Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2008, 21:08   #647
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Phalenpopsis, Dzielnica Przybyszów, świątynia Pana Kniei

Borein podbiegł do oplecionego szczelnie ciała elfa i rzekł do Luinehilien.- Nie powinienem się zgodzić. Wiedziałem, że z tym czymś na jego ręce będą kłopoty. I co teraz co robić? Pierwszy raz się z czymś takim spotkałem.
- To moja wina... - wyszeptała cicho, ale Borein na pewno to usłyszał. - Też nigdy się z czymś takim nie spotkałam... Co robić...
- Nikt tego nie mógł przewidzieć...Nie, w obecnych czasach.- odparł Borein.
Druidka dokładnie obejrzała kokon. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej o tym wynaturzeniu.
Zaś sam druid kucnął, najpierw palcem trącił kokon, po czym delikatnie naciął pnącze. Co spowodowało, że kokon natychmiast pokrył się pięciocentymetrowymi kolcami.
Widać było, że klatka piersiowa Ammana rusza się, a więc druid żył...Przynajmniej na razie.
- Boreinie... Nie znam tajników tej inicjacji... Czy istnieje możliwość, byś mnie również przeniósł na granicę życia i śmierci? Mogłabym spróbować mu pomóc... Nawet jeśli nie wróci jako druid... - jej głos lekko drżał, choć starała się to ukryć.
- To jest święty rytuał, nie zaklęcie laernesi.- rzekł Borein w odpowiedzi.- Czyniąc to o co prosisz, mógłbym dokonać aktu profanacji na ceremonii ustanowionej przez Pana Kniei. Poza tym...
Druid wstał, nerwowo podrapał się po głowie i rzekł.- Ceremonia przyjęcia neofitów nie ma nic wspólnego z nekromancją. Amman nie umarł, tylko jego umysł zapadł w stan podobny do śpiączki...Na granicy życia i śmierci, co prawda, ale nigdy jej przekraczając. Przypuszczam, że nawet gdybym przeprowadził rytuał, to i tak nie spotkałabyś Ammana. Wizje przeszłych i przyszłych wcieleń to bardzo osobiste przeżycie.
Tymczasem kolce na „kokonie” Ammana zanikły. Borein gwizdnął i po chwili do obojga podszedł Łasuch pomrukując głośno.
- Załadujmy Ammana na Łasucha, umieszczę tego biedaka w świątyni Pana Kniei. Może to pomoże.- rzekł arcydruid. Borein wydawał się unikać pytania, z którym musiała zmierzyć się Luinehilien...Co dalej?

Bagna Zapomnianego Boga, Zniszczony plac

Przymierzała ciche korytarze, ponure i ciemne jak w grobowcu. Ściany znaczone były symbolami powiązanymi z Heliobalem i pamiątkami po heroicznych czynach Zakonu Płonącego Miecza. Ale Aeterveris wiedziała, że pod resztkami draperii zdobionej motywami religijnymi kultu Jaśniejącego, są ukryte ślady mroczniejszego okresu w historii tej twierdzy. Ruiny wyglądały ponuro, szczególnie, że wieczny półmrok jaki okrywał bagno dodatkowo dodawał złowieszczego charakteru każdemu cieniowi.
Nimfa zdziwiona była, ze jeszcze żyje ...Gnolle powinny ja dogonić trzy zakręty temu. Tym bardziej, że nadal nie wiedziała, czy zmierza w dobrym kierunku. Powoli traciła orientację w tych labiryncie korytarzy.
- Zabawna jesteś bękarcie natury. Ale sprytna...zyskałaś trochę czasu dla siebie.- odezwał się głos uwięzionego pomiotu boga.
- Czyżbyś okazał się tak kiepskim przewodnikiem, że gnolle się zgubiły?- zadrwiła Aeterveris.
- O nie, nie...Ale idą właśnie by zabić staruszkę, i tę trójkę niewolników których sprowadziły jaszczuroludzie.- rzekł głos.
- O czym ty mówisz? To... to niemożliwe. Gnolle nie ryzykowałyby ponownego zgubienia moich śladów, tylko po to, żeby zaspokoić twoją zachciankę... Kłamiesz gadzie!
Choć słowa Aeterveris były pełne pewności, to głos nimfy zdradzał coś innego. Brzmiało w nim zwątpienie. Najwyraźniej do nimfy docierało, że dała się oszukać, a ceną za jej porażkę, będzie śmierć nie tylko jej... ale również niewinnych ludzi.
- Nie muszę. Twoja śmierć, choć zabawna, nie jest dla mnie istotna.- odparł głos. - Tylko na śmierci mej nadzorczyni mi zależy. A ja stałem się ich uszami i oczami ścigającej cię sfory...Zyskujesz więc tyle czasu ile zajmie im zabicie Liirchy i tych którzy są z nią. Wykorzystaj ten czas dobrze...Bo potem wywiąże się z umowy wobec gnolli. Przyjemnie będzie patrzeć jak umierasz z wyrzutami sumienia wypisanymi na twarzy.

Gdzieś na Bagnach Zapomnianego Boga

- Jesteś człowiekiem, ona też, więc się dogadujcie...Poza tym, to ty za nią pognałeś, nie ja.- rzekła Ilmaxi.- I mi się od tego nie wymiguj. Ja tu jestem od ochrony, ty od zdobywania informacji.
- Dobrze już, postaram się z nią jakoś porozumieć, ale ty także mogłabyś współpracować. Gdyby potrzebna była tępa siła do walki, daliby mi trolla do pomocy. – rzekł na wpół żartobliwie, na wpół sarkastycznie. – Mam nadzieję, że masz także jakieś wartości moralne, inaczej ciężko Ci będzie ze mną podróżować. – dodał znacząco.
- Mam wartości moralnie, ale moi stwórcy nie stworzyli mnie do filozoficznych debat, tylko do walki.- odparła Ilmaxi.- I nie chodzi o to, że nie chcę pomagać tej kobiecie, ale nadal nie wiemy w czym jej pomóc...ani jak.
Dalszą rozmowę przerwało pojawienie się jaszczuroldzi, których wódz rzekł:
- Wy to kto? I co wy robicie na moim bagnie? Mówcie szybko, albo strzały moich wojów was zabiją.
Gaalhil odezwał się spokojnym, nie mogącym w żaden sposób prowokować głosem:
- Jesteśmy wędrowcami, zdążającymi w stronę Phalenopsis! Nie czyńcie krzywdy, pragniemy tylko spokojnie przejść przez wasze ziemie i ruszyć w dalszą drogę!
Tymczasem Kyulii zsunęła się z grzbietu Ilmaxi, chwyciła za topór, stanęła w bojowej postawie i wyrzuciła z siebie okrzyki, które zapewne były obelgami wyzwiskami i wezwaniem do walki... Sądząc po tonie głosu kobiety. Zaś Ilmaxi sięgnęła po kamień, który wraz mieczem stanowił jej uzbrojenie. linie na kamieniu zaczęły jarzyć się czerwonym blaskiem.
-Kheess’ash uest’hsim ust’ha ! Took Took!- rzekł jaszczuroludź obwieszony paciorkami i z piórami wsuniętymi pomiędzy grube łuski na czaszce, wskazując kosturem na Kyulii. Gaalhil uznał go za szamana.
- Rass’vish wyuhi ugsst’a.- odparł szamanowi wódz, po czym wskazując toporem kierunek, rzekł do Gaalhila.- Kłamiesz...A tych, których szukacie, zostawiliśmy w świątyni wężowego boga, związanych i żywych. Jak się pospieszycie, to może uratujecie im życie. I lepiej dla ciebie człowieczku, by nasze drogi nigdy się nie skrzyżowały.
Wydawszy w rozkazy w swym barbarzyńskim języku jaszczuroludzie ruszyli w kierunku z którego przybyli Gaalhil, Kyulii i Ilmaxi.
- No to przekaż dziewczynie dobrą wiadomość i ruszamy.- rzekła niebiańska lamia, wskazując na dziewczynę która wskazywała palcem na odchodzących jaszczuroludzi wyrzucając z siebie potoki słów ociekających nienawiścią.

Vaein Toris, zapomniana cytadela Ordo Cronos, piwnica

-Szazel… jak daleko od drzwi znajdują się te Girrallony? Jak duże jest pomieszczenie, w którym się znajdują? Są tam jakieś meble? Jakiś sprzęt? Śpią czy nie? Czy na pewno nie ma stąd innej drogi ucieczki? Sprawdź wszystkie ściany tutaj, może jest tu jakieś sekretne wyjście, przeciąg spod którejś z ścian. Masz lepsze zmysły od moim, powinieneś wyczuć lepiej to.-wydał szybko polecenia swemu chowańcowi Arein. I Szazel sprawdzając ściany zaczął opowiadać. -To duża sala panie, na podłodze i na ścianach magiczne symbole. Wydawały się reagować na magię, bo błyskały lekko gdy przelatywałem... Dlatego też nie korzystałem z żadnej z mych zdolności. Na środku komnaty leży dywan i na nim girrallony zrobiły sobie gniazdo z połamanych mebli poduszek i wszystkiego co znalazły. Część ścian jest uszkodzona. Gniazdo leży na środku komnaty pomiędzy schodami prowadzącymi do komnat, przez które musiałem przelecieć by dostać się do lochów, w których jesteśmy, a dwudrzwiowymi wrotami prowadzącymi na zewnątrz.
Arein zastanawiał się nad zawartością buteleczek które znalazł bardzo długo, w końcu stwierdził, że to bezowocna strata czasu... Mizerna wiedza na temat alchemii jaką posiadał, dawała nikłe szanse na odkrycie do czego służą mikstury.
- Co do ich zwyczajów bestii, to nie znam. Czekałem bowiem jakąś godzinę, zanim znalazłem dogodną chwilę do prześlizgnięcia się. Innej drogi nie znalazłem, ale cześć drzwi została zapieczętowana od zewnątrz i opatrzona napisem, „Niebezpieczeństwo ,nie otwierać!”Przykro mi panie...Nie ma stąd innego wyjścia.-dodał strapionym głosem Szazel.- nie wyczułem żadnego przeciągu, żadnej podejrzanej szczeliny nie odkryłem.
- Inne komnaty powiadasz? Zapieczętowane drzwi?- mruknął zaciekawionym głosem Arein.
- Eee...tak. Trochę ich jest po drodze. Spieszyłem się i nie rozglądałem się za bardzo, ale cześć z nich była nienaruszona, inne zniszczone. Niemniej na ścianach często było widać magiczne symbole. Nawet w spustoszonych komnatach, więc wolałem kusić losu.- rzekł chowaniec.

Phalenpopsis, piwnica w domu Turama

Kapłan szarpnął się i uderzył plecami o szafkę. Nie zwrócił uwagi na ból, nie przejmował się tym że coś z szafki może upaść na niego... Czekał aż usłyszy trzask bitej butelki lub miski. Dźwięk tłuczonego szkła był wyraźny, dzięki akustyce piwnicy. Podpełzł tam i zaczął gorączkowo wyszukiwać odpowiedniego kawałka szkła. Zapach jaki czuł w nozdrzach i obłe kształty które wyczuwał pozwalały mu stwierdzić, że stłukł słoik z ogórkami w occie. Wyczuł odpowiedni kształt i zaczął operować kawałkiem szkła tak by przeciąć więzy przy minimalnym kaleczeniu swoich palców...Udało się! Dłonie miał juz wolne! Po chwili i nogi były wolne. Ale co teraz?... Nie miał ,ani broni, ani zbroi, ani składników do czarów, ani swego sztyletu. Po omacku kierował się do drzwi, które okazały się solidne i... zamknięte. Spróbował wyważyć, bez skutku.
Zanim zdążył się zastanowić jakiego zaklęcia użyć, drzwi się otwarły i na moment oczy kapłana oświetliło jasne światło. Przesłonięte zostało ono szybko przez tajemniczy cień, który, gdy wzrok Mi Raaza przywykł do światła dnia, okazał się solidnie zbudowanym orkiem, uzbrojonym w długi zakrzywiony miecz i sztylety.

-Twój szef chce cię widzieć.- rzekł wesołym tonem. Ale Mi Raazowi nie było do śmiechu. Kapłan zauważył leżących na ziemi nieprzytomnych, Verryaaldę i Yokurę...Oraz poważnie rannego półelfa opatrywanego przez dwóch niziołków. Cała czwórka nowych sługusów Władcy Szczurów było dobrze uzbrojona. Niziołki uzbrojone były w krótkie miecze i sztylety. Jedynie półelf miał rapier i krótki łuk. Widział też przerażonego krasnoluda Turama schowanego pod stołem, którego napastnicy zdawali się... ignorować.

Dzielnica Rzemieślnicza

Paladyn przemierzał uliczki dzielnicy ...Spotkanie które przytrafiło mu się przed chwilą, było dziwne. Owszem, odkąd rozpoczęło się oblężenie patrole straży uległy drastycznemu zmniejszeniu. Ale w najważniejszych dzielnicach Rzemieślniczej i Kupieckiej nadal były dość regularne. Gedwar mógł uznać twe dwa stwory za weteranów którejś z armii. Królowie czarodzieje i służący im magowie potrafili się wykazać olbrzymią fantazją przy kreowaniu sił zbrojnych. Mieszanie krwi różnych stworzeń w celu wyhodowania potężniejszych kombinacji było na początku dziennym w Tais. Paladyn nie zastanawiał się jakiż to powód stał za tą próbą zatrzymania go...Miał bowiem inne sprawy na głowie.
Zgodnie ze wskazówkami uzyskanymi przez kolejnego przechodnia, dojście do domu skarbnika prowadziło przez wąską uliczkę.
Ale Gedwar się do niej zbliżał to zza zakrętu wyłoniła się trzymetrowa istota, zwoje mięśni przebijały przez gnijącą skórę. Mięśni skrępowanych skórzanymi paskami. Kościane kolce wyrastające pomiędzy mięśniami dodawały mu tylko złowieszczego wyglądu. Potwór nie miał broni, nie licząc oczywiście potężnych łap zakończonych pazurami i przymocowanych za pomocą rzemieni ostrzy.

Gedwar nie wiedział czy ma do czynienia z nieumarłym z żywym przeciwnikiem...Ale jedno było pewne, miał do czynienia z śmierdzącym przeciwnikiem. Odór który przed chwilą brał za zapaszek pobliskiego śmietnika, był niewątpliwie smrodkiem tej bestii.
Potwór podniósł łapę w kierunku paladyna i z trudem wycharczał.- Ssstaaaa...ć!

Koszary straży miejskiej, Phalenopsis

- Oczywiście. Jeśli mogę jeszcze jakoś pomóc, proszę mówić kapitanie. A może przydają się na murach dwa dodatkowe ostrza? Mam dziś wolny dzień, więc jestem do dyspozycji. – elf przemówił spokojnie. - Kapitanie, chętnie wspomogę dziś obrońców. Może się do czegoś przydam, czekam więc na rozkaz.
- Wojna to nie piknik, a oblężenie to nie wycieczka. Nie przyjmujemy noneusowych obrońców. A teraz proszę się stąd oddalić i zająć swoimi sprawami. Punkt rekrutacyjny znajduje się w innym budynku.- burknął oficer.- Jesteśmy tu zajęci poważnymi sprawami i nie mamy czasu na bzdety.
Po tym chłodnym odprawieniu Rasgan skierował swe kroki w kierunku...Punkt rekrutacyjny nie zając, nie ucieknie.
Spokojna wędrówkę elfa przerwał niecodzienny incydent... Gdy wędrował pustawą miejską uliczką, kątem oka zauważył jakąś białą wychudła sylwetkę skaczącą po dachach. Zanim jednak zdążył zareagować stwór zeskoczył tuż przed nim ujawniając swą obrzydliwą fizjonomię.

Blada skóra pokrywała wychudłe ciało, zapewne efekt neoromantycznych eksperymentów. Czerwone oczka patrzyły złowrogo, rana przechodząca przez całe ciało była zszyta niedbale czarną nicią. Bestia uzbrojona była w dwa długie rapiery, a w jej stopach tkwiły odłamki szkła.
- Zawróć, a przeżyjesz.- zasyczała istota.

Phalenopsis, tuż przed wrotami do twierdzy do Arsiviusa.

Wrota otworzyły się i zamku wyszło kilka sylwetek, co niewątpliwie zwróciło uwagę przebywając w okolicy mieszkańców miasta. Choćby z tego powodu, że po raz pierwszy od rozpoczęcia się oblężenia zamku, ktoś wyszedł z zamku Arsiviusa. Jedną z nich była wysoko postawiona kapłanka Pochlebcy, drugą generał Galthus, słynny strateg, osławiony wojownik, ale i bezlitosny przeciwnik. Pozostałe cztery istoty by yugolothami, czartami zaprzysiężonymi do służby za pomocą cyrografów.
Trzy z nich, potężnie zbudowane „psy” były canolothami, opancerzonymi łowcami o kolczastych językach. Niezbyt inteligentymi , ale za to zawziętymi w boju i nieustraszonymi łowcami. Czwarty był ultrolothem, ich nadzorcą i dowódcą walczącym mieczem. Chudym osobnikiem o gładkiej i ciemnej skórze.
Wspólnym dla ultrolotha i canolothów był malunek na ich pancerzach naniesiony za pomocą magii. Przedstawiał on kostur otoczony kręgiem oczu...Osobistą pieczęć króla czarodzieja Arsiviusa. Było dowodem na to komu służą i gwarantowało, że straż miejska nie będzie się wtrącać w ich działania.

- Generale Galthus, to co czynisz można uznać za złamanie rozkazu naszego pana.- rzekła kapłanka Diamorga.
- Bzdura skarbie.- rzekł szyderczo Galthus, po czym dodał.- Nasz pan, lord Arsivius, obdarzył mnie honorem i obowiązkiem pilnowania bezpieczeństwa na zamku. Tymczasem ten elfi magik uciekł z zamku, wykazując słabości w systemie obronnym twierdzy. Moim obowiązkiem jest złapać, przesłuchać i zabić w widowiskowy sposób...ku przestrodze.
Po czym rzucił w kierunku ultrolotha jakąś szatę, mówiąc.- Masz go znaleźć i przyprowadzić do mnie. Powinien być w stanie mówić...Niekoniecznie chodzić.
- Tak będzie panie.- rzekł ultroloth, dając do powąchania canolothom była szaty Berianda.
Zapoznawszy się z zapachem bestie pognały na łowy...na polowanie na pewnego elfiego czarodzieja.

Dzielnica Rzemieślnicza

Beriand właśnie zakończył wędrówkę po mieście i postanowił wrócić do domu Turama.
Dwójka stworów właśnie zakończyła ogłuszać pięciu strażników miejskich.
Istoty te wyglądały na krzyżówki golemów z półorkami. Półorczyca miała bowiem żelazne olbrzymie łapy, zaś ork miał zamiast rąk miał kamienne ramiona. Półrok nie był uzbrojony, zaś półorczyca opierała się o bułat, który najwyraźniej nie był jej w walce potrzebny. Spojrzenia tych stworów spotkały się z Beriandem.
Półorczyca spojrzawszy na elfa, rzekła.- Powiedz, że chcesz przejść dalej...Ci stróże prawa nie okazali się zbyt trudni.
- Pamiętaj o zadaniu jakie zlecił nam stwórca, mamy jedynie pilnować przejścia i atakować tych którzy chcą przejść, lub tych którzy nas zaatakują.- strofował wspólniczkę ork.
- Ale ten paladyn uciekł na nasz widok, a tym strażnikom brak było doświadczenia.- mruknęła półorczyca ziewając, po czym krzyknęła do Berianda. -Te elfik, bądź facet z jajami i zaatakuj nas...Nie martw się, nie zabijemy cię, a tylko przetrzepiemy skórę!
Zanim jednak Beriand zdążył zrobić cokolwiek, z tyłu zaszły go trzy canolotchy o podwójnym garniturze zębów w paszczach i kolczastych językach. Elf rozpoznał malunek na ich pancerzach...I skórę pokrył mu zimny pot. Canolothy należały do armii Arsiviusa i zapewne zostały wysłane po niego...Znalazł się więc po miedzy dwoma zmodyfikowanymi półorkami, a trzema canolothami. Był w wąskiej uliczce, z rzędem domów po każdej stronie ciągnących się niczym mur. Z każdym wyjściem zablokowanym przez wrogów...Między młotem, a kowadłem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-06-2008 o 17:51. Powód: ważna poprawka
abishai jest offline