"Salope..." - zdążył jeszcze pomyśleć Fanfan, nim spadła mu na kark ciężka łapa pomocnika i zatrzymała go w miejscu. Znał go - to był Janvier, typ wielkiego osiłka-kretyna, który z rana ma mózg wielkości groszku tylko dlatego, że puchnie mu w nocy. Uchwycony chłopak zatrzymał się tak raptownie, jakby zderzył się z jakąś niewidzialną ścianą i gdyby nieproszony uścisk nie był dość mocny, pewnie spadłby z rusztowania w dół, na scenę.
Coś mignęło przed nim w ciemności. Lekki, czarny płaszcz, który natychmiast zapadł się na powrót w ciemność. Był tam, Fanfan był tego pewien!
Po krótkiej chwili zawodu, przyszła buchająca wielkimi falami wściekłość.
- O co ci chodzi?! Puszczaj! - zawarczał i szarpnął się. Bezskutecznie. Jednak nim Janvier zdołał poprawić uchwyt, Fanfan okręcił się i zwinnie niczym węgorz wyślizgnął z jego łapsk.
- Ktoś tu był, chodził po rusztowaniach! Nic nie widziałeś!? Mogłem go złapać!
__________________ Ich bin ein Teil von jener Kraft
Die stets das Böse will
Und stets das Gute schafft... |