Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-05-2008, 02:24   #17
Julian
 
Julian's Avatar
 
Reputacja: 1 Julian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie cośJulian ma w sobie coś
Kod:
;-:: 5+0++0:Z56*05)696*58#805;+:6'9A$85&,-5)6;50'0),.6*)$05;*.8#65;+-;:-95;A8A.:-'5&-);-:8%.(15+:-+-).%05,6:6;5'5+6*685+*6A65'5CEE59A$0*)$8 15&,-5)$05A96A 5'5+-*5@-9A$) Z5+:-'69A$5)6;*.8#5)657:6);-*08$05DD5($)., 5+-5+6:A ;,0%15
"Co to, do ciężkiej cholery, znaczy?" Pomyslał Tek zmieniając pozycję na sofie na siedzącą. Po chwili skojarzył podstawowy szyfr strażników, ale musiał go jeszcze rozgryźć.
- Trzeba było bardziej się przykładać na zajęciach teoretycznych. - Powiedział na głos.
Pamiętał wprawdzie podstawowe zasady szyfrowania, ale tylko na tyle żeby zdać test z szyfrowania w minimalnym stopniu. Do tego musiał jeszcze znaleźć dwa klucze. Sięgnął do stojącej z boku sofy szafki i wyciągnął stamtąd archaiczne narzędzia jakimi były kartka i ołówek. Prawie nikt już takich rzeczy nie używał, sam miał ołówek tylko do robienia szkiców przed malowaniem, ale nie przepadał też za komputerami, chociaż nawet małe dzieci robiły na nich notatki z lekcji, a właściwie to notatki praktycznie same się robiły. Rozpisał szybko kod na kartce i zastanowił się nad kluczami. Jose musiał je podać, i na pewno były łatwe. Na początku "Nick" zabawił się metodą prób i błędów, ale wkrótce dopadło go olśnienie i po chwili rozszyfrował wiadomość. - "SORRY PEPPER, ALE NADAL CHCE SPRAWDZIC KTO NAS EWENTUALNIE SLUCHA SPOSROD SZCZUROW KONSORCJUM. PROPONUJE TARAS W PALAC PLAZA W 244 DZIELNICY. KTO NIE ZDAZY W POL GODZINY, PROWADZI NASLUCH NA BRANSOLECIE 33 MINUTY PO PARZYSTEJ."

Tek nie miał szans dotrzeć do miejsca spotkania w pół godziny, tym bardziej, że kilka cennych minut stracił na szyfrowanie. Przynajmniej zrobił sobie powtórkę z zajęć teoretycznych i był gotowy na roszyfrowanie następnej wiadomości. Jednak przypomniał sobie, jak Pepper mówiła, że jego ulubiony bar jest pod obserwacją, więc bardzo prawdopodobnie jego dom także był obserwowany. Przed spotkaniem musiał sie upewnić, że żaden bystrzak nie będzie go śledził. Wyszedł spokojnie do drugiego pokoju aby się przygotować. Pokój był mały i zagracony, Tek prawie w nim nie przebywał, ale trzymał tam sporo rzeczy. Machnięciem ręki zrzucił małą kupkę bardziej i mniej uzytecznych przedmiotów z małego biurka a z pozostałych wygrzebał małą uprząż na przedramię z pochwą na nóż. Szybko zapiął ją sobie na prawej ręce i wydobył z szuflady biurka swój ulubiony sztylet, mimo że wyglądał przeciętnie, był cudownie wyważony do rzucania. Wsunął go do pochwy i sprawdził czy dobrze wychodzi i nie wypada przy opuszczeniu ręki. Jako że wszystko było w porządku wziął do ręki stojącą w rogu maczetę z ostrzem po jednej i piłą po drugiej stronie. Zawinął nią w powietrzu na próbę po czym rozejrzał sie za pochwą pasującą do niej. Chwilę jej szukał pośród rupieci, jednak wkrótce ją znalazł i umieścił w niej miecz. Nie chciał się zbyt wyróżniać więc wrzucił je do dość sporego plecaka. Oprócz tego do torby wrzucił też ubrania na zmianę - koszulę, spodnie, sportowe buty oraz małą pomarańczową chustę. Nie wybierał się na wycieczkę krajoznawczą, ale wiedział, że będzie ich potrzebować. Sztylet i maczeta nie wydawałyby się może niektórym odpowiednim uzbrojeniem dla nad-żołnierza, jakimi byli wszyscy strażnicy, tymbardziej że wiekszość jego towarzyszy była uzbrojona w cuda techniki, ale on nie potrzebował niczego więcej. Ostatnia rzecz jakiej potrzebował była w kuchni, poszedł tam i wyjął z jednej z szafek strzykawkę i ampułkę pełną adrenaliny. Rozpiął koszulę i zrobił sobie spory adrenalinowy zastrzyk w mały otwór w jego lewym boku, napełniając wewnętrzny zbiornik. Długo już z niego nie korzystał i brakowało mu uczucia serca i mózgu wariujących od potężnej dawki hormonu. Na zakończenie zapiął koszulę, wziął swój portfel ze stołu i zawiesił lewą rękę na temblaku, który wisiał przy wyjściu.

Tak przygotowany Tek schował wyłączoną bransoletę do plecaka i ubrał długi skórzany płaszcz za którego połą schował lewą rękę, a na plecy zarzucił plecak. Wyszedł z mieszkania i zamknął je, mając nadzieję, że niedługo tam wróci. Zjechał windą do wyjścia, gdzie minął sympatycznego chłopaka, z którym się przywitał i poszedł dalej. Tek wiedział, że był on złodziejem, ale nie bał się. To była właśnie magia tego sąsiedztwa, wszyscy tutaj mieli coś na sumieniu, ale nikt sie tym nie przejmował. Nad "Nickem" mieszkał facet który odsiedział wyrok za zabójstwo, naprzeciwko tamtego były gwałciciel, a dziewczyna z siódemki zabiła swojego ojca w przypływie emocji. Tek z kolei "leczył złamaną rękę" ponad rok i nikt na to nie zwracał specjalnej uwagi. Wszyscy w tym wielkim budynku byli przestępcami, ale nikt się nie bał, nikt nie kapował, nikt nawet nie zadawał pytań, nikomu nie działa się krzywda. Po osiedlu chodziły jednak plotki o ostatnim donosicielu który dostał po kuli w oba kolana i kosę w plecy na drugi dzień po doniesieniu, co też skutecznie odstraszało podobnych ludzi. Byli jak wielka rodzina - wielka niesłysząca, niewidoma, nie wiedząca nic o sobie rodzina. Strażnik z żalem opuszczał to miejsce.

Wyszedł zupełnie normalnie, z ręką w kieszeni, pogwizdując, i skierował się w stronę dobrze znanej mu uliczki, w której normalnie był tylko kontener i czasami diler od którego kupił swojego czasu adrenalinę. Niedługo miało być jeszcze sporo krwi. Szybkim krokiem mógł dojść tam pieszo w niecałe dziesięć minut. Szybko zauważył dwóch śledzących go typów w ciemnych płaszczach, jeden był człowiekiem, drugi pochodził z jakiejś nieznanej mu niebieskoskórej rasy. Zadziwiało go w tym mieście, że codziennie spotykał nowe rasy, nieważne jak wiele by ich już nie widział i nie znał, zawsze była jeszcze jakaś inna. Wiedział, że agenci mieli broń palną więc nie mógł ich byle jak zaatakować, strzały zwracałyby uwagę, ale potrafił zrobić coś co likwidowało ten problem. Szli za nim cały czas, do pustej, skręcającej dwa razy uliczki weszli dobrą chwilę po nim dając mu dużo czasu. Gdy tylko wychylili się zza drugiego rogu, Tek, który wcześniej ściągnął cicho płaszcz i temblak, uderzył pierwszego z pięści w twarz i wykręcił mu rekę do wewnątrz stawiając go przed sobą i robiąc sobie z niego prowizoryczną kamizelkę kuloodporną. W samą porę bo zaraz uderzyła w niego kilka kul, jednak Tek magicznie stłumił odgłos wystrzału, tak jak wcześniej odgłos spadającego płaszcza. Strzelec stał około metr dalej, więc pchnął w niego półżywego kompana, równocześnie dobywając sztyletu z rękawa i rzucając nim sekunde później. Sztylet utkwił w szyi nieszczęścika, który upuścił karabin i zatoczył się na ścianę. "Ciężko strzelać z nożem w gardle, co?" Powiedział w myślach strażnik. Spróbował krzyknąć, ale tylko zacharczał. Tek podszedł do niego i spoglądając mu w oczy zabrał swoją własność oraz spowodował tryśnięcie fontanny krwi. Lubił patrzeć swoim ofiarom w oczy, a wręcz kochał kiedy się go bali. Potem poderżnął gardło drugiemu, leżącemu, mimo że był już martwy - lubił mieć pewność.

Zabrał im odznaki i trochę gotówki, a ciała wrzucił do kontenera. Potem przebrał się w nowe ciuchy które miał w plecaku, a stare, zakrwawione wyrzucił razem z plecakiem wycierając w nie uprzednio sztylet ręce i twarz. Założył płaszcz i temblak. Już z bransoletą na ręce a także w nowej, białej koszuli, jeansach i czarnych butach, z maczetą przypiętą do paska delikatnie z tyłu, aby nie rzucała sie w oczy i pomarańczową chustą zakrywającą twarz poszedł spokojnym krokiem w okolice postoju powietrznych taksówek. "Amatorzy." Myślał idąc. "Nie wierzę, że wysłali mi takich amatorów. Albo nie wiedzieli że to ja, albo naprawdę nie doceniają mnie. No cóż, oficjalnie nie żyję. Co nie zmienia faktu, że porządni agencji przynajmniej stawiliby jakiś opór..." A może to on był po prostu zbyt dobry? Uśmiechnął się do tej myśli.
Gdy dotarł na miejsce miał jeszcze prawie piętnaście minut do okreslonej w wiadomości pory, ale mimo to czujnie nasłuchiwał siedząc na uboczu z przyciszoną bransoletą założoną daleko na zasłoniętym przez płaszcz przedramieniu.
 
Julian jest offline