Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2008, 02:09   #14
Empress
 
Reputacja: 1 Empress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwu
Podróż w towarzystwie jednostajnej, monotonnej muzyki minęła szybko. Jednak im bliżej znajdowała się wiadomego miejsca, tym chwile stawały się dłuższe. Oddała swoją broń. Pistolet, nóż i…nic więcej, zostawiając potajemną niespodziankę w razie…nieprzewidzianych okoliczności. Jej „klanowy kolega” przy drzwiach nie miał zamiaru ich obszukiwać. Liczył na szczerość. Mogła wspomnieć wiele osób które liczyły na szczerość. Obecnie znajdowały się w stanie lotnym. Ta myśl nieco ją rozbawiła nim przekroczyła próg. Gama barw i dźwięków, kotłowanina ciał, wszystko to uderzyło ją z siłą tarana i zdruzgotało równie silnie. Miała ochotę po prostu znaleźć się jak najdalej, uciec, skryć, zapaść pod ziemię. Nie mniej jednak, nogi dalej poruszały ciało w kierunku wskazanym przez „ochronę”. Ruda rzuciła trwożne spojrzenie w kierunku gospodarza Elizjum. Chyba nazywał się…Kruk. Nie mogła pojąć jakim cudem może tolerować to wszystko, nie czuć tego dziwnego, przemożnego strachu, zamiast tego dziką pasję. Żyć tym. Żywić się tym. Ona także, nieznacznie pokręciła rudą łepetyną i zniknęła za drzwiami. Z sekundy na sekundę było coraz gorzej i nie zanosiło się zbyt szybko na jakąkolwiek poprawę.
-Can’t stand…this…place…damn it all to hell…
Wymruczała niesłyszalnie dla nikogo prócz samej siebie, jak to miała w zwyczaju. Starała odgrodzić niewidzialnym murem od wszystkich tych…grubych ryb. W międzyczasie, książę zadał swe pytanie. Jakby nagle zapragnął się z nimi bratać. Milczała przez wyjątkowo długą chwilę. Wieczność, w jej skromnym mniemaniu zwichniętej, socjalnej percepcji. W końcu, jakimś cudem, umotywowała się, aby zabrać głos, najwyraźniej zachęcona wcześniejszą, niezwykle krótką przemową Gangrela z którym tu przybyła..
- We’ve been gathered here ‘cause…wasze miasto ma jakiś problem. A patrząc na zbiórkę która ma tu miejsce, podejrzewam, że chodzi o…problem natury militarnej. Is it not?
Obecnie już nieco ośmielona, patrzyła jedynie na księcia, starając się jednocześnie wyrzucić ze swojego umysłu wszystkich innych, zebranych w pokoju, co niestety nie było łatwe, ponieważ znajdowały się tam same silne, magnetyczne osobowości..
- Azaliż. – uśmiechnął się Książe. – Militarno- społecznej powiedziałbym. Bo sprawa toczy się między dwoma grupami społecznymi.
Tu urwał na chwilkę, wypił łyk ze swojego kieliszka i dokończył myśl.
- Camarilla i Sabat są na progu otwartej wojny.
Dziewczyna przytaknęła. Mimo niemałej presji otaczającej ją grupy, jaką usilnie starała się przezwyciężyć, była w stanie zdobyć się na wyczyn, którego otwartości i bezczelności, nie powstydziłby się niejeden przedstawiciel klanu Malkavian.
- And you need us for…something. In order to stop them and uphold your law. What’s in it for me? Jak wiadomo, nie jestem stąd. Dlaczego miałabym się angażować…err…nie licząc oczywiście mojej skromnej przynależności?
Stoicyzm. Najważniejszy był całkowity spokój. Nie mogła sobie pozwolić, aby zjadły ją teraz nerwy. Nie myśleć o innych. Nie ma ich tu. Skupić się na nim. Wcale się nie przejęzyczyła. Cholerny, skomplikowany język. Takie właśnie myśli płynęły poprzez jej głowę. Jeżeli miała przeprowadzić tą konwersację w należyty sposób, musiała się doń zastosować. .
- Będąc częścią klanu Brujah, jesteś częścią Camarilli. To wiąże się z pewnymi powinnościami wobec całej społeczności. – Przerwał i wskazał na Krzyżanowskiego.
- Obecny tu Primogen bardzo pochlebnie się o tobie wypowiada. Sądzi, że jeśli ma kogoś wybrać do nadchodzącego zadania to najpewniej ciebie.
Zobaczyła kątem oka radość i pewną dozę zaufania w oczach swojego przełożonego. To dodało jej otuchy. Chociaż na dobrą sprawę, owa otucha mogła być wyjątkowo destrukcyjną siłą w jej wykonaniu. Teraz, poczuła się naprawdę…rozjuszona? Zdenerwowana? Bynajmniej nie onieśmielona. I dlaczego ten cały Krzyżanowski patrzył na nią w ten sposób, co też mu chodziło po głowie?! Przygryzła wargę, jednak nie ustępowała.
- Duties…ryzykowanie swej egzystencji, bez jakiejkolwiek gwarancji, czy wynagrodzeń, w imię jednej z dwóch plakietek, dzielących ten sam rodzaj? Bez urazy, jednak to marna motywacja do jakichkolwiek działań. Co dopiero takich przeciw Sekcie.
Założyła ręce na siebie. Uśmiechnięta. Czuła się nieco niczym terrorystka, przyozdobiona ładunkami, której obecnym celem było posłanie w niebyt zarówno siebie, jak i księcia. Ach i pozostawienie oryginalnej wyrwy w ziemi, odchodząc w blasku…chwały. Samobójczej, socjalnej chwały, małej anarchistki, nie mniej jednak, chwały. Po Księciu nie było widać zbytniego rozdrażnienia, może nawet coś innego. Rozbawienie? Chyba tak.
- Skoro ty stawiasz warunki, to inni pewnie nie chcieliby być gorsi i ja to rozumiem. Nie karzę wam być krzyżowcami, tylko najemnikami w tej lepszej sprawie właśnie.
Spojrzał na nią przyjaznym wzrokiem, tak jakby znał rudą od dawna. Był to typ spojrzenia, Pt. „Byłbym w stanie dziesięć razy was sprzedać i kupić. I jeszcze sporo na tym zarobić.” Usilnie starała się nie skrzywić na ten widok, mając złe wspomnienia.
- Podaj swoją cenę Nicole, a potem wysłucham reszty i uzgodnimy na jakich zasadach wykonacie moje zlecenia. Bo będzie ich kilka.
Znów łyknął krwi i uśmiechnął się.
- Gdzie się podziały czasy, gdy robiono wszystko dla idei i chęci poprawienia własnych umiejętności? Przynajmniej można było coś zaoszczędzić.
Dziewczyna odpowiedziała właściwie bez zastanowienia, jakby spodziewała się podobnej riposty z ust władcy. Lub po prostu odbyła już wiele, podobnych dialogów.
- Hmmm…podejrzewam, że umarły wraz z idealistami, którzy pragnęli wcielać je w życie…zaś ceny za moje usługi…sądzę, że ustalimy ją po pierwszym z zaplanowanych zadań. How do you say...”Nie lubię dzielić skóry na żywym niedźwiedziu”.
Skończyła. Dobrze, że jej martwe serce już dawno jej nie biło. W innym wypadku właśnie teraz zrezygnowałoby z piastowania dawno utraconej funkcji. Mimo to, na zewnątrz zdawała się ostoją spokoju, opanowania, robiła wrażenie, jakby sprawowała nad sobą pełnię, nieskazitelnej kontroli. Jakie szczęście. Jakie szczęście, że już się skończyło. Przeklęta zbieranina potępieńczych spojrzeń…oryginalnych osobowości.
 
Empress jest offline