Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2008, 12:49   #183
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Zejście z Shiro Togashi, terytorium Klanu Smoka; poranek trzeciego dnia miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Katsuo przystanął, oddychając ciężko. Jak nigdy miał ochotę położyć się i zasnąć. Niewielka oliwna lampka, którą jego przyjaciółka z rodziny Asahina uczyniła czymś więcej, mogła by dać mu ciepło tej nocy. W plecaku miał koc, którym mógł by się przykryć. Nie zmarzłby. Rankiem obudziłby się wyspany, wypoczęty i nawet sińce jakie zyskał w przeprawie z lawiną nie dokuczałyby mu tak bardzo.

Pokusa by się przespać ogarnęła go już dwa dni temu, ale walczył z nią wytrwale. Doskonale pamiętał, co powiedział mu starszy:

- Katsuo, by dostać się do Shiro Togashi, musisz pokonać całą górę, nie śpiąc. Jeśli choć raz zaśniesz, możesz równie dobrze wracać, bo już zawiodłeś.

- Shishio - wyjąkał, patrząc na swego mistrza - ale jak mogę nie spać, skoro wejście czasem trwa nawet cztery dni?!

- Nauczę Cię odpowiedniego kiho, dość znanego w naszym bractwie. Nazywa się ono Czwartą Bramą Świadomości.

Shinsei nauczał o bramach świadomości, sposobach, dzięki którym człowiek może pokonać swoje ograniczenia. W Braterstwie Shinsei poznanie takiej wiedzy było znaczące. Dlatego Katsuo czuł dumę i radość, że to jemu przypadła misja kurierska z Reihaido Shinsei do Shiro Togashi.

Przywoływał teraz to uczucie, jak i uczucie strachu przed porażką. Pozwolił sobie by je poczuć, a potem odrzucił obydwa, koncentrując się na swoim zadaniu. Jak zwykle, pomogło. Do czasu, gdy naszedł na śpiącą. Niewielka figurka zwiniętej w kłębek dziewczyny wywołała grymas zazdrości na twarzy czarnowłosego mężczyzny. Niewiele myśląc, kurier Bractwa Shinsei wyjąwszy koc z plecaka, narzucił go na nią, następnie postawił przy niej latarenkę i wyszeptał, rumieniąc się:

- Bo Twoje ciepło ogrzało mnie, Katsuo.

Następnie, w lekkim świetle niewielkiej latarenki, naskrobał parę słów na kartce, zwinął ją, przywiązał do uchwytu metalowej latarenki i powstał.

"Do diaska, faktycznie stoję na rozdrożu. Tak, jak przepowiedziałaś, Asahina-san. Za każdym razem, kiedy trzymam w dłoniach ten przedmiot, myślę o Tobie. Nie tak powinno być. Nie tak..."

Pozbywszy się choć części pokusy, rozmyślając nad własnymi niedoskonałościami i przywiązaniem do jednej osoby, a istotą Oświecenia, mnich z Reihaido Shinsei powolnym krokiem ruszył w noc, ku Shiro Togashi.



Rok 1113 wg Kalendarza Isawa; niecałe ri od Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 22 dzień miesiąca Onnotangu, wiosna.

Rozpoczęła się gra w kotka i myszkę. Daidoji odbiła w las, ale tamci byli zbyt wprawni. Wkrótce Yuuki zorientowała się, że jej poruszenia jednak zwróciły uwagę, nie na tyle, by wszyscy rzucili się w pościg, ale dwu chętnych na nagrodę za jej złapanie wyślizgnęło się z zasadzki i podążało jej tropem. Nawet się szczególnie nie kryli, choć i tak poruszali się bardziej dyskretnie od niej samej. Znać było wprawę.

Mijanie zasadzki zajęło jej pół godziny i dopiero pod koniec tego manewru pozwoliła sobie na odetchnięcie. Mogła niemal wypisać sobie myśli śledzącej ją dwójki.

W końcu po co dzielić się nagrodą z innymi, skoro można mieć ją dla siebie?

Niestety, nadzieja, że prześladowcy poszarpią się między sobą zanikła po pół godzinie wędrówki. Yuuki nie miała też złudzeń, nawet gdy przestała wyczuwać gdzie ta dwójka jest, a do skraju lasu zostało jej może sto metrów. Oni jej nie zgubili. Czekali na okazję. Pytanie tylko, co dla nich było istotne? Złapanie jej żywcem, czy przywleczenie Trzynastu Kciukom jej ciała? Jeśli to pierwsze, musieli uderzyć jeszcze w lesie. Jeśli to drugie, wystarczyła dyskretna strzała w każdej chwili, nawet wtedy, gdy ona będzie na otwartej przestrzeni, gdzie żadne drzewo, gałąź czy krzew nie przesłoni ją przed strzałą.

Zamek majaczył przed nią swoim niezgrabnym konturem. Tak blisko, ale tak daleko zarazem...


Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 2 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, godzina Doji

- W rzeczy samej - Hida Kannou Sesshun odparł na pytanie o prowincje, nie doczekawszy się opowieści Skorpiona - tamtędy też wiodła droga. Nic ciekawego. Ruch zwykły, jeden jedno ciekawy się podróżnik trafił, shugenja Isawa, ciekawy nawet. W Oga może uda Ci się zobaczyć największego wojownika w całym Rokuganie, Bayushi-san; Czerwone Wachlarze miały ostatnio ciężkie przeprawy, Hida Kisada zapowiedział, że osobiście przyglądnie się wyborowi nowych oficerów. To będzie widok jaki będziesz mógł opowiadać swoim wnukom, samuraju Bayushi!

Mężczyzna z rodu Kannou z dumą wygłosił to obwieszczenie. Skorpion i Smok przywykli już do graniczącego z uwielbieniem szacunku, z jakim na temat Hidy Kisady wypowiadały się Kraby, a zwłaszcza ich bushi. Zresztą, opowieści o tym, jak wielkim był on wojownikiem sięgały daleko poza ziemie Kraba. Wielki Niedźwiedź, człowiek, który winien był zgolić głowę lata temu, a który wciąż prowadził największym wojennym wyprawom Cesarstwa, który wciąż dźwigał obowiązek jego obrony przed najgorszym, nieludzkim i niezrozumianym wrogiem - bohater i legenda. Kraby dumne były ze swojego przywódcy i pana. Prostą i niezachwianą dumą, z którą mogłaby rywalizować jedynie duma rodu Matsu z pani Lwów.

Fukurou westchnął i skupiwszy się, rozpoczął opowieść. Słysząc to, Akito uśmiechnął się lekko lecz nie skrócił relacji ani nie odszedł na bok. Rzeczowy Krab prostymi słowami zdawał raport i skończył go zdawać nim Fukurou dotarł do choćby połowy opowieści.

Gunso nie zwlekał, a choć Kraby może i by wysłuchały dalszej opowieści, i one spoważniały na wieść o pennagolanach. Jedynie Kannou pozostał, spokojnie dając znać Fukurou by ten kontynuował, a Smok szybko wrócił do opowieści. Gdy ją skończył, Krab z uznaniem walnął pięścią w do* i rzekł:

- Dobra opowieść Mirumoto-san. Całkiem do rzeczy. Zaniosę ją mnichom z Koshin... choć im pewnie bez końcówki. - Uśmiechnąwszy się mężczyzna poprawił rynsztunek i kontynuował - Samurajowie, czas na mnie. Bayushi-san, jesteś pierwszym Skorpionem jakiego spotykam. Nie obraź się, nie pasujesz do obrazu Skorpionów, o jakich słyszałem. Jeśli kiedyś będziesz chciał zostać obrońcą Cesarstwa, odnajdź mnie. Jestem synem Hida Kannou Getsoumaru, który jest gunso w Czwartej Strażnicy. Także i wy, Skorpioni panie Hida i panie Mirumoto, jesteś tam mile widziani.

Skłoniwszy się, krótko ostrzyżony Hida pobiegł za oddalającym się już oddziałem, w biegu nakładając hełm i szykując łuk.

Słońce sięgnęło zenitu.


Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 13 dzień miesiąca Psa

Krople wody pozostałe po deszczu skrzyły się w promieniach słońca przeświecającego przez malowane błękitem przerwy w chmurach. Hiroshi szedł powoli przez bambusowy zagajnik lekkim, spokojnym uśmiechem kwitując pojedyncze krople spadające jeszcze z gałęzi mocząc samurajski kok na jego głowie.

Nie oglądał się.

Dziewczynka pozostała z tyłu, zapewne wciąż siedząc pod drzewem, tak jak ja zostawił odchodząc bez słowa. Malunek został na ziemi obok niej, prezent, przypomnienie a także zapewne – usta młodego bushi rozciągnął mimowolnie szerszy uśmiech – przyczyna bólu tak zwanej dolnej części pleców w najbliższej przyszłości. Hishoshi znał dzieci. Był gotów się założyć, że zanim wyjdzie z zagajnika mała będzie już oglądać rysunek na wszystkie możliwe strony, a zanim dojdzie do świątyni Kaze-no-kami pokona wahanie, biegnąc z powrotem do twierdzy, aby opowiedzieć wszystkim o spotkaniu i pochwalić się zdobyczą. Lanie jakie dostanie od okasan widzącej dowód prawdziwości opowieści będzie miało zapewne epickie proporcje.

Młody bush wyszedł z zagajnika na trakt. Chłopu niosący drewno w stronę twierdzy zeszli z drogi zginając się w głębokim ukłonie.

Hiroshi przez moment bawił się myślą o prawdziwości zawołania matki Sakury. Czy istotnie mogła być Kitsune-tsuki? Chyba nie zdecydował po chwili zastanowienia. Zwykłe nieci brudne i poobgryzane paznokcie raczej nie mogły należeć do młodego kitsune. Choć bezsprzecznie charakter miała odpowiedni. Mały psotnik. Niewinny, pełen życia, skłonny do impulsywnego działania i popełniania głupstw.

Hiroshi uśmiechnął się pod nosem. Ciekawe jak go zapamięta. Uwierzyła, że ‘Feniks wie wszystko’ patrząc na niego z podziwem do jakiego zdolne są tylko dzieci. Młody bushi podumał przez chwilę nad sposobem w jaki rosną dorośli w młodych umysłach. On sam także miał kogoś takiego – Shiba Kensuke. Może 8 letni wtedy Hiroshi bawiąc się z bratem zawędrował na północny stok, na skarpę z drzewem wisielca, a wracając zabłądził. Przestraszonego nadejściem nocy, głodnego i całkowicie zagubionego chłopca ‘ocalił’ przypadkowo napotkany samuraj przechodzący dość blisko by usłyszeć wołanie. Tak blisko domu nie groziło mu żadne poważne niebezpieczeństwo, ale w oczach młodego Hiroshi, sytuacja wydawała się być śmiertelnie poważna. Do tej pory z drżeniem wspominał swój strach, kształt oblanej księżycowa poświata sylwetki oraz spokojny, pewny siebie głos bushi. Wydawał się mu wtedy twardy jak skała, pewny jak drzewa i pozbawiony strachu. Rozmowa podczas powolnej i niezbyt przecież długiej drogi do domu przez oblany światłem pełnego księżyca las pozostała w Hitoshi na długie lata. Do tej pory pamiętał tembr głosu Kensuke-san z niezwykłą wyrazistością.

Pytanie tylko, czy prawdziwy samuraj mógł mierzyć się ze wspomnieniem jakie Hiroshi nosił w pamięci. Wspominając Sakurę i patrząc na siebie młody bushi szczerze w to wątpił.

Wiatr rozwiewał włosy.

Rozpoczynający się w Kosaten Shiro trakt przecinał niewielkie, smagane wiatrem wzgórze, pozbawione drzew. Dalej, niżej zaczynały się już pierwsze porozrzucane chaty rybaków. Miejsce położenia świątyni było dobrane wyjątkowo dobrze. Zawsze było tu wietrznie.

A może – co Hiroshi przekrzywił głowę w namyśle – było na odwrót. Było wietrznie gdyż stała tutaj świątynia. Po chwili wahania młody bushi postanowi złożyć szacunek fortunie wiatru. Wchodząc po schodach, mijając kolejne tori Hiroshi z niepokojem zaobserwował dość dziwną scenę, rozgrywającą się przy jednym ze świątynnych domów. Sylwetka, w której podejrzewał swego onjin** ginęła w cieniu sylwetki chłopa, który dobiegłszy do shugenja zaczął coś gwałtownie perorować. Jego wielkie dłonie latały tam i z powrotem, Hiroshi zaś do końca nie wiedząc czemu, poczuł ukłucie niepokoju.



Korytarz przy wewnętrzym dojo posesji Karo Toritaka Takatsukasa, Tani Hitokage - terytorium Klanu Sokoła, poranek, koniec miesiąca Shinjo, rok 1110

Ciężar nowego ostrza za obi był niczym wobec ciężaru nowej odpowiedzialności. Wszyscy nagięli się do słów młodego chłopca łatwiej, niż trzcina nagina się wobec siły wiatru, a ten mimowolnie zdał sobie sprawę z jednej, istotnej rzeczy.

Wszyscy wokół patrzyli na niego i ku niemu. Pal sześć heimini, do tego był przyzwyczajony. Ale bushi! Ci ludzie, dorośli samuraje, którzy ryzykowali życiem po wielokroć, patrzyli teraz na niego i wyczekiwali na jego instrukcje. Oczekiwali, że ich poprowadzi, że nimi pokieruje. On, który nosił ostrze za obi od ledwie paru chwil.

Co tu się stało?

Głos matki domagał się wyjaśnień, choć pani domu nawet nie użyła rozkazującego tonu. Dworzanin z rodziny Daidoji, którego Basura pytał o kaligrafię, a który odebrał odeń przed momentem zakrwawiony zwój postąpił ku niej pół kroku, by móc go okazać, ale by nie odstręczać jej zbytnio widokiem krwi na jego rękach, ubiorze oraz na trzymanym przezeń przedmiocie.

Basura złapał się na myśleniu kategoriami gunso: ten człowiek przedłożył komfort jego matki nad to, co mogłaby ona się dowiedzieć z owego zwoju, zakładając, że widok krwi ją odstręczy. Ale, pospieszyła w sukurs inna część młodego umysłu, czy to było w jakiś sposób złe? W końcu to nie obowiązkiem jego matki było zajmować się czymś takim? Dworzanin zaś rozpoczął relację:

- Pani...

Ponownie wszyscy zebrani wsłuchiwali się w relację. Tak jak wcześniej półczłowiek, tak i dworzanin relacjonował z pochyloną na znak szacunku głową. Nie doszedł do końca, gdy do korytarza wpadło dwu bushi Sokoła z obnażonymi mieczami. Ruszyli ku ciału w tak kompletnym milczeniu i skupieniu, że co poniektórych przeszedł dreszcz. Jeden z mężczyzn wyjął spod zbroi kamienne ofuda na mocnym rzemieniu. Zdjął je przez głowę i powoli podchodząc do ciała, cały napięty, położył je na trupie. Zapadło milczenie, skonfundowany zachowaniem strażników Daidoji zamilkł, zaś dowódca straży pani domu, Kakita Rikuo Manami, przesunęła się dwa kroki do przodu, stając między ciałem i badającymi je strażnikami, a swą panią. Manami-san była dobrą yojimbo, o strasznej powierzchowności - jej twarz przecinała blizna, na zawsze psująca rysy dziewczyny. Historie na temat tej blizny różniły się w zależności od osoby opowiadającego, ale dzięki niej mało kto potrafił zdobyć się na odwagę by powiedzieć jej coś wbrew, zwłaszcza w twarz. Yojimbo Kakita prawidłowo zinterpretowali zachowanie swojej kapitan - zagrożenie nie minęło.

Faktycznie, bushi Sokoła jeszcze w dwu miejscach ułożył kamienną tabliczkę, nim powstał, czyszcząc i chowając ostrze. Skłonił się głęboko przed rodziną swego pana i rzekł poważnym głosem, nie pasującym do jego młodego oblicza:

- Gaki zabrał krew tego heimina pani. Należy otworzyć wszystkie okna i wpuścić do domu słońce. Należy oczyścić to miejsce i odprawić oharai. Należy też zbadać jakim sposobem gaki dostał się do środka. Rezydencja powinna być całkowicie bezpieczna, shugenja trzy dni odprawiali odpowiednie rytuały.

Pani Toritaka skinęła głową dwu bushi w szarozielonych kolorach.

- Arigato. Niech jeden z Was zajmie się tym. Doji-san, Daidoji-san, mój syn wydał Wam polecenia. - Jeden, niewielki gest dłonią i trzech mężczyzn zgięło się w ukłonie i ruszyło wypełnić rozkazy - Synu - słowo promieniało matczyną dumą, podobnie jak oczy pani Ichijo - nie spóźnij się na śniadanie załatwiając tę sprawę.

Uśmiechnąwszy się do swojego syna, Toritaka Ichijo w towarzystwie dwórek oraz swojej yojimbo ruszyła na śniadanie, pozostawiając sprawę gaki ukrywającego się gdzieś w rezydencji w rękach swego nastoletniego syna.

* korpus zbroji
** dobrodziej, dobroczyńca, patron, wybawca
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 07-07-2008 o 01:44. Powód: dodano obiecany kawałek
Tammo jest offline