Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-05-2008, 19:32   #45
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Diego
Pozornie miałeś przewagę. Trzymałeś Leticię w uścisku i mówiłeś jej słowa prawdy. Twojej prawdy. Lecz w istocie to Ty byłeś zwierzęciem w potrzasku. Gdy wreszcie puściłeś jej ręce i odstąpiłeś o krok, Leticia zimno spojrzała Ci w oczy. Zacisnęła dłoń na wepchniętym weń lewaku.
Nóż delikatnie naciskał na Twoją skórę.
W pięknej świątyni wielkiego miasta dla was dwojga czas stanął w miejscu. Przestałeś dostrzegać otoczenie, zamazany krajobraz refektarza. Dźwięki briońskiego dnia powszedniego dobiegały przytłumione, jakbyście we dwoje, pogrzebani w marmurowym grobowcu, nie mieli ich nigdy z powrotem usłyszeć. Za to bicie Waszych serc brzmiało donośniej niż dzwonnice wszystkich świątyń tego świata. Miałeś wrażenie, że to ono zaraz sprowadzi tu świadków sakramentu śmierci lub pojednania.
Nacisk na skórę się zwiększył, dobry jedwab koszuli, powoli poddawał się znakomitemu ostrzu, pod nim zaczynała spływać stróżka krwi. Ten powolny ucisk, cały był oczekiwaniem na Twój protest. A Ty protestować nie zamierzałeś. Warto nawet umrzeć jeśli skruszy to mur który wyrósł miedzy Wami.
Czubek lewaka zagłębiał się w Twojej piersi. Mocniej i mocniej. Przerwana koszula, pierś brocząca krwią, żebro nie stoi na przeszkodzie, trzy centymetry ostrza w ciele. Westchnąłeś. Broń gwałtownie upuszczona zadzwoniła o posadzkę. Nagle twarz Leticii znalazła się na wysokości Twojej twarzy, a Wasze usta się spotkały. Krew i łzy smakowały podobnie. Stęsknione wargi rozpoznawały dawne ścieżki. Dłonie nie wierząc oczom sprawdzały tożsamość drugiej osoby. Ciała krzyczały pożądaniem. Leticia, cała wywołana z ciemności, była tu dla Ciebie.
Wydaje się jakby wszystko
zatajało was w sobie. Patrz, podłogi są; ściany,
w których jesteście, dotąd jeszcze stoją. Wy tylko
przesuwacie się wśród wszystkiego jak powietrze
w nieustannej wymianie
Dotyk wasz jest wam błogi, bo pozostaje pieszczota,
bo znika to miejsce, które, czułości pełni,
nakrywacie;
bo czujecie pod sobą
czyste trwanie. Obiecujecie sobie wieczność
w uścisku


***

Kiedy wychodziłeś ze świątyni, na prośbę Leticii kilka minut po niej, świat zaskoczył Cię swoim pięknem. Lśniące bielą budynki, upojny zapach kwiatów, uśmiechnięci ludzie. Wszystko całkiem nowe. Nie byłeś naiwny, znałeś źródła swoich uczuć, co w żadnym stopniu ich nie zmieniało.
Wchodziłeś właśnie na Rynek Mały. Na pewno nie mniejszy od tego zwanego dużym, który znajdował się po drugiej stronie Brienne. Mijałeś budynek magistratu.
- Moja Veronique, moja córka – usłyszałeś szloch starszego mężczyzny, uczepionego poły płaszcza bogato odzianego kupca...

Pappo
Rankiem, po lekkim śniadaniu, na które składały się cztery naleśniki, omlet z grzybami, miseczka truskawek i druga gęstej śmietany oraz odrobina sera koziego ze świeżym pieczywem, ruszyłeś przez miasto z Pewne i Gorliwe przy boku. Owczarek kroczył tuż przy Twojej nodze, szczurołap radośnie biegał wokół Was. Oba Twoje psy mało szczekały i nigdy bez powodu. Wytłumaczono Ci, gdzie jest „Mała Rosette” i tam właśnie zmierzaliście.
Przyglądałeś się wszystkiemu z zaciekawieniem. Minąłeś kilka szlacheckich rezydencji, nie imponujących, ale wiedziałeś, ze najpiękniejsze są dalej, bliżej świątyni Mananna, ale nie tam prowadziła dziś Twoja droga. Przeszedłeś przez most, przeciąłeś Aleję Główną i zagłębiłeś się w Dzielnicę Kupiecką. Im bliżej rynku tym więcej mijałeś pięknych budowli. Na przykład świątynię Myrmidii. Wyszedł z niej właśnie jakiś szlachcic, a przynajmniej z szlachecka ubrany młody mężczyzna, z rapierem przy boku i szczęściem w oczach. Za to w wymiętej koszuli ze świeżymi plamami krwi na piersi. Szedłeś jego śladem aż na Rynek.
Przy okazałym kamiennym czteropiętrowym budynku, zatrzymałeś się by podziwiać sztukę budowniczych. Wtedy zauważyłeś znajomą twarz przyjaciela Rudiego. Wyglądał na trochę zmęczonego, w pierwszej chwili wziąłeś to za skutek długiej zabawy na przyjęciu, ale zaraz zdałeś sobie sprawę z pomyłki. Wyglądało na to, że Machat miał za sobą srogą bójkę.

Machat
Sam na sam na górze, zaowocowało, dalszym uszczupleniem sakiewki, ale i informacjami. Były strażnik Pierre, zwany Młotem – nie omieszkałeś pogładzić się po żuchwie słysząc wymowne imię – mieszkał przy Alei Głównej, wypytałeś się o dokładny adres. Dowiedziałeś się, że od blisko roku był przy gotówce. Przestał brać byle zlecenia, pracował na stałe dla kogoś ważnego. Tak ważnego, że nigdy nie wymieniał jego imienia.
Niestety, mimo, że przed Rudim udawałeś chojraka i tak naprawdę zwykle nim byłeś, skutki pobicia były zbyt dotkliwe byś mógł właściwie wykorzystać wydane pieniądze.
Ale profesjonalny masaż też był przyjemny.
W końcu zszedłeś na dół do Rudiego.
Poprosiłeś by podrzucił Cię tylko na rynek. Tam serdecznie podziękowałeś mu za pomoc. Do załatwienia Młota potrzebny Ci będzie niestety innego rodzaju wspólnik.
Stałeś pod budynkiem magistratu. Tak naprawdę, kogoś znającego się na mordobiciu miałeś zamiar poszukać w „Małej Rosette”. Ale nie było to miejsce, które chciałbyś pokazać sympatycznemu niziołkowi. Za to dostrzegłeś innego znajomego halflinga. Kolejnego kuzyna pięknej Jabell, wczoraj poznanego Pappo.

Diego, Pappo, Machat


- Moja Veronique, moja córka – usłyszeliście szloch starszego mężczyzny, uczepionego poły płaszcza bogato odzianego kupca – o sprawiedliwość błagam Panie.
Zaraz do wieśniaka doskoczyli kupieccy pachołkowie, unieśli mężczyznę niczym worek i rzucili kilka metrów dalej.
Jeden nawet dość uprzejmie powiedział
- Ociec, trzeba w kolejkę się ustawić, podanie spisać, podatek zapłacić – sam machnął ręką na tę wyliczankę.
- Panie ja zapłacę – mężczyzna szlochał dalej, ale podchwycił co zrozumiał – tylko ją znajdźcie na bogów...- jego urywane przełykanymi łzami słowa coraz trudniej było zrozumieć.
Do kupca to nie dotarło, a może raczej szybko i trafnie ocenił możliwości finansowe niedoszłego interesanta. Wszedł do budynku.
Ale gdy ktoś mówi o pieniądzach zawsze znajdą się tacy co usłyszą i widzieliście jak kilku obwiesi ruszyło w stronę wieśniaka. Dwóch co stało niedaleko podniosło mężczyznę z ziemi, dwóch następnych podchodziło na dany im znak. Ruszyli z niebroniącym się mężczyzną w stronę najbliższej wąskiej uliczki. Niestety, nie wydawało się by los szlochającego człowieka skupił na sobie zainteresowanie straży.

Catherine
Odprowadziłaś Otta do drzwi. Zabrał papiery, nawet nie zdążyłaś do nich zajrzeć. Pokojówka cichutko sprzątała filiżanki. Ty poprawiłaś wiszący nad kominkiem portret zmarłego męża. Zawsze tak robiłaś gdy byłaś zdenerwowana.
Otto budził w Tobie wiele trudnych uczuć. Z jednej strony był Twoim dobroczyńcą. Żyłaś wygodnie, bez strachu o przyszłość, a nawet mogłaś troszczyć się o innych i choć nie wolno ci było tego robić bezpośrednio znalazłaś sposób, by przekazywać rodzinie pieniądze.
Z drugiej strony złamał ci kiedyś serce i choć teraz przychodziło Ci już do głowy, że pomyliłaś wtedy uczucia, biorąc wdzięczność i fascynację za miłość, nadal towarzystwo „wuja” było wyzwaniem dla spokoju twej duszy.
Z pretensji o charakter zleceń Otto jedynie się śmiał.
- Moja piękna kuzynko, może teraz będziesz zadowolona.
I przedstawił Ci swoją prośbę, Twoje rozkazy. To była chyba najgorsza z „próśb” Otta. Masz zaprzyjaźnić się z którymś z tych dwóch szlachciców.
- Chyba nie myślisz, że będę z kimś sypiać dla wyższej sprawy? – wybuchnęłaś.
Teraz Otto się nie śmiał.
- Gdybym potrzebował prostytutki, szkoliłbym prostytutkę. Nie bądź śmieszna. I uważaj na ton, służba jest zbyt blisko – nie omieszkał Cię pouczyć.
Potem łaskawie pozwolił Ci wybrać i dawał dobre rady. To było upokarzające
- Wybierz tego Halsdorfa, nie wydaje się niebezpieczny. Trzeba tylko sprawdzić ten przedmiot.
Musiałaś przyznać, ze intrygowały Cię motywy tego dziwnego zlecenia. Facet nic nie zrobił, ma jakiś magiczny przedmiot i od razu pod obserwację. Zwykle wolałaś konkretniejsze zadania.
Drugi – Oktawian Maurissaut - był przynajmniej o coś podejrzany. Mogłabyś pogrzebać w papierach, przepytać służbę, obejrzeć dom, tyle że to był dom niebezpiecznego pedofila. I to związanego z Janem de Veille. A kojarzyłaś jakieś pojedynki, wydziedziczenia, zaginionych świadków, plotki powiązane z półsłówkami Otta tworzyły groźny obraz książęcego szermierza.
Dostałaś garść informacji o obydwu mężczyznach. Przelotnie znałaś jednego z przyjaciół Eryka – Francois Lafayette’a – sympatycznego, dobrze prosperującego szlachcica. Znałaś też ciotkę Halsdorfa panią Dombsale. Gdy tylko przybyłaś do Brionne - młoda owdowiała właścicielka dużej wsi i dwóch młynów - wzbudziłaś zainteresowanie matron szukających żon dla swoich synów. Zresztą dało Ci to wiele potrzebnych kontaktów. W każdym bądź razie wizyty u pani Dombsale były charakterystyczne nawet w morzu nieprzyjemnych spotkań z dociekliwymi staruszkami. Przy czwartej wizycie z łatwością wyczytałaś wyrok, „ładna, trochę za biedna, i te podejrzane stosunki z wujem nieboszczyka-męża”.
Gładząc dębową ramę obrazu pomyślałaś, że w sumie możesz zająć się obydwiema sprawami. Dobrze byłoby się wykazać.

***

Postanowiłaś działać szybko. Skoro Eryk Halsdorf tak często bywa „Pod Misiem Kudłaczem” tam skierowałaś swe kroki.
Szczęście Ci sprzyjało. Przy jedynym stoliku pod obsypaną kwieciem cytryną siedział Francois Lafayette. Zerwał się na Twój widok i zaprosił do stolika.
Po pół godzinie miałaś okazję poznać młodego Halsdorfa.

Eryk


Pokrótce przedstawiłeś ciotce spotkanie z Julią Chenier. Staruszka słuchała w skupieniu. Gdy skończyłeś mocno chwyciła Twoją lewą dłoń w swoje chude ręce drapieżnego ptaka. Trzymała nadgarstek z zapięstkiem, tak mocno, że aż parzyła Cię skręcona w uścisku skóra, drugą dłonią ciotka klepała wierzch Twojej ręki.
- Młody człowieku, tak trudno jest wykonać prośbę stojącej nad grobem staruszki? Swojej najstarszej krewnej? Wstydziłbyś się.
Trzymany kurczowo przez ciotkę musiałeś pochylać się niewygodnie. Czułeś oddech starszej pani, nieprzyjemny zapach medykamentów.
- Podobnie wstydziłbyś się pochopnych wniosków. Dlaczego miałoby mi zależeć na Twoim małżeństwie z Julią? Zastanów się chwilę.
Nic nie mogłeś odpowiedzieć na to pytanie, zresztą, każda odpowiedź tylko przedłużyłaby tę, teraz już nawet fizycznie nieprzyjemną, rozmowę.
- Trzeba nam tylko, by podejrzewano, że chcesz się oświadczyć. By Roland Dupont to podejrzewał. Oraz jego żona – Arielle.
- Przemyśl, to młody człowieku. W latach młodości określasz swoje życie. Trzeba wykorzystywać szanse, a jeśli ich nie ma to je tworzyć. – rozkasłała się.
Wreszcie mogłeś się wyprostować i zabrać boląca dłoń.
- A co to za ustrojstwo? – Ciotka wskazała na zapięstek.

***

Do „Misia” pojechałeś po dwóch godzinach. Zdążyłeś się obmyć i przebrać w świeże ubranie.
Francois siedział przy stoliku z nieznaną Ci piękną kobietą.
Zerwał się na Twój widok
- To mój przyjaciel, Eryk Halsdorf.
- Catherine Chauprade – dziewczyna skinęła wdzięcznie głową, a Ty najpierw zauważyłeś zielone oczy, odcień tak podobny do tego z Twych wspomnień.
Brionne – miasto pięknych kobiet.

Peter
Z ust kapłana wydobył się głośny jęk. Patrzył nierozumiejącym, przerażonym wzrokiem na Ciebie i swoją dłoń, całą we krwi.
Szybko wyłuszczyłeś wszystkie pytania. Na twarzy kapłana pojawił się przebłysk rozpoznania i jakby ulgi. Chwilowej, oczywiście.
- Czyś ty oszalał człowieku – na widok swojej zdrowej ręki w Twoim łapsku dodał pośpiesznie – to Beraud Loisel, mieszka w Alei Rezydenckiej w wielkim białym domu – powtórnie zacząłeś wyginać jego palec, bo co za wskazówek udziela ta kreatura, przecież wiadomo, że tam same wielkie białe domy.
Nie kłamię – wyraz ulgi na dobre opuszczał twarz kapłana – w rezydencji Jana de Veille’a, tej z modrzewiami.
- Dobra – pomyślałeś głośno – znajdę. O uroku gadaj.
-Jakim uroku ignorancie? – kapłan płakał i zaczynał mówić coraz głośniej. Wiedziałeś, że za chwilę będzie miał atak paniki nad którym nie zapanujesz, bez ponownego ogłuszenia. Ale na razie pozwalałeś mu mówić.
- Te sprawy Cię przerastają, możesz jej tylko zaszkodzić, ja próbuję pomóc. – jego głos zaczynał uderzać w wysokie tony.
Uniosłeś pięść.
- To nie urok, to przekleństwo. – mówił bardzo szybko - Jest przeklęta przez Khorne’a, Pana Krwi, Łowcę Dusz. Ty – piskliwy głoś przeszedł w śmiech – na pewno jej nie uratujesz.
Narobiliście już dość hałasu. Wydawało Ci się, że ze strony ścieżki słyszysz kroki. Ponownie ogłuszyłeś zmaltretowanego młodzieńca.
Musiałeś wydostać się z zarośli, nie dało się po cichu.
Zobaczyłeś strażników świątynnych.
- No kurwa, następny co sra nam po krzakach. Nogi z dupy Ci powyrywam zasrańcu.
Zaczęli biec w Twoja stronę. Nie czekałeś na realizację groźby.
Oddalaliście się od niebezpiecznych zarośli z nieprzytomnym dowodem Twojej zbrodni, ale strażnicy Cię doganiali.
I wtedy zza zakrętu wprost na Ciebie wyszła bardzo charakterystyczna babka. Widziałeś ja raz, jak pokonała na rękę Skurczybyka Louisa, cała „Rosette” oniemiała wtedy z wrażenia. Kilkanaście metrów za nią ruszył się drugi dwuosobowy patrol świątynnej straży. Bo chłopaki nawoływali swoich. Naprawdę zwalczali sranie w parku.

Marianne
Znałaś Oskara i Beatrycze od kilku miesięcy. Za nimi przypłynęłaś tu z Marienburga. Myślałaś, że z czasem odpowiedzą Ci na kilka pytań, na przykład dlaczego Ci pomogli i jak u diabła przekonali kapłanów i tego przeklętnika co się uparł, ze Cię musi żywcem pokroić, by Cię wypuścili. Ale z czasem zrozumiałaś, że żadne z nich nie udziela odpowiedzi, a jeśli już to odpowiedzi tylko gmatwają dotąd jasne sprawy, co zresztą było poglądem wygłaszanym przez Beatrycze często wprost. Ale zawdzięczałaś im życie, a w trakcie podróży przekonałaś się, że ta dziwaczna para nie dość, że radzi se znakomicie, traktuje wszystkich jednakowo i sprawiedliwie, to jeszcze nie oczekuje od Ciebie żadnej wdzięczności. W ten sposób awansowali do godności Twoich przyjaciół.
W Brionne wynajęłaś pokój. Za wikt i opierunek robiłaś czasem za wykidajłę. Przyjaciół odwiedzałaś kiedy czas ci tylko pozwalał.
Kuchnia Beatrycze była z pewnością najgorszą na świecie, jednak nigdy nic Ci nie zaszkodziło. Dom, który para kupiła, był straszliwą ruderą, ale robiąc fatalny interes cieszyli się jak dzieci. Oskar wręcz twierdził, że głupio mu, że tak oszukał tego kupca i przy tym mrugał do ciebie każąc się cieszyć szczęściem bliźnich i dostrzegać piękną stronę rzeczy, zapewne zresztą czytając Ci w myślach, bo właśnie głowiłaś się, jak dorwać cholernego lichwiarza, obić mu mordę i kazać oddać pieniądze Oskarowi.
Samego Oskara musiałaś zdzielić parę razy przez ucho, bo uwielbia, i nadal to robi, szczypać Cię w tyłek. Niestety mina, jaką ma zawsze po oberwaniu utwierdza Cię w przekonaniu, że hultaj lubi obrywać równie bardzo jak podszczypywać.
Dzisiaj w domku nad rzeką oprócz gospodarzy zastałaś młodą dziewuszkę. Blondyneczkę o minie urwisa i wielkich oczach budzącej się piękności. Oskar łaził w swoich półportkach. Z niby kuchni coś pachniało obrzydliwie.
- Dobrze, że jesteś. Bogini moja. – rozpromienił się na Twój widok. Czterdziestolatek, z brzuszkiem i zakolami sięgał Ci ledwie do ramienia i na pewno sporo mniej od Ciebie ważył.
- Głupstwo zrobiłem córuchna, zaufałem tej jędzy – ręka wskazał na dom, gdzie z okna machała do Was białowłosa jędza
- Budzę się, a tu niespodzianka – kontynuował – Peter sobie polazł.Bić kapłana, se wyobraź. Lojalny głuptas.
- Och Ty babo, wiem że tego chciałaś! - krzyczał w stronę okna – Lubisz jak leją kapłanów!
Idź maleńka – znowu zwrócił się do Ciebie – przyprowadź go tutaj, nim narobi głupstw, dzieciaka nam na głowie zostawił.
- Miła mała, ale nie chcemy jej niańczyć. – ściszył głos ale mała stojąca obok oczywiście wszystko słyszała - jest w ogrodach Mananna. Przyprowadź go, skarbie.
Spojrzałaś jeszcze w okno. Beatrycze kiwała głową z aprobatą. Rozmawiając z Oskarem lub jego Panią zawsze należało się upewnić, czy właściwie zrozumiało się prośbę.
- Mam iść do ogrodów Mananna, znaleźć jakiegoś Petera i przyprowadzić go tutaj nim narobi głupstw.
Pokiwali głowami. Nieznana ci z imienia mała również. Doskonale wpasowana w towarzystwo.

***
Myślałaś, że będziesz musiała włóczyć się po ogrodach nawołując Petera, ale okazało się to zbędne. Ledwie skręciłaś w drugą alejkę, zobaczyłaś brodatego niechlujnego mężczyznę uciekającego przed doganiającymi go strażnikami.
Nie miałaś wątpliwości, że znalazłaś właściwą osobę.
 

Ostatnio edytowane przez Hellian : 12-05-2008 o 20:47. Powód: wykorzystany fragment wiersza, odrobinkę przerobiony ;) pochodzi z Drugiej Elegii Duińskiej Reinera Marii Rilkego, w tłumaczeniu Adama Pomorskiego
Hellian jest offline