[MEDIA]http://pulpa1.googlepages.com/kuba.mp3[/MEDIA]
Hol hotelu
Sheraton mimo późnej pory był pełny ludzi. Siedzieli na kanapach lub przy stolikach w kawiarence niedaleko wejścia. Przyciągnęliście kilka ciekawskich spojrzeń, gdy tak przeparadowaliście przez całą długość sali z czterema ochroniarzami za plecami. Bydlęce spojrzenia wyrażały drobną ciekawość, tak typową dla śmiertelnych istot, które zapominają, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
Usłyszeliście jak jeden z
Assamitów się odezwał:
- Tu trójka, zaraz wjedziemy na górę. Bez odbioru.
Doszliście do wind i przy wtórze cichej, jednostajne melodyjki wjechaliście na ostatnie piętro, tam przywitała was tabliczka:
„Impreza zamknięta. Wstęp tylko z zaproszeniami.”
Przyszło wam do głowy, że tym zaproszeniem bez dwóch zdań musiał być pocałunek Kainity.
Już w windzie waszych czujnych i nieśmiertelnych uszu doleciała muzyka płynąca z
Elizjum.
Przed wejściem jak nakazywała jedna z Tradycji musieliście oddać broń, przy składziku stał najprawdopodobniej
Brujah, bo to oni już dawno temu dostali fuchę pilnowania wampirzego klubu.
Odłożył wasz dobytek do szafek i podał wam kluczyki.
-
Dobrej Nocy życzę. - powiedział twardym i basowym, acz przyjemnym dla ucha tonem.
Dwóch muskularnych krwiopijców otworzyło przed wami drzwi i wtedy muzyka uderzyła w was z całą mocą i głośnością.
Sala była gustownie urządzona, po ścianach spływała barwiona na czerwono woda (a może to nie była woda?) zamknięta za szybami i dodatkowo oświetlana małymi punktowymi halogenami. Okna zostały zasłonięte metalowymi roletami pomalowanymi w ciemnoczerwone symbole
Camarilli. Parkiet z marmurowej, żyłkowanej posadzki, a z sufitu sączyło się delikatne czerwone światło, nad parkietem panowały laserowe efekty, które wprawiały wszystkich w trans. Pod ścianami stały długie stoły do których zasiadano podczas zebrań klanowych oraz mniejsze kawiarniane stoliki. Postawiono też kilkanaście puf i kanap, aby liczni goście mogli się zrelaksować i odpocząć od całonocnych obowiązków. Po sali krążyli kelnerzy roznoszący wino i "wino".
Elizjum było pełne tego wieczoru. Zarówno Spokrewnionych jak i ghuli. Wampiry poruszały się z nadludzką wiotkością i lekkością, ich tan był nie z tego świata. Spocone ciała sług i tętniąca w ich żyłach krew pobudziły w was drapieżne myśli. Wgryźć się w Żywiciela i wypić z niego upajające swą słodyczą Vitae. Tak. To byłaby myśl.
Byłaby, gdyby nie ciągłe i natarczywe, acz grzeczne i uprzejme poszturchiwania waszej ochrony.
Przemierzaliście salę idąc w tłumie tańczących, a oni w tanecznym transie schodzili wam z drogi.
Czuliście się przez chwilę jak w jakimś filmie, jak ktoś ważny, odprowadzany wzrokiem innych, tych mniej znaczących.
Muzyka sprawiała, że wasze myśli zmierzały na parkiet, a nie do ciężkich, wzmacnianych drzwi widocznych na końcu sali.
Niedaleko nich stał Gospodarz Elizjum,
Stanisław Kruk.
Wysoki i przystojny
Toreador, którego największą nagrodą jest przyjemność i zadowolenie innych. Zobaczył was i z niezadowoleniem pokręcił głową. Tak jakbyście słyszeli jego myśli.
„Oni powinni się dziś bawić.”
Wam też było nie w smak, że nie możecie zostać po tej przyjemniejszej stronie
Elizjum, wszak nie każdy musi chcieć wejść do „jamy polityki”. Obowiązek jest jednak obowiązkiem i trzeba go spełnić.
Jeden z
Assamitów otworzył wam drzwi i po przejściu krótkiego korytarza doszliście do następnych odrzwi, za nimi znajdował się pokój konferencyjny, kilka foteli i tablica na której można pisać markerami. Na owych siedziskach siedziała już czwórka dobrze wam znanych Spokrewnionych (dwóch z nich siedziało w znacznym oddaleniu od siebie), a przed nimi na zdobionym krześle spoczywał książę, koło niego stali jego dwaj przyboczni.
Na tą dobrze znaną czwórkę składali się:
Piotr Krzyżanowski –
Primogen Brujah, brutalny i sadystyczny, pełen przekory i wisielczego humoru, czego wyrazem jest krzyż, który nosi na szyi. Z wyglądu spokojny, w środku buzuje cały czas gniewem i złością. Już kilka razy widziano go w napadzie szału. Dla współklanowiczów jest sprawiedliwy i zawsze stanie po ich stronie.
Atanazy Mleczkowski –
Primogen Malkavian, powiedzieć, że jest szalony to tak, jak stwierdzić, że Słońce świeci w dzień. Poza tym wytrawny polityk i dobry gospodarz. Jego ekstrawagancki styl bycia jest znany wszystkim.
Leopold Ostrowski-
Primogen Ventrue, maszynka do zarabiania pieniędzy warszawskiej Camarilli, nieustępliwy i twardy w swych postanowieniach. Znienawidzony nawet przez swoich podwładnych, ze względu na sukces jaki odniósł. Trzy firmy na dziesięć w
Warszawie należy do niego.
Tomasz Lasocki-
Primogen Gangrel, czujny i cierpliwy, rzadko objawiający swoją klanową dzikość. Dla wrogów nie ma litości i stara się trzymać klan w ryzach, bo coraz więcej Gangreli przechodzi do drugiego obozu.
Po drugiej stronie pokoju stali:
Książe Tomasz Kozłowski- prawdziwy przywódca i polityk, jego osobowość, sprawiała, że każdy rozmówca miał wrażenie jakby był jego przyjacielem. Każdy do kogo zwrócił się
Kozłowski czuł się doceniony.
Przyboczni księcia wyglądali groźnie, byli znani ze swoich morderczych zapędów i podobno byli bardziej źli oraz podli od samego Lucyfera, tak się mówiło o nich na mieście.
Wszyscy spojrzeli na was z wyraźnym zainteresowaniem. Ciekawiło was jaki jest cel tego spotkania na wysokim szczeblu. Reszta
Assamitów zdąrzyła się ulotnić zanim jeszcze usiedliście.
Kozłowski zgodnie z Tradycjami, pokazał wam gdzie możecie spocząć (koło foteli waszych primogenów ustawiono krzesła) i podał wam po kieliszku czerwonego życiodajnego płynu. Zza drzwi dalej było słychać echa imprezy mające miejsce w głównej sali warszawskiego
Elizjum.
-
Najpewniej, bardzo was ciekawi czemu zostaliście tu ściągnięci, prawda? - książę czekał na waszą pierwszą reakcję, wyczekując co zobaczy w waszych gestach i oczach. Czekał, żeby zobaczyć czy warto kontynuować.