Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-05-2008, 22:24   #5
Pan Starosta
 
Reputacja: 1 Pan Starosta wkrótce będzie znanyPan Starosta wkrótce będzie znanyPan Starosta wkrótce będzie znanyPan Starosta wkrótce będzie znanyPan Starosta wkrótce będzie znanyPan Starosta wkrótce będzie znanyPan Starosta wkrótce będzie znanyPan Starosta wkrótce będzie znanyPan Starosta wkrótce będzie znanyPan Starosta wkrótce będzie znanyPan Starosta wkrótce będzie znany
Dyariusz abo prologus czyli rzeczy początek





Anno Domini 1615, zdawał się wyjątkowo dobrze panu Błażejowi układać mimo że całe lato na gospodarstwie spędził nudy przy tem zażywając okrutnej, tyle jeno zabawy, co któren chłop w polu przysypiał skórę mu na chamskim grzbiecie nakarbować.
Ale i to po prawdzie marne było igrzysko dla szlachcica z tak diabłą fantazyią jak pan Błażej. A jeszcze na domiar złego, co poniektórzy ze szlachty okoliczney ze skargami do iudex terrestris- to jest, sędziego ziemskiego- zajeżdżali jakoby podobno wyćwiczeni przez pana Błażeja chłopi na ich polach gorzyj pracowali.
Pan Błażej nie chcąc się sąsiadom zanadto narażać oraz aby jakowe konfliktum- z tej błachej przecież sprawy- nie wynikło i tą jedyną rozrywkę jaka mu pozostała musiał porzucić.

Dalibóg!, ale to przecie miałem rozprawiać o sprawach dobrych, które rok ten zesłał, takoż...

Czy przez dobre klimatium i pogodę odpowiednią czy dzięki opaczności przychylnej, czy też może jeno przez samą obecność gospodarza, któren wśród pól się przechadzał i wszystkigo doglądywał…tak czy siak, ziemia obrodziła nadzwyczajną mnogością pięknego krągłego ziarna- dobrą, grubą białą pszenicą…eh, jak pan Błażej zbiory zobaczył zaraz przypomniała mu się pewna gruba dziewka co ją…



Niemniej wielce ta obfitość pana Błażeja ukontentowała i za to monotonium osiadłego życia z nawiązką odpaciła.

Na jesieni- tuż po żniwach –znowuż fortunium uśmiechać się poczęło, bo oto w Chyżnem niespodziewanie zawitał pan Paweł Żebrowski, przyjaciel pana Błażeja wielki i kompan jego oddany, któren to przed trzema wiesnami porzucił swawolne życie i do lekkiej chorągwi wołoskiej się zaciągnął- bo jak sam powiedział- „to już czas nadszedł sposobny po temu by śladami occa swego podążyć i takoż szablę i umiejętności w darze Rzeczpospolitej oddać na usługi.”, że przy tem można na łupach się wzbogacić?...i cóż z tego! Za służbę niebezpieczną należą się specjalne frukta i ...

Ale, ale…nie zbaczajmy zanadto od sednum sprawy, bo czy my do szweda podobni żeby rzeczy proste mącić i ponad miarę komplikacyum wszędzie wynajdować? Takoż…

Chorągiew pana Pawła na zimowanie wcześniej niż zazwyczaj rozpuszczona została, wtedy to pan Paweł zamyślił do przyjaciela- którego dawno na oczy nie widział- w gościnę się udać, bo nowin okrutnie był ciekaw jako druhowi się wiedzie, a i służąc ciągle na Podolu cno mu się zaczęło robić do ojczystej małopolskiej ziemi, gdzie nie bywał już od dawna.

(Bo zważcież sobie i tą sentencyją:
„Nawet żołnierz musi kochankę wojaczkę ostawić, aby się do swojej matki udać”- takoż i pan Paweł uczynił kierując się na Małopolskę.)

Radości spotkania , zabawom i wesołej biesiadzie nie było końca, a piwniczka- niestety- u pana Błażeja skromna toteż prędko opustoszała jako nie przymierzając wioska przez którą czambulik tatarski przeszedł.
Ale długo pan Błażej się nie namyślał co począć w tej trudnej sytuacyi.
Postanowił zbiory ze żniwów spieniężyć, co by zboże na klepisku bezczynnie nie zalegało tylko pożytek przynosiło.
Ot, i tak, umyślił pan Błażej inwestycyjum wyborne, aby przyjaciel nadal mógł miło pobyt u niego wspominać- bo to prędzej wypada szlachcicowi duszę diabłu zaprzedać, niżliby zacni goście od ławy mieli o suchym pysku wstawać, a i nie daj Bóg! z pustym żołądkiem.
Ekonom, nijaki Michał Skorczyński, któren chleb od ubiegłej wiesny u pana Błażeja bierze za trzymanie pieczy nad dobytkiem, szybko z tranzakcyją się uwinął i po dobrej cenye posłał wozami zboże do stołecznego Krakowa.

I tutaj kres rzeczą dobrym tego roku został postawion, bo tuż na progu historyi czekała tragedyia, która wesołym kompanom dziegciu miała zadać, humor im odbierając i spokój.

A było to tak…

Dwa dni drogi konno od obejść chyżneńskich do samego rynku krakowskiego- a i spieszyć się nie trzeba- a tu już szósty dzień jak nie widać, ani wozów, ani pachołków co wozy mieli w Krakowie odstawić i z gotowizną wrócić.
Nawet żadnej wieści co mogło się wydarzyć w tej arcybezpiecznej przecież drodze, jednym słowem wozy przepadły jak kamień w wodę… a wraz z nimi pieniądze, które za zboże miały zostać zapłacone.
Wpadł tedy pan Błażej w pasyją straszliwą i- nie mogąc już dłużej czekać- na trakt co do Krakowa wiedzie pospiesznie wyruszył, kląc się przy tem na wszystkie diabły, że jeśli pachołkowie za jego pieniądze w krakowskich karczmach zalegają, to pasy s kurwichsynów zedrze i łby parszywe poucina, a wiadomo że kto jak kto aleć pan Błażej słów na wiatr nie rzuca i jeśli sposobność po temu się zdarzy karę sprawiedliwa hultajów nie ominie.

Takoż i pan Paweł dla przezorności żołnierskiej wolał nie puszczać pana Błażeja samego w drogę i z nim do pomocy, towarzystwa, a i ochrony- jeśli zajdzie potrzeba- tegoż samego dnia wyruszył.
16 octobris obaj kompanioni pędzili już, co koń wyskoczy po trakcie z nadzieją że zwiedzą się czego od kupca któren miał za zboże zapłacić- żyda krakowskiego Isaka Szynberga…


A cóż w tym czasie działo się z panem Jackiem?
Czyżby ten łeb starościński już tako przez sklerozis był przeżarty, że o trzecim bohaterze ni pamięta?!

Nic z tych rzeczy! Zaraz obaczym…






Oho!, jest i pan Jacek...właśnie konno minął bramę krakowską i niespiesznie wjeżdża na bruki miasta.

Niechybnie kogoś szuka…


...
 

Ostatnio edytowane przez Pan Starosta : 03-06-2008 o 19:51.
Pan Starosta jest offline