Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-05-2008, 15:04   #11
 
Salazar's Avatar
 
Reputacja: 1 Salazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumny
[MEDIA]http://pulpa1.googlepages.com/kuba.mp3[/MEDIA]

Hol hotelu Sheraton mimo późnej pory był pełny ludzi. Siedzieli na kanapach lub przy stolikach w kawiarence niedaleko wejścia. Przyciągnęliście kilka ciekawskich spojrzeń, gdy tak przeparadowaliście przez całą długość sali z czterema ochroniarzami za plecami. Bydlęce spojrzenia wyrażały drobną ciekawość, tak typową dla śmiertelnych istot, które zapominają, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

Usłyszeliście jak jeden z Assamitów się odezwał:
- Tu trójka, zaraz wjedziemy na górę. Bez odbioru.
Doszliście do wind i przy wtórze cichej, jednostajne melodyjki wjechaliście na ostatnie piętro, tam przywitała was tabliczka:
„Impreza zamknięta. Wstęp tylko z zaproszeniami.”
Przyszło wam do głowy, że tym zaproszeniem bez dwóch zdań musiał być pocałunek Kainity.
Już w windzie waszych czujnych i nieśmiertelnych uszu doleciała muzyka płynąca z Elizjum.
Przed wejściem jak nakazywała jedna z Tradycji musieliście oddać broń, przy składziku stał najprawdopodobniej Brujah, bo to oni już dawno temu dostali fuchę pilnowania wampirzego klubu.
Odłożył wasz dobytek do szafek i podał wam kluczyki.
-Dobrej Nocy życzę. - powiedział twardym i basowym, acz przyjemnym dla ucha tonem.
Dwóch muskularnych krwiopijców otworzyło przed wami drzwi i wtedy muzyka uderzyła w was z całą mocą i głośnością.
Sala była gustownie urządzona, po ścianach spływała barwiona na czerwono woda (a może to nie była woda?) zamknięta za szybami i dodatkowo oświetlana małymi punktowymi halogenami. Okna zostały zasłonięte metalowymi roletami pomalowanymi w ciemnoczerwone symbole Camarilli. Parkiet z marmurowej, żyłkowanej posadzki, a z sufitu sączyło się delikatne czerwone światło, nad parkietem panowały laserowe efekty, które wprawiały wszystkich w trans. Pod ścianami stały długie stoły do których zasiadano podczas zebrań klanowych oraz mniejsze kawiarniane stoliki. Postawiono też kilkanaście puf i kanap, aby liczni goście mogli się zrelaksować i odpocząć od całonocnych obowiązków. Po sali krążyli kelnerzy roznoszący wino i "wino".

Elizjum było pełne tego wieczoru. Zarówno Spokrewnionych jak i ghuli. Wampiry poruszały się z nadludzką wiotkością i lekkością, ich tan był nie z tego świata. Spocone ciała sług i tętniąca w ich żyłach krew pobudziły w was drapieżne myśli. Wgryźć się w Żywiciela i wypić z niego upajające swą słodyczą Vitae. Tak. To byłaby myśl.

Byłaby, gdyby nie ciągłe i natarczywe, acz grzeczne i uprzejme poszturchiwania waszej ochrony.
Przemierzaliście salę idąc w tłumie tańczących, a oni w tanecznym transie schodzili wam z drogi.
Czuliście się przez chwilę jak w jakimś filmie, jak ktoś ważny, odprowadzany wzrokiem innych, tych mniej znaczących.
Muzyka sprawiała, że wasze myśli zmierzały na parkiet, a nie do ciężkich, wzmacnianych drzwi widocznych na końcu sali.
Niedaleko nich stał Gospodarz Elizjum, Stanisław Kruk.

Wysoki i przystojny Toreador, którego największą nagrodą jest przyjemność i zadowolenie innych. Zobaczył was i z niezadowoleniem pokręcił głową. Tak jakbyście słyszeli jego myśli.
„Oni powinni się dziś bawić.”
Wam też było nie w smak, że nie możecie zostać po tej przyjemniejszej stronie Elizjum, wszak nie każdy musi chcieć wejść do „jamy polityki”. Obowiązek jest jednak obowiązkiem i trzeba go spełnić.

Jeden z Assamitów otworzył wam drzwi i po przejściu krótkiego korytarza doszliście do następnych odrzwi, za nimi znajdował się pokój konferencyjny, kilka foteli i tablica na której można pisać markerami. Na owych siedziskach siedziała już czwórka dobrze wam znanych Spokrewnionych (dwóch z nich siedziało w znacznym oddaleniu od siebie), a przed nimi na zdobionym krześle spoczywał książę, koło niego stali jego dwaj przyboczni.

Na tą dobrze znaną czwórkę składali się:
Piotr Krzyżanowski Primogen Brujah, brutalny i sadystyczny, pełen przekory i wisielczego humoru, czego wyrazem jest krzyż, który nosi na szyi. Z wyglądu spokojny, w środku buzuje cały czas gniewem i złością. Już kilka razy widziano go w napadzie szału. Dla współklanowiczów jest sprawiedliwy i zawsze stanie po ich stronie.

Atanazy Mleczkowski – Primogen Malkavian, powiedzieć, że jest szalony to tak, jak stwierdzić, że Słońce świeci w dzień. Poza tym wytrawny polityk i dobry gospodarz. Jego ekstrawagancki styl bycia jest znany wszystkim.

Leopold Ostrowski- Primogen Ventrue, maszynka do zarabiania pieniędzy warszawskiej Camarilli, nieustępliwy i twardy w swych postanowieniach. Znienawidzony nawet przez swoich podwładnych, ze względu na sukces jaki odniósł. Trzy firmy na dziesięć w Warszawie należy do niego.

Tomasz Lasocki- Primogen Gangrel, czujny i cierpliwy, rzadko objawiający swoją klanową dzikość. Dla wrogów nie ma litości i stara się trzymać klan w ryzach, bo coraz więcej Gangreli przechodzi do drugiego obozu.

Po drugiej stronie pokoju stali:
Książe Tomasz Kozłowski- prawdziwy przywódca i polityk, jego osobowość, sprawiała, że każdy rozmówca miał wrażenie jakby był jego przyjacielem. Każdy do kogo zwrócił się Kozłowski czuł się doceniony.


Szeryf Wojciech Batory


oraz Primogen Assamitów, Jedynka. Ubrany w bojowy kombinezon, bojówki z mnóstwem kieszeni i uzbrojony w kilka noży i katanę, ulubione narzędzie mordu Assamitów.

Przyboczni księcia wyglądali groźnie, byli znani ze swoich morderczych zapędów i podobno byli bardziej źli oraz podli od samego Lucyfera, tak się mówiło o nich na mieście.

Wszyscy spojrzeli na was z wyraźnym zainteresowaniem. Ciekawiło was jaki jest cel tego spotkania na wysokim szczeblu. Reszta Assamitów zdąrzyła się ulotnić zanim jeszcze usiedliście.
Kozłowski zgodnie z Tradycjami, pokazał wam gdzie możecie spocząć (koło foteli waszych primogenów ustawiono krzesła) i podał wam po kieliszku czerwonego życiodajnego płynu. Zza drzwi dalej było słychać echa imprezy mające miejsce w głównej sali warszawskiego Elizjum.

- Najpewniej, bardzo was ciekawi czemu zostaliście tu ściągnięci, prawda? - książę czekał na waszą pierwszą reakcję, wyczekując co zobaczy w waszych gestach i oczach. Czekał, żeby zobaczyć czy warto kontynuować.
 
__________________
Oto pięść moja. Zna ją świata ćwierć...
Kto ją ujrzy, ujrzy swoją... śmierć...

GG: 953253

Ostatnio edytowane przez Salazar : 31-05-2008 o 11:16.
Salazar jest offline  
Stary 20-05-2008, 18:18   #12
 
Zaczes's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodze
"Ludzki wzrok.. pomyśleć, że kiedyś byłem jak oni.. ale teraz nie jestem" - na jego twarzy zawitał ponownie dziki uśmiech. "Wolę stać po tej stronie, niż czekać aż jakiś wścibski Venture wsadzi kły w moje sprawy, choć pewnie i tak tego nie zauważą"

Z chwilą, w której wszedł na imprezę zapomniał o czym przed chwilą rozmyślał.. Mimo, iż Kimi nie lubił przebywać w Elizjum musiał przyznać, że Stasiu odwalił kawał dobrej roboty. Klimat beztroskiego transu chwycił go w swoje kleszcze niemal natychmiast.
Krew..
Przecież, ani wczoraj, ani dziś nie miał czasu.. Poczuł w sobie bestię.
Półobrotem, omijając jakąś roztańczoną wampirzycę, chwycił dwie szklanki z vitae z tacy kelnerki. Zasmakował ją lekko językiem, całkiem jak kot. A gdy był pewny, że to ludzka krew wypił całą szklankę jednym haustem.

Ciepło spłynęło po jego gardle. Mmm....

Odłożył pustą szklankę, a następna zostawił sobie na pozostałą wędrówkę przez tłoczną salę. Wzorkiem napaleńca przejechał bo młodych wampirzycach i ghulach płci żeńskiej, a następnie spojrzał na wzmacniane drzwi na końcu sali.

"Tak się bawi nieżywa część Wa-wy po nocach, tak? Milutko. Ale ktoś musi ubezpieczać ich dupy"

Przeszedł posłusznie przez mały korytarzyk w wszedł do sali konferencyjnej.

Obecność wszystkich primogenów i całej ekipy księcia trochę go onieśmieliła. Nie wiedział czy coś powiedzieć, czy wykonać jakiś gest? Na szczęście Tremere rozwiązał kłopotliwą sytuację jednoznacznym gestem wskazując miejsca. "To nie przelewki" pomyślał.
Zajął miejsce koło Tomka Lasockiego, im bliżej brata swego, tym bezpieczniej dla niego. Cenił swój klan za to, że nie stał się grupa polityczną. Za to że jest jak "prawdziwa" rodzina. Czuł, choć nie wiedział dlaczego, to przyszło razem z przemianą, że dla Tomka, czy innego Gangrela zaryzykował by swoje nieżycie, czego nie można powiedzieć o księciu i innych Spokrewnionych. Starsi już mu wpoili to czego nie doświadczył z uwagi na dość krótki czas nieżycia. Opowiadali mu o innych Spokrewnionych i przestrzegali przed konkretnymi. Pamiętał opowieści o Tremere: miłych i lubianych, ale podstępnych i bezlitosnych. Nie ufał księciu.
Ah.. Pierdolić go, niech robi swoje, a ja swoje i będzie spokój. Chociaż dobrze rządzi miastem - przynajmniej tak mówią

- Najpewniej, bardzo was ciekawi czemu zostaliście tu ściągnięci, prawda? - zapytał Kozłowski. Tym razem Kimi nie zawahał się ani chwili, odpowiedział pierwszy z czwórki "ściągniętych"
-Zważając na stanowczy, acz grzeczny sposób - skinął głową w stronę "Jedynki" z wyrazami szacunku i uznania - porę nocy oraz liczebność przybyłych - przerwał na moment przypominając sobie o swoich "nowych" towarzyszach - oraz obecność tylu wspaniałych osobistości - skinął głową ku pozostałym primogenom
- Któż by nie był ciekaw?
 
__________________
Live to Ride / Ride to Live

Ostatnio edytowane przez Zaczes : 21-05-2008 o 02:15.
Zaczes jest offline  
Stary 21-05-2008, 01:37   #13
 
Musiek's Avatar
 
Reputacja: 1 Musiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodze
Najpierw weszła ona, tuż za nią dostojny Ventrue, a za nimi ja. Tuż za mną i zwierzaczkiem, banda przydupasów. Wbijamy się do holu naszego Elizjum. Wyglądamy jak banda VIP'ów otoczona ochroniarzami. Ciekawe spojrzenia i ludzkie ciała otaczają nas zewsząd. To wszystko sprawia, że czuję euforię.

Tak, patrzcie na mnie. Ten wampir ma styl. Wiecie jak się nazywam? Wiecie jak bardzo chętnie rozsmarowałbym was na ścianach? Z kobietami najpierw bym się zabawił ale wy, gówniarze jesteście niczym zabawka w zasięgu mej ręki...

Pobudzony umysł Nestora łaknął krwi. Całe otoczenie tylko potęgowało ten efekt. Krew wypita w samochodzie poszła w niepamięć. Nestor nie chciał krwi dla samego smaku. On chcial w niej pływać. Chciał czuć strach zwierzyny. Jedyne co go trzymało na wodzy był intelekt, instynkt przetrwania, i, a być może przede wszystkim, głos Vincenta, idącego tuż obok:

Stary uspokój się. Zapolujemy sobie. Zaplanujemy kolejny atak tak byśmy mogli się nieźle zabawić. Tutaj zabawa skończy się tak szybko jak się zacznie. Spójrz na tych bydlaków co to nas esortują. Jeśli udałoby nam się jednego załatwić to już byłby cud. Oni tylko czekają na pretekst.

Nestor wzruszył ramionami jakby niewiele sobie robił ze słów kompana. Skupił swój wzrok na plecach wampirzego dostojnika idącego przed nim. Vincent poruszał się spokojnym wyważonym krokiem, Nestor był za to spięty. Gotowy do ataku. Rozluźnił trochę mięśnie dopiero po tym jak poczuł szturchaniec w bok. Ręka sprawcy, tak szybko się cofneła, że można było podejrzewać, iż to z lekkiej obawy. Nestor spojrzał w tą stronę i ujrzał groźnie spoglądającego Assamite:
"Wyluzuj świrze, bo Cię zaraz zdejmę..."

Nestor uraczył go jednym z najbardziej sztucznych uśmiechów na jaki się zdobył.

Palant, aż się prosi żebym go uszkodził...


- "Tu trójka, zaraz wjedziemy na górę. Bez odbioru." - dał znać ten sam upierdliwy "przydupas", któremu nie podobał się stopień napięcia mięśni Nestora.
Po chwili wszyscy doszli do wind, którymi dostali się na właściwe piętro. Stąd słychać już było charakterystyczny temu miejscu hałas zabawy. Jeszcze tylko spotkanie z bramkarzem i drzwi imprezowni staneły otworem.

O ile na dole Nestor czuł zew krwi, tak tutaj prawdopodobnie owładnęłaby nim bestia, gdyby nie ciężka ręka stojącego obok Vincenta. Zaczeli przedzierać się przez zbiorowisko ghuli i spokrewnionych. Wokół rozbrzmiewał utwór Timo Maas'a, zachęcający wręcz do tańca:

What comes around
What comes around
What comes around
What comes around
Just comes around

Kelnerki niosące krew, skąpo ubrane kobiety czy to spokrewnione czy ghule, sprawiały niesamowite wrażenie i pobudzały wyobraźnię. Dodatkowo fantastyczne neony migające w rytm danego utworu oraz wystrój i klimat tego miejsca, wprowadzały Malkaviana w niesamowity trans.


Nestor idąc, mimowolnie zaczął się gibać w rytm muzyki, dając się ponieść swojej wybuchowej naturze. Assamici dość szybko znaleźli się w pobliżu bardziej zaciekawieni nagłą zmianą stanu emocji wampira niż poczuciem iż komukolwiek zagraża.
Vincentowi utwór także przypadł do gustu, tak więc po chwili obaj nucili słowa piosenki.

Tak szybko jak wejście na impreze nastąpiło, tak samo szybko się skończyło. Wszyscy znaleźli się w pomieszczeniu, które doskonale nadawało się na pokój obrad. W tymże miejscu znajdowała się sama śmietanka warszawskiej wampirzej hierarchii.
Czterech najważniejszych primogenów wraz z księciem wyraźnie wyczekiwało assamickich przesyłek. Na twarzy towarzyszy odmalował się szacunek, bądź powaga, co dobrze o nich świadczyło.
Vincent sam miał ochote odezwać się i oficjalnie przywitać księcia. Jednakże natrafił na dość trudną przeszkodę.

Nestor stał z półprzymkniętymi powiekami i lekko kołysał się w rytm muzyki. Wszelkie bodźce, Vincent odbierał doskonale. Wiedział co się dzieje w pokoju, widział wszelkie reakcje istot tu stojących, ale nie miał najmniejszego wpływu na swoje ciało...

...co gorsza, słychać było coraz głośniejszy zaśpiew Nestora:

What goes around
Just comes around
This is the sound
It’s time to get down
 
__________________
Odważni żyją krótko...
...tchórze nie żyją wcale.

gg: 7712249

Ostatnio edytowane przez Musiek : 21-05-2008 o 21:54.
Musiek jest offline  
Stary 21-05-2008, 02:09   #14
 
Empress's Avatar
 
Reputacja: 1 Empress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwu
Podróż w towarzystwie jednostajnej, monotonnej muzyki minęła szybko. Jednak im bliżej znajdowała się wiadomego miejsca, tym chwile stawały się dłuższe. Oddała swoją broń. Pistolet, nóż i…nic więcej, zostawiając potajemną niespodziankę w razie…nieprzewidzianych okoliczności. Jej „klanowy kolega” przy drzwiach nie miał zamiaru ich obszukiwać. Liczył na szczerość. Mogła wspomnieć wiele osób które liczyły na szczerość. Obecnie znajdowały się w stanie lotnym. Ta myśl nieco ją rozbawiła nim przekroczyła próg. Gama barw i dźwięków, kotłowanina ciał, wszystko to uderzyło ją z siłą tarana i zdruzgotało równie silnie. Miała ochotę po prostu znaleźć się jak najdalej, uciec, skryć, zapaść pod ziemię. Nie mniej jednak, nogi dalej poruszały ciało w kierunku wskazanym przez „ochronę”. Ruda rzuciła trwożne spojrzenie w kierunku gospodarza Elizjum. Chyba nazywał się…Kruk. Nie mogła pojąć jakim cudem może tolerować to wszystko, nie czuć tego dziwnego, przemożnego strachu, zamiast tego dziką pasję. Żyć tym. Żywić się tym. Ona także, nieznacznie pokręciła rudą łepetyną i zniknęła za drzwiami. Z sekundy na sekundę było coraz gorzej i nie zanosiło się zbyt szybko na jakąkolwiek poprawę.
-Can’t stand…this…place…damn it all to hell…
Wymruczała niesłyszalnie dla nikogo prócz samej siebie, jak to miała w zwyczaju. Starała odgrodzić niewidzialnym murem od wszystkich tych…grubych ryb. W międzyczasie, książę zadał swe pytanie. Jakby nagle zapragnął się z nimi bratać. Milczała przez wyjątkowo długą chwilę. Wieczność, w jej skromnym mniemaniu zwichniętej, socjalnej percepcji. W końcu, jakimś cudem, umotywowała się, aby zabrać głos, najwyraźniej zachęcona wcześniejszą, niezwykle krótką przemową Gangrela z którym tu przybyła..
- We’ve been gathered here ‘cause…wasze miasto ma jakiś problem. A patrząc na zbiórkę która ma tu miejsce, podejrzewam, że chodzi o…problem natury militarnej. Is it not?
Obecnie już nieco ośmielona, patrzyła jedynie na księcia, starając się jednocześnie wyrzucić ze swojego umysłu wszystkich innych, zebranych w pokoju, co niestety nie było łatwe, ponieważ znajdowały się tam same silne, magnetyczne osobowości..
- Azaliż. – uśmiechnął się Książe. – Militarno- społecznej powiedziałbym. Bo sprawa toczy się między dwoma grupami społecznymi.
Tu urwał na chwilkę, wypił łyk ze swojego kieliszka i dokończył myśl.
- Camarilla i Sabat są na progu otwartej wojny.
Dziewczyna przytaknęła. Mimo niemałej presji otaczającej ją grupy, jaką usilnie starała się przezwyciężyć, była w stanie zdobyć się na wyczyn, którego otwartości i bezczelności, nie powstydziłby się niejeden przedstawiciel klanu Malkavian.
- And you need us for…something. In order to stop them and uphold your law. What’s in it for me? Jak wiadomo, nie jestem stąd. Dlaczego miałabym się angażować…err…nie licząc oczywiście mojej skromnej przynależności?
Stoicyzm. Najważniejszy był całkowity spokój. Nie mogła sobie pozwolić, aby zjadły ją teraz nerwy. Nie myśleć o innych. Nie ma ich tu. Skupić się na nim. Wcale się nie przejęzyczyła. Cholerny, skomplikowany język. Takie właśnie myśli płynęły poprzez jej głowę. Jeżeli miała przeprowadzić tą konwersację w należyty sposób, musiała się doń zastosować. .
- Będąc częścią klanu Brujah, jesteś częścią Camarilli. To wiąże się z pewnymi powinnościami wobec całej społeczności. – Przerwał i wskazał na Krzyżanowskiego.
- Obecny tu Primogen bardzo pochlebnie się o tobie wypowiada. Sądzi, że jeśli ma kogoś wybrać do nadchodzącego zadania to najpewniej ciebie.
Zobaczyła kątem oka radość i pewną dozę zaufania w oczach swojego przełożonego. To dodało jej otuchy. Chociaż na dobrą sprawę, owa otucha mogła być wyjątkowo destrukcyjną siłą w jej wykonaniu. Teraz, poczuła się naprawdę…rozjuszona? Zdenerwowana? Bynajmniej nie onieśmielona. I dlaczego ten cały Krzyżanowski patrzył na nią w ten sposób, co też mu chodziło po głowie?! Przygryzła wargę, jednak nie ustępowała.
- Duties…ryzykowanie swej egzystencji, bez jakiejkolwiek gwarancji, czy wynagrodzeń, w imię jednej z dwóch plakietek, dzielących ten sam rodzaj? Bez urazy, jednak to marna motywacja do jakichkolwiek działań. Co dopiero takich przeciw Sekcie.
Założyła ręce na siebie. Uśmiechnięta. Czuła się nieco niczym terrorystka, przyozdobiona ładunkami, której obecnym celem było posłanie w niebyt zarówno siebie, jak i księcia. Ach i pozostawienie oryginalnej wyrwy w ziemi, odchodząc w blasku…chwały. Samobójczej, socjalnej chwały, małej anarchistki, nie mniej jednak, chwały. Po Księciu nie było widać zbytniego rozdrażnienia, może nawet coś innego. Rozbawienie? Chyba tak.
- Skoro ty stawiasz warunki, to inni pewnie nie chcieliby być gorsi i ja to rozumiem. Nie karzę wam być krzyżowcami, tylko najemnikami w tej lepszej sprawie właśnie.
Spojrzał na nią przyjaznym wzrokiem, tak jakby znał rudą od dawna. Był to typ spojrzenia, Pt. „Byłbym w stanie dziesięć razy was sprzedać i kupić. I jeszcze sporo na tym zarobić.” Usilnie starała się nie skrzywić na ten widok, mając złe wspomnienia.
- Podaj swoją cenę Nicole, a potem wysłucham reszty i uzgodnimy na jakich zasadach wykonacie moje zlecenia. Bo będzie ich kilka.
Znów łyknął krwi i uśmiechnął się.
- Gdzie się podziały czasy, gdy robiono wszystko dla idei i chęci poprawienia własnych umiejętności? Przynajmniej można było coś zaoszczędzić.
Dziewczyna odpowiedziała właściwie bez zastanowienia, jakby spodziewała się podobnej riposty z ust władcy. Lub po prostu odbyła już wiele, podobnych dialogów.
- Hmmm…podejrzewam, że umarły wraz z idealistami, którzy pragnęli wcielać je w życie…zaś ceny za moje usługi…sądzę, że ustalimy ją po pierwszym z zaplanowanych zadań. How do you say...”Nie lubię dzielić skóry na żywym niedźwiedziu”.
Skończyła. Dobrze, że jej martwe serce już dawno jej nie biło. W innym wypadku właśnie teraz zrezygnowałoby z piastowania dawno utraconej funkcji. Mimo to, na zewnątrz zdawała się ostoją spokoju, opanowania, robiła wrażenie, jakby sprawowała nad sobą pełnię, nieskazitelnej kontroli. Jakie szczęście. Jakie szczęście, że już się skończyło. Przeklęta zbieranina potępieńczych spojrzeń…oryginalnych osobowości.
 
Empress jest offline  
Stary 21-05-2008, 20:01   #15
 
Nicolas's Avatar
 
Reputacja: 1 Nicolas nie jest za bardzo znany
Szedł przez hotel nie zwracając uwagi na nic, ani na nikogo. Ignorował ludzi, którzy przesiadywali w hotelu. W końcu nie był to pierwszy tego typu przybytek w jego nieżyciu. Ba ostatnio jeden z takich hoteli stał się nawet jego schronieniem... tymczasowym, ale jednak schronieniem. Potem winda... i oddanie rewolweru. Co prawda nie spodziewał się żadnych konfrontacji, jednak idący krok w krok za nim assamici nie poprawiali mu nastroju, zwłaszcza po oddaniu jedynego przedmiotu, którym mógłby się przed nimi bronić.

Muzyka, która wydobyła się przez otwarte drzwi wywołała niewielki grymas na twarzy Wilhelma. Co on miał przedstawiać? Zniesmaczenie? Bardzo możliwe. Myśli kainity również nie były zbyt przychylne dla tego tłumu w środku pomieszczenia. On sam w elizjum przebywał tak rzadko jak tylko mógł. Im dalej od innych spokrewnionych tym lepiej. A tu cała gromada, ba! całe miasto. Jednak pomieszczenie nie było aż tak źle przygotowane- to Wilhelm musiał przyznać. Jednak co z tego skoro wypełnia je hołota?

Kolejne drzwi, korytarz. I te psy, które teraz uważają się za nie wiadomo kogo popychając i popędzając go. Jakiś podrzędny assamita, który uważa, że ma w tej chwili jakąkolwiek władzę. Wilhelm prychnął cicho komentując swoją myśl, a w tym samym momencie otwarto kolejne drzwi. Wilhelm odetchnął z ulgą. Średniej wielkości sala konferencyjna- miła odmiana po głośnym elizjum. Kainici... do tego ważni Spokrewnieni, którym należy się szacunek. Wilhelm skinął w ich kierunku głową tuż po minięciu progu pomieszczenia. Po chwili siedział koło primogena swego klanu. Leopold Ostrowski. Tak na prawdę to Wilhelm mało on nim wiedział. Nie zdobył jeszcze prawdziwego szacunku w jego oczach... z resztą mało komu się to udało.

Ale przecież nie był sam. Jeszcze ci inni przyprowadzeni przez assamitów.
"Was machen Sie hier."
Oni zaczęli rozmowę. Wpierw Gangrel. Krótko i na temat, co nawet wywołało lekki uśmiech na twarzy Ventrue. Potem ten drugi... Śpiewał? A potem ona... Angielka... do tego Brujah skoro siadła koło primogena tego klanu. Rudowłosa zaczęła dłuższą rozmowę, której dość dokładnie przysłuchiwał się Wilhelm. Starał się zapamiętać jak najwięcej. Aż w końcu zamilkła. W sali nastała cisza, książę, wnioskując po jego ostatnich słowach, czekał aż on się wypowie. Tremere... Cóż.
-Herr Kozłowski może przejdźmy od razu do konkretów?- Wilhelm patrzył prosto w oczy księcia. Wzniośle i bez cienia strachu bądź onieśmielenia. Patrzył jak na równego sobie...- Jak to Frau...- Spojrzał w kierunku Brujah i westchnął.- Nicole zauważyła, cena zależy od zlecenia.
 
Nicolas jest offline  
Stary 22-05-2008, 00:31   #16
 
Zaczes's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodze
- Camarilla i Sabat są na progu otwartej wojny
Książę odważnie przyznał rozmawiając z Nicole. Wiedział, że to niekulturalne, ale przechylił się w stronę swojego primogena i odezwał się po cichu:

- Witaj przyjacielu.. Problem brzmi groźnie. Czy to sprawa lokalna czy ogólnie całej Sekty? - spytał wyraźnie zaciekawiony.
- Powiedzmy głównie warszawski. Poczekaj, a Książe wszystko wam wyłuszczy bardziej szczegółowo niż ja. Mogę ci tylko zdradzić, że twoja rola w tym zadaniu jest nieodzowna. - odpowiedział, choć nie czuć było zadowolenia w jego głosie.
-Domyślam się, że polowanie na Sabatników, było by tylko naciśnięciem spustu w tej sprawie. Naszym głównym celem powinno być utrzymanie stanu rozejmu. Nie mam racji? - Kimi spojrzał Tomkowi prosto w jego blade, ale zawsze szczere oczy.
Primogen poklepał go po ramieniu i spokojnym tonem odpowiedział:
- Rozejm nie jest możliwy mój przyjacielu. Sabat w Warszawie zawsze próbował wywalczyć sobie panujące stanowisko.
-Czasami zastanawiam się.. Eh nieważne - Kimi dopuścił przez chwilę myśl, że lepiej by było gdyby Gangrelici odeszli z Camarilii, ale wiedział, że urazi Tomka, który jest tak oddany sprawie.
-Po prostu chciałbym, żeby to mogło skończyć się inaczej.. Z tego co widzę Warszawa spłynie krwią i nie jest jednoznacznie powiedziane czyją.
- Rozumiem twój ból, ale powinieneś wiedzieć, że to nie Camarilla, to nie my nawołujemy do rozlewu najcenniejszego płynu - był wyraźnie zasmucony całą sytuacją. Kimi wiedział doskonale, że jego starszy jest typem wampira pokojowo nastawionego do nieżycia. Wiedział, że jak większość Gangrelitów - zabija - ale tylko kiedy musi.

Nie podobała mu się sytuacja. Nie podobał mu się pomysł w wejście otwarty konflikt z Sabatem, ale znał swoją naturę. Miał co najmniej jeden powód żeby zrobić coś dla tego miasta. Nie myśl o niej!

-Rozumiem.. Nie dopuszczę żeby ktoś z Naszych poległ, obiecuje Ci to. A Ty.. jeśli.. pamiętaj mnie, zapal świeczkę. Damy rade kolego. - nigdy nie łamał danego słowa.

-Nicole zauważyła, cena zależy od zlecenia. - zabrzmiały słowa pyszałkowatego Venture.
Kimi nie myślał tymi kategoriami. Już wiedział, nawet jeśli oni tego nie wiedzieli , że jego zadaniem jest opieka i przetrwanie.
Nie dopuszczę, aby ktokolwiek zginął. Ani śmieszny Ventrue, ani ten dziwny "piosenkarz", ani seksowna "ruda".

Postanowił wtrącić się do dyskusji:


-Przepraszam Książe. Wygląda na to, że tak czy inaczej spędzimy ze sobą trochę czasu, może tak się sobie przedstawimy? - powiedział doniośle, tak żeby przerwali na chwile dyskusję o forsie, gdy mowa o nieżyciu.
- Może przełamię pierwsze lody. Ja jestem Kimi, urodziłem się tutaj, Przemieniłem się tutaj. Mieszkam tutaj. Jestem Gangrelem jak się zapewne domyśliliście. Mam na koncie już kilka "zleceń", "misji" nazwijcie to jak chcecie. Może nie tej wagi, hehe - chyba jego śmiech zabrzmiał sztucznie, choć się starał rozładować sytuacje.
-W każdym razie.. hm.. Nie jestem żadną Bestią, przynajmniej jeszcze - ten uśmiech wyszedł całkowicie szczerze - Więc.. nie bądźcie zaniepokojeni moim pochodzeniem. Lubię gdy wszystko jest jasne, przemyślane, pod kontrolą. Reszta mojego charakteru wyjdzie na pewno - jak to mówią - "w praniu".
Lubię też jak wszystko kończy się sukcesem, a do tego potrzebne jest to żebyśmy się poznali. Wierzcie mi. Więc? Ktokolwiek?


Choć uśmiechał się na zewnątrz, w środku był zaniepokojony.
Chodziła mu po głowie ostatnia część słów pożegnania przez Stwórcę, fragment księgi Nod.

"
(...)
Nie pozwól by ktokolwiek powiedział, że Gangrelici są bez honoru.
Nie pozwól by ktokolwiek powiedział, że nie jesteśmy odważni.
Nie pozwól by ktokolwiek powiedział, że nie jesteśmy sprawiedliwi.
Jesteśmy dziećmi Bestii i dziećmi Nocy,
(...)
"





..wtedy też obiecał.
 
__________________
Live to Ride / Ride to Live

Ostatnio edytowane przez Zaczes : 30-05-2008 o 17:38.
Zaczes jest offline  
Stary 31-05-2008, 11:15   #17
 
Salazar's Avatar
 
Reputacja: 1 Salazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumny
Książę nieznacznie skinął głową, aprobując słowa Kimiego, a chwilę później lekko podniósł dłoń i stwierdził:
-Owszem, Kamil ma rację, ale na wymienienie się personaliami będzie czas później. Specjalnie ku temu wynająłem wam apartament piętro niżej. Spędzicie trochę czasu i zapoznacie się odpowiednio, nie mówię, że macie zostać przyjaciółmi, ale... - urwał na chwilę i uśmiechnął się życzliwie do Gangrela. - ... pan Kmielik bardzo dobrze to podsumował. Nie ma sukcesu bez udanej współpracy.

Zauważyliście, że Mleczkowski, Primogen Malkavian jest jakiś dziwny tego wieczora. Siedział z zamkniętymi oczami i wyglądało na to, że nie słyszał całej rozmowy. Lasocki lekko go szturchnął w ramię, a z ucha Malkavianina wypadła słuchawka z której doleciało do waszych uszu:

„Does that make me crazy
Does that make me crazy
Does that make me crazy
Probably”

Wąsaty mężczyzna spojrzał wreszcie na was rozproszonym wzrokiem i spytał:
-Gdzie ja jestem?
Rozejrzał się i po chwili jego spojrzenie stało się czujniejsze, inteligentniejsze, bardziej pasujące do przywódcy, jakim był. Potarł skronie i spojrzał całkowicie przytomnie na Księcia.
-Wybacz. - powiedział krótko i dosadnie, co miało jakoby załagodzić zniecierpliwienie przywódcy.
-Nic się nie stało. Chyba możemy kontynuować? - spojrzał na was i nie czekając tym razem na odpowiedź sięgnął po pilota dotąd leżącego na dębowym stole, zgasił światło i włączył rzutnik.

-To jest Ursus. - wskazał na wyświetlony na ścianie plan jednej z dzielnic Warszawy. - Jedyna dzielnica Stolicy, którą Camarilla się nigdy nie interesowała. Paradoksalnie to właśnie ta dzielnica stała się kolebką naszego wroga, Sabatu.

Zabrzmiało to troszkę pompatycznie, ale w sumie trzeba było Księciu przyznać, że umie przykuć uwagę słuchacza.

-W mieście dotąd były trzy stronnictwa. My, Camarilla. Azjaci. No i Sabat. Na naszą niekorzyść działa to, że niedługo będą tylko dwa obozy. Od swoich szpiegów dowiedziałem się, że Sabat zaczął prowadzić rozmowy z kitajcami o rozejmie i złączeniu szeregów...

Książę nie zdołał dokończyć zdania, bo przywódca klanu Brujah przerwał mu spokojnym, wyważonym, ale pełnym gniewu głosem:
-Jak długo miałeś zamiar trzymać to w tajemnicy? Mówisz nam to dopiero teraz? Członków rady traktujesz jak żółtodziobów. - wstając o mało nie wywrócił fotela, a siedzący koło niego instynktownie się odsunęli. Palcem wskazującym celował w Kozłowskiego. - Powinieneś bardziej się z nami liczyć, Tomaszu...
-Uspokój się. Niszczysz morale tychże „żółtodziobów”, o których wspomniałeś, a którzy są obecni w tym pokoju. - książę chyba zaczynał się denerwować, bo ton jego głosu zauważalnie się obniżył. Stał się groźniejszy i złowieszczy. - Te informacje przekazano mi dwadzieścia minut przed waszym przyjściem, Primogenie, więc pomyślałem, że poczekam z ich przekazaniem na naszych kontraktorów. - wskazał was dłonią, widać było po nim, że powoli odzyskuje rezon.


Brujah usiadł z powrotem w fotelu, roztarł knykcie i stwierdził z niezadowoleniem:
-Wolałbym, żebyś zaczął inaczej stawiać priorytety... książę. - to ostatnie słowo dodał po dłuższej chwili. Machnął od niechcenia ręką, a przywódca warszawskich wampirów podjął na nowo wątek.

-Nosferatu z pomocą swoich kanałowych przyjaciół wyśledzili wysłannika Sabatu i wiemy, że następne spotkanie będzie miało miejsce na Pradze. Na waszym terenie, Primogenie. - zwrócił się do Krzyżanowskiego, który jeszcze przed chwilą posępny, znów się ożywił na dźwięk nazwy jego domeny. Zaczął się bawić niecierpliwie krzyżem wiszącym na jego szyi, a oczy zaczęły mu dziwnie błyszczeć. Reszta Primogenów też wykazała zauważalne zainteresowanie.
-Tu zaczyna się wasza rola, moi drodzy. - Przesunął po stole w waszą stronę jakiś kartonik, po chwili zobaczyliście, że to zdjęcie. Zdjęcie trochę niewyraźne, ale bez trudu rozpoznaliście w sfotografowanym mężczyźnie azjatę.


-Nazywa się Hitachi Konemure i jest przywódcą polskich kitajców. Wasze pierwsze zadanie, zabić go. Zniszczyć.
Książę spojrzał na was, a Ostrowski wyglądał, jakby chciał się o coś spytać, zaraz się jednak przemógł i głośno zamanifestował to, o czym myśleliście od dawna.
-Czemu oni? Kilku nowicjuszy w sumie. W mieście mamy wielu o silniejszej krwi, którzy mogliby się tym zająć. - tu wskazał skinieniem głowy Szeryfa i Assamitę.
-To proste, panie księgowy. - odpowiedział Primogen Brujah z uśmiechem na ustach. - Oni nie mają wyrobionej reputacji w Warszawie.
-Sabat ich nie zna.
- dodał Malkavianin, jego umysł już najprawdopodobniej przebudził się z amnezyjnego letargu.
-I to jest ich as w rękawie przy następnym zleceniu. - podsumował Tomasz Kozłowski, znowu zaczął się wam badawczo przyglądać i po krótkiej i bardzo niewygodnej chwili ciszy spytał. - Przyjmujecie zlecenie?
 
__________________
Oto pięść moja. Zna ją świata ćwierć...
Kto ją ujrzy, ujrzy swoją... śmierć...

GG: 953253

Ostatnio edytowane przez Salazar : 31-05-2008 o 11:22.
Salazar jest offline  
Stary 02-06-2008, 18:32   #18
 
Nicolas's Avatar
 
Reputacja: 1 Nicolas nie jest za bardzo znany
"... może tak się sobie przedstawimy?"
Wilhelm prychnął, gdy tylko usłyszał te słowa. Jakiś Gangrel chce się przedstawiać i zapoznawać z innymi? Liczył, że przynajmniej on z tej całej zgrai będzie siedzieć cicho i nie wychylać się poza szereg. Przez parę chwil w głowie Ventrue tworzyła się myśl by coś powiedzieć, jednak w końcu postanowił, że milczenie będzie czymś lepszym... Nie będzie się zniżać do ich poziomu.
Książę wynajął apartament dla tej grupy. Dla całej grupy... jeden apartament.
"Ich muss es abändern."
To był jedyny komentarz jaki pojawił się w myślach Wilhelma w czasie projekcji Księcia, a następnie jego rozmowy z Primogenami. Mieli zabić jakiegoś azjatę. Tylko w czym ma niby pomóc to, że każdy z nich jest mało znany pośród społeczności Warszawy? Po chwili w sali zapanowała cisza. Książę oczekiwał na ich odpowiedź.
Tylko po co Wilhelm ma im pomagać... Czy nie lepiej byłoby po prostu odejść. Nie, przecież Książę miał swoich sługusów, w porywie gniewu mógł im kazać po prostu zakończyć trwanie Wilhelma. A teraz musiał nawet zostawić swoją broń poza salą. W takim razie w jaki inny sposób mógłby odmówić i przetrwać tę decyzję...
-Rozumiem Herr Kozłowski, że to pytanie jest pytaniem retorycznym? Czy my w ogóle mamy możliwość odmowy?
Wilhelm rozejrzał się po twarzach zebranych i poprawił mankiet swojej koszuli.
-Przecież mógłby pan nas ukarać za odmówienie pomocy... - kolejne słowa były wypowiedziane z drobną nutą ironii. - wampirzej społeczności.
Kainita uśmiechnął się delikatnie patrząc jednocześnie prosto w oczy warszawskiego księcia. Przecież każdy ze zgromadzonych doskonale wiedział, że zarówno Sabat jak i Azjaci przeszkadzali głównie Księciu. To on mógł na tym najwięcej stracić. Ta cała "die Gemeinschaft von Vampiren" to tylko przykrywka dla jego prawdziwych intencji, ale tego Wilhelm powiedzieć już nie mógł.
-Ale to już nie ważne. Coś jeszcze powinniśmy wiedzieć o tym całym Konemure zanim zaczniemy decydować czy chcemy za to zadanie dużą czy bardzo dużą zapłatę?
 
Nicolas jest offline  
Stary 02-06-2008, 22:17   #19
 
Zaczes's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodze
Gangrelita bardzo cicho, ale złowieszczo warknął.

Prychnął.. Prychnął na gest dobrej woli. Co za gnojek. Biedaczek myśli, że stoi ponad wszystkimi. Ciekawe czy był by taki mądry oko w oko... Raczej zesrałby się ze strachu, gdyby nie chroniły go Tradycje od Gangrelickich pazurów. Jeszcze leni mu się ruszyć dupę, by je obronić.. paradoksalnie te dzięki, którym jeszcze nie wyleciał na Słońce za bezczelność.

-Ale to już nie ważne. Coś jeszcze powinniśmy wiedzieć o tym całym Konemure zanim zaczniemy decydować czy chcemy za to zadanie dużą czy bardzo dużą zapłatę?

-Azjaci kumają się z Sabatem. A my mamy zabić Azjatę i.. najlepiej było by gdyby pomyśleli, że to np. Czarna Ręka go rozpierdoliła? Zyskali byśmy na czasie i Sam byś mógł rozpocząć rozmowy z żółtkami. Gorzej jeżeli to będzie impulsem do ich sojuszu - powiedział żywo Kimi, wyraźnie zainteresowany tematem.

Nie ufał Tremere, wolał uczestniczyć w tym całym gównie, by mieć jakiś wpływ na wydarzenia, niż zaufać Kozłowskiemu.

-Bez planu nie ma działania.. więc jaki jest plan? Przejdźmy dalej, podejrzewam, że każdy powinien się zgodzić. Jak zauważył tamten pyszałek. Więc do rzeczy.. ja wchodzę.

Tylko niech nie mówi, że jeszcze mamy zostać pewnego rodzaju tajniakami i wkręcić się na tamta stronę, to był by akt desperacji.
 
__________________
Live to Ride / Ride to Live

Ostatnio edytowane przez Zaczes : 02-06-2008 o 22:21.
Zaczes jest offline  
Stary 05-06-2008, 16:10   #20
 
Musiek's Avatar
 
Reputacja: 1 Musiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodze
Wybuch Krzyżanowskiego wybudził pogrążonego w transie Nestora. Skończył śpiewać, przeciągnął się i dopiero wyraźnie zaczął pojmować gdzie się znajduje. Spojrzał się na księcia, primogena Malkavian, a takze na przywódce Brujah. Wyciągnięcie impulsywnej części osobości z odmętów szaleńczych rytmów muzyki i wszechobecnej krwi, tylko bardziej pobudziło wampira. Spojrzał się na Krzyżanowskiego po czym rzucił:

"Wyluzuj dziadku. Przecież już wszystko jasne..."

Stwierdzenie rozeszło się po sali wpływając na zgromadzonych jak tłusty owad brzęczący koło ucha. Mina Brujaha nie pozostawiała zbyt wiele miejsca na wyobraźnię, gdyby to nie było Elizjum, głowa wampira zostałaby wbita w ściane w ciągu sekund. Przenosząc wzrok po wszystkich Nestor ujrzał także delikatny uśmieszek na twarzy Mleczkowskiego oraz niepewność spojrzeń pozostałych patrzących się w jego stronę. Całość została skwitowana delikatnym odksztuszeniem Księcia.

Nestor czy Cię zgięło do końca? Co ja im teraz powiem? Poniosło mnie? Wiesz co? Spieprzaj, ja tym pokieruje....

Spoko, Vin, i tak nie widzę tutaj rozrywkowego towarzystwa, baw się więc w swoim naturalnym środowisku...

Będąc przez moment w centrum uwagi, Vincent poprawił lekko swój ubiór i spojrzał się z szacunkiem w oczy księcia. Po dotychczasowej rozmowie, zrozumiał tyle, że na czymś mu zależy i oni są mu potrzebni. Jego przewinienie, powinno więc ujść płazem aczkolwiek są granice...

"Książe, z całym szacunkiem. Jednakże to czy Sabat nas zna, bądź nie, chyba nie ułatwi nam eliminacji celu. Z tego co słyszałem kitajce to twarde bydlaki, a my...."


Tutaj ostentacyjnie przeleciał spojrzeniem po całej grupie kainitów. Ventrue, poprawi wdzianko i co? Powie, że sobie wyprasza kiedy ktoś z Sabatu strzeli go w pysk? Laseczka? Cholera wie ale nie wygląda na to, że nadaje się do walki. Chociaż zaraz, ona z Brujah? Hmm... No zwierzak, może się przydać, podrapie, pogryzie i będzie git ale ja...??

"Nie sądze, żeby cel chodził bez ochrony, nie mial własnego wywiadu, nie wiedział o ruchach w mieście, czyli że nie wie o tym spotkaniu?"

Malkavian zaczął głęboko się zastanawiać nad całą sytuacją. Jakby nie mogli tego załatwić po swojemu, tylko akurat wyznaczyli naszą czwórkę. Zaraz mówili coś o apartamencie i integracji tak?

O czym tak dumasz Vincent?

Zapytanie dochodziło z głębi pokoju. Nestor stał tuż za fotelem na którym siedział primogen Brujah. Po chwili oparł się na nim, stawiając łokieć na głowie Krzyżanowskiego.

Cała ta sprawa mi śmierdzi. Nie sądzisz, że możemy być akcją typu "odwróc uwagę"?

Możliwe, aczkolwiek skoro ten stary dziad - tu Nestor klepnął Brujaha w głowę goła ręką - nic nie wiedział o tej sprawie, to są to wyłącznie sprawki samego księcia, a co za tym idzie. Nie mamy wyboru Vin.

"Przyjmuję zlecenie, cenę będę chciał obgadać na osobności, jeżeli książe pozwoli..."

Nestor, aż się zaślinił na myśl o pomyśle Vincenta. Ucieszył się tak bardzo, że zaczął biegać po pokoju, krzycząc każdemu wampirowi do ucha "What's upppp". Gdyby teraz on rządził ich ciałem, najpewniej skończyłoby się to zmniejszeniem liczebności kainitów o jednostkę...
 
__________________
Odważni żyją krótko...
...tchórze nie żyją wcale.

gg: 7712249
Musiek jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172