Folken zszedł na dół, spokojnie. W plecaku wciąż zostały mu dwie butelki z naftą, w sam raz by wspomóc ich w ucieczce. Nie obchodziło go ile dzieci zostanie sierotami, nie obchodziło go zupełnie co czeka tych ludzi. W tym momencie obchodziło go jedno - jego własne życie. Zszedł na dół, ze schowanym mieczem. Nie ma sensu biegać po ulicy z dobytą bronią, a przynajmniej takiego było jego zdanie. Gdy Franceska siłowała się z drzwiami Legara zręcznie owinął swój specjalny łańcuch wokół ręki, a następnie zarzucił płaszcz na ramię, ukrywając uzbrojoną rękę. Już chciała wyjśc ale Legara ją powstrzymał. Z plecaka wyjął jedną butelkę z naftą i podpalił szmatę wystającą z szyjki. Gwałtownym ruchem potargał włosy Liska i dał hustę, wskazując gestem by zasłoniła usta. Potem rozbił butelkę w domu. Suche drewno momentalnie się zapaliło, wszystko zaczął spowijać gęsty, czarny dym. Wtedy też wypadł z domu, otaczając nieuzbrojonym ramienie Franceskę. Kaszlał i prychał, nadając wizerunku jakby tam w środku też się paliło a on był tylko wciągnięty przypadkiem. Na ulicach szalała panika, ludzie biegali, krzyczeli. idealne zamieszanie. Nim zostali spostrzeżeni przez straż Folken ciągle trzymając Franceskę w objęciu ruszył w przeciwną stronę niż pożar. Do gorszych dzielnic miasta. |