- Och, obawiam się, że nie wiem o niczym takim.
Teresa zakryła dłonią usta. Widać pytanie ją zaskoczyło.
- Ród Lyvenbrooków, to ród kupiecki - kontynuowała. - Daleko nam do hrabiowskiego dworu i jego tajemnic. W tych kwestiach niestety nie będę w stanie powiedzieć nic więcej, niż każdy inny mieszkaniec Aldersbergu.
Derrick, mimo wszystko, był nieco zaskoczony. Nie było czegoś takiego, jak absolutna tajemnica. Zawsze coś musiało wyciec, chyba, że wiedziała o tym tylko jedna osoba.
Nie okazując rozczarowania Derrick powiedział:
- Nie ma sprawy. To pewnie i tak nie miałoby znaczenia.
Uśmiechnął się do swej rozmówczyni.
- Będę musiał jeszcze pożegnać się z pani mężem... I wytłumaczyć mu, że nie powinien zbyt wcześnie wstawać... Są rzeczy, które można robić nie ruszając się z łóżka...
Dopiero gdy to powiedział uświadomił sobie, że mogło zabrzmieć to dwuznacznie...
Co mogło tłumaczyć gwałtownie stłumiony uśmiech, który pojawił sie na ustach Teresy.
Rozmowa z Ottonem nie trwała długo...
- Mam nadzieję, że będzie pan przestrzegać diety i nie będzie pan wstawać za wcześnie. Niech pan korzysta z wolnego czasu i uroków łoża... Jak pan potem wstanie, to będzie panu żal tych chwil...
- A ja mam nadzieję, że pan do nas jeszcze wróci, Derricku - powiedział Otto. - I że zgarnie pan ten tytuł, o tych paru noblach już nie wspomnę.
Derrick uśmiechnął się. Widać było, że Otton czuje się na tyle dobrze, by nie mieć pretensji do swego 'domowego' lekarza.
- Dziękuję... Chociaż może nie powinienem dziękować, żeby się sprawdziło... I z pewnością wrócę. Nawet jeśli tytuł przejdzie mi koło nosa... I nie będę go mógł wysoko zadzierać.
Roześmiali się obaj.
- Panie Ottonie... Jak najlepiej dostać się w okolice gór Markham?
Otton nawet się nie zastanawiał.
- Pojedzie pan traktem przez Zachodnią Bramę, a potem prosto jak w mordę strzelił. To główny trakt handlowy. Spokojniej i bardziej komfortowo nie da się jechać...
Spotkania z Heleną nie dało się uniknąć. A i tak nie wypadało. Za to rozmowa z nią przebiegła w zdecydowanie zaskakujący sposób...
Derrick chował do plecaka zapasy ofiarowane mu przez panią domu, która nie chciała słuchać o znajdujących się na trakcie zajazdach i gospodach, gdy drzwi za jego plecami otworzyły się.
- Panie Derricku - usłyszał cichy głos Heleny. - Jeszcze raz chciałam przeprosić.
Derrick obrócił się. Dość gwałtownie. Wszystkiego mógł się spodziewać, ale nie tej wizyty...
- Panno Heleno - powiedział - z pewnością nie czuję się obrażony... Przecież ma prawo pani pytać...
>>> Szczególnie w tym wieku <<< - pomyślał rozbawiony. - >>> Ale wolałbym... <<<
Nie dokończył myśli. Nie zdążył.
- W takim razie, czemu nie nocował pan u nas?
Derrick uśmiechnął się. Może ciut złośliwie...
- To była czarodziejka. Nieco nierozważna... Nadużyła... - zawahał się - ... jak by to powiedzieć... nadużyła mocy...
Nie sprecyzował jakiej...
- Nie odzyskiwała świadomości, a ja akurat byłem jedynym medykiem, który mógł się nią zająć...
Pożegnanie z rodziną Lyvenbrook'ów przedłużyło się na tyle, że Derrick zaczął się zastanawiać, czy zdąży na spotkanie. A w końcu to nie Nessa obiecywała, że będzie w stajni o określonej porze...
Przyspieszył.
W drzwiach stajni zatrzymał się... Wspaniałego ogiera należącego do Nessy nie było.
>>> Widać wolała jechać sama <<< - pomyślał.
Obrócił się w stronę stajennego.
- Co się stało z tym pięknym wierzchowcem? - spytał, wskazując na pusty boks.
- Pana godność? - spytał stajenny.
- Talbitt. Derrick Talbitt...
- Pani powiedziała, że znajdzie jakiś ładny kawałek łąki i poczeka na pana za bramą...
Wierzchowca widać było z daleka. Leżąca w wysokiej trawie Nessa nie rzucała się aż tak w oczy...
Derrick podszedł bliżej.
- Mówiłem ci już, że twoje oczy przypominają oświetloną słońcem łąkę? |