„ Co za ćwok, zdejmij wreszcie tą lampę kupo łajna!” – rzucał w myślach Barry, próbując utrzymać blondyna na odpowiedniej wysokości. W rzeczywistości był jednak zły, że tak osłabł ostatnimi czasy, było to niewątpliwie oznaką starzenia się. W końcu mięśnie nie wytrzymały, a efekt pozostawiał wiele do życzenia.
Wojownik właśnie podnosił się z bruku rozmasowując szczękę.
- Co z Tobą do cholery? Nie dałeś rady przez głupie pięć minut utrzymać mnie na rękach? Krasnoludy potrafią dźwigać ciężary trzykrotnie cięższe od siebie i dają radę.
- Zawrzyj jadaczkę fircyku bo ci zęby powybijam! – Barry dał upust wściekłości i natychmiast złagodniał.
Machnąwszy ręka zrezygnowany kontynuował dalej.- Dobra choć już do tego magazynu. Najważniejsze, że tą lampe już mam. posiadasz jako podróżnik coś takiego jak krzesiwo? Bo jak nie to przyjdzie nam czekać na innych. I nie myśl sobie, że będę rozpalał ogień przy użyciu kamienia i noża. Tak nóż! Coś wspominałeś o tym swoim znalezisku. Jak będziemy MIEĆ światło, obejrze to Twoje cacko.
Najemnik rzucił krzesiwo Baliusowi z siłą, która określałaby to raczej jako ciśnięcie. Po chwili zadowolony spojrzał na światło. Nikłe, bo nikłe, ale wreszcie starania przyniosły jakiś efekt. Powoli wszedł do pomieszczenia i bez słowa przekazał nóż blondynowi. Pocierał swą brudną, tłustą skołtunioną brodę, podczas gdy tamten go oglądał. W pewnym momencie zaciął się, a najemnik zarechotał.
- Jest ostry jak brzytwa, widać to na pierwszy rzut oka. Możesz mi go już oddać. – rzekł z zadowoleniem.
Barry zdawał sobie sprawę z tego, że niebawem wrócą jego kompani. To, że nie było ich tak długo, niechybnie oznaczało kłopoty.
W tym momencie drzwi otwarły się, a do pomieszczenia weszli niedoszli skazańcy. Jeden z nich był ranny, co z pewnością nie rokował dobrze dla Barryego. Ten zmierzył ich ponurym wzrokiem i niepozornie się przemieszczając ustawił się tak, by w każdym momencie móc sięgnąć po broń. To, że nie ufał zbytnio tym bandytom, nie oddawało jego emocji w dostatecznym stopniu. Następnie do pomieszczenia weszli kolejni dwaj mężczyźni z „bandy”. Powiedział tylko jedno zdanie.
- Będę czuwał.
Z zadowoleniem spojrzał, że Balius zamknął tym razem drzwi. Co jak co, ale wiedział że blondyn ma głowę na karku. W żadnym stopniu nie obwiniał się za stan towarzyszy. Mogli spokojnie poczekać w karczmie, zamiast gnać na łeb na szyję w niebezpieczne miejsca. On, w przeciwieństwie do nich umiał o siebie zadbać.
-Rano, będzie co opowiadać-krzywy uśmieszek przemknął przez twarz Baliusa.- A do tego czasu pora wypocząć.
Wojownik zgrzytnął zębami, ledwo panując nad sobą by nie uderzyć w twarz bandyty. Wiedział, że jeśli zaatakuje, wszyscy rzucą się na niego. I tylko, z dawna zapomniany i skryty gdzieś zwykle, zdrowy rozsądek go powstrzymywał.
Po chwili Barry odszedł do miejsca gdzie spał wcześniej i usiadł na sianie. Wziął w ręce swój toporek, i z dłońmi mocno nań zaciśniętymi czekał w ciemnościach, aż ktoś odważy się i do niego przyjdzie. Postanowił zaczekać, aż wszyscy zasną, póki sam spocznie, mimo, iż był znużony. |