Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2008, 19:55   #6
Verax
 
Verax's Avatar
 
Reputacja: 1 Verax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumny
Kolejny błysk jasnego piorunu rozświetlił sypialnię urządzoną w barokowym stylu, w której leżałem na dużym staromodnym łóżku.
Kolejny porcja światła rozświetliła pomieszczenie, a moje źrenice przeszyła gniewna błyskawica, które przyniosła tylko kolejny, napawający strachem i przerażeniem grzmot. Znieruchomiały leżałem na łóżku przewrócony na bok, wielkimi kasztanowymi oczami obserwując to co działo się tuż za beznamiętną szybą, wszak która zniesie wiele. Przewróciłem się na drugi bok, odwracając się od okna, niczym dziecko uciekając przed złowieszczym widowiskiem. Wtulony w kołdrę, z twarzą schowaną między łokciami, oczekiwałem na błogi zwiastun snu, jak wegetująca roślina, wyczekująca kropli wody.

Ten stan przypomniał mi okres mego dzieciństwa, które pozbawione było bliskości rodziców, ciepłego słowa, zainteresowania i ciepłego policzka matki. Sierociniec nie był w stanie zagwarantować tego co daje normalna rodzina. Czułem jak cienie przeszłości snują się, by znów spętać mój umysł i zniewolić moje ciało.
Poderwałem nogi i mocno oparłem o drewnianą podłogę, upewniając się, że ona tam nadal jest. Opętany wewnętrznym bólem i mrokiem teraźniejszości, wstałem i podszedłem do mojego sekretarzyka. Majestatycznie otworzyłem go, ostrożnie odsunąłem pokrywę, która charakterystycznym odgłosem połechtała moją wyobraźnię. Lubiłem ten odgłos, tak to się zaczynało, każdego wieczora ten dźwięk niczym dźwięk dzwonka rozpoczynający Mszę, rozpoczynał moją "podróż", moją niebiańską podróż, po aksamicie papieru, zapachu ścieranego grafitu i wizji zasnuwających mój umysł i opanowujących moje ciało. To pozwalało mi przetrwać ból istnienia, gdy wspomnienia wracały niczym fala powrotna ze zdwojoną siłą.

Rysowałem z pasją, wena wypełniała mnie po brzegi, wprawiając mnie w stan słodkiego transu. Niczym Konrad w swej improwizacji, tak ja tworzyłem. Spod ołówka wychodziły coraz to nowe kreski, półkola, rysy, by w końcu z chaosu startego grafitu wyłaniał się pożądany kształt. Idealny i nieskazitelny niczym łza, lecz dla mnie wciąż niedoskonały i wybrakowany w swym istnieniu.
Nagle, moich uszu dobiegł delikatny szelest przesuwania stron. Tym razem pasja przerodziła się w mękę, a płaszcz zapomnienia został brutalnie zdarty twardą ręką obrazami z przeszłości.

-Heh, kolejne sympozjum, żabciu?- wyrwało mi się i zanim zdałem sobie sprawę z tego co powiedziałem, już siedziałem obrócony na stoliku, wpatrzony wilgotnymi oczyma w pusty fotel z charakterystycznym wgnieceniem. Jedna z wielu pamiątek po Becky, mojej kochanej żonie.
Nieostrożna łza spłynęła po moim policzku, znacząc mokry ślad, by zagubić się w gąszczu zarostu. Po chwili pochylony z twarzą w rękach, siedziałem zanosząc się szlochem.
-Ona miała żyć, miała ŻYĆ!- wrzask niemocy przeszył powietrze posępnego pokoju. Wrzask, który mówił o mnie więcej niż niejeden wywiad, więcej niż niejedna fotografia na kolorowej okładce pisma rysowniczego, ozdobiona wyuczonym uśmiechem.
Moją pamięć wypełniły obrazy tamtego dnia, Becky wisząca na związanym szpitalnym prześcieradle i jej ciało poruszające się w takt podmuchów wiatru...

Skulony w jej fotelu i wpatrzony w jej fotografię, zrozumiałem, że to było złudzenie, widmo, odblask zamierzchłych dni.
Dudnienie kropli deszczu, nieznośny szum szalejących fal i kolejny przeraźliwy błysk rozdzierający zachmurzone niebo, a po nim grzmot niczym wrzask ranionego nieba- te zjawiska niczym liny, pętały mój umysł i ciało. Wzmagając strach, przerażenie i ból.
I tak siedziałem bezradny niczym dziecko, upatrując w tapetowanej ścianie nadziei i szczęścia, które opuściło mnie bezpowrotnie dwa lata temu...
 

Ostatnio edytowane przez Verax : 13-05-2008 o 19:59.
Verax jest offline