Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-05-2008, 20:28   #1
Rewan
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
[Autorska] Popioły Feniksa

Prolog

Czerwone, wysokie mury. Niezniszczalne. Stanowiące symbol potęgi ludzkiej, potęgi bizantyjczyków. Nie do sforsowania, każdy czuje się za nimi bezpiecznie. Lecz nie… Nie teraz. Teraz ogniste języki liżą je, jakby cała ich potęga gdzieś uleciała, pozwalając palić żywcem swoich obrońców. Ich krzyk przeobraża się w wycie nie do wytrzymania. Tylko ptak o purpurowo-złotym upierzeniu wzlatuje nad mury. Złota brama ulega głucho trzaskając. Na drodze armii Bułgarów pozostała już jedynie druga linia murów, której nie ma kto utrzymać. Jak tysiące mrówek wychodzi z mrowiska, tak Bułgarzy wlewają się tysiącami przez bramę. Biegną szaleńczym pędem. W końcu pokonują i drugą linie murów. Cały Konstantynopol staje w płomieniach.

---

Strategos w otoczeniu trzech postaci. Nie, te trzy postacie nie mogą być z cesarstwa. To nie te ubrania, nie ta dostojność. Ale… Bułgarzy, tak to na pewno Bułgarzy. Co Strategos robi z Bułgarami? Rozmawia. Nie! Spiskuje. Kto? Kto śmie spiskować przeciwko cesarzowi?! Nie widać. Nie widać jego twarzy ukrytej w hełmie. Plugawy… Nawet nie stara się ukryć swojej tożsamości wyruszając spiskować. Haniebny skurwysyn!

I znowu on. Trzyma cesarza za szyje, a w drugiej dzierży sztylet. Grozi mu… Grozi, że zabije, jeżeli po dobroci nie abdykuje. Grozi mu w jego własnym pałacu. Plugawy… Ale co mu pozostało. Robi co mu każe, a potem zostaje zesłany do klasztoru. I umiera. Bułgarzy nie najeżdżają Konstantynopola…


*

-Aaa!

Michał I Rangabe obudził się cały zalany potem. Krzyk wypisany był na jego ustach, a jego dłonie kurczowo ściskały prześcieradło. Oddychał ciężko, a oczy miał szeroko otwarte, mimo tego, iż chwile temu spał jak zabity. Był przerażony. Nie… To nie było przerażenie sześcio latka budzącego się z koszmarami o potworach spod łóżka. To, co wdział podczas snu, snem, ni koszmarem nazwać nie mógł. To było takie realistyczne, wręcz namacalne. Chociaż oplecione było mgłą. Co ujrzał? Czy to były te „WIZJE’?! Niemożliwe…

-Wpuść mnie! Muszę się widzieć z basileusem Rangabe!

-Basileus teraz wypoczywa. Przyjdź później.

Suchy, wyzbyty emocji głos strażnika szybko zbywał gości. Lecz nie tego. Ten był natrętny, przyprawiający nieraz o mdłości, ale nade wszystko potrzebny… I choć Michał I nie raz miał ochotę wtrącić go do lochów, to zawszę przypominało mu się w ostatniej chwili, że to ten nieokrzesany pędrak ratuje mu tak często życie. Powstał z łoża, narzucił na swoje ciało jedwabisty, przyjemny w dotyku materiał i leniwym krokiem przeszedł przez pokój, by następnie otworzyć drzwi.

-Niech wejdzie.

Ruszył następnie przed siebie i zasiadł na swoim ulubionym krześle. Rozsiadł się w wygodnej pozycji, aż w końcu spojrzał na swego doradcę, który bezceremonialnie usiadł przy nim. Już za takie coś powinienem ukarać go chłostą. – Przemknęło mu przez myśl, ale widok zdenerwowanego podwładnego nakazał mu szybko uciszyć swe myśli.

-Co takiego ważnego sprawiło, że przerwałeś MÓJ wypoczynek? Mów.

-D-doznałem kolejnej wizji… - zająkał się bynajmniej z powodu zdenerwowania cesarza, a raczej z powodu owej wizji. – A raczej dwóch. – oczy basileusa rozszerzyły się z niemej ekscytacji. – Widziałem Konstantynopol…

-… w płomieniach – dokończył basileus.

- I zdrajcę… - kontynuował doradca jakby nie dosłyszał.

-…z Bułgarami.

-Skąd?

-Widziałem to samo. Podczas snu. Ale czemu, jak?!

Doradcę zastanawiało teraz wiele faktów. Nigdy bowiem nie doznał więcej niż jednej wizji na raz, a teraz nawet dosięgły one cesarza! I te dziwne uczucie prześladujące go od tamtego czasu. Po dłuższej chwili odezwał się:

-Nie wiem...

*

Sześć osób zasiadało przy kamiennym, prostokątnym stole. Wysoka na dziesięciu chłopa i szeroka na pięciu jaskinia chowała w sobie siedem postaci. Siódmy nie zasiadał przy stole, a stał po prawicy tego, który siedział na końcu stołu, a którego zwał mistrzem. Gdzieś w oddali kapały krople wody, kształtując nowe stalaktyty i stalagmity, by wreszcie utworzyć w odległej o kilka tysięcy lat przyszłości stalagnaty. Gdzieś w oddali dało się też słyszeć dźwięki tak charakterystyczne dla nietoperzy. Żaden z siódemki nie zwracał na te, czy inne odgłosy uwagi, po za słowami swych kompanów. Żaden, powiadam.

Andronik stał u boku swego mistrza, nie odzywając się ni słowem, nie wydając z siebie westchnień, śmiechu, czy też nawet nie zgrzytał zębami. Zachował stoicki spokój i słuchał, jak posłuszny uczeń swego mistrza. Każde zdanie, słowo miało mu pomóc w zyskaniu tej niezbędnej wiedzy, by zasiąść u boku szóstki. A czy ktoś niepożądany usłyszy? Nie. Są wystarczająco głęboko pod ziemią, by ktokolwiek mógł usłyszeć choćby szmer. Taka wielka i rozległa swymi korytarzami jaskinia pod Konstantynopolem nie została jeszcze odkryta. Bóg chroni ją przed niepożądanymi i niewiernymi. W pomieszczeniu panowała dyskusja. Usta pięciu zamykały się jedynie na chwilę, by zrobić sobie małą przerwę, po czym wrócić do dyskusji. Ale nie mistrz. On wsłuchiwał się w słowa, by wreszcie gestem ręki uciszyć wszystkich.



-Wszyscy zgadzamy się co do jednego. Wizjoner musi zejść z tego świata… - jego głos był nader spokojny, nie wyzbyty emocji, a raczej wyzbyty wszelkiej ekscytacji, czy podniecenia - Jednak ani on, ani jego wizje nie spowolnią bożego planu. Z bożą pomocą rozpoczynamy fazę pierwszą.

*

Andronik wszedł do średniej wielkości pokoju. Ściany tego pokoju były zupełnie gołe, bez żadnych heretyckich zdobień. Takie jak powinny być. – myślał za każdym razem Andronik gdy tylko wchodził do tego pokoju. W pomieszczeniu panował półmrok i tylko z okna padała blada strużka światła, która oświetlała pojedyncze drobinki kurzu unoszące się w powietrzu. Na samym środku odziany w białe szaty, podobne do odzienia mnicha, a czyste niczym łza, stał mężczyzna. Na oko miał czterdzieści parę lat, a dokładny jego wiek mało kto znał. Trzymał w ręku płótno, na którym wymalowany został Jezus Chrystus, trzymał w ręku czystą herezje, potępianą przez samego cesarza.

-Wzywałeś mnie, mistrzu?

-Tyle ludzi widzi w tych obrazach świętość, gdy w istocie są one herezją, zabawką samego Satanaela.

Nastała cisza. Andronik nie pytany bał się ją przerwać. Więc nic nie mówił, nawet się nie ruszył, a jedynie z największym skupieniem, na jakie mógł się wysilić, słuchał.

-Muzułmanie, poganie, heretycy… Nikt z nich nie zasłużył na los jaki ich spotka, a jednak Bóg się nad nimi lituje i pozwoli im doznać zaszczytu prawdziwej ekstazy.

Kolejna cisza, lecz dłuższa. Mistrz się nie odzywał. W końcu Andronik nie mógł już wstrzymywać się z tym pytaniem.

-Panie… Jak chcesz tego dokonać? Jak chcesz uśmiercić kogoś, kto widzi przyszłość?

Mistrz przysunął palec do płótna, a z końca jego palca wystrzelił płomyk ognia. Płótno momentalnie zajęło się ogniem. Jeszcze przez chwilę trzymał palące się płótno, po czym gdy większa część zajęła się już ogniem, rzucił na ziemię, cały czas wpatrując się w nie.

-Pomyśl… Jak sprawić by ktoś, kto widzi każdą możliwą przyszłość, umarł?

Mistrz nigdy nie mówił dosłownie. Za każdym razem kazał mu się domyślać, aż wreszcie dojdzie do tego. Czasami go to frustrowało, nawet bardzo, ale nie mógł i nie umiał sprzeciwić się mistrzowi. W końcu odezwał się:

-Sprawić, by nie miał innej możliwej przyszłości…

*

Promienie zachodzącego odbijają się w połyskujących wodach Bosforu, cieśniny, która oddziela Europę od Azji. Morze murów z różowej cegły, z wystającymi ponad nimi kopułami ogromnych świątyń na tle zachodzącego słońca, to właśnie widok, na jaki spoglądał starzec o krzaczastej, siwej brodzie, równie siwych włosach i zmęczonym spojrzeniu. Kołysał się w małej łódce, na której był wraz z swym wiernym psem i ptakiem o purpurowo-złotym upierzeniu siedzącym na dziobie łódki. Fale leniwie kołysały łódką, a starzec… Starzec wciąż wpatrywał się w mury Konstantynopola.

-Cisza przed burzą… - wymamrotał.

Nagłe szczeknięcie psa wyrwało go z zamyślenia. Obrócił się w stronę dwóch zwierząt. Pogłaskał pieszczotliwie ptaka po główce.

-Leć. Znajdź spokojne miejsce i spędź te ostatnie dni w spokoju. Tylko z dala od tego miejsca. A ja się wszystkim zajmę…

Ptak posłusznie rozłożył skrzydła i odleciał. Starzec długo wpatrywał się w ptaka, aż zniknął w nadchodzących ciemnościach. Spojrzał na psa.

-Czas na nas. Musimy wypocząć. Tak. Czekają nas ciężkie dni…

***

Kim jestem? A może raczej, kim byłem? Nadchodzi taki czas, gdy ciekawość ludzka w końcu nie będzie taka… Ciekawa. Nadejdzie taki dzień, w którym wszyscy nauczą się słuchać i skończą popełniać błędy. Być może ten dzień nadejdzie już wkrótce. A może nie…W każdym bądź razie, nie mam zamiaru zaspokajać waszej ciekawości, a zrobić to, co muszę. Opowiedzieć.

Narodziny, życie i w końcu, śmierć… Tak wygląda naturalna kolej rzeczy. Od początków pierwszych cywilizacji, aż po dziś dzień. Pewnie chcielibyście usłyszeć, że tak będzie wyglądać przez następne miliony lat, ale wtedy bym skłamał, tylko po to, by utrzymać w was nadzieję. A to nie jest moim celem. Mój cel, cel tej opowieści, jest zupełnie inny. Jeżeli go pojmiecie, wtedy zrozumiecie. Zabójstwa, katastrofy, wypadki... Tak ludzie rozumieją nienaturalną kolej rzeczy. Nic bardziej błędnego. Ludzie, a przynajmniej duża większość, bo pojąłem to ja i śmiem twierdzić, że nie tylko, nie znając prawdziwego zagrożenia, omylnie mówią, że to zabójstwo ich żony, czy wypadek ich córy, to nienaturalna śmierć. A jednak życie, czy to zwierząt, czy to roślin, czy nasze własne, zawsze takie było. Pełne zagrożeń ze strony innych. A czy nie my, nie rośliny i zwierzęta, są naturalnymi częściami tego świata? Nie ich umysły i ciała? Otóż to… Tak więc spytacie, jak tak naprawdę wygląda ta „nienaturalna śmierć”. Nie chcę na to odpowiadać, nie teraz… Bowiem wtedy nie zrozumiecie innej ważnej kwestii. Przerazicie się i zbyt pochopnie osądzicie bohaterów opowieści. A TO nie jest moim celem. Bo doświadczenie wreszcie nas uczy, że dobro i zło to pojęcia zbyt rozległe i względne, by dobrze sprecyzować nimi kogokolwiek. A ta opowieść, będzie inna, niż opowieści, których nasłuchaliście się za młodu. Tam zło przerażało, by wreszcie zostało pokonane przez dobro. Tu rzecz nie jest tak prosta. Tu rozpocznie się walka pomiędzy przekonaniami, wiarą, pragnieniem władzy i chęcią zysku. Taka walka, jaka toczyła się przez całe istnienie Cesarstwa rzymskiego.

Ikonoklazm… Rozpoczęty przez Leona III Izauryjczyka w 726r., jest początkiem końca jednej wspólnoty kościoła. Niektórzy to dostrzegają, inni dostrzegą. To tylko kwestia czasu. Człowiek jest zbyt dumny, by łaskawie patrzyć na powiększające się różnice. A różnice, niczym poszerzająca się rzeka, coraz to bardziej zaznacza dwa różne brzegi. Ikonoklazm jest początkiem końca jedności kościoła katolickiego, ale czym był początek ikonoklazmu? Pewnie myślicie, że ów cesarz Leon, jednak to wszystko sięga głębiej… Za podwójną linią murów Konstantynopola powstają organizacje, o których mało kto zna prawdę. Za murami stolicy Bizancjum, istnieje życie tak różne, że aż zadziwiające. Przez setki lat do Konstantynopola napływała ludność z najdalszych zakątków świata, by w końcu rdzenna ludność wymieszała się bezpowrotnie. Usiądźcie, odprężcie się. Czeka was jedna z tych długich opowieści.

Część I



Rozdział I
Bądź blisko przyjaciół, ale jeszcze bliżej wrogów.


Ciemny korytarz ciągnął się w nieskończoność i tylko tańczące światło pochodni oświetlało nagie, skalne ściany. Przesiąknięte wilgocią powietrze sprawiało wrażenie, jakbyś znalazł się w zupełnie innym świecie. Tam na górze powietrze było suche, chociaż tak blisko było morze. Dziecko jakby znalazło się w tym podziemnym świecie byłoby przerażone i zagubione, natomiast on, dwudziesto kilku letni Andronik czuł się tu cudownie. Wszystkie stalaktyty, które przerażały dzieci, jego fascynowały i zapierały mu dech w piersiach. Wilgotne powietrze i niosący się echem stukot butów sprawiał, iż przy takiej właśnie scenerii czuł obecność boga. Pustka otaczająca wnętrze jaskini była wprost błogosławiona. Mistrz szedł kilka kroków przed nim, nie przerywając zaistniałej ciszy. Ucznia jednak męczyła myśl i nie mógł wytrzymać.

-Mistrzu…

-Naucz się cierpliwości. – przerwał mu. – pośpiech to podstępy szatana. Jeżeli będziesz niecierpliwy nigdy nie zajmiesz miejsca.

A więc zamilkł i szedł krok w krok za mistrzem. Jego myśli zaczęły błądzić, a umysł szukać. 10 minut marszu i znaleźli się w budynku z gołymi ścianami. Mistrz przystanął na środku pokoju, wciąż plecami do Andronika.

-Teraz czas na pytania…

-Mistrzu, czemu? Czemu wysyłamy zabójcę do cesarza?!

Odpowiedziała mu cisza, dziwnie pusta cisza. Więc dodał:

-To my sprawiliśmy, że teraz zasiada na tronie. To właśnie nim tak łatwo się manipuluje i to dzięki niemu panujemy teraz nad całym cesarstwem. Więc dlaczego likwidujemy tak pomocnego człowieka, który jest przeciwnikiem ikonoklastów?!

-Po pierwsze… - tym razem tajemniczy głos odezwał się momentalnie po skończonych słowa ucznia. – Basileus jest naszym hetmanem. Figura w szachach tak pomocna, a jednak nie najważniejsza i czasami trzeba go poświęcić, by wygrać grę. Po drugie natomiast, wcale nie mamy zamiaru się go pozbyć, a już na pewno nie teraz. Zdecydowanie zrobilibyśmy to za wcześnie, a tego nie chcemy. Wysłany zabójca wpadnie w pułapkę, bo pamiętajmy, że cesarz ma swojego wizjonera. Skrytobójca powinien im zbiec, bo ten, którego wybrałem zna kilka sztuczek. Po co cała ta mistyfikacja? To będzie pierwszy krok na drodze uświadomienia spiskującego Leona Armeńczyka w tym, że cesarz ma wizjonera i że musi go zlikwidować, by przejąć władze.

-Leon Armeńczyk? Czy to nie ten Strategos, który zwalczał Arabów?

-Tak, ten sam.

-Skąd wiesz, że spiskuje przeciwko Michałowi?

-Leon nie raz pokazał już nam, iż jego ambicje sięgają wyżej. Czeka tylko na okazję, a zmniejszające się poparcie dla basileusa wśród armii tylko mu w tym pomaga. Dużo stracimy, tracąc Michała, ale to już nie będzie miało w tamtym czasie znaczenia. Będziemy zbyt daleko, by nowa władza mogła nam przeszkodzić. Po za tym, obawiam się, że niedługo może dojść do konfliktu z Bułgarami. Mogą nam przeszkodzić, ale też pomóc. Wszystko zależy jedynie od Boga. A jego pomoc będzie zbawienna.

-Bułgarzy zaatakują, Leon sięgnie po władze… - powiedział pod nosem, bardziej do siebie, niż do swego Mistrza. Nie spodziewał się tylko, że to pierwsze stanie się tak szybko. – Ale dlaczego nie powiemy Leonowi o wizjonerze bez żadnych gierek?

-Pamiętaj, mój drogi uczniu, że pokazanie jak wiele wiemy wiąże się z podejrzliwością. Cierpliwość uczniu, cierpliwość. Ona jest kluczem do wielu spraw…

Nastała cisza, w której Andronik zagłębił się w przemyśleniach. Tyle części zaczęło pasować do układanki, jednak jeszcze tak wiele luk pozostało. Po raz kolejny poraziła go zdolność Mistrza do widzenia rzeczy, których większość nie umie zauważać. Chociaż był na spotkaniach rady, nigdy nie poznał całego planu. I coś mu mówiło, że tylko mistrz go zna. Tylko on z całej szóstki.

-Za dwa dni spotkasz się ze skrytobójcą. W następny dzień zjawisz się na spotkaniu rady. Do tego czasu możesz liczyć jedynie na siebie.

*

Odinn Hrafnsson szedł długimi korytarzami pałacu cesarskiego. Mijał bogato zdobione ściany, z obrazami dawnych władców cesarstwa bizantyjskiego. Gdzieś tam był nawet Justynian Wielki w ramie obrazu, tak sławny w tych stronach. Dywan o barwie czerwieni przeszywany złotem dumnie prezentował ów pałac. W korytarzu unosił się zapach pieczeni, że aż „ślinka pociekła”. Pokonał korytarz, za nim następny w lewo i ujrzał korytarz zbliżony w wyglądzie do poprzedniego, jednak obrazy zastąpiły mozaiki.



Idąc, cały czas wspominał, co działo się trzy dni temu. Gdy doszedł dalej, dostrzegł w połowie korytarza strażnika pilnującego zdobionych drzwi. Przeszedł odcinek, a gdy strażnik tylko go zauważył, skinął mu jedynie głową i otwarł szeroko drzwi. Jego oczom ukazał się przestronny pokój, równie bogato dekorowany, co reszta pałacu cesarskiego. Na środki pomieszczenia spokojnie stał stół, na którego końcu zasiadał basileus Rangabe, upychający się do granic możliwości różnorodnymi specjałami.



-Ahh, to ty. Dobrze, dobrze… Usiądź i zjedz coś.

Odinn zasiadł nieopodal cesarza, gdy ten wciąż zajadał się bez opamiętania jedzeniem, przerywając tylko na krótkie wypowiedzi. Na samym stole znajdowało się jedzenie tak różne i w takich dużych ilościach, że pochłonięcie tego 10 osób sprawiłoby nie lada kłopot. Tu jakaś pieczeń, tam winogrona. Specjały, o jakich tylko dusza zapragnie, ze wszystkich stron świata. Takie życie kusiło. Nawet bardzo…

-No więc… - zaczął przerywając posiłek i ocierając usta jedwabną chustką. – Za dwa dni, w nocy przybędzie na pałac skrytobójca. Tej nocy jednak, ty i twoi ludzie zajmiecie się nim. Pojawi się, gdy księżyc będzie już wysoko na niebie, a gdy tylko przyjdzie do moich komnat, gdy będzie chciał zanurzyć ostrze w śpiącym mnie, wy go pojmiecie. Tym razem chce mieć go jednak żywego, zrozumiano? – dodał z przekąsem.

Po raz kolejny cesarz zaczął mówić o zamachach na siebie. Dokładnie czwarty raz. Po raz pierwszy, gdy powiedział, że ktoś go otruję, pojawiały się wątpliwości, co do odwagi cesarza. Zaczęto mówić o tym, że popada w paranoje i, że wszędzie widzi spiski. Ale gdy wykonano rozkaz pojmania truciciela, okazało się, że ten rzeczywiście ma truciznę, a zaraz potem sam popełnił samobójstwo, póki jeszcze mógł (cesarz wszak znany był ze swego okrucieństwa dla zdrajców). Następne dwie próby wyglądały podobnie, a za każdym razem cesarz wiedział o spisku na jego życie. Skąd? Wiele osób się nad tym głowiło, jednak nikt nie zrozumiał. Teraz jednak sytuacja wyglądała nieco inaczej. Basileus Rangabe wie o ataku bezpośrednim, a nie tak jak dotychczas o truciu. I tym razem nie mogą zrobić błędu. Muszą pojmać go żywego. Zbyt dobrze wiedział jak cesarz łatwo wpada w gniew, gdy ktoś popełnia błędy. Nim jednak cokolwiek zdążył cokolwiek odpowiedzieć, przez przestronne drzwi do sali wbiegł zdyszany posłaniec.

-Panie!...

-Jak śmiesz wpadać tu tak nagle!!! – krzyknął oburzony Michał, zrywając się z miejsca.

-Panie, Bułgarzy zaatakowali. Splądrowali wszystkie wioski na swej drodze i zmierzają do Mesembrii.

Zazwyczaj opanowany Michał Rangabe, teraz był widocznie wstrząśnięty nowymi wieściami. I powinien. Chociaż stosunki z Bułgarami wciąż były napięte, to wszystko zmierzało ku dobremu. A może to tylko pozory? Cesarz podszedł do dowódcy gwardii.

-Opracuj niezawodny plan i wciel go w życie. Tylko tym razem tego nie spieprz. – Michał nie mówił nikomu, że mu ufa. Uważał to za słabość. Odinn to wiedział.

*

Rashid szedł po ulicy Mese, najważniejszej ulicy Konstantynopola. Jej rozmiary imponowały, przechodziła wzdłuż całego miasta, a szeroka była na 25 metrów. To jednak nie przeszkadzało, by tysiące ludzi tłoczyło się na niej w poszukiwaniu dobrych towarów do kupna. To tu kwitł handel, to tu szukało się powszechnych towarów, które są „legalne”. Ulica Mese była naprawdę zadziwiającą ulicą. Przy wschodnim jej końcu nie było śladu ubóstwa, a handlowali tam najbogatsi, natomiast im dalej posuwano się na zachodni jej kraniec, tym bardziej ubóstwo dawało o sobie znać. Na zachodzie żebrano, na wschodzie takich wypędzano. Rashid natomiast nie przejmując się zbytnio tym zjawiskiem, szedł po częściach miarę bogatych częściach ulicy. Nie były to może najlepsze miejsca, jednak to mu w zupełności wystarczało. Z rzadka zdarzało mu się ujrzeć jakiegoś biedaka. Cały czas męczyła go myśl o tym, co wydarzyło się trzy dni temu. Przez tłum ludzi przedzierał się szybko, aż w końcu dotarł do straganu poszukiwał. Tu szybko zrobił potrzebne towary w postaci zwykłego jedzenia i ruszył w drogę powrotną. Nagle spostrzegł na boku ulicy kobietę, która wręcz przyciągała jego wzrok do siebie. Stała tam, a dokładnie przy jednym ze straganów owocami, młoda dziewczyna w wieku mniej więcej 20 lat. Odziana w brudne odzienie, które już dawno wyszło z użycia. Zasłaniało jej intymne miejsca, jednak duża część ciała była nadal odsłonięta. Teraz było gorąco, ale w nocy... W nocy nawet tutaj robiło się zimno. Włosy brązowe do ramion i atrakcyjne kobiece kształty.



Wyglądała, jakby chciała coś ukraść, ale stała z boku, tak, że nikt nie zwracał na nią uwagi. Handlarz był odwrócony do niej plecami i nawet jej nie widział, straż była gdzieś dalej, a ludzie… Ludzie czuli się zbyt dumnie, by spoglądać na podrzędnego biedaka. I nagle zrobiła ruch. Złapała za kilka jabłek i ruszyła pędem w którąś z bocznych ulic. Niestety. Zrobiła to tak nieudolnie, jak chyba nikt inny. Reszta owoców posypała się po ziemi, turlając się na wszystkie strony. Handlarz z łatwością przyuważył ten incydent i począł wołać: „Straż! Straż! Złodziej! Łapaj tego złodzieja!”. Dwóch strażników momentalnie znalazło się przy nim i z wielkimi obuchami zdolnymi do rozwalnia z łatwością ludzkiej czaszki, pobiegli za kobietą. Rashid wpatrywał się w to zajście. Kobieta znikła w ciemnych uliczkach, strażnicy popędzili za nią. Światło leniwie padało na kamienną posadzkę ulicy.

*

Dwóch dobrych przyjaciół wylegiwało się w zbiorniku z ciepłą wodą. Ta część łaźni na ich własne życzenie była teraz pusta, z wyjątkiem ich dwóch. Gorąca woda relaksowała, a oni obaj rozsiedli się nadzy w wygodnej pozycji, rękami opierając się o obramowanie basenu. Marcjan Kappalini i jego serdeczny przyjaciel, Marek Tuliusz, odpoczywali już od dobrego kawału czasu. Taki odpoczynek potrafił kompletnie człowieka rozleniwić. W powietrzu unosiło się wilgotne do granic możliwości powietrze. Było takie gorące... Nie chciało się kompletnie nic, tylko leżeć i wypoczywać. W końcu Marek Tuliusz, będący nie tylko przyjacielem, ale i kapitanem, wreszcie się nie znacznie poruszył dając oznaki życia i powiedział:

-Nie rozumiem jak mogłeś się tak zmienić. Pamiętam jak mówiłeś, że takie życie nie jest dla ciebie. Poszukiwałeś przygód i adrenaliny, a teraz… Dzień, może dwa, ale całe lata tak żyć? To w zupełności nie dla mnie…

Przygody… Gdy stary kompan tylko o nich wspomniał, w pamięci przywołał do siebie obrazy ostatnich wydarzeń. Tak… To było trzy dni temu i po nich ma już powyżej uszu „przygody”. Tyle się ostatnio wydarzyło.

-Morze… - tymczasem kompan mozolnie ciągnął dalej – To jest to. Jeżeli miałbym wybrać miejsce śmierci, zdecydowanie wybrałbym właśnie morze. Konstantynopol to jedynie parszywa dziura, do której można zawitać, ale mieszkać… Polityka Konstantynopola mnie przerasta. Zbyt dużo tu intryg. Morze jest spokojne. Zazwyczaj…

Marek Tuliusz popadł najwyraźniej najwyraźniej monolog, w jaki czasami zdarza mu się popaść.

Od MG:

Przepraszam za opóźnienie. Post miał być niby wczoraj, ale nie spodziewałem się takiego obrotu spraw.
Po raz kolejny pragnę podziękować kabaszowi za stworzenie i udostępnienie systemu
Zanim napiszecie posta, sprawdźcie komentarze. Znajdą się tam informacje odnośnie gry i sposobu pisania.
Napiszę również, o co chodzi z „tajemniczym zdarzeniem sprzed trzech dni”.

To chyba na tyle. Mam nadzieję, że sesję dokończymy i spędzimy miłe godziny w nią grając.
 

Ostatnio edytowane przez Rewan : 21-05-2008 o 14:57.
Rewan jest offline