Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2008, 22:10   #2
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Przez ostanie lata żyli niby razem, ale oddzielnie. Odgradzający ich mur urósł do niebotycznych rozmiarów i chyba nic nie było w stanie go już zburzyć. Pomiędzy nich wkradła się lodowata cisza. Po prostu mijali się nieustannie. Gdy ona wracała do domu z kolejnej misji, on właśnie pakował walizki przed odlotem na własną.

Nawet nie potrafili już ze sobą rozmawiać. Dawna namiętność i ogień wygasły bezpowrotnie, pozostawiając po sobie jedynie wielką ziejącą pustką wyrwę. Chłód i obojętność. I nic poza nimi.

Najczęściej spotykali się ostatnio w pracy. Rozległy imponujący gmach głównej siedziby NSA był poniekąd ich domem, jeżeli w ciągłych rozjazdach coś w ogóle zasługiwało na jego miano. Nawet wówczas, gdy natykali się na siebie na naradzie czy odprawie, wymieniali kilka zdawkowych komentarzy i zasiadali w przeciwległych rogach sali. Zupełnie jakby się nie znali. A może po prostu znali się za dobrze i wiedzieli, że tak będzie lepiej. Jeśli nie będą rozmawiać, nie będą się też nawzajem prowokować, a co za tym idzie – kłócić.

Czasem dosiadali się do swoich biurek aby wypić kawę, ale i te niewinne spotkania kończyły się zazwyczaj nieprzyjemnie. Amber miewała wybuchy złości, nie mogła znieść jego zobojętnienia. Podnosiła na niego głos w nadziei, że ujrzy na jego twarzy najmniejsze choćby ślady emocji. Zarzucała mu, że jeśli dalej będzie się tak zachowywał ten związek marnie skończy. Chciała za wszelką cenę by zrzucił wreszcie tą beznamiętną maskę, przezwyciężył znieczulicę, która zawładnęła ich życiem. On jednak nigdy się nie unosił, powtarzał tylko jak bardzo jest wyczerpany i jak męczą go jej słowa. Ach, ale ona przynajmniej starała się mówić!

Prawda jest taka, że rutyna potrafi zabić wszystko. Nawet miłość, a może szczególnie ją. Rutyna jest niezwykle wytrwałym i sprytnym przeciwnikiem. Nie działa pochopnie. Nie jest jak tornado pustoszące wszystko, co napotka na drodze. Po takim ataku można byłoby się podnieść, pozbierać. Codzienność i obojętność toczyła ich związek już od wielu lat. Teraz przypominali spróchniały pień, przeżarty doszczętnie przez korniki. Nic nie da się już zrobić, nic nie da się naprawić. Zdajesz sobie sprawę, że już jest na to za późno, bo czegokolwiek się nie tkniesz kruszeje i rozpada się pod palcami.

Vince już dawno przestał patrzeć na nią jak na kobietę. A ona przecież była człowiekiem z krwi i kości! Potrzebowała odrobiny bliskości, czułości, zainteresowania. Czasem, kiedy krzątała się wieczorami po kuchni, a on w najlepsze czytał codzienną prasę, nachodziły ją gniewne myśli. Miała ochotę wyszarpać go za koszulę i wykrzyczeć mu prosto w twarz żeby znów zaczął się śmiać w jej towarzystwie, żeby udawał chociaż że jeszcze coś czuje! Żeby patrzył na nią jak kiedyś! Żeby po prostu ją przeleciał zamiast tkwić nad tą cholerną gazetą! Przypomniała sobie czasy gdy byli jeszcze na studiach. Zwykli wówczas wykorzystywać każdą okazję żeby kochać się bez opamiętania, choćby na tylnym siedzeniu jego starego Forda Mustanga. Wtedy było w nich tyle namiętności, tyle pasji. A teraz? Teraz nie pozostało po tym śladu.

Wiedziała, że ona sama też nie jest bez wad. Czasem wybuchała na niego zupełnie bez powodu. Często bywała rozdrażniona i kapryśna, nic dziwnego, że wolał jej wtedy schodzić z drogi i czasem znikał na całe wieczory, żeby wrócić wreszcie w nocy na chwiejnych nogach, otoczony oparami whiskey. A ona wciąż obsesyjnie podejrzewała go o zdradę. Skrupulatnie wypatrywała dowodów jego niewierności. Przeglądała jego koszule w poszukiwaniu śladów szminki lub zapachu innej kobiety, a kiedy nic nie znajdywała była na siebie zła, że na pewno coś umknęło jej uwadze, coś przeoczyła.

Koledzy z pracy obserwowali ich z nieskrywanym żelem. Okazali się kolejnym empirycznym przykładem potwierdzającym tezę, że związek dwojga agentów nie ma racji bytu. Ich praca w końcu złamała ich małżeństwo. Oboje poświęcili się jej tak mocno... Zbyt mocno. Myśli ciążyły jej jak głazy. Nie mogła dłużej tego znieść. Przychodzi taki moment, że ludzie patrzą sobie w oczy i nie czują już nic. Są jak obcy sobie ludzie. Nigdy nie sądziła, że im się to kiedyś przydarzy, ale czas pozbawił jej resztek złudzeń.

Wysunęła z dużej szarej koperty plik dokumentów i przejrzała pośpiesznie. Kilka dni temu rozmawiała z zaprzyjaźnionym adwokatem i poprosiła go o przygotowanie papierów rozwodowych. Będzie musiała powiedzieć wreszcie Vince'owi. Miała nadzieję, że ją zrozumie. Nadal go kochała i chyba nigdy nie przestanie, ale ich małżeństwo stało się balastem, którego oboje nie mieli już chyba siły ciągnąć. Trzeba zwyczajnie odpuścić – przemawiała do siebie w myślach – Widzę, że on sam dusi się w tym związku. Trzeba to potraktować, jako ostatni akt wzajemnego miłosierdzia. Powinniśmy zdobyć się na ten krok i zwyczajnie pozwolić sobie odejść. Podarować sobie wolność.

Usłyszała dźwięk klucza przekręcanego w zamku. Wsunęła kopertę do swojej aktówki i siedziała przy stole w milczeniu. Spodziewała się, że niebawem wróci. Wiedziała doskonale, że ma wolne tak samo jak ona. Jeszcze tego samego poranka szef oficjalnie wyrzucił im swoje zastrzeżenia i wysłał na przymusowy urlop. Przywołała w myślach obraz rosłego łysiejącego mężczyzny z krzaczastymi brwiami i mocno zarysowaną szczęką. Wezwał ich do siebie wykazując zaniepokojenie z powodu ich napiętych relacji:

- Jedźcie do domu. Wyjaśnijcie sobie wasze sprawy. Macie dwa dni wolnego. Nie pokazujcie mi się na oczy do piątku. Wyłączcie telefony i spróbujcie sobie przypomnieć znaczenie zwrotu „życie prywatne”. Wyskoczcie gdzieś do cholery, odprężcie się, albo u diabła zamknijcie się w sypialni i tam wyładujcie wzajemne frustracje! Nie będę tolerował małżeńskich awantur w moim własnym wydziale. Psujecie mi atmosferę w pracy. A teraz wynoście się! To rozkaz!

Z zamyślenia wyrwał ją podetknięty jej pod nos bukiet. Zaskoczona wpatrywała się w tuzin czerwonych róż, jakby co najmniej spodziewała się, że wśród łodyg ukryty jest ładunek wybuchowy. Osłupiała przyjęła od męża kwiaty i ułożyła w wazonie. Mimochodem zerknęła na ich zdjęcie ślubne stojące na komodzie w salonie. Byli wtedy tacy piękni, młodzi i szczęśliwi. I wydawało im się, że świat leży u ich stóp. Mrzonki. Puste kłamstwa, jakimi karmi się nastolatki, teraz była tego pewna.


Zastanawiała się dlaczego Vince kupił jej kwiaty, na dodatek bez okazji. Nawet o ich rocznicy ślubu już dawno zapominał. Wzruszył ją ten drobny gest. Może więc nadal mu zależało, chciał jednak uratować to małżeństwo? Zapewne wciąż miał nadzieję, że między nimi wszystko się jeszcze poukłada. To właśnie kiedyś tak bardzo w nim kochała. Zapał, wolę walki. Nigdy się nie poddawał. Niepoprawny idealista. Ale od tamtych czasów wszystko się zmieniło. Oni się zmienili.

- Zarezerwowałem stolik w „Hingston King” - powiedział wreszcie niepewny jej reakcji - Wypijemy szampana i może trochę potańczymy. Włóż proszę tą czerwoną sukienkę, którą miałaś na sobie na ślubie mojej siostry.
Czyżby Vince potraktował zalecenie szefa bardzo dosłownie? Była sceptycznie nastawiona do jego wieczornych planów, ale postanowiła, że mu nie odmówi. Posłusznie poszła do sypialni i odszukała w szafie suknię o której wspomniał. Wyjęła z teczki kopertę z dokumentami rozwodowymi i włożyła ją głęboko do swojej szuflady.
Powiem mu, ale jeszcze nie dziś. Zasługuje na to by podarować mu ostatni wspólny, beztroski wieczór. Na pamiątkę dobrych czasów... - pomyślała.

* * *

Rano obudził ją ból głowy i namiętne pocałunki Vinca. Próbowała odtworzyć przebieg wczorajszego wieczoru. Było niemal idealnie. Czuła się swobodnie i radośnie jak ... Nie mogła sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatnio tak dobrze się bawili. Może to zasługa dwóch butelek szampana, a może po prostu wreszcie eksplodowała skrywana potrzeba wzajemnej bliskości. Znów się uśmiechali, tańczyli, rozmawiali. Lecz czy to przełom w ich małżeństwie? Czy był to mały krok do naprawienia wielu popełnionych przez nich błędów, czy jedynie ostatni desperacki zryw ich umierającej miłości?

Chwilowo nie miała ochoty się nad tym zastanawiać. Poddała się jego pieszczotom, przylgnęła do niego całym ciałem i chłonęła jego zapach. Oplotła go nogami, chętna i gotowa, aby powtórzyć szaleństwa poprzedniej nocy.

Lecz nie było dane im rozkoszować się porankiem w łóżku. Ktoś dobijał się do drzwi wejściowych i nie miał najwyraźniej zamiaru zrezygnować. Wreszcie rozpoznała męski tubalny głos.
- Cholera! Wiem, że jesteście, otwierajcie te kurewskie drzwi, jeżeli nie chcecie, żebym kazał wysadzić je w powietrze.
Po chwili rozległo się kolejne dudnienie i wrzaski.
- Wiem, że tam jesteście, wasz samochód stoi zaparkowany przed domem!

Amber zwlekła się niechętnie z łóżka, owinęła się prześcieradłem i otworzyła drzwi. Vince usiadł ciągle nagi na brzegu łóżka i zaklął dosadnie. Szef wpadł do środka, jak rozjuszony byk, od progu rozpoczął monolog nie zaprzątając sobie nawet głowy faktem, że najwidoczniej przerwał im w intymnym momencie.
- Pracownicy naszej agencji przechwycili w nocy zaszyfrowaną wiadomość. Przed godziną zdołali odkodować część przekazu. Sprawa łączy się z osobą znaną nam pod pseudonimem Łowca Dusz, domniemanym terrorystom odpowiedzialnym za wybuch bomby w liceum w Texasie przed dwoma miesiącami. W informacji pada wasze nazwisko oraz adres. Podejrzewamy, że grozi wam potencjalne niebezpieczeństwo. Możliwe, że podczas twojej ostatniej misji Vince, Łowca Dusz dowiedział się, że podążasz jego śladem z ramienia agencji. Nie wiadomo jednak skąd zdobył twoje prywatne dane.
Amber usiadła na stole i zapaliła papierosa. Słuchała szefa w skupieniu tak samo, jak jej mąż z tym, że ten nadal siedział nieruchomo, jak pan Bóg go stworzył.

- Analitycy przeglądali wnikliwie zdjęcia satelitarne całej okolicy i zauważyli nienaturalne ożywienie w rejonie starych magazynów, rzekomo opuszczonych. Podejrzewamy, że tam może przebywać nasz podejrzany. Wsparcie będzie na miejscu za dwie godziny. Do tego czasu nasza trójka zbada teren pod kątem ewentualnych zagrożeń, liczebności wroga oraz ich wyposażenia.

Szef spoglądał na nich z zaciętą miną. Wyjął broń z kabury i sprawdził magazynek.
- Jeśli nie macie pytań to idę teraz do samochodu. Oczekuję was najpóźniej za dziesięć minut. - skierował się w stronę drzwi. - Przypominam, że misja ma charakter rozpoznawczy. Żadnych indywidualnych działań, żadnego niepotrzebnego narażania się, zrozumiano? - drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem. Amber dopalała papierosa. Spojrzała na Vinca i wzruszyła tylko ramionami:
- Nie ma co gadać, trzeba się zbierać skarbie – mówiła, słysząc jeszcze, jak mąż mruczy pod nosem w stronę drzwi jakieś słowa, z których usłyszała tylko kocówkę:

- ... ol się, gnoju.

A potem nagle zerwał się na nogi stając przed nią:
- Mieliśmy być za 10 minut?
Skinęła zdziwiona.
- No to 5 minut mamy jeszcze dla siebie – zamruczał przyciągając żonę gwałtownym ruchem i zrzucając owijające ją prześcieradło.

Minęło 10 minut, gdy pędzili w dół schodami nie czekając na windę. Amber poprawiała w biegu makijaż, a Vince dopinał ubraną na lewą stronę koszulę.
 
liliel jest offline