Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-05-2008, 21:38   #41
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Catherine
[noc przed pojedynkiem]
Głupio się czułaś okradając Świątynię Shalyi. I chyba Flott też. Pracowałaś już z nim dwa razy, kiedyś musieliście cichaczem wytoczyć ze statku beczkę śledzi i myślałaś, że wtedy właśnie, wspięłaś się na szczyty absurdu w tej robocie, choć przepisywanie dokumentów palanta który wszystko znaczył włosami łonowymi też było dziwne, ale i tak dzisiejszy dzień pobił wszystko.
Najpierw razem z halflingiem, spotkaliście się u kapłanki Leyette na herbatce na którą was zaprosiła, bo obydwoje wiedzeni niebezpieczną ideą zadośćuczynienia przyszliście rankiem złożyć na świątynię datek. Wspaniale udawaliście że się w ogóle nie znacie i na pewno nabraliście kapłankę.
Teraz w ciszy i ciemnościach wszystko szło szalenie łatwo. Flott w zamkniętym pomieszczeniu szukał właściwych ksiąg. Trzeba przyznać, że radził sobie rzec można...bezszelestnie.
Dlaczego do cholery Otto nie mógł zwyczajnie poprosić o tę księgę. W życiu byś nie pomyślała, że te kapłanki tyle piszą, a one... każdy dzieciak z przytułku opisany? Tak twierdził Otto. Kazał Wam pilnie i dyskretnie tym się zająć. Miałaś nadzieję, że nie stoisz tu na darmo pilnując korytarza. W każdym bądź razie Flott był w środku już pół godziny, szukając zapisków z marca i kwietnia sprzed 19 lat. Właśnie wyszeptał Ci, że znalazł, ale wielkie płachty ksiąg nie nadawały się do wynoszenia, więc wycinał grube stronice.
Długi korytarz przylegał do głównej kaplicy świątyni. Po prawej stronie szereg drzwi prowadził do zamkniętych pomieszczeń. W tym do archiwum, gdzie szabrował niziołek. Po lewej zaś przez jedne małe drzwiczki można było prawdopodobnie dostać się do kaplicy. Wąską szparą, z pomieszczenia w którym działał niziołek sączyło się blade światło. Wtedy usłyszałaś głosy dochodzące z kaplicy. Męski i kapłanki Leyette.
- Nasze archiwa znajdują się tutaj. Zaprowadzę pana, Panie Loisel, choć doprawdy to dziwna pora.
Mieliście góra dwie minuty.
 
Hellian jest offline  
Stary 08-05-2008, 23:51   #42
 
Jodel's Avatar
 
Reputacja: 1 Jodel nie jest za bardzo znany
"Nie tak sobie to wszystko wyobrażałam" - myślała w duchu stercząc pod drzwiami.
"Jakbym chciała sie bawić w złodzieja, to przystąpiła bym do gildii złodziei. Chyba będę musiała z Ottem pogadać o tym."
- No co tak długo - zwróciła się cicho do Flota, który właśnie znalazł to czego szukali.
- No mam już... Ale tego nie da się tak łatwo wynieść... Zaraz powycinam stronice i można iść - po tych słowach halfling zabrał się za wycinanie stron. Nie szło mu łatwo.
Catherine rozglądała się dookoła. Ku ich szczęściu panował spokój i nikt nie zamierzał kierować się do archiwa. Gdy nagle z kaplicy usłyszała głos kapłanki.
- Flot! Chodu!
- Już kończę...
- Nie ma czasu. Kapłanka idzie tu.

Dziewczyna nerwowo spoglądała to na drzwi, to na Flota. Zdążył wyciąć ostatnia stronę, zamknąć księgę i zdmuchnąć świece. Klucz w zamku trzasnął. Ostatnimi skrzypnięciami drzwi przerzuciła towarzysza i sama wyszła przez okno. Rozglądając sie uważnie dookoła za patrolem, zabrała od Flota karty z zapiskami, zwinęła je i schowała do swojego plecaka. Ręką wskazała ciemny zaułek. Akurat w tym momencie kapłanka wzniosła alarm. Najbliższy patrol udał sie do świątyni, a ona razem z Flotem biegiem ruszyli ku cieniowi. Ledwo umknęli oczom jednego strażnika, który akurat spojrzał w ich stronę. Chciał już sie tam udać, ale drugi zawołał do środka. Catherine odetchnęła z ulgą, choć to jeszcze nie koniec. Musiała dotrzeć do domu. Razem z Flotem ruszyli dalej podążając zaułkami ku dzielnicy kupieckiej. W połowie drogi rozeszli się. Gdy halfling zniknął jej z oczu zdjęła plecak i wyciągnęła z niego zwykłą suknię, prosta, bez jakiś ozdób, ale elegancka. Zdjęła płaszcz i ubrała suknie. Uważnie ją poprawiła. Płaszcz przekręciła na drugą stronę by aksamitem świeciła, a plecak pod płaszcz na plecy. Po za pergaminami i kilkoma mniejszymi przyborami nic nie było. I tak ruszyła dalej ku mostowi. Wiedziała dobrze, że będzie tam straż. W duchu modliła sie by nie czepiali się zbyt długo. Z pochyloną głową wyszła z ciemnej uliczki. Strażnicy szli przed siebie w tym samym kierunku co ona, zatem nie zauważyli jej wyjścia. Dopiero gdy zawrócili zauważyli ją. Natychmiast złapali po broń, ale szybko oprzytomnieli widząc damę.
- Co pani robi tutaj sama o tak późnej porze? - zapytał pierwszy
- Wracam od znajomej. Zasiedziałam się trochę. Nie chciałam kłopotać jej służbę więc postanowiłam sama wrócić do domu. To niedaleko, przy Rynku Małym. Jeśli panowie chcą mogą mnie odprowadzić - uśmiechnęła sie miło pomimo iż nakłamała nieźle.
- A nie lepiej by było zostać na noc u tej znajomej?
- Nie za bardzo... Ma małe dziecko i nie lubię mieć przerywanego snu...
- Chyba, że tak. Możemy panią odprowadzić kawałek
- Dziękuję bardzo.

Odeszli od mostu kilka alejek, że ostatecznie do dzielnicy kupieckiej została tylko jedna przecznica. Tutaj się rozeszli i z sercem lżejszym o kamień ruszyła do domu. Na miejscu od razu ruszyła ku kuchni. Nie budząc kucharki sięgnęła po kubek i nalała z dzbana wodę. Napiła sie jej szybko opierając o stół. Serce biło jej jak szalone, choć nie miała się czego bać. W końcu dotarła do domu. Udała sie do swojej sypialni na górę. Rozebrała sie, przemyła i położyła się spać w piżamie.
Sen nie trwał długo. Obudził ją pukanie do sypialni
- Proszę.. - zawołała sennym głosem
 
Jodel jest offline  
Stary 10-05-2008, 11:36   #43
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Musiał przyznać, że rzadko chodził na takie akcje. Nie, żeby nie lubił tłuc po mordach, ale to było inne. Zazwyczaj tłukł, ot tak, spontanicznie i tylko kilka razy szukał ludzi w tym właśnie konkretnym celu. Stąd czuł się nieco dziwnie. Nie miał wózka, nie miał kompanii, nawet nie rozglądał się po ulicy tak jak zwykle, licząc na jakiś atrakcyjny łup, który ktoś porzucił w błocie czy w szczelinach w brukowanej drodze. Ale błędem byłoby zakładać, że czuł się z tym źle, w końcu to zawsze okładanie po pyskach a on był w dodatku na kacu.

Przypadkiem podsłuchana rozmowa sprawiła, że kac jeszcze się nasilił, gdy Peter próbował wysilić mózgownicę. Szybko zaprzestał tych prób w zamian jedynie zapamiętując mordę tego szlachetki co niby Leah szukał. Że jakby straż to by zrozumiał, ale na chuj ona temu szlachciurze? Pewnie tej mendzie się na przedstawieniu spodobała i teraz chciał ją dostać w swoje łapska. Niedoczekanie! Do listy pytań, które miał zadać kapłanowi dodawał właśnie to o imię tego obwiesia.

Rozmowa tamtych skończyła się szybko, a kapłan zaczął iść w bardzo dobrą, dla rozwoju sytuacji stronę. Wyszedł mu na spotkanie w nieoczekiwanej dla klechy chwili i miejscu, więc zanim tamten zorientował się na dobrą sprawę co się dzieje, dostawał już piąchą w twarz. Zakrył się nogami, ale Peter wiedział jak walić by tylko na chwilkę ogłuszyć. Założył na palce kastet i z całej siły rąbnął tamtego po palcach prawej dłoni. Rozległ się satysfakcjonujący trzask. Trzeba powiedzieć, że paser głupi nie był, słyszał o tym, że ci od magii to dłoni i palców używają by uroki czynić. No to ten już będzie miał z tym problemy. Inna sprawa, że trochę zbyt późno sobie uświadomił, że jak mu połami wszystkie palce, to jak odczyni urok Leah? Dlatego drugą dłoń zostawił mu w spokoju i zakrywają brudną dłonią jego usta powlekł ze ścieżki w mały gąszcz, słabo widoczny z zewnątrz. Postawił na nogi i spojrzał prosto w ślepia, dychając mu spleśniałym oddechem prosto w twarz.

-No tera se pogwarzymy klecho. A jak krzykniesz to wyrwę ozor i będziesz kurwa patykiem na ziemi malował by mi wszystko wytłumaczyć, proste?
Kapłan pokiwał głową, przerażony nie na żarty. Peter zaś zabrał dłoń z jego ust.
-To teraz gadaj. Co żeś za urok na Leah rzucił? Jak go odczynić? I kim był ten szlachciura co jej szukał właśnie?
Paser nie był wprawnym dyplomatą. Zresztą musiał wyrzucić z siebie te pytania, by ich nie zapomnieć.
-Jak będziesz coś pierdolił od rzeczy i kłamał to mam jeszcze pięć palców. Będę ci je łamał po kolei. Aha, jak czegoś nie zrozumiem to też będę łamał, proste?
Bardzo proste. Zwłaszcza, że osiłek już brał jeszcze zdrową rękę kapłana w swoją łapę i zaczynał wyginać jeden z palców. Klecha wyglądał jakby miał za chwilę zacząć wrzeszczeć.
-I pamiętaj o języku. Malunki ciężej mi zrozumieć.
 
Sekal jest offline  
Stary 11-05-2008, 10:54   #44
 
Maciass0's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłość
- Hejo hopsa sa! Hejo hopsa sa!
Śpiewy i tańce nie miały końca w karczmie „Piańskie Progi”. Każdy kto należał do rodziny bądź był znajomym wiedział, że to jest impreza roku właśnie tutaj w Brionne. Jeśli zostałeś zapytany gdzie jest najlepsza karczma w mieście, odpowiesz „karczma u halfingów!”.

- Podaj kolejne piwo! Jak tam ciociu, nie widziałem Cię kopę lat.
- Ale ci cycki urosły
- Synu nie biegaj!
- Idziemy na górę, na małe co nieco?
- Zatańczy ktoś?
- Ale te pulpeciki są smaczne

Karczma wypełniła się gwarą, krzykami i rozmową. Wszystko na chwałę Jabell, która to swym występem zmusiła do przyjazdu na jej występ pokaźną liczbę rodziny. To wielki dzień dla tak młodej artystki. Piękny występ będzie powodował coraz to lepsze propozycję, które przyniosą zysk i sławę. Postawię piątaka na to, że kiedyś Jabell będzie występowała przed władcami świata. Pappo też chciał jej pogratulować, dlatego wstał z ławki gdzie siedział koło ciotki Seii, wytarł ręce w papierowe ręczniki, idealne zresztą na takie imprezy, poprawił czuprynę i skierował się w stronę artystki. Stanął przy niej, a ona była ciut niższa od niego, spojrzała na nowego przybysza a on powiedział:
- Jabell, piękny występ, winszuję talentu – zaakcentował ostatnie słowa, iście królewska pochwała. Wyciągnął rękę, która spotkała inną a usta Pappo zatrzymały się na wierchu, lekko owłosionej rączce Jabell.
- Pappo, inżynieryjku co słychać? Ile to lat minęło?
- Oj wiele Jabell, wtedy jeszcze nie miałaś takiego cia.. znaczy się talentu.
Pamiętam jak biegałaś po łąkach jako małe dziecko. Jak skończysz to przyjdź do mojego stoliku.

Pappo wrócił na swoje miejsce rozkoszować się podanymi na ciepło piersiami z kurczaka, na których położone są grzyby a to wszystko zasmażane jest w serze i do tego przyprawiane w ostrej papryczce. Pychota jednym słowem, jednak stan wody pitnej w ciągu godziny zmalał o ponad połowę. Niebo w gębie zmienia się w piekło w gardle.
- Trzeba uważać jak i co się je – stwierdził Pappo, który wiele już w swoim życiu zjadł, oj wiele...

Pappo zajadając się kolejną potrawą zobaczył Fuksję, która była teraz w tyle, w rogu stolika, widocznie zajęta swoją sprawą, nie bawiła się. Fuksja cierpiąca na stratę córki Nany cierpiała. Pappo dojrzał nawet jej zapłakane oczęta, które szukały ratunku. Halfing postanowił jej pomóc, tylko jak? Pomyśl Pappo, pomyśl....

Najczęściej porwaniami zajmuje się ciemna strona społeczeństwa, złoczyńcy, przestępcy, tzw. półświatek. Żeby dojść do jego struktur trzeba znaleźć kogoś kto ma jakieś wpływy, paserzy będą dobrym początkiem, tak jak mówił Raan. Flott Muchołapka, którego trzeba znaleźć, on powinien dać mi częściowe informacje, pewnie szczątkowe. Jednak zapytał się kilku osób o pasera i karczmę „Mała Rosette”, nieskutecznie. Zrezygnowany Pappo wstał od stołu i skierował się na górę, do swojego pokoju wszystko w ciszy przemyśleć. Sam nie tańczył i nie śpiewał, dlatego dla niego zabawa się skończyła. Idąc powtarzał słowo: „Flott”.

- Flott Muchołapka? – doszedł głos z prawej strony niziołka, który odwrócił się i podniósł głowę, zobaczył młodego, jakieś dwudziesto dwu latka. Pewnie w swojej rasie uchodzi za przystojnego tak jak Pappo u niziołków.
- Tak, znasz go?
- Znajdziesz go w „Małej Rosette”.
- To wiem, ale wiesz coś o nim więcej, duże ma wpływy?
- Dość pokaźne, jest bogaty i mówi sam o sobie „kupiec”. Jednak ja wiem, że on się boi własnego cienia bo chodzi z ochroną.
- Jak się nazywasz?
- Machat
- Pappo Pian
- Miło mi
- Mi również

Wymienili uściski, Pappo podziękował za informację i ruszył na górę. Wszedł do pokoju, który przypomniał mu jego dom. Znalazł się szybko w pokoju, w łóżku i postanowił jedno:
- Jutro pójdę do „Małej Rosette”, znajdę Flotta!
I naszedł go sen, spokojny sen...
 
Maciass0 jest offline  
Stary 12-05-2008, 19:32   #45
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Diego
Pozornie miałeś przewagę. Trzymałeś Leticię w uścisku i mówiłeś jej słowa prawdy. Twojej prawdy. Lecz w istocie to Ty byłeś zwierzęciem w potrzasku. Gdy wreszcie puściłeś jej ręce i odstąpiłeś o krok, Leticia zimno spojrzała Ci w oczy. Zacisnęła dłoń na wepchniętym weń lewaku.
Nóż delikatnie naciskał na Twoją skórę.
W pięknej świątyni wielkiego miasta dla was dwojga czas stanął w miejscu. Przestałeś dostrzegać otoczenie, zamazany krajobraz refektarza. Dźwięki briońskiego dnia powszedniego dobiegały przytłumione, jakbyście we dwoje, pogrzebani w marmurowym grobowcu, nie mieli ich nigdy z powrotem usłyszeć. Za to bicie Waszych serc brzmiało donośniej niż dzwonnice wszystkich świątyń tego świata. Miałeś wrażenie, że to ono zaraz sprowadzi tu świadków sakramentu śmierci lub pojednania.
Nacisk na skórę się zwiększył, dobry jedwab koszuli, powoli poddawał się znakomitemu ostrzu, pod nim zaczynała spływać stróżka krwi. Ten powolny ucisk, cały był oczekiwaniem na Twój protest. A Ty protestować nie zamierzałeś. Warto nawet umrzeć jeśli skruszy to mur który wyrósł miedzy Wami.
Czubek lewaka zagłębiał się w Twojej piersi. Mocniej i mocniej. Przerwana koszula, pierś brocząca krwią, żebro nie stoi na przeszkodzie, trzy centymetry ostrza w ciele. Westchnąłeś. Broń gwałtownie upuszczona zadzwoniła o posadzkę. Nagle twarz Leticii znalazła się na wysokości Twojej twarzy, a Wasze usta się spotkały. Krew i łzy smakowały podobnie. Stęsknione wargi rozpoznawały dawne ścieżki. Dłonie nie wierząc oczom sprawdzały tożsamość drugiej osoby. Ciała krzyczały pożądaniem. Leticia, cała wywołana z ciemności, była tu dla Ciebie.
Wydaje się jakby wszystko
zatajało was w sobie. Patrz, podłogi są; ściany,
w których jesteście, dotąd jeszcze stoją. Wy tylko
przesuwacie się wśród wszystkiego jak powietrze
w nieustannej wymianie
Dotyk wasz jest wam błogi, bo pozostaje pieszczota,
bo znika to miejsce, które, czułości pełni,
nakrywacie;
bo czujecie pod sobą
czyste trwanie. Obiecujecie sobie wieczność
w uścisku


***

Kiedy wychodziłeś ze świątyni, na prośbę Leticii kilka minut po niej, świat zaskoczył Cię swoim pięknem. Lśniące bielą budynki, upojny zapach kwiatów, uśmiechnięci ludzie. Wszystko całkiem nowe. Nie byłeś naiwny, znałeś źródła swoich uczuć, co w żadnym stopniu ich nie zmieniało.
Wchodziłeś właśnie na Rynek Mały. Na pewno nie mniejszy od tego zwanego dużym, który znajdował się po drugiej stronie Brienne. Mijałeś budynek magistratu.
- Moja Veronique, moja córka – usłyszałeś szloch starszego mężczyzny, uczepionego poły płaszcza bogato odzianego kupca...

Pappo
Rankiem, po lekkim śniadaniu, na które składały się cztery naleśniki, omlet z grzybami, miseczka truskawek i druga gęstej śmietany oraz odrobina sera koziego ze świeżym pieczywem, ruszyłeś przez miasto z Pewne i Gorliwe przy boku. Owczarek kroczył tuż przy Twojej nodze, szczurołap radośnie biegał wokół Was. Oba Twoje psy mało szczekały i nigdy bez powodu. Wytłumaczono Ci, gdzie jest „Mała Rosette” i tam właśnie zmierzaliście.
Przyglądałeś się wszystkiemu z zaciekawieniem. Minąłeś kilka szlacheckich rezydencji, nie imponujących, ale wiedziałeś, ze najpiękniejsze są dalej, bliżej świątyni Mananna, ale nie tam prowadziła dziś Twoja droga. Przeszedłeś przez most, przeciąłeś Aleję Główną i zagłębiłeś się w Dzielnicę Kupiecką. Im bliżej rynku tym więcej mijałeś pięknych budowli. Na przykład świątynię Myrmidii. Wyszedł z niej właśnie jakiś szlachcic, a przynajmniej z szlachecka ubrany młody mężczyzna, z rapierem przy boku i szczęściem w oczach. Za to w wymiętej koszuli ze świeżymi plamami krwi na piersi. Szedłeś jego śladem aż na Rynek.
Przy okazałym kamiennym czteropiętrowym budynku, zatrzymałeś się by podziwiać sztukę budowniczych. Wtedy zauważyłeś znajomą twarz przyjaciela Rudiego. Wyglądał na trochę zmęczonego, w pierwszej chwili wziąłeś to za skutek długiej zabawy na przyjęciu, ale zaraz zdałeś sobie sprawę z pomyłki. Wyglądało na to, że Machat miał za sobą srogą bójkę.

Machat
Sam na sam na górze, zaowocowało, dalszym uszczupleniem sakiewki, ale i informacjami. Były strażnik Pierre, zwany Młotem – nie omieszkałeś pogładzić się po żuchwie słysząc wymowne imię – mieszkał przy Alei Głównej, wypytałeś się o dokładny adres. Dowiedziałeś się, że od blisko roku był przy gotówce. Przestał brać byle zlecenia, pracował na stałe dla kogoś ważnego. Tak ważnego, że nigdy nie wymieniał jego imienia.
Niestety, mimo, że przed Rudim udawałeś chojraka i tak naprawdę zwykle nim byłeś, skutki pobicia były zbyt dotkliwe byś mógł właściwie wykorzystać wydane pieniądze.
Ale profesjonalny masaż też był przyjemny.
W końcu zszedłeś na dół do Rudiego.
Poprosiłeś by podrzucił Cię tylko na rynek. Tam serdecznie podziękowałeś mu za pomoc. Do załatwienia Młota potrzebny Ci będzie niestety innego rodzaju wspólnik.
Stałeś pod budynkiem magistratu. Tak naprawdę, kogoś znającego się na mordobiciu miałeś zamiar poszukać w „Małej Rosette”. Ale nie było to miejsce, które chciałbyś pokazać sympatycznemu niziołkowi. Za to dostrzegłeś innego znajomego halflinga. Kolejnego kuzyna pięknej Jabell, wczoraj poznanego Pappo.

Diego, Pappo, Machat


- Moja Veronique, moja córka – usłyszeliście szloch starszego mężczyzny, uczepionego poły płaszcza bogato odzianego kupca – o sprawiedliwość błagam Panie.
Zaraz do wieśniaka doskoczyli kupieccy pachołkowie, unieśli mężczyznę niczym worek i rzucili kilka metrów dalej.
Jeden nawet dość uprzejmie powiedział
- Ociec, trzeba w kolejkę się ustawić, podanie spisać, podatek zapłacić – sam machnął ręką na tę wyliczankę.
- Panie ja zapłacę – mężczyzna szlochał dalej, ale podchwycił co zrozumiał – tylko ją znajdźcie na bogów...- jego urywane przełykanymi łzami słowa coraz trudniej było zrozumieć.
Do kupca to nie dotarło, a może raczej szybko i trafnie ocenił możliwości finansowe niedoszłego interesanta. Wszedł do budynku.
Ale gdy ktoś mówi o pieniądzach zawsze znajdą się tacy co usłyszą i widzieliście jak kilku obwiesi ruszyło w stronę wieśniaka. Dwóch co stało niedaleko podniosło mężczyznę z ziemi, dwóch następnych podchodziło na dany im znak. Ruszyli z niebroniącym się mężczyzną w stronę najbliższej wąskiej uliczki. Niestety, nie wydawało się by los szlochającego człowieka skupił na sobie zainteresowanie straży.

Catherine
Odprowadziłaś Otta do drzwi. Zabrał papiery, nawet nie zdążyłaś do nich zajrzeć. Pokojówka cichutko sprzątała filiżanki. Ty poprawiłaś wiszący nad kominkiem portret zmarłego męża. Zawsze tak robiłaś gdy byłaś zdenerwowana.
Otto budził w Tobie wiele trudnych uczuć. Z jednej strony był Twoim dobroczyńcą. Żyłaś wygodnie, bez strachu o przyszłość, a nawet mogłaś troszczyć się o innych i choć nie wolno ci było tego robić bezpośrednio znalazłaś sposób, by przekazywać rodzinie pieniądze.
Z drugiej strony złamał ci kiedyś serce i choć teraz przychodziło Ci już do głowy, że pomyliłaś wtedy uczucia, biorąc wdzięczność i fascynację za miłość, nadal towarzystwo „wuja” było wyzwaniem dla spokoju twej duszy.
Z pretensji o charakter zleceń Otto jedynie się śmiał.
- Moja piękna kuzynko, może teraz będziesz zadowolona.
I przedstawił Ci swoją prośbę, Twoje rozkazy. To była chyba najgorsza z „próśb” Otta. Masz zaprzyjaźnić się z którymś z tych dwóch szlachciców.
- Chyba nie myślisz, że będę z kimś sypiać dla wyższej sprawy? – wybuchnęłaś.
Teraz Otto się nie śmiał.
- Gdybym potrzebował prostytutki, szkoliłbym prostytutkę. Nie bądź śmieszna. I uważaj na ton, służba jest zbyt blisko – nie omieszkał Cię pouczyć.
Potem łaskawie pozwolił Ci wybrać i dawał dobre rady. To było upokarzające
- Wybierz tego Halsdorfa, nie wydaje się niebezpieczny. Trzeba tylko sprawdzić ten przedmiot.
Musiałaś przyznać, ze intrygowały Cię motywy tego dziwnego zlecenia. Facet nic nie zrobił, ma jakiś magiczny przedmiot i od razu pod obserwację. Zwykle wolałaś konkretniejsze zadania.
Drugi – Oktawian Maurissaut - był przynajmniej o coś podejrzany. Mogłabyś pogrzebać w papierach, przepytać służbę, obejrzeć dom, tyle że to był dom niebezpiecznego pedofila. I to związanego z Janem de Veille. A kojarzyłaś jakieś pojedynki, wydziedziczenia, zaginionych świadków, plotki powiązane z półsłówkami Otta tworzyły groźny obraz książęcego szermierza.
Dostałaś garść informacji o obydwu mężczyznach. Przelotnie znałaś jednego z przyjaciół Eryka – Francois Lafayette’a – sympatycznego, dobrze prosperującego szlachcica. Znałaś też ciotkę Halsdorfa panią Dombsale. Gdy tylko przybyłaś do Brionne - młoda owdowiała właścicielka dużej wsi i dwóch młynów - wzbudziłaś zainteresowanie matron szukających żon dla swoich synów. Zresztą dało Ci to wiele potrzebnych kontaktów. W każdym bądź razie wizyty u pani Dombsale były charakterystyczne nawet w morzu nieprzyjemnych spotkań z dociekliwymi staruszkami. Przy czwartej wizycie z łatwością wyczytałaś wyrok, „ładna, trochę za biedna, i te podejrzane stosunki z wujem nieboszczyka-męża”.
Gładząc dębową ramę obrazu pomyślałaś, że w sumie możesz zająć się obydwiema sprawami. Dobrze byłoby się wykazać.

***

Postanowiłaś działać szybko. Skoro Eryk Halsdorf tak często bywa „Pod Misiem Kudłaczem” tam skierowałaś swe kroki.
Szczęście Ci sprzyjało. Przy jedynym stoliku pod obsypaną kwieciem cytryną siedział Francois Lafayette. Zerwał się na Twój widok i zaprosił do stolika.
Po pół godzinie miałaś okazję poznać młodego Halsdorfa.

Eryk


Pokrótce przedstawiłeś ciotce spotkanie z Julią Chenier. Staruszka słuchała w skupieniu. Gdy skończyłeś mocno chwyciła Twoją lewą dłoń w swoje chude ręce drapieżnego ptaka. Trzymała nadgarstek z zapięstkiem, tak mocno, że aż parzyła Cię skręcona w uścisku skóra, drugą dłonią ciotka klepała wierzch Twojej ręki.
- Młody człowieku, tak trudno jest wykonać prośbę stojącej nad grobem staruszki? Swojej najstarszej krewnej? Wstydziłbyś się.
Trzymany kurczowo przez ciotkę musiałeś pochylać się niewygodnie. Czułeś oddech starszej pani, nieprzyjemny zapach medykamentów.
- Podobnie wstydziłbyś się pochopnych wniosków. Dlaczego miałoby mi zależeć na Twoim małżeństwie z Julią? Zastanów się chwilę.
Nic nie mogłeś odpowiedzieć na to pytanie, zresztą, każda odpowiedź tylko przedłużyłaby tę, teraz już nawet fizycznie nieprzyjemną, rozmowę.
- Trzeba nam tylko, by podejrzewano, że chcesz się oświadczyć. By Roland Dupont to podejrzewał. Oraz jego żona – Arielle.
- Przemyśl, to młody człowieku. W latach młodości określasz swoje życie. Trzeba wykorzystywać szanse, a jeśli ich nie ma to je tworzyć. – rozkasłała się.
Wreszcie mogłeś się wyprostować i zabrać boląca dłoń.
- A co to za ustrojstwo? – Ciotka wskazała na zapięstek.

***

Do „Misia” pojechałeś po dwóch godzinach. Zdążyłeś się obmyć i przebrać w świeże ubranie.
Francois siedział przy stoliku z nieznaną Ci piękną kobietą.
Zerwał się na Twój widok
- To mój przyjaciel, Eryk Halsdorf.
- Catherine Chauprade – dziewczyna skinęła wdzięcznie głową, a Ty najpierw zauważyłeś zielone oczy, odcień tak podobny do tego z Twych wspomnień.
Brionne – miasto pięknych kobiet.

Peter
Z ust kapłana wydobył się głośny jęk. Patrzył nierozumiejącym, przerażonym wzrokiem na Ciebie i swoją dłoń, całą we krwi.
Szybko wyłuszczyłeś wszystkie pytania. Na twarzy kapłana pojawił się przebłysk rozpoznania i jakby ulgi. Chwilowej, oczywiście.
- Czyś ty oszalał człowieku – na widok swojej zdrowej ręki w Twoim łapsku dodał pośpiesznie – to Beraud Loisel, mieszka w Alei Rezydenckiej w wielkim białym domu – powtórnie zacząłeś wyginać jego palec, bo co za wskazówek udziela ta kreatura, przecież wiadomo, że tam same wielkie białe domy.
Nie kłamię – wyraz ulgi na dobre opuszczał twarz kapłana – w rezydencji Jana de Veille’a, tej z modrzewiami.
- Dobra – pomyślałeś głośno – znajdę. O uroku gadaj.
-Jakim uroku ignorancie? – kapłan płakał i zaczynał mówić coraz głośniej. Wiedziałeś, że za chwilę będzie miał atak paniki nad którym nie zapanujesz, bez ponownego ogłuszenia. Ale na razie pozwalałeś mu mówić.
- Te sprawy Cię przerastają, możesz jej tylko zaszkodzić, ja próbuję pomóc. – jego głos zaczynał uderzać w wysokie tony.
Uniosłeś pięść.
- To nie urok, to przekleństwo. – mówił bardzo szybko - Jest przeklęta przez Khorne’a, Pana Krwi, Łowcę Dusz. Ty – piskliwy głoś przeszedł w śmiech – na pewno jej nie uratujesz.
Narobiliście już dość hałasu. Wydawało Ci się, że ze strony ścieżki słyszysz kroki. Ponownie ogłuszyłeś zmaltretowanego młodzieńca.
Musiałeś wydostać się z zarośli, nie dało się po cichu.
Zobaczyłeś strażników świątynnych.
- No kurwa, następny co sra nam po krzakach. Nogi z dupy Ci powyrywam zasrańcu.
Zaczęli biec w Twoja stronę. Nie czekałeś na realizację groźby.
Oddalaliście się od niebezpiecznych zarośli z nieprzytomnym dowodem Twojej zbrodni, ale strażnicy Cię doganiali.
I wtedy zza zakrętu wprost na Ciebie wyszła bardzo charakterystyczna babka. Widziałeś ja raz, jak pokonała na rękę Skurczybyka Louisa, cała „Rosette” oniemiała wtedy z wrażenia. Kilkanaście metrów za nią ruszył się drugi dwuosobowy patrol świątynnej straży. Bo chłopaki nawoływali swoich. Naprawdę zwalczali sranie w parku.

Marianne
Znałaś Oskara i Beatrycze od kilku miesięcy. Za nimi przypłynęłaś tu z Marienburga. Myślałaś, że z czasem odpowiedzą Ci na kilka pytań, na przykład dlaczego Ci pomogli i jak u diabła przekonali kapłanów i tego przeklętnika co się uparł, ze Cię musi żywcem pokroić, by Cię wypuścili. Ale z czasem zrozumiałaś, że żadne z nich nie udziela odpowiedzi, a jeśli już to odpowiedzi tylko gmatwają dotąd jasne sprawy, co zresztą było poglądem wygłaszanym przez Beatrycze często wprost. Ale zawdzięczałaś im życie, a w trakcie podróży przekonałaś się, że ta dziwaczna para nie dość, że radzi se znakomicie, traktuje wszystkich jednakowo i sprawiedliwie, to jeszcze nie oczekuje od Ciebie żadnej wdzięczności. W ten sposób awansowali do godności Twoich przyjaciół.
W Brionne wynajęłaś pokój. Za wikt i opierunek robiłaś czasem za wykidajłę. Przyjaciół odwiedzałaś kiedy czas ci tylko pozwalał.
Kuchnia Beatrycze była z pewnością najgorszą na świecie, jednak nigdy nic Ci nie zaszkodziło. Dom, który para kupiła, był straszliwą ruderą, ale robiąc fatalny interes cieszyli się jak dzieci. Oskar wręcz twierdził, że głupio mu, że tak oszukał tego kupca i przy tym mrugał do ciebie każąc się cieszyć szczęściem bliźnich i dostrzegać piękną stronę rzeczy, zapewne zresztą czytając Ci w myślach, bo właśnie głowiłaś się, jak dorwać cholernego lichwiarza, obić mu mordę i kazać oddać pieniądze Oskarowi.
Samego Oskara musiałaś zdzielić parę razy przez ucho, bo uwielbia, i nadal to robi, szczypać Cię w tyłek. Niestety mina, jaką ma zawsze po oberwaniu utwierdza Cię w przekonaniu, że hultaj lubi obrywać równie bardzo jak podszczypywać.
Dzisiaj w domku nad rzeką oprócz gospodarzy zastałaś młodą dziewuszkę. Blondyneczkę o minie urwisa i wielkich oczach budzącej się piękności. Oskar łaził w swoich półportkach. Z niby kuchni coś pachniało obrzydliwie.
- Dobrze, że jesteś. Bogini moja. – rozpromienił się na Twój widok. Czterdziestolatek, z brzuszkiem i zakolami sięgał Ci ledwie do ramienia i na pewno sporo mniej od Ciebie ważył.
- Głupstwo zrobiłem córuchna, zaufałem tej jędzy – ręka wskazał na dom, gdzie z okna machała do Was białowłosa jędza
- Budzę się, a tu niespodzianka – kontynuował – Peter sobie polazł.Bić kapłana, se wyobraź. Lojalny głuptas.
- Och Ty babo, wiem że tego chciałaś! - krzyczał w stronę okna – Lubisz jak leją kapłanów!
Idź maleńka – znowu zwrócił się do Ciebie – przyprowadź go tutaj, nim narobi głupstw, dzieciaka nam na głowie zostawił.
- Miła mała, ale nie chcemy jej niańczyć. – ściszył głos ale mała stojąca obok oczywiście wszystko słyszała - jest w ogrodach Mananna. Przyprowadź go, skarbie.
Spojrzałaś jeszcze w okno. Beatrycze kiwała głową z aprobatą. Rozmawiając z Oskarem lub jego Panią zawsze należało się upewnić, czy właściwie zrozumiało się prośbę.
- Mam iść do ogrodów Mananna, znaleźć jakiegoś Petera i przyprowadzić go tutaj nim narobi głupstw.
Pokiwali głowami. Nieznana ci z imienia mała również. Doskonale wpasowana w towarzystwo.

***
Myślałaś, że będziesz musiała włóczyć się po ogrodach nawołując Petera, ale okazało się to zbędne. Ledwie skręciłaś w drugą alejkę, zobaczyłaś brodatego niechlujnego mężczyznę uciekającego przed doganiającymi go strażnikami.
Nie miałaś wątpliwości, że znalazłaś właściwą osobę.
 

Ostatnio edytowane przez Hellian : 12-05-2008 o 20:47. Powód: wykorzystany fragment wiersza, odrobinkę przerobiony ;) pochodzi z Drugiej Elegii Duińskiej Reinera Marii Rilkego, w tłumaczeniu Adama Pomorskiego
Hellian jest offline  
Stary 13-05-2008, 07:48   #46
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Rozwodzenie się nad planami ciotki nie miało znaczenia.
Starsza pani coś sobie ubzdurała i było widać, że będzie się tego pomysłu trzymać rękami i nogami. Nawet gdyby miała iść po trupach, a wśród nich znalazłby się jej kochany siostrzeniec.
- Kochana ciociu - powiedział, gdy starsza pani zamilkła na moment by nabrać oddechu - po pierwsze nie staruszki, a po drugie mam nadzieję, że do grobu ci daleko...
Jedno i drugie stwierdzenie było zgodne z prawdą. Ciotka, choć starsza od matki Eryka o ładnych parę lat, nie należała do ludzi aż tak wiekowych. I miała krzepę, która zgoła nie przystoi komuś stojącemu ponoć jedną nogą w grobie. W dodatku młodzieńcowi nie spieszyło się do zagarnięcia mitycznego spadku...
- Poza tym musisz ciociu zwrócić uwagę na fakt, że w dzisiejszych czasach nie można na siłę wyciągnąć niewiasty z domu... A to, że nasze pierwsze spotkanie nie było najlepsze, to o niczym nie świadczy. Po to mnie posłałaś, ciociu, do sir Roderica, bym nauczył się postępowania w różnych sytuacjach... Za chwilę każe posłać kwiaty pani Chenier. Z wyrazami szacunku i tak dalej... Brionne jest dość małe... Niemożliwe, byśmy się nie spotkali... A wtedy z nią porozmawiam i spróbuję zdobyć jej sympatię...
Co prawda nie bardzo wierzył, by podczas kolejnego spotkania stosunek Julii do niego uległ zmianie, ale cóż mu szkodziło spróbować nawiązać dobre stosunki z Julią Chenier... Skoro ciotka nie miała w planach wesela...
Na temat ewentualnego powodu ożenienia go z dwa razy starszą wdową wolał się nie wypowiadać. Podobnie jak na temat tego, że całe miasto mówi o jego przyszłym ślubie...

- To? - zapytał pokazując szeroką bransoletę, która trochę ochroniła jego przegub przed morderczym uściskiem ciotki.
Sam nie bardzo wiedział, jak odpowiedzieć na pytanie ciotki. Najlepiej szczerą półprawdę...
- To jest, ciociu, tak zwany zapięstek. Ma za zadanie chronić przedramię łucznika... Po prostu jest to fragment zbroi...
"Który przydaje się nie tylko na polu bitwy..." - dodał w myślach. Był pewien, że pozostaną mu siniaki...
Ciotka Gwenn skrzywiła się, ale nie wnikała w szczegóły. Widać uznała, że interesowanie się męskimi zabawkami jest poniżej jej godności...
Westchnęła tylko i powiedziała:
- Możesz już iść...
Eryk pocałował ciotkę w rękę, a potem w policzek.
- Mogę coś jeszcze zrobić dla cioci? - spytał.
- Idź już, idź - ciotka machnęła ręką, wyganiając go za drzwi...
Z czego Eryk skorzystał. Przebywanie w dusznym pokoju, pełnym zapachu leków, zdecydowanie nie należało do przyjemności. A dla ciotki byłoby zdrowiej, gdyby kazała wywietrzyć...

- Panicz dzwonił? - pytanie stojącej w drzwiach Margot należało do kanonu pytań zadawanych przez służbę. I było równie retoryczne, jak niepotrzebne. - Przynieść śniadanie?
Margot miała minę jakby uważała, że dokarmienie dobrze zrobi młodemu paniczowi.
Eryk uśmiechnął się.
- To może poczekać...
Margot nie zamieniła się w znak zapytanie, co bardzo dobrze świadczyło o jej przygotowaniu do wykonywanego zawodu.
- Muszę wysłać kwiaty... Pani Chenier...
Twarz Margot pozostała poważna, ale Eryk by się założył, że w jej oczach pojawiło się coś na kształt wesołości.
- Z pewnością znasz jakiegoś dobrego florystę...
- Tak, proszę pana - odpowiedziała Margot. - Kuzynka Jean-Jacques'a układa kwiaty. I jest w tym dobra...
- Potrzebne mi jeszcze pióro, inkaust i jakiś bilecik. Możesz...
Nie zdążył dokończyć, gdy Margo otworzyła małą szafkę.
Parę piór i buteleczka inkaustu czekały na chętnego do skorzystania z ich oferty.
- Mogę naostrzyć - powiedziała Margot. - Ale pan Thomas zrobi to jeszcze lepiej.
Eryk uśmiechnął się.
- Dziękuję ci bardzo - powiedział. - Jesteś prawdziwym skarbem.
Żałował trochę, że zgrabnej blondyneczki nie było tutaj trzy lata temu... Z pewnością lepiej by się czuł w tym domu...
Dziewczyna odpowiedziała lekkim uśmiechem, a potem powiedziała:
- Postaram się, żeby wszystko było niedługo gotowe.

Jakiś czas później Eryk wyruszył na spotkanie z Francois. Przebrany, odświeżony, podkarmiony. I mający za sobą kilka chwil spędzonych nad wymyślaniem treści przyjacielskiego liściku do pani Chenier...
Droga do "Misia" tym razem obyła się bez przeszkód. Żadnego wozu, żadnej staruszki. Chociaż, z drugiej strony, jakby mu czegoś zabrakło...
"Ciekawe, kiedy się na mnie napatoczy..." - pomyślał. Był pewien, że prędzej czy później drogi jego i tajemniczej staruszki się skrzyżują. A on miał parę pytań...

Francois już czekał. W dodatku nie sam...
"Co by powiedziała Veronique..." - pomyślał nieco złośliwie Eryk.
Z trudem się opanował, gdy ujrzał z bliska twarz kobiety o włosach koloru miedzi, która podniosła się na jego widok.
"To chyba mnie prześladuje" - pomyślał, przywołując na usta słowa powitania. - "Znowu..."
Miał wrażenie, że całe Brionne sprzysięgło się przeciw niemu, podsyłając mu śliczne kobiety o oczach, których kolor nie wprawiał go w zachwyt.
- Eryk Halsdorf - powiedział, pochylając się ku dłoni Catherine. - Miło mi...
Aż dziw, że bogowie nie pokarali go za kłamstwo. Nie dość, że chciał porozmawiać z Francois w cztery oczy, to w dodatku te oczy... Fakt, że Catherine miała sylwetkę wartą grzechu nie zmieniał nastawienia Eryka na bardziej pozytywny. Może dlatego, że dopasowana do koloru oczu sukienka za mało eksponowała to, co, przynajmniej na oko, warte było pokazania całemu światu...
- Cieszę się, że mogę panią poznać - dodał. - Zechce nam pani dotrzymać towarzystwa?
Kolejne kłamstwa... Aż dziw, że piorun go nie trafił... Nawet nie zagrzmiało...
- Francois - powiedział do przyjaciela - muszę przyznać, że przez lata mojej nieobecności Brionne zdecydowanie zmieniło się na lepsze...
Podsunął krzesło Catherine, potem sam usiadł.
- Co dla pani zamówić? - spytał.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-05-2008, 12:40   #47
 
Jodel's Avatar
 
Reputacja: 1 Jodel nie jest za bardzo znany
"Czemu ten obraz wiecznie wisi krzywo?" - zastanowiła sie w myślach spoglądając na portret nad kominkiem, gdy tylko go poprawiła.
"Szkoda, że Ciebie nie miałam okazji poznać drogi Williamie - rozmyślając chodziła po pokoju - Może i moje życie potoczyło by się inaczej. Ale gdyby nie Otto to kto wie co by się ze mną podziało. Przecież nie mogłam stoczyć sie na samo dno. Czasami mam ochotę powrócić do Estalii, do dzieciństwa... Co minęło to minęło... hmm... Eryk Halsdorf... wdowa Dombsale..."
- Pani? - rozmyślania Catherine przerwała służka, ktróa wróciła do pokoju
- Ewelina - uśmiechnęła sie na widok nie młodej już dziewczyny. Urodziwa może nie była, ale miała złote serce - Naszykuj mi proszę tą zieloną sukienkę. Muszę wyjść pozałatwiać parę spraw na mieście
- Tak proszę pani - rzekła służka i dygnąwszy udała się do sypialni Catherine. Pani domu jeszcze raz poprawiła obraz mile się do niego uśmiechając. Wyjrzała za okno. Dzień zapowiadał sie nawet pogodnie. Miasto coraz bardziej zaczęło żyć swoim własnym, niezmiennym od lat życiem...Catherine udała się w końcu na górę. Sukienka była już naszykowana. Obmyła się raz jeszcze, ubrała, nieco pomalowała i porządnie rozczesała włosy. Dłuższą chwilę zastanawiała się nad biżuterią ale w końcu zrezygnowała.
Wreszcie gotowa wyszła na miasto. Powoli kierowała swoje kroki ku Głównej Alei, a stamtąd do karczmy "pod Misiem Kudłaczem". Bądź co bądź bywała tam rzadko, czasami na jakimś spotkaniu albo po prostu by sie czegoś napić mocniejszego. Spokojnie weszła do środka karczmy uśmiechając się przyjaźnie od progu. Nie zdążyła się nawet dobrze rozejrzeć dookoła, gdy jej wzrok z Francoisem się skrzyżowały
- Pani Chauprade! - zawołał - Jak miło panią tutaj widzieć. Zapraszam - zwrócił sie uprzejmie
- Witam pana i dziękuję za zaproszenie - odpowiedziała siadając przy jego stoliku
- Co panią tutaj sprowadza? Może się czegoś napije?
- Na razie dziękuję. A przyszłam tak po prostu pobyć między ludźmi i trochę się odprężyć. Siedzenie ciągle w czterech ścianach, czy w podróży by pilnować interesów nieboszczka-męża trochę męczy. Właśnie co do interesów, słyszałam, że pana handel bredny bardzo dobrze prosperuje
- Nie tylko moja zasługa. Mam przecież wspólnika. Bez niego nie dał bym rady.
- A jak tam panna Veronique? Planujecie może zaślubiny?
- Jak najbardziej. A jak pani interesy? Jeszcze nie słyszałem złego słowa na temat ośrodka ani jednego złego słowa nawet za życia pana Chauprade
- zwrócił się z wyraźnym zaciekawieniem
- Nie najgorzej. Po za tym, że droga do tej szkoły jest dość długa. Są tam dobrze wyklasyfikowani ludzie i dzieci głodne ani obdarte nie chodzą. Mogłabym tam wcale nie jeździć, ale wie pan jak to jest gdy nie ma kontroli - uśmiechnęła sie miło - Niestety małżeństwo nie dało nam dzieci więc przyjeżdżanie tam sprawa wiele przyjemności choć to ciężki obowiązek.
- Tak, tak
- pokiwał głową i spojrzał w kierunku drzwi. - Pańskie oko...
- Czeka pan na kogoś? Może przeszkadzam?
- Ależ pani nie przeszkadza. Czekam na swojego przyjaciela, Eryka Halsdorfa.
- Siostrzeńca wdowy Dombsale?
- Tak! Słyszała pani o nim?
- Co nieco. Ale nie bardzo mam czas na życie towarzyskie i wysłuchiwanie ploteczek...
- To pewnie pani nie wie, że ma się żenić i to z wdową de Chenier
- Tak?.. Wdowa wdowie swatką, jak widzę...
- A czemu pani nie znajdzie nowego męża?
- Eh... Jeszcze wspominam swego nieboszczka męża... Nie mogę jakoś o nim jeszcze zapomnieć
- uśmiechnęła sie lekko - A pana przyjaciel się może spóźnia?
- Nie, on zawsze jest punktualny. Ja po prostu nie mogłem już usiedzieć w domu i wyszedłem za wcześnie. Ale miło jest spędzić ten czas z panią
- znów odwrócił głowę ku drzwiom i jego oczom pojawił się oczekiwany. Od razu podniósł sie na jego widok:
- Mój przyjaciel Eryk Halsdorf
- Catherine Chauprade
- skinęła głową witając się
- Eryk Halsdorf - powiedział, pochylając się ku dłoni Catherine. - Miło mi...Cieszę się, że mogę panią poznać - dodał. - Zechce nam pani dotrzymać towarzystwa?
- Jeśli nie będę przeszkadzać, to z chęcią
- odpowiedziała z miłym uśmiechem
"Widać, że jeszcze kawaler - pomyślała - Młody i pewnie wolał by młodą, a nie starszą od siebie wdowę. Taki młodzieniec jak on powinien mieć możliwość samemu wybrania sobie żony, a nie narzucać mu jakąś"
- Francois
- powiedział do przyjaciela - muszę przyznać, że przez lata mojej nieobecności Brionne zdecydowanie zmieniło się na lepsze...
"To chyba jego góra sie obawia
- zastanowiła sie znowu - ciekawe gdzie był i co robił. Ale widać mu to posłużyło"
Podsunął krzesło Catherine, potem sam usiadł.
- Co dla pani zamówić? - spytał
- Dziękuję za uprzejmość. Kieliszek czerwonego wina wystarczy - znów uśmiechnęła się mile do Eryka - Długo się już panowie znają?
 

Ostatnio edytowane przez Jodel : 14-05-2008 o 12:46.
Jodel jest offline  
Stary 14-05-2008, 22:42   #48
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Eryk uśmiechnął się czarująco do Catherine, a potem zwrócił się do barmana.
- Alain... Chateau Dauzac dla pani, dla pana Francois - zerknął na przyjaciela, a zauważywszy potakujące skinienie głową kontynuował - i dla mnie to, co zwykle...
- Jak długo się znamy, Eryku? - Francois powtórzył pytanie Catherine. - Trzy lata... I parę miesięcy... Z malutką przerwą... - odpowiedział sam sobie.
Nie warto było komentować faktu, że ta przerwa stanowiła ponad połowę okresu ich znajomości...
W tym momencie na stoliku pojawił się nieco pękaty kieliszek w trzech czwartych wypełniony rubinowym winem dla Catherine, rozłożysty kieliszek z crustą *dla Francois i wysoka szklanica z pomarańczowym sokiem dla Eryka.
- Pani zdrowie, Catherine - powiedział Eryk.
Nie miał zamiaru wyskakiwać z głupkowatymi toastami w stylu 'zdrowie pięknych pań', chociaż Catherine bez wątpienia do takich należała. I chociaż w innym momencie z przyjemnością by z nią poflirtował, to teraz, prawdę mówiąc, wolałby, żeby wraz z kuszącym biustem powędrowała gdzie indziej.
O czym rzecz jasna nie pozwalało mu powiedzieć dobre wychowanie...
Pozostawało zatem mieć dobrą minę do złej gry. I przeczekać...

Przez moment delektowali się smakiem napojów.
- Z twoich dostaw? - Eryk spojrzał na trunek, którego poziom w kieliszku Francois znacznie się obniżył.
Ten uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Jak mógłbym pić coś innego? Jestem wszak żywą reklamą firmy. Jacques też nic innego nie pija... Tylko Pierre się wyłamał... No, ale jemu wolno pić tylko Maison Mallard...
Eryk spojrzał zaskoczony na Francois. Pierre, jak dobrze pamiętał, pijał wszystko, co przed nim postawiono.
- Czyżby zalecenia lekarza? - spytał, z lekką kpiną w głosie.
Catherine i Francois roześmiali się.
- Nie tyle lekarza, co małżonki - wyjaśniła Catherine. - Wżenił się w winnicę Mallardów...
- Ożenił się z winnicą, to teraz cierpi - dorzucił Francois. Co było przesadą i to znaczną, bo wina Mallardów cieszyły się, w dodatku słusznie, dobrą reputacją.
- Mallard? Irene Mallard? - spytał zaskoczony Eryk.
Jeśli dobrze pamiętał, jedyna córka Mallardów miała o sobie tak wysokie mniemanie, że książę z bajki by jej nie wystarczył... A co dopiero najzwyklejszy na świecie Pierre Bulin.
Przechwycił spojrzenie, jakie rzuciła mu Catherine. Widać dziwiła się, że on się dziwił... Najwyraźniej nie miała przyjemności spotkać się z Irene... Z uosobieniem zarozumialstwa... Królową Zimą we własnej osobie...
Francois uśmiechnął się szyderczo.
- Z tą samą. Zmieniła się nie do poznania - stwierdził. - Jakby ją kto zaczarował...
Eryk spojrzał na niego z ukosa. Temat magii wolałby poruszać w cztery oczy... O czym Francois raczej nie mógł wiedzieć...
- A może była zaczarowana? - zażartowała Catherine. - Księżniczka zaczarowana w wiedźmę, a on ją odczarował... Pocałunkiem, rzecz jasna.
Eryk i Francois wymienili spojrzenia. Żaden z nich nawet nie potrafił sobie wyobrazić, że Pierre mógłby mieć choćby cień szansy na rozpoczęcie takiej akcji.

- Jak widać moje informacje znacznie zardzewiały - stwierdził Eryk z udawanym żalem. - Chyba przydałby mi się dobry przewodnik po zawiłościach życia towarzyskiego Brionne.
Uśmiechnął się do Catherine.
- Zgodzi się pani ze mną, prawda?

--------------------------------------------
* Brandy Crusta
Składniki: 1 porcja 40 ml brandy, 1 barowa łyżeczka likieru Maraschino, 1 barowa łyżeczka białego Curacao, kilka kropli Angostury Bitter, 1 barowa łyżeczka cukru, sok z 1/2 cytryny, cukier, sok cytrynowy, kilka kostek lodu.
Sposób przyrządzania: Brzegi szampanki zwilżyć sokiem cytrynowym i zanurzyć w cukrze. Włożyć do kieliszka skórkę cytrynową. Do shakera wrzucić kostki lodu, dodać pozostałe składniki, dobrze wstrząsnąć i przecedzić do szampanki.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 16-05-2008 o 16:23.
Kerm jest offline  
Stary 15-05-2008, 11:00   #49
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Czuł jeszcze słodycz w głębi żył. Cały był przesiąknięty Leticią. W ustach czuł jej smak, w oczach miał obraz jej nagiego ciała, w uszach brzmiały mu jej westchnienia, na jego ciele unosiło się jeszcze jej ciepło.
Był w euforii wychodząc ze świątyni. Pal licho, że tak naprawdę niczego mu nie wyjaśniła i na dobrą sprawę dalej nic nie wiedział, ale w tej chwili nie był w stanie o tym myśleć. Cały był radością. Miał ochotę uściskać wszystkich mieszkańców Brionne i okolic, a potem wejść na najwyższą wieżę i krzyczeć, że świat jest piękny.
Gdyby jakiś żebrak poprosił go o pomoc Diego zapewne oddałby mu całą sakiewkę i jeszcze życzył miłego dnia.
Jednak życie wokół toczyło się swoim torem, a przechodnie zajęci własnymi sprawami za nic mieli nastrój Estalijczyka.
Jeden z nich właśnie błagał o ratunek dla córki, drugi odwracał się nie chcąc udzielić pomocy, a inni już zlatywali się węsząc łatwy łup.
W normalnych okolicznościach Diego poszedłby w swoją stronę uznając, że sprawa go nie dotyczy, ale te kilka chwil w świątyni zmieniło go przynajmniej na jakiś czas. Gdzieś zniknął cynizm i wyrachowanie, a w ich miejsce pojawiło się współczucie dla nieszczęsnego ojca i złość na ludzką podłość.
Cięgle z błąkającym się uśmiechem na ustach podszedł do grupki ludzi zdążających do zaułka.
Położył rękę na ramieniu mężczyzny zmuszając jego i pozostałych do zatrzymania się :
- Stać ! – krzyknął na tyle głośno by usłyszała go cała okolica.
- Ten hommbre jest ze mną, a wy amigos lepiej zajmijcie się swoimi sprawami. – Pokazał kciukiem za siebie – Nim strażnicy się zjawią.
Dodał bębniąc palcami po rękojeści pistoletu. Aluzja była bardzo czytelna. Nie musiał wdawać się z nimi w bójkę. Wystarczyło, że wypaliłby w powietrze.
Cała czwórka zatrzymała się najwyraźniej nie wiedząc co zrobić. W końcu mieli przewagę, a łup był już prawie ich. Nieznajomy zaś nie sprawiał wrażenia zabijaki. Nie z tym błogim uśmiechem na gębie. No i był sam ... póki co.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 18-05-2008, 13:22   #50
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Biegł. Pierdoleni idioci, zachciało im się ganiać ludzi za to, że z krzaków wyłażą! Ciekawe, czy żonki też tak ganiają z byle powodu. Pewnie zamiast dupczyć to po lasach biegają, dupki chędożone. A i skubańce całkiem dobrze sobie z bieganiem niestety radzili, bo go zaczynali doganiać!
Nagle, zza zakrętu wypadłą ta jędrna kobita. Ach, co to było za ciało! Peter wyminął ją z wielkim trudem, zaś trybiki w jego mózgu rzuciły w jej kierunku pierwsze, co przyszło mu do łba.
-Zwiewaj! Wszystkich do wojska biorą!
Nawet się za bardzo nie zastanawiał nad tymi słowami, pędząc wprost na dwóch nowych strażników, którzy chyba jeszcze nie do końca zajarzyli o co biega. A biegało o ogromnego faceta, który wpadł na nich, trącając jednego barkiem tak mocno, że ten poleciał na kumpla i zanim obaj się pozbierali to Peter był już kawałek od nich. Ale lepiej by gdzieś tutaj obok była brama, za nią raczej już nie mogli mu wiele zrobić. A i miasto znał na pewno lepiej od nich i od tego chędożonego w owłosione dupsko parku! Postanowił sobie, że jeszcze tu przyjdzie i jeszcze raz wpierdoli temu klesze. Ot tak, za bycie idiotą. Albo wymyśli lepszy powód, gdyby się okazało że ten cały Khrorn czy jak mu tam było, to faktycznie coś złego i że chciał ich przestraszyć. Zresztą Peter nigdy nie interesował się religią, bo i po co? Teraz zaś interesował się jak najszybszą ucieczką.
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172