Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2008, 20:34   #18
Pandemonicum
 
Pandemonicum's Avatar
 
Reputacja: 1 Pandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłość
Marek Włostowic

Ostatnie, co widziałeś, to twarz władcy wykrzywiona we wręcz sadystycznym uśmiechu. Maź wciągała cię, tobie zostały już resztki sił na obronę. Próbowałeś, ale było to bez celowe. Odruchowo zamknąłeś oczy i usta, twój nos wypełnił się czarną substancją, zacząłeś się dusić. Obrzydliwy odór ogarnął cię, starałeś się nie zemdleć – wiedziałeś, że byłby to twój koniec, choć w głębi duszy czułeś, że chyba jednak chcesz zakończyć teraz swoje cierpienia. Schodziłeś coraz niżej, w głębiny…
Nagle poczułeś powiew powietrza na swojej nodze, nacisk na nią zelżał. Nadzieja ogarnęła cię. Schodziłeś coraz niżej, teraz już jednak głębiny nie było, niżej była przestrzeń. Maź wypluła cię, opadłeś na twardą posadzkę. Leżałeś chwilę oszołomiony, krztusiłeś się, starałeś się poruszyć. Twoje ciało zaczynało normalnie funkcjonować. I wtedy…
*chi, chi, chi*
Usłyszałeś chichot… zdecydowanie był to chichot, przypominał ludzki, był jednak bardzo, bardzo wysoki. Ocierałeś dłonią oczy, żeby usunąć stwardniałą substancję, szło ci to wolno.
*Łohoho, łahaha!*
Chichot przerodził się w pełnowymiarowy śmiech, istny napad radości. W końcu otworzyłeś oczy.
Ujrzałeś źródło śmiechu. Był nim niski mężczyzna w dziwnym, zielonym stroju, z czapką zakończoną różowym tamponem, spod której wystawały pojedyncze, złote włosy. Skręcał się on ze śmiechu, a kiedy się pochylał, wyraźniej widać było długaśne, ostro zakończone uszy. Spojrzał się na ciebie dużymi, niebieskimi oczami. Strasznie cię irytował.
-Ooooo! Już zleciałeś? Chyba musiałeś łapami przebierać, że tak sprawnie poszło ci bycie wciąganym przez Kupka. Kupek zazwyczaj lubi pobawić się najpierw, o tak, tak, tak! A ty ziuuut i już jesteś na miejscu! Może źle smakujesz? Ach! gdzież me maniery… Jestem Blondi, do usług. Eeee, co tak groźnie patrzysz? Prawdziwy wilczy wzrok!
Zalał cię potok myśli. On mówił niemal szybciej niż ty myślisz, musiałeś się skupić. I do tego miał jeszcze taki denerwujący, wysoki głos…
-Słuchaj, jesteś pewnie trochę zagubiony tu, co? Pewnie chcesz wiedzieć, co tu robisz? I mnie zaraz o to zapytasz? To ci powiem – nie mam zielonego pojęcia. Po prostu nagle pojawiliście się w Kupku i obaj stwierdziliśmy, że to może być niezła zabawa… Ale wiesz co? Jak będziesz miał jakieś inne pytania to wal śmiało!
Skrzat – o ile nim był – przestał na chwilę mówić. Mogłeś dać upust twojemu skupieniu i rozejrzeć się To pomieszczenie było najwyraźniej jego domem. Ściany były srebrne, błyszczące, kuszące wzrok. Oprócz tego było tu dużo dziwnych rzeczy. Słoiki z kolorowymi płynami czy dymami, mnóstwo świec, kolorowych książek. Było tu jednak również zupełnie przeciętne łóżko, przykryte różowym kocem, parę regałów i stół. Czarna maź tworzyła tu sufit…
Blondi najwyraźniej oczekiwał na twoją reakcję…

Władysław Łokietek

Twojego nowego i byłego zarazem towarzysza pochłonęła czarna substancja. Ostatnia fałda pojawiła się, gdy zniknął on w głębinie, zapewne umarł albo umrze za chwilę, udusi się. Sytuacja była niezadowalająca. Gdzie się teraz udać? Na drugim końcu jamy widać było wylot, jakby dziurę, nie byłeś w stanie powiedzieć czy jest tam jakiś wylot. Zirytowany i naprawdę wkurzony zacząłeś przedzierać się przez zwały mazi. Nogi ci prawie zwiędły w czasie tej podróży, dotarłeś jednak w końcu. Przejścia nie było. Dziura miała zaledwie parę metrów, dalej czarna maź tworzyła ścianę.
*plask*
Uderzyłeś pięścią w smrodliwą substancję ze zrezygnowaniem. Nagle przed sobą ujrzałeś, jak na czarnej ścianie zaczyna się coś tworzyć, zwały substancji przelewały się, by utworzyć… twarz?! Maź patrzyła się na ciebie, uformowana w zwykłą, ludzką twarz, w dodatku uśmiechniętą. Byłeś oszołomiony, nie mogłeś nic z siebie wydusić.
-Kogo my tu mamy? – powiedział Pan Cuchnąca Substancja miłym, dźwięcznym głosem. – Zapewne chcesz się stąd wydostać, co? No cóż to nie będzie takie łatwe… Najpierw musimy się pobawić. Co powiesz na „Topienie pupka przez Kupka?” – zrozumiałeś, że „pupkiem nazwał ciebie… I to, że nie będzie to łatwa przeprawa.

Hjorni Hadgval

Szary błysk w oczach. Nie wiedziałeś, co się dzieje…
Widziałeś swojego brata, potężnego woja. Biegł z uniesionym toporem wprost na heretyków, którzy zwali się bożymi wysłannikami. Widziałeś krew na jego brodzie i zbroi, był ranny. Czułeś, że nie jesteś w stanie go wyratować. Krew, więcej krwi. Tryskała z jego szyi. Głowa leżała obok. Puste oczy, przed chwilą wypełnione furią, teraz utkwione były w tobie. Martwe.

Przebiegł cię dreszcz.

Świątynia, w której jeszcze niedawno przebywałeś służyła teraz za ogromne ognisko. Byli w niej ludzi, których miałeś bronić. Słyszałeś krzyki, bólu, koszmaru. Słyszałeś śmierć, czystą, materialną, ogarniała ich. A ty nie byłeś w stanie nic zrobić. Oni byli skazani na zagładę, a odpowiedzialny byłeś za to ty.

Twarz Chihuactli. To on…
To wszystko on…
Starałeś się opanować ból, wypędzić wizje z twojego umysłu. Udało się. Spojrzałeś się na niego. Roztrzęsiony, wciąż czując ten ból, który przed chwilą był tak materialny…
 
Pandemonicum jest offline