Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2008, 22:02   #49
Almena
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Leżał na brzuchu, zupełnie bezsilny, bezcielesny, pochłonięty przez bezdenny ocean fioletu. Leżał na naj-wygodniejszym, naj-miękciejszym, naj-cieplejszym, naj-bezdenniejszym oceanie, naj...
Prawą ręką głaskała go po głowie, powoli i z uczuciem przeczesując czarne kosmyki jego rozpuszczonych włosów. Wtulał się w nią ufnie, bezpieczny, szczęśliwy, półprzytomny. Serce biło spokojnie, równomiernie. Tyle tylko wiedział. Było mu tak dobrze, tak cholernie dobrze, kiedy głaskała go po włosach, kiedy oczyszczała jego myśli z wszelkich obaw, kiedy wiedział, że była, kiedy jej dłoń namaszczała jego plecy wrzącą rozkoszą dotyku, kiedy...
- You make the strangest moaning noises, my dear beast – stwierdzila, rozbawiona.
- Hm;3 Oh my, now I understand... – szepnął z przekąsem. - To nie Rion mnie zdradził.
Cisza.
- To Ty zamknęłaś Bramę, abym nie mógł wrócić do Wymiaru Chaosu! – dokończył powoli.
- That`s true – odparła swobodnie, i z uśmiechem.
Cisza. Nawinęła czarny kosmyk wokół swojego palca, delikatnie podrapała łaskoczącym czubkiem paznokcia ucho Veriona.
- Tylko tam mogłem nauczyć się wolnej woli. Prawda?
- Tylko tam mogłeś ją doskonalić. Kontakt z innymi demonami, z mgłami chaosu, tłumił ją w tobie, Verion.
- Do czego potrzebny ci...?
Ich usta zetknęły się bardzo delikatnie. Jęk.
- Hm – sapnął, rozbawiony. – You`re right... I... * jęk * make the strangest... * jęk *
Nie spieszył się, nie myślał nad tym, co robi, nie było sensu. Wiedział jak, wiedział kiedy. Powolutku, by jej nie spłoszyć, nie rozzłościć. Nie spartolić tego cholernie dobrego uczucia. Silniejszy chwyt jej dłoni na jego włosach był zapraszającym sygnałem. Ścisnął ustami dolną wargę jej ust, zaczepnie oblizał, w tę i z powrotem. Pogłębiając pocałunek, musnął jej język swoim, raz i drugi, aż wreszcie odpowiedziała. Przerwał pocałunek, spojrzał jej w oczy.
- Krótko i delikatnie, tak jak lubisz – uśmiechnął się ulegle.
- I just hate you for that.
- Oh please don’t – mrugnął.
Bawiła się jego włosami. Czekał na zaproszenie, z każdym ulotnym drapnięciem czubka paznokcia w kark pochylał się coraz bardziej do niej, nie przyciągając jej ku sobie. Przechyliła głowę lekko na bok i zamknąwszy oczy czekała.
- Astaroth... ma to po mnie?
- Raz na miliony, zdarzają się anomalie. Im ich więcej, tym są częstsze.
- Dlatego Valgaav mógł egzystować. Dlatego nie przeszkadzało ci, Mistress, że mordował legiony twoich tworów, że przetrzebił szeregi Phibriza, Riona, i samego Gaava.
Schylił się i sięgnął jej ust własnymi. Ujął ją za podbródek i łagodnie zmusił, by obróciła głowę bardziej ku niemu. Wszystko w nim trzęsło się i krzyczało. Przytrzymując nadal jej podbródek, palcem wskazującym musnął jej wargi.
- Nawet po tym, jak stał się Kiharą, on, a raczej jego smocza połowa, zachowała wolną wolę. Dlatego nie zgładziłaś go, kiedy omal nie zabił Ast i Arotha. Byli tacy sami. Nieważne, który by wygrał.
Otworzyła oczy, uśmiechnęła się zadziornie.
- Waruj.
- Sure;3 – uśmiechnął się bez żalu, choć trochę niepewnie, zamknął oczy, wtulił się w nią znów, a kiedy jej dłoń zaczęła delikatnie głaskać go po głowie, odetchnął z ulgą i znów opanował go błogi spokój.
* * *
- Tu jesteś! – ucieszyła się na jego widok.
Wyglądał całkiem dobrze. Zawsze, kiedy znikał gdzieś bez zapowiedzi, martwiła się, że już nie wróci. Zwłaszcza teraz, kiedy Czarna Zorza była tutaj.
- Witaj, Słonko! – zakrzyknął, rozpromieniony, wyciągając zza pleców ogromny bukiet fioletowych róż.
- Wi...?
- Wybacz, nagłe wezwanie – cmoknął ją w policzek.
- Ostatnio ciągle znikasz – stwierdziła, wstawiając kwiaty do wazonu.
- Urwanie głowy. Chyba rzucę tę robotę;3
- Byłeś u niej?
- Tiiija – odparł bez wykrętów. – Oh my, nie rób tego.
- Już dobrze – uśmiechnęła się, przecierając oko.
Zbliżył się do niej, wciąż pełen gracji i mistycznego piękna, w swej fioletowej koszuli, czarnych spodniach i błyszczących butach, z rozpuszczonymi włosami do ramion, o długiej grzywce zasłaniającej zamknięte lewe oko. Stanął za nią i delikatnie przyłożył zasłonę ze swoich dłoni do jej oczu.
- Nie bój się – szepnął. – Wiesz, że mgły chaosu potrafią śpiewać?

YouTube - "Whispers In The Dark" ::Offical Music Video::

- Teraz już nie będę znikał, ponieważ nauczę się wolnej woli, znaczy ty mnie jej nauczysz, Słonko!;3 – ogłosił rezolutnie.
- Wolnej woli?! – jęknęła w osłupieniu.
- Tak. Mistress mi kazała. Kiedy to zrobię, koniec z wezwaniami – obiecał wesoło. – Problem w tym, iż mam wrażenie, od wieków zresztą, że wolna wola to przekleństwo wszystkiego co żyje, zesłane przez bogów za zdradę idei.
- Co skłania cię do takich refleksji?
- Mistress wydaje mi rozkaz, spełniam go, Mistress jest zadowolona, ja jestem zachwycony. Mistress wydaje mi rozkaz, nie spełniam go, ginę. Proste, przyjemne, wygodne, hm? Z wolną wolą, skąd będę wiedział, co robić, a czego nie? Jakie rozkazy mam sobie wydawać?
- A jeśli Mistress wyda ci rozkaz, którego nie chcesz spełnić?
- „Nie chcę spełnić”?! To czysta abstrakcja, Słonko! Mogę nie chcieć, aby wydała mi jakiś rozkaz, mogę się niepokoić, bać i płaszczyć, lecz kiedy już usłyszę jej słowa, nie ma odwrotu. Nie chcę go.
- Gdyby kazała ci mnie zabić? – spytała spokojnie.
Zwlekal chwilę z odpowiedzią, którą znał od dawna.
- Cierpiałbym. Bardzo bym cierpiał. Tak, jak cierpiałem, kiedy zostałem tutaj, z tobą, Słonko, kiedy Brama zatrzasnęła się, odcinając mi powrót do Wymiaru Chaosu. Wolna wola to przekleństwo. Cierpienie. Wieczna męka, wieczne wątpliwości, wieczne wyrzuty sumienia i desperackie próby naprawy przeszłości. Biel próbowała. Próbowała stworzyć istoty wyższe, z wolną wolą. Nie udało się jej. Stworzyła hordy błądzących tworów, nieszczęśliwych, zrozpaczonych tworów, desperacko dążących do ideału, jakim jest samo nieśmiertelne, nieomylne Światło. Powiedziałem nieomylne?;3
- Czy Mistress jest nieomylna?
- Nieważne. Póki spełniam jej rozkazy jestem Taki Jak Ona. Ideał stwórcy. Dlaczego, po co, co z tego wyniknie, to nie moje problemy, Słonko. Jestem z tym wolny i szczęśliwy. Ograniczenia, jakie narzuca mi Czarna Zorza, nie są tak bolesne, ani tak kłopotliwe, jak próba własnego rozgraniczenia dobra od zła drogą dedukcji i refleksji, jak własna ocena, własny wybór, co jest takie, a co inne. Dla demona świat jest prosty. Wszystko jest takie, jakim Mistress je widzi.
- A jednak zostałeś ze mną. Złamałeś rozkaz Riona.
- Owszem. Rion nie dorasta Czarnej Zorzy do pięt. Nienawidziłem go.
- Ją kochasz?
- I w tym tkwi fascynujący problem, Słonko. Póki nie mam wolnej woli, nie jestem w stanie określić, czy kocham ją z zasady, czy z miłości. Podobnie rzecz ma się w odniesieniu do ciebie – stwierdził bez ogródek.
- Nie, Verion – uśmiechneła się pocieszająco. - Nie ma zasady, która nakazuje demonowi kochać Wojowniczkę Światła.
- Guess so – wzruszył ramionami, uśmiechając się szelmowsko. - Widać wykazuję marne zaczątki wolnej woli. Nie boisz się, Słonko? Nie boisz się, że zacznę biegać wokół i świrować, robiąc co tylko rzewnie mi się spodoba?
- A... powinnam się bać?
- Mnie? Zawsze;3 Nie zdajesz sobie sprawy, jakie niebezpieczeństwo stanowiłbym dla ciebie z wolną wolą. Sam tego nie wiem. Boję się. Demony są tworami Chaosu. Umotywowane do działań, które skutkują przyjemnymi odczuciami, unikają zaś działań, które kojarzą im się z przykrymi odczuciami. Nie zawsze. Praktycznie nigdy, zważywszy na to, że chaos nie zna zasad, hm? Patrzę na ciebie jak na chodzący, zdumiony cud;3 Skąd wiesz, co masz robić? Teraz, za godzinę, jutro? Skąd wiesz, że to przyniesie zamierzony skutek, że nie będziesz tego żałować, że to co robisz ma sens?
- Światło wskazuje mi drogę. Mam je w sobie. Widzę je w innych.
- Ja nie widzę Światła, Słonko – prychnął ponuro.
- Wolna wola jest walką, Verion. Jest wyzwaniem rzuconym przez Światło. Albo przejdziemy drogę, którą nam wskaże albo zbłądzimy.
- Z takiej wycieczki nic dobrego nie może wyniknąć, nie uważasz?
- Życie nie jest po to, aby było dobre, doskonałe, idealne. Nigdy nie będzie.
- Więc na czym polega wolna wola? Na błądzeniu. Tylko na tym. Nic nie można dzięki niej osiągnąć!
- Można osiągnąć coś własnego, Verion.
- Na co mi coś własnego? Jestem tworem Czarnej Zorzy, cząstką jej fioletowych mgieł. Jeśli chcę mieć coś własnego... – zająknął się, spoglądając jej głęboko w oczy.
Zabolało.
- Tak? – spytała cicho.
- Proszę ją o to – wydukał ze zgrozą.
- A jeśli ci tego nie da?
- Wtedy... szlag by, na Shabranido!!!
Zabolało, mocno. Zawsze o tym myślał, zawsze się tego bał, ale nigdy nie widział zdobycia wolnej woli jako solucji na ten problem.
- Odbierze ci mnie – szepnęła dobitnie Almanakh. - Odbierze ci jedyną rzecz, na której ci zależy, która jest tylko twoja, abyś zyskał wolną wolę, tak, jak chciała.
- Dobrze – stwierdził poważnie. - Mam motywację;3 Właściwie dobrze się złożyło, zdobywając wolną wolę spełnię rozkaz Mistress, ocalę ciebie, i zaznam czegoś nowego, to może być interesujące. I pewnie będzie bolało – jęknął, speszony, drapiąc się po głowie. - No dobrze. Jestem gotowy, yhym!;3 Nie rozumiem tylko... po co wam wolna wola?
- Abyśmy...
- Mogli sami coś osiągnąć? Izolacja. Od reszty. A następnie chcecie być lepsi niż tamci, mieć więcej, i dążycie do tego, gdyż możecie. Tak czyni chaos wśród ludzi. Tak ja uczunię. To nie postęp, Słonko, to korupcja, dążenie do zagłady, zachęta dla Światła i Mistress do rozpętania Wielkiej Wojny.
- Wolna wola nie zmusza cię do wybrania złej drogi, Verion.
- To już lepiej.
- Wolna wola jest wyborem.
- Niezależnym ode mnie;3 Wyobraź sobie, że mam ochotę na jabłko. Wybieram dorodne, czerwone jabłko, wygląda na soczyste i pyszne. Nie jestem w stanie dostrzec robaka wewnątrz owocu. Ten robak to przeznaczenie. Wydarzenia niezależne od nas, dotyczące każdego z nas.
- Tak. Lecz kiedy już przekroisz jabłko i odkryjesz obecność robaka, masz wybór.
- Rozdusiłby go;3 Co innego miałbym zrobić?! Zjeść przeznaczenie?!
- Jest wiele opcji. Możesz odrzucić robaka, całego i zdrowego, odrzucić całe jabłko. Zjeść je – zachichotała.
- Nie zachęcasz mnie, w toku naszego rozumowania wolna wola staje się coraz bardziej obrzydliwa – zaśmiał się. - Wolna wola to wolność? Wolność nie istnieje, gdyż istnieją robaki, przeznaczenia, tak zwane wypadki losowe i Chaos.
- Czy ty... pytasz mnie „dlaczego” ?
- Dobrze – podniósł obronnie ręce. - Co mam zrobić, żeby mieć wolną wolę? Zachowuję się tak jak ty... praaaawie....;3 A wcale nie mam wolnej woli!
- Musisz sam dokonywać wyborów.
- Co boli, i już do tego doszliśmy. Dokonywanie wyborów jest banalne;3 Wszystko mi jedno co wybiorę, byleby przyniosło zamierzony skutek. Na tym to polega? Codziennie robię to, co powinienem, aby było mi wygodnie i przyjemnie?;3 Proste! – ucieszył się.
- To nie jest droga Światła. I to prawda, tak pojęta wolna wola prowadzi do Wielkich Wojen.
- Zgodziłaś się ze mną! To był twój świadomy wybór, czy chciałaś osiągnąć u mnie posłuszeństwo?
- A ty chcesz przyznać mi rację, dlatego, że ją mam, czy po to, abym poczuła się mądrzejsza?
- Dlatego, że ja mam rację, widząc, że zgodziłaś się ze mną!;3
- Wolna wola to nie twoje poglądy, Verion. To to, co robisz, to, co wybierasz, kiedy twoje poglądy, twój umysł, stają w konfrontacji z siłą przeciwną.
- Jak Chaos i Biel!
- Właśnie. Wybierzesz jedno, oba, lub żadne – za pomocą twojej wolnej woli. Nie będziesz czekał na szept Czarnej Zorzy z mgieł chaosu. Sam zdecydujesz. Ona dostrzegła, że masz inne poglądy. Inne poglądy niż reszta demonów. Chce to wykorzystać, chce, abyś z tym egzystował. Nie możesz, póki wiecznie hołdujesz każdemu jej słowu.
- Aaaa jeśli to mój świadomy wybór, hołdować jej słowu?;3
- Byłaby zachwycona, nie uważasz?
- Hm. Mam ten problem, że muszę zachwycać ją i ciebie jednocześnie;3 – zachichotał. – But I can do that! – obiecał zdumionej Słonko i cmoknął ją znów w policzek.


* * *
Barbak;

Wiatr. Lodowaty chłód.
Smok zaryczał gromko, niebiosa zadrżały.
Wiatr. W gwałtownych podmuchach targał rozpuszczone włosy mężczyzny stojącego na szczycie skały.
Chciałbym...
Uderzenie skrzydłami, olbrzym z rykiem rozdzierającym ziemię pomknął w dół, chmury rozstąpiły się przed nim, spieniły jak fale oceanu. Mężczyzna na skale zadarł głowę i otworzył oczy.
Ucałował jej rękę.
Uśmiechnęła się, speszona. W jej oczach migotały iskierki żalu. Dostrzegł je.
Miała innego.
Wyjrzał przez okno i znieruchomiał. Wiatr. Muskał delikatnymi powiewami tysiące rozkwitłych kwiatów róż. Doliny i wzgórza były fioletowe od kwiatów.
Stała, z uniesionymi ku Białej Gwieździe rękoma, z twarzą wystawioną do ciepła Bieli, uśmiechała się. Spod jej zamkniętych powiek umykały łzy, a wiatr zdzierał z krzewów fioletowe kwiaty, szarpał je na płatki, i subtelnie obsypywał jasnowłosą spiralnymi falami pieszczącego aksamitu kwiatów.

Twój amulet z trzema smokami zajaśnial białym blaskiem.
- Barbaku, synu Zerat`hula. Pokochałem tę, która oddała serce demonowi. Oddałem za nią życie. Ona wciąż jest z Nim. Mimo to, nadal ją kocham. Nie znienawidziłem jej.
Masz wolną wolę. Światło wskazuje ci drogę. Niech twoje serce wiedzie cię nią. Droga Światła nie wiedzie prosto. Skrzyżowania zmieniają się. Nowe drogi przecinają stare szlaki. Idź naprzód. Nie bój się.

Funghrimm;- Tam gdzie jest troll powinien być Zen lub Ike?
- Nie rozstawali się z nim, ten troll był jak dziecko, tej wielkości – wskazał ręką 1,5 metra – broił, pakował się w kłopoty, ryczał i histeryzował kiedy zostawał sam.
- Powiedz mi czy znałeś ich na tyle dobrze by przewidzieć gdzie mogli się schować.
- Nie zostawiliby przecież rannego samego! – zaprotestował elf. – Nie zostawiliby rannego towarzysza w wozie! Coś musialo się stac! – zalamał się.
- Jak rozumiem stąd do Ever jest kawałek drogi.
- Kilka dobrych godzin.
- A oni chcieli się schować przed tymi wilkami?
- Wilkami? – podniósł na ciebie wzrok. – Tutaj nigdy nie było wilków, nie w tym lesie! Co je tu przygnało?!

- Powiedziałeś że jesteś kupcem i zielarzem. Czy ewentualnie masz coś na handel?
- Oczywiście, choc handel w chwili takiej tragedii... – westchnął.

Tev;
Elf nie potrafił ci pomóc, nie znał odpowiedzi na twoje zadane wcześniej pytania.
- Masz coś należącego do Shaena i Ike?
Elf spojrzał na ciebie spode łba. To, jak lekko wypowiedziałeś się o tragedii jego przyjaciół bardzo mu się nie spodobało. Postanowił jednak pomóc.

Ray`gi; O nie, wiesz, jak kończą ci, co podpsują pakty z dmeenami! Tacy Jak Morcruchus! O nie, ty nie dasz się wrobiĆ...

Wszyscy;
- Sługo Moradina, zapraszam do mojego kramu – ruszył przodem.
Zaprowadził was do swej groty, usytuowanej nieopodal, w lesie, pośród kwitnących żółto krzewów.
Forest hideout -Speedpainting- by *Rosherrim-girl on deviantART

Znika w niej na moment, wychodzi niosąc niewielką, drewnianą skrzynkę.
- Ike podarował mi to kiedyś. Wcześniej długo stało to w jego domostwie, zapach być może pozostał.

- A tu coś dla ciebie – podał Funghrimowi buteleczkę z czarnym płynem. – Rozpuśc w balii wody i wykąp się w tym. Nie, nie trzeba mi zapłaty, eeeeh, nie dziś – westchnął.
Myślami był wyraźnie gdzie indziej.

* * *
Wszyscy;
Trzymacie się traktu. Nos Tevonrela ciężko pracuje, podobnie jak nos Sathema. Powietrzne wsparcie w postaci kruka Levina i chimerki Astarotha sprawia, że czujecie się w miarę bezpieczni.
Papugi się drą. Małpy wyją. Owady cykają, bzyczą, brzęczą, wokół pełzają jaszczury, węże. Szelest. Szelest tu, trzask gałęzi tam. Tętent kopyt, sarny, jelenie, dziki...? Jeden chaos.
Krakanie kruka. Koci syk chimerki Astarotha. Przez chwilę kot ugania się za ptakiem, wywijają kółka i piruety w powietrzu. Uspokajają się. I za jakiś czas to samo.
Mija kilka godzin wędrówki. Kruk z trzepotem ląduje na ramieniu Levina i kracze głośno.
- Chirp-meeeeow! - chimerka przysiadła na ramieniu Astarotha.

Trakt się poszerza. Olbrzymie drzewa zostają za waszymi placami, pojawiają się niewielkie brzozy, klony, podrost lipy. Drzewostan przerzedza się. Wychodząc zza zakrętu zauważacie drewniane grodzenie wokół sadu drzewek o czerwonych liściach. Po lewej stronie drogi podobnie; ogrodzenie, sad, tyle, że drzewka większe, i z żółtymi owocami.

Koniec lasu.

When the Daylight is Fading by *rad-ix on deviantART

Przed wami pola i miasto. Aventer.

Co się rzuca w oczy - hmmm... spory, brązowo-szaro-bury dół na północnym wschodzie. Wypalona łąka? Wykopaliska? Z tej odległości trudno orzec.
Pola. Pola kukurydzy, słoneczników, krzaków - Kejsi chyba wie co to, ale dla was to po prostu zielony krzaczasty bajzel jak każdy inny. Tutejsze uprawy nie najlepiej się chyba mają. Znaczne połacie pól uprawnych pełne są brązowych, poskręcanych, uschłych roślin, zaś zboża kołyszą się marnie na lekkim wietrze, chwasty harcują. W oddali widać niewielkie sady. Część drzew leży, zwalona, inne stoją, uschnięte, połamane.

Na północnym-wschodzie jest jeszcze coś, co przykuwa oko. W tym niezbyt żyznym jak zdaje krajobrazie utrzymały się jakimś co się jakimś cudem pięć olbrzymich drzew!Każde ma z kilka metrów średnicy! Zielone listki, wyglądają kwitnąco. Pomiędzy ich pniami, na bez-trawiastej, piaszczystej ziemi, coś błyszczy. Dwie srebrne linie, urywające się nagle.

Na obrzeżach Aventer panuje wiejski krajobraz. Słychać już szczekanie psów, pianie kogutów i muczenie krów.Widać gospodarstwa, z zagrodami dla zwierząt.
Dalej wznoszą się wyższe, typowo miejsce budynki. Miasteczko nie jest zbyt duże, ale sprawia wrażenie cywilizowanego. Drogą przesuwa się wóz konny, znika wam z oczu.

A-HA! Ciężko pracujący, radarowy nos Teva zaprowadził was w dobre miejsce! Teraz, na piaszczystej sypkiej, wysuszonej ziemi sadu, widać wyraźnie ślady stóp/gir!



To ślady trolla, Funghrim wie o tym doskonale. Reszta też nie ma raczej wątpliwości. Ślady wiodą przez sad w pole wysusznej kukurydzy na obrzeżach Aventer.

Cóż, pora ruszać. Macie zadania do wykonania. Warto zaplanować je teraz, kiedy jeszcze nie znają was w mieście.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.

Ostatnio edytowane przez Almena : 21-05-2008 o 22:05.
Almena jest offline