbę jaka ciąży nade mną. Nie znasz mnie aż tak mocno by wiedzieć co już w swym życiu zepsułem.
–Krasnolud szarpnął się w miejscu i spojrzał głęboko mu w oczy.

-Nie wiem po co Ci to wszystko mówię. Przecież już założyłeś sobie że będę twym wrogiem! -Jeszcze zobaczysz kto nim będzie naprawdę a kto cię zdradzi w momentach próby!.

**

W czasie podróży krasnolud wyraźnie zwalniał. Powoli tracił kontakt z resztą grupy. Gdy na miejscu poproszono go poszukanie jakiejś wody zrobił to bez szemrania ale nie przyniosło to żadnych efektów. Dodatkowo zgubił się na czas wystarczający do uśmiercenia kolejnego demona. On tym czasem...

Krasnolud w cieniu dużego kaktusa rozłożył cały swój majątek. Nie było tego dużo. Duży i ciężki młot bojowy, płaszcz z wypłowiałej skóry w kilku miejscach łatany już po lewej stronie ciut dalej ale nadal pod ręką leżała torba podróżna. Największy Jego skarb. Co dokładnie zawierała wiedział tylko on. Tym razem wyjął z jej wnętrza malutki nożyk z ostrzem błękitnie odbijającym światło. Widoczne było że jest bardzo ostre. Dwarf pomimo swych ciastowatych palców poruszał nim z zadziwiającą łatwością oraz wprawą.

-Morradine, Reorxie oraz ty Grungi. Wzywam was na świadków mojej przysięgi. Zgodnie z odwiecznym obyczajem i świętymi prawami oddaje swoje życie w wasze ręce. Mając na uwadze swe wszystkie przewiny oraz hańbę jaką okryłem się nie potrafiąc wypełnić swej przysięgi. Pragnę przystąpić do kultu zabójców. Niechaj ta moja śmierć powtórnie przywróci blask memu klanowi i pozwoli mi dostąpić zaszczytu odpoczynku w halach Moradine.

Pochylił raz jeszcze głowę jakby pogodził się z własnymi myślami a potem zaczął golić głowę. Powoli i systematycznie znikały kłaki z jego łepetyny, karku oraz policzków. Gdy już nie miał innego owłosienia na głownie niż broda przejechał po głowie dłonią.

-O tak, tak jest lepiej teraz jeszcze tylko...

Schował sztylecik do torby a następnie wyjął przepięknie wykonaną szczotkę. W ciemnym drewnie o kolorze mokrego teaku tkwiły srebrne zęby zakończone kółkami. Całość była pięknie okraszona srebrnymi inkrustacjami. Od zawsze karły miały smykałkę do techniki i były mistrzami w kowalstwie, górnictwie lub metalurgii. Rzadko kto wiedział że ich pedantyczność odnosiła się do wszystkich części życia. Tak samo i w przypadku tej szczotki doskonałe wykonanie świadczyło o wysokim kunszcie rzemieślnika. Dodatkowo urodę przedmiotu determinował jego przeznaczenie.

Każdy kto spotykał się z karłami już na pierwszy rzut oka rozpoznawał ich po długiej brodzie. Była ona nie jako oznaką ich statusu społecznego. Szanujący się karzeł musiał mieć piękną i utrzymaną w porządku brodę. Tylko tak mógł być wstępnie akceptowany przez otoczenie. Prawda zdarzały się tu wyjątki jeżeli dany Dwarf wykonywał zawód w którym ona przeszkadzała lub nie można było jej pielęgnować. Również i samo jej zaplecenie mogło wskazywać kim był Zacz. Klan Zabójców nie miał żadnego szczególnego wzoru. Ich raczej wyróżniały kolorowe barwy wykorzystane do utrefienia swych fryzur.

Waldorff wyszczotkował swą brodę a potem zaczął zaplatać małe warkoczyki zakańczając je kamyczkami, które uprzednio wyjął ze swej sakwy. Po skończonej pracy. Zebrał ekwipunek i wrócił do reszty zespołu. Nim zdążył jakoś zareagować znalazł się w świątyni przybycia ale nie jako kupa złota ale jako żywy krasnolud. Jego ubiór i charakteryzacja się nie zmieniła. To jak wyglądał teraz jednoznacznie wskazywał no to kim jest...

- Wygląda na to że tamta cześć koszmaru jest za nami. Teraz możemy w końcu zatroszczyć się o nas. Chyba czas odwiedzić te prawdziwe Ditroid.. Nie wiem jak wy ale ja mam pewne rzeczy do załatwienia...
 
Vireless jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172