- Do mnie! - rozległo się wołanie strażnika. Francesca przeklęła go w duchu tak brzydko jak tylko mogła wymyślić w tym momencie. Brązowooki sięgną po łuk, kobieta miała nadzieje, że zajmie się pozostałym strażnikiem. Lecz najwidoczniej nie miał na to ochoty i musiała zająć się nim sama. Stał niebezpiecznie blisko, nie mogła zadziałać już z dystansu. Szybki unik, uratował jej przed zranieniem. Przeciwnik bez trudy posługiwał się mieczem, jego pewność na twarzy z pewnością przeraziłaby innych walczących z nim. Liska to jednak nie przestraszyło. Jednocześnie zagłębiła sztylety w jego prawie ramie i lewe udo. Miała ochotę oblizać ostrza ze świeżej krwi, jak to uczyniła ostatnio w karczmie, ale nie było na to czasu. Jednym susem skoczyła do okna i wciągnęła się bez problemu. Trzeba było zachować ciszę, mieszkańcy jak ich odkryją na pewno nie będą zadowoleni z tego powodu. Francesca ostrożnie ruszyła przez pokój do sąsiedniego, na szczęście były puste. Chciała już spytać się coś Folkena, gdy nagle usłyszała szmer, dom nie był pusty, były w nim co najmniej dwie osoby.
__________________ Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia... |